TL;DR - warto.
Unikatowe, występujące na Maderze lewady to wąskie kanały, służące do transportu wody deszczowej i skraplającej się mgły z północy i w centralnej części wyspy do suchej części południowej (wybrzeża). Wzdłuż kanałów poprowadzone są ścieżki, oryginalnie dla konserwatorów kanalizacji, którzy dbają o to, by lewady były w dobrym stanie, potem zaadaptowane jako szlaki turystyczne. Lewad na całej wyspie jest ponad 2 tysiące kilometrów i ciągle budowane są nowe. Niektóre mają minimalny kąt nachylenia i przechodzenie wzdłuż nich to spokojny spacer, inne mają średni poziom trudności, ale bywają też naprawdę trudne, na które wejście może być zamknięte przy złej pogodzie. Lewady 25 Fontes i Risco, którymi szłam, należą do szlaków o średniej trudności, chociaż są na nich strome schody. Bez problemu przechodzą je dzieci (wahałabym się z zabraniem tam 3-4 latka ze względu na przepaść po jednej stronie, od której czasem oddziela tylko lina; widziałam jednak ludzi nawet z niemowlętami i z wózkami, ci ostatni jednak pozostawali u podnóża schodów, czekając na powrót niezmotoryzowanej reszty wycieczki).
Spacer wzdłuż lewad jest bardzo przyjemny, chociaż temperatura odczuwalna czasem spada poniżej przyjemnego optimum, również ze względu na wysoką wilgotność (warto mieć coś ciepłego do założenia na górę i na dół), dookoła dziewicza przyroda, szumi płynąca woda (można pić!), a widoki - jak to zwykle w górach - bywają obłędne. Trasa wiedzie przez reliktowy las laurowy, w którym oprócz drzew wawrzynu rosną rośliny na niespotykaną gdzie indziej skalę - gigantyczne paprocie, wrzośce osiągające wielkość kilkumetrowych drzew (w Polsce to kilkunastocentymetrowe krzewinki) czy drzewiaste mniszki.
Na przejście lewadami nie trzeba pozwoleń, można podjechać samodzielnie samochodem albo autobusem do jednego z punktów startowych, ma to jednak tę wadę, że trzeba wrócić do punktu rozpoczęcia, co oznacza, że najpierw się przyjemnie schodzi w dół, ale potem trzeba trasę powtórzyć pod górę (lub, w przypadku lewad 25 Fontes i Risco, można wrócić za kilka euro od osoby busikiem). Z lenistwa wybrałam opcję wycieczki zorganizowanej, gdzie autokar podwozi na parking na górze, a po 3-4 godzinach czeka na dole.
Część trasy obu lewad się nakłada, po zejściu ok. 120 metrów w 1/3 trasy pojawia się rozgałęzienie - na poziomie 1000 m n.p.m jedna ścieżka (około kilometra w jedną stronę) wiedzie wzdłuż lewady Risco do wodospadu o tej samej nazwie (po płaskim), druga ścieżka (około 4 km) po zejściu stromymi schodami o kolejne 100 metrów prowadzi wzdłuż lewady 25 Fontes do kolejnego wodospadu. Wodospad Risco powstaje z deszczu, który pada na Płaskowyż Paul da Serra. Woda przesącza przez porowate, wulkaniczne skały, wydostaje się tutaj na wysokości 100 metrów i daje początek lewadzie. Przechodząc lewadą 25 Fontes, trafia się na mostek u podnóża wodospadu, gdzie widok również jest imponujący. Na lewadzie 25 Fontes droga robi się bardziej wymagająca - po przejściu kilkudziesięciu kamiennych schodów w dół i kolejnych w górę (przy podstawie wodospadu Risco) ścieżka z szerokiej robi się wąska, a przepaść zbliża się do niej. Zwykle są zabezpieczenia w postaci rozciągniętych linek, ale raczej warto chwytać się brzegu kanału, który na tym odcinku jest wysoki i sięga wysokości biodra. Zwykle są dostępne dwie ścieżki - górna tuż przy kanale i dolna bliżej przepaści, ale zdarzają się wąskie przesmyki, gdzie trzeba się minąć z powracającą grupą (podpowiedź: ostrożnie). Na końcu trasy jest malownicze, lodowate jezioro (nie przeszkadza to robić sobie przy nim zdjęć w negliżu) i wodospad, zbierający wodę z 25 (lub więcej) źródeł.
Cała trasa zajmuje, z przystankami, ok. 3-4 godzin, bo wodospady są ślepymi zakończeniami tras i w sumie wykonuje się drogę w kształcie litery Y. Jak wspomniałam na początku, podróżując samodzielnie należy wrócić w punkt wyjścia, co oznacza przejście prawie 200 metrów do góry (albo skorzystanie z busika); wycieczka zorganizowana umożliwia pozostanie na poziomie lewady Risco, a na parking można wrócić wąskim tunelem, którym przebiega rura dostarczająca wodę z lewad do gospodarstw. Jakkolwiek moje dziecko szło całą drogę żwawo, tak w tunelu, gdzie drogę oświetlały latarki i telefony, jednak się bała.
Po drodze można spotkać pasące się krowy (pardą, bydło domowe), dość luźno traktujące kwestię omijania dróg; autokar musiał hamować, bo ruda kudłata krowa zdecydowała się na obgryzanie liści, stojąc na jednym z pasów i bynajmniej obecność samochodów jej nie deprymowała. Zdjęcia delikwentki nie mam.
Gdzieś tam jest Pico Ruivo
Wspólna część trasy / Lewada 25 fontes
Drzewo jagodowe, wyższe od człowieka
Wodospad Risco
Endemiczna ptaszyna, chyba rodzaj zięby
Mniszek, też wyższy od człowieka / Wodospadzik
Lewada 25 Fontes, górna ścieżka
Zejście z lewady Risco do 25 Fontes / Tunel, strasszny
Dolina zalesiona eukaliptusem, który się rozplenił po pożarach z 2016
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 12, 2018
Link permanentny -
Tagi:
25-fontes, portugalia, madera, risco -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj
Câmara de Lobos (Siedlisko Wilków [Morskich]), a konkretnie fok), położona o kilka kilometrów na zachód od Funchal, to dawna wioska rybacka, jedno z najstarszych siedlisk na wyspie (początek XV w.). Aktualnie to spore miasto, jak większość maderskich miast mieści się na schodzących w stronę wybrzeża tarasach, przez co znane jest z pocztówkowego widoku białych domków z pomarańczowymi dachami. Przyjechaliśmy na obiad, szczęśliwie nie wszystkie restauracje przejmowały się przerwą na sjestę. Tuż obok restauracji mieści się taras ze znanym punktem widokowym - Miradouro Winston Churchill; na tarasie w latach 50. siadywał znany polityk i malował sielskie pejzaże. Czy udało mi się punkt widokowy ominąć? Ależ oczywiście. Miasteczko znane jest między innymi z malowniczych girland - nad przyportowymi uliczkami wiszą przedziwne rzeczy - łodzie, butelki, ogromne figury świętych, parasole; wszystko furkocze i powiewa na wietrze. Sam port jest dość rozczarowujący, dużo betonu i kilka łodzi, ale wzdłuż wybrzeża można się przejść na przyjemny spacer.
Adresy: Restaurante Vila Da Carne, Rua Doutor João Abel De Freitas 30 A, Câmara De Lobos.
Z Câmara de Lobos można pojechać na pobliski klif Cabo Girão. Teoretycznie to 4 km, ale ze względu na to, że jeden z najwyższych klifów Europy (580 m wysokości), droga zajmuje kilkanaście-kilkadziesiąt minut ze względu na znaczne nachylenie i wąską jezdnię, przez co tempo jazdy nie jest oszałamiające (za to strach jest). Na szczycie klifu znajduje się szklana platforma widokowa, z której rozpościera się widok na Funchal oraz poletka uprawne poniżej. I tak, dobrze się domyślacie, nie wjechałam na sam szczyt (niniejszym przyznaję sobie honorowy tytuł założycielki klubu Prawie Że Dojechałam). Nie czułam się dobrze nawet jako pasażer, wjeżdżając po stromej i krętej drodze, więc zatrzymaliśmy się w połowie trasy przy kolejnej stacji kolejki gondolowej, zjeżdżającej w dół, ku plaży Fajã dos Padres, po powrocie z której już mi się nie chciało jechać w górę. Kamienista plaża jest określana jako jeden z najbardziej urokliwych zakątków wyspy, ale niespecjalnie mnie zachwyciła, zapewne po części dlatego, że poza przyjemnym zjazdem kolejką, trzeba do niej dość po niegdyś betonowej, aktualnie rozsypanej drodze. Okolica jest urokliwa - plantacja bananowców, ale podobno przyjemna lokalna restauracyjka była zamknięta. Z tarasu kolejki widok na okolicę jest również bardzo ładny widok na zatokę, więc wielkiego rozczarowania nie było (a B., który jakiś czas później dotarł na szczyt klifu, określił taras widokowy jako wielkie rozczarowanie).
Kolejką gondolową w dół
Plaża i klif / Ścianka
Wielki błękit
Osypisko zamiast ścieżki
Cabo Girao / Camara de Lobos i Funchal
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 11, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
portugalia, madera, cabo-girao, camara-de-lobos
- Skomentuj
Wyprawa na wschód wyspy miała się rozpocząć od Jardim Botanico, ale z przyczyn opisanych przełożyłam go na kolejny dzień, bo odległości na Maderze są żadne (Ogród to 8 km od dzielnicy hotelowej w Funchal).
Koło Madery żyją delfiny i wieloryby. Te drugie w pewnym momencie historii wyspy stanowiły potężną gałąź gospodarki - polowania na wieloryby zapewniały sporej grupie mieszkańców pracę i utrzymanie dzięki zebranemu tłuszczowi, przerabianemu w fabrykach na poszukiwany tran. Połowy są zabronione od kilkudziesięciu lat, a ich historię pokazuje znajdujące się w Caniçal Muzeum Wieloryba (Museu da Baleia). Na wejściu dostaje się audioprzewodnik w 5 językach (niestety, bez polskiego), który automatycznie aktywuje opisy eksponatów (i ścieżkę dźwiękową filmów). Pierwsza sekcja Muzeum prezentuje całą historię połowów na Maderze - oryginalne, 8-metrowe łodzie, które wielkością dorównywały wielorybom, harpuny i noże, stanowiska obserwacyjne i sporo zdjęć historycznych; można też obejrzeć czarno-biały film. W drugiej sali na wejściu dochodzą okulary 3D, bo oprócz naturalnej wielkości modeli zwierząt, na ścianach wyświetlane są filmy 3D o życiu pod wodą, powstaniu Ziemi i życia. W modelu batyskafu wyświetlany jest film, symulujący zejście na 3000 metrów pod poziomem morza (największa atrakcja dla Mai, mimo tłumaczonej ścieżki dźwiękowej). Samo Caniçal jest malutkie, ma kamienistą plażę, ale w restauracji z widokiem na ocean, można zjeść lokalną rybę. Z miasteczka można pojechać dalej na wschód na skalisty półwysep Św. Wawrzyńca (São Lourenço), gdzie stromo i wieje jak nie wiem, ale widoki podobno przepiękne. Ja wybrałam opcję leniwą - plażę w odległym o 5 km Machico.
Adresy:
Machico ma właściwie dwie plaże: jedną kamienistą na zachodzie zatoki oraz drugą piaszczystą w jej północno-wschodniej części. I tak jak na Maderze większość plaż jest kamienista, tak warto podjechać (zwłaszcza z dzieckiem) na tę drugą. Piasek został przywieziony z Sahary (podobnie jak na teneryfskiej Las Teresitas). Pozbawiona silnych fal zatoka, złoty piasek, ciepła woda - czego nie lubić.
Santana jest znana przede wszystkim z tzw. trójkątnych domów (do złudzenia przypominających domki typu Brda, tylko że pokolorowane), w jakich kiedyś mieszkali mieszkańcy wsi. Darmowy skansen z kilkoma domkami i punktem widokowym na leżącą pod miastem dolinę to, mam wrażenie, wszystko, co jest warte obejrzenia w miasteczku. Dodatkowo warto wziąć pod uwagę, że nie są to oryginalne XVI-wieczne domy, a jedynie rekonstrukcja z początku XX wieku. Domki oglądaliśmy późnym popołudniem, jako nieliczni o tej porze turyści; podobno w godzinach szczytu są tu tłumy. Na zakończenie dnia usiłowałam znaleźć lodziarnię, ale poza sklepikami z lodami przemysłowymi z lodówki, na nic nie trafiłam, więc lody zjedliśmy już w Funchal.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
madera, portugalia, canical, santana, machico
- Skomentuj
[7-9.08.2018]
Wiele lotnisk, zwłaszcza wyspiarskich, szczyci się tym, że są trudne, kłopotliwe i wymagające w kwestii warunków pogodowych - tak samo jest z lotniskiem na Maderze[1] (co potwierdza tragiczny wypadek z 1977, kiedy to pilot nie zdążył zatrzymać samolotu i ten spadł na plażę poniżej lotniska). Mimo że od tego czasu pas do startu i lądowania został wydłużony, przy gorszej pogodzie samoloty na lotnisku... nie lądują. Tuż przed zakładanym czasem lądowania pilot uprzejmie poinformował, że dla odmiany wylądujemy na Gran Canarii, gdzie poczekamy, aż się pogoda ustabilizuje. Gratis dostałam więc godzinę przelotu na GC, prawie godzinny postój tamże i lot powrotny, który już zakończył się lądowaniem w Santa Clara na Maderze. I to w zasadzie była jedyna niezapowiedziana atrakcja podczas całych wakacji.
Funchal, leżące jakieś 20 km od lotniska, zbudowane jest składa się z trzech części. Z Lido, części hotelowej, gdzie wzdłuż wybrzeża mieszczą się większe hotele (również mój[2]), nowego miasta z mariną i nabrzeżem promowym oraz starówki (Zona Velha). Do tej ostatniej najlepiej dojechać do stacji kolejki gondolowej (Teleferico), skąd można wejść w uroczą plątaninę wąskich uliczek, pełną restauracji i sklepów; tutaj typowym turystycznym must-have jest uliczka Santa Maria, gdzie drzwi i bramy są bogato ozdobione przez lokalnych artystów. Jak kto lubi kościoły, to są piękne kościoły - zwłaszcza Katedra Sé, ozdobiona błękitnymi kaflami i sporą ilością złota, są muzea (na przykład Elektryczności lub Koronek czy wspomniane poniżej Muzeum Ronaldo), są też przepiękne ogrody, ale o tym w następnym odcinku. Mekką dla turystów jest mieszczący się w środku Zona Velha bazar rolniczy, Mercado dos Lavradores. Dwupiętrowa hala, ozdobiona roślinnością i typowymi portugalskimi azulejos, wypełniona jest straganami ze wszystkim, co rośnie i żyje na i wokół Madery. W części rybno-mięsnej zaopatrują się głównie restauracje, warto przyjść tam rano, bo już koło południa ta sala się przerzedza do całkowitego opróżnienia w okolicy 15. Do późna za to można oglądać i kupować kwiaty i owoce, przy czym w przypadku owoców warto zwracać uwagę na cenę. Uczynni sprzedający łapią przechodzących i chętnie częstują nakładanymi na wierzch dłoni dojrzałym miąższem owoców, zwłaszcza niespotykanych gdzie indziej - krzyżówek marakui z pomidorem, bananem czy pomarańczą albo krzyżówki ananasa i banana. Te egzotyki kosztują ponad 20 euro za kilogram, więc nawet niewielkie zakupy mogą kosztować sporo. Warto też potrenować asertywność, bo wprawdzie sprzedający sami rzucają się, żeby rozdać próbki, ale potem próbują działać na poczuciu winy (you ate, but no pay?!).
Widok na Praia Formosa i Cabo Girao, mgliście
Polonica / Typowa mozaika chodnikowa (calcateros)
Deptak Dr. António José de Almeida
Marina / Azulejo z katedry Sé
Marina
Drzwi z ulicy Santa Maria
Avenida del Mar, memoriał Nelsona Mandeli
Drzwi z ulicy Santa Maria
Mercado dos Lavradores
Restauracje:
- O Regional - Rua Dom Carlos I 54, bezpretensjonalna restauracja lanczowo-obiadowa, bez pytania wjeżdża przystawka (pyszna pasta rybna, krążek sera o konsystencji mozarelli, masło oraz lokalny chlebek, bolo de caca)
- Dona Joana Rabo-de-Peixe - Rua de Santa Maria 77, kawiarnio-restauracja, znęcona informacją o menu lanczowym, dostałam za nieduże pieniądze kanapkę wielkości talerza.
- El Mexicano - Ponta Da Cruz 20-22, podobnie - ogromne porcje, potrawy raczej meksykańskie niż tex-mex. Dodatkowo widok na zachód słońca z Cabo Girao w tle.
- Restaurante Marisqueira O Barqueiro - Ponta Da Cruz 20-22, restauracja rybna, można klasyk maderski - Espada à Madeira (ze smażonymi bananami).
- Prato, Prego & Cia - Estrada Monumental 390 - lokalna restauracja w centrum handlowym Forum, bardzo przyzwoite dania mięsne i rybne.
[Rząd 1: smażona espada; pół małej kanapeczki z szynką, pieczenią, serem i jajkiem + wszechobecne frytki (Dona Joana Rabo-de-Peixe); espada przed smażeniem; wystawka świeżych ryb (wszystko poza kanapką w Marisqueira O Barqueiro) .
Rząd 2: Przystawka - bolo de caca, pasta rybna, masło, ser (O Regional); wystawka świeżych ryb (Marisqueira O Barqueiro); sałatka z tuńczykiem (O Regional); świeże skorupiaki (Marisqueira O Barqueiro)]
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Lotnisko nosi imię największego Maderczyka i bynajmniej nie jest to Krzysztof Kolumb, tylko Cristiano Ronaldo. Na Maderze jest też muzeum CR, a w każdym sklepie z pamiątkami oprócz maderskich paseczków, madery i rzeczy z korka, można kupić dowolną rzecz z wizerunkiem albo chociaż nazwiskiem CR.
[2] Golden Residence jest ulokowany na klifie, z widokiem na Praia Formosa i Cabo Girao (oraz setkami jaszczurek). Jak większość hoteli mieści się przy Estrada Monumental, gdzie zasadniczo poza centrum handlowym i restauracjami nie ma za wiele, na szczęście na starówkę jeżdżą żółte autobusy oraz taksówki (8-10 euro). Jest o tyle zabawny, że mieści się w trzech budynkach na zboczu góry, na początku trzeba zapamiętać nawigację: basen i restauracja w budynku C na poziomie -1, recepcja w budynku B na poziomie 0 (trzeba przejść przez ulicę z budynku C), skąd tunelem idzie się na poziom -2 w budynku A. Z 5 piętra budynku da się wyjść na kolejną ulicę. Na stanie hotelu jest biało-rudy kot, Horacio.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 9, 2018
Link permanentny -
Tagi:
portugalia, funchal, madera, sao-martinho -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj
[10.08.2018]
Funchal w całości zbudowane jest na terasach na wzgórzach - od nabrzeża aż do szczytów otaczających je gór. Na taką górę należy się wspiąć, żeby dojechać do Ogrodu Tropikalnego na wzgórzu Monte. Można klasycznie - samochodem lub autobusem, ale znacznie przyjemniej wjeżdża się na górę kolejką gondolową. Futurystyczną, szklaną bryłę stacji kolejki linowej (Telefericos da Madeira) łatwo znaleźć - stoi u podnóża Zona Velha, przy promenadzie Avenida del Mar. W małym (6-8 osób, ale nie ma tłoku, jechałam z rodziną we trójkę) wagoniku przez 15 minut można obserwować dachy Funchal, oddzielone biegnącą na wysokich filarach Via Rapidą od zalesionych obszarów. Z jednej strony panorama miasta i widok na zatokę, z drugiej - wznoszące się mgły nad górami, warto wycieczkę zaplanować w słoneczny dzień. Na dole, przy zatoce, było słońce, ale im wyżej, tym bardziej pochmurnie się robiło; tropikalna wilgoć i ciepło sprawiały, że w zasadzie nie odczuwałam gorąca, ale apaszkę, którą miałam przewiązane włosy, można było wyżymać.
Górna stacja kolejki znajduje się na wzgórzu Monte, tuż obok wejścia do ogrodu. Ogród Jardim Tropical Monte Palace (przy Caminho do Monte 174) ma bogatą historię - XVIII-wieczna posiadłość, w której pod koniec XIX wieku wybudowano ekskluzywny hotel (znany później jako Pałac Monte), wreszcie już XX-wieczny urozmaicony teren spacerowy. Pewną wadą jest typowa dla Madery tarasowość - najpierw można zejść w dół ogrodu, ale potem trzeba się wspiąć po stromych alejkach albo po wbudowanych w tropikalną zieleń schodach. Jest odpłatna opcja objechania całego ogrodu otwartym samochodem albo chociaż powrotu na górę (zwykle wykorzystywana przez starszych zwiedzających[1]), ale w ten sposób omija się prześliczne zakątki - staw z rybami koi, chińskie rzeźby, małą architekturę ogrodową czy wreszcie muzeum - oprócz wystawy masek afrykańskich można obejrzeć stałą ekspozycję minerałów i kamieni pół- i szlachetnych. Pałac Monte i leżące opodal stawy to jeden z piękniejszych widoków, jaki widziałam. Przejście całego ogrodu oceniane jest na prawie 3 godziny spaceru, warto zaopatrzyć się w wodę; na terenie ogrodu są dwie kawiarnie - jedna na górze, przy wejściu, druga na samym dole, gdzie można skosztować wina madera (poczęstunek w cenie biletu[2]).
Obok (nad ogrodem, ciągle do góry) wznosi się kościół Matki Boskiej z Monte (Igreja de Nossa Senhora do Monte), bogato ozdobiony typowo maderskimi wstążeczkami. U wylotu uliczki, prowadzącej do kościoła, stoją biało ubrani panowie, zachęcający do lokalnej atrakcji - zjazdu wiklinowymi saniami (carros do cesto). Opłata za kilkuminutowy zjazd jest dość słona (15 euro od osoby) plus pod górę trzeba wrócić albo piechotą, albo taksówką; wolałam powrót kolejką do miasta.
Widok na zatokę Funchal
W górę / Zbocze w przebłysku słońca
Poczet królów portugalskich na mozaikach
Ogród japoński
Pałac Monte
Spirale dróg / Kościół Monte
Kościół Monte
[11.08.2018]
Przy ogrodzie Monte znajduje się również druga stacja kolejki gondolowej, którą można zjechać do mniejszego, ale równie urokliwego Jardim Botanico (przy Caminho do Meio, Bom Sucesso, Santa Maria Maior). Ponieważ do Monte wybraliśmy się po południu i wracaliśmy już pod koniec dnia, do ogrodu botanicznego dotarliśmy już samochodem dwa dni później[3]. Ten ogród to raj dla botaników[4] - na Maderze rośnie wszystko bardziej i bujniej; podzielony tematycznie na różne sekcje, robi wrażenie bardziej uporządkowanego niż Monte - ogrody różane, sukulenty i kaktusy, orchidee, arboretum, dział roślin użytkowych (gdzie można wąchać znane z kuchni zioła, tylko 2-3 większe niż u nas, ulubione miejsce Majuta). Najpiękniejszym miejscem jest dywan kwietny - ułożone w geometryczne kształty nisko przycięte krzewinki i kwiaty. Znana ptaszarnia z papugami i pawiami była niestety zamknięta.
Punkt widokowy - Via Rapida
Pani jaszczureczka
Czyściec wełnisty, po portugalsku Kocie Uszka / Widok z muzeum na ogród
Lokales
Dywan kwiatowy
Szklana kula, najchętniej fotografowane miejsce w ogrodzie
Monstera, wcale nie największa
Hic Vandalorum / Strączki
Calliandra
Dywan kwiatowy
To nie wszystkie ogrody, jakie można obejrzeć w okolicach Funchal - ominęłam z braku czasu Jardim de Sao Francisco, Jardim de Santa Catarina, Ogrody Palheiro czy ogród przy Quinta das Cruzes.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Jak to mówią złośliwi, Madera to wypoczynek dla emerytów. Serdecznie pozdrawiam, wasza emerytka.
[2] I tu zrobiło mi się smutno, bo wpadliśmy na wycieczkę rodaków, którzy rzucali się na kieliszki, nie reagując na obsługę, drąc się po polsku “Bierz, to nam się należy”.
[3] Dwa dni później, bo okazało się, że to chyba jedyne miejsce na Maderze, gdzie nie są przyjmowane karty, a ja - jak na złość - zapomniałam portfela.
[4] W ogrodzie można pobrać darmową appkę z mapą i opisami większości roślin.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 9, 2018
Link permanentny -
Tagi:
funchal, madera, portugalia -
Kategorie:
Koty, Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 2
Oparta na faktach powieść, opisująca wyścig naukowców i szpiegów w celu rozpracowania radzieckiego szyfru dyplomatycznego. Na zamku Czocha, w tajnej kryjówce wywiadu, Niemcy konstruują maszynę deszyfrującą, ale mimo wysiłków ekipy ciągle nie działa prawidłowo. Oficer Jorg, który okazuje się być szpiegiem, należącym do supertajnej międzynarodowej organizacji z siedzibą w Paryżu, przypadkiem trafia na rozwiązanie (co jest o tyle zabawne, że udaje się rozszyfrować depesze tylko z powodu lenistwa Rosjan, którzy z braku wystarczającej ilości kart szyfrowych, używali ponownie już wykorzystanych). Po aresztowaniu łączniczki Jorga do zamku udaje się polsko-amerykańska ekspedycja, żeby przywrócić łączność. Pobocznie plączą się wątki amerykańskich naukowców, którzy dla idei donosili Związkowi Radzieckiemu o przełomowych wynalazkach, zwłaszcza związanych z rozszczepieniem atomu.
Nie czepiając się logiki (kwestie związane z kryptografią są solidnie przeanalizowane), wadą dla mnie jest pozostawienie wielu niedokończonych wątków, może w celu kontynuacji. Niestety, autor zostawia czytelnika w pół słowa, zaznaczając, że nie napisał o losach Jorga i Anny-Marii czy o tym, po co Compaigne pojechał do Paryża.
Narratorem w audiobooku jest sam autor, słuchając miałam wrażenie, że to odcinek "Sensacji XX wieku".
#56/#10
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam
- Skomentuj
Barbarella kazała mi oglądać serial na HBO, ale nie wspomniała, że są dostępne raptem trzy odcinki, a na finał poczekam do końca wakacji. Więc, volens nolens, żeby nie ogryzać pazurów, sięgnęłam po książkę.
Camille Preaker wraca do rodzinnego miasteczka Wind Gap po ponad 8 latach nieobecności, żeby zrobić reportaż o nastolatkach - jednej zamordowanej, drugiej zaginionej. Jej szef, redaktor naczelny gazety, uważa, że dzięki znajomości lokalnego kolorytu będzie w stanie napisać świetny artykuł, osobisty i intymny, Camille jest jednak niechętna, bo nie bez powodu wyjechała z Wind Gap. Pierwszy kontakt z matką błyskawicznie pokazuje, jak bardzo toksyczna była ich relacja i skąd morze alkoholu, w którym Camille topi swoje problemy (oraz - co w serialu wychodzi wcześniej niż w książce - czemu nosi spodnie i długie rękawy); potem jest coraz więcej złych wspomnień i bólu. Nie tylko z matką Camille nieustająco się boryka - lokalny szeryf odmawia współpracy, pozostaje jej rozmowa ze spotkanymi ludźmi i szukanie okazji, żeby trafić na coś cennego do reportażu. Absurdalnie, wspomagają ją ludzie napływowi - detektyw z Kansas, któremu również doskwiera ograniczony punkt widzenia lokalnej policji i brat jednej z zamordowanych dziewcząt (bo zaginiona niebawem po przyjeździe Camille do miasta zostaje odnaleziona martwa), posądzany przez wiele osób o bycie mordercą.
Można kwestionować niektóre rozwiązania fabularne, użyte przez autorkę (np. pmrzh nxheng Pnzvyyr mbfgnwr bcvrxhaxą cemlebqavrw fvbfgel, fxbeb gn zn bwpn), do tego dość szybko wiadomo, gdzie powinno się szukać zbrodniarza mimo mylących tropów, ale cała historia wraz ze szczegółowo odmalowanym małym miasteczkiem, z ludźmi uwikłanymi w sieć wzajemnych zależności, działającymi w dwóch strefach - oficjalnej i ukrytej, czy wreszcie sama rodziną Camille - toksyczna matka, zdominowany, obojętny na wszystko ojczym i dwubiegunowa przyrodnia siostra (w domu laleczka matki, poza domem nie stroniąca od alkoholu i narkotyków królowa szkoły) - nie pozwala się oderwać do ostatniego rozdziału.
Serial dodatkowo do treści dokłada obrazy - ostre spojrzenie Camille, przeplatane flashbackami, które powoli wprowadzają w tajemnice przeszłości, przemyślaną scenografię, często zawierającą słowa wycięte czymś ostrym (patrz tytuł) w różnych znaczących miejscach. Obrazy i muzykę, której Camille słucha z rozbitego telefonu (też przyciągniętego z traumatycznej przeszłości), między innymi dość niespotykane w serialach piosenki Led Zeppelin.
Inne tej autorki tutaj.
#55
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 2, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale -
Tagi:
2018, panie, kryminal
- Skomentuj
Komisarz otrzymuje dziwny anonim, w którym ktoś niewyrobionym pismem opisuje swoje obawy w związku ze zbrodnią, która prawdopodobnie nastąpi. Maigret wchodzi do gry, odpowiada na list ogłoszeniem w prasie, a w międzyczasie analizuje kopertę i papier, na tyle nietypowy, że przez manufakturę papierniczą szybko dociera do domu sławnego prawnika Parendona, specjalizującego się w prawie morskim. Prawnik wydaje się bardziej zmartwiony niż zdziwiony listem, chociaż nie dzieli się z Maigretem żadnym przeczuciem, za to z zachwytem opisuje swoje badania nad prawnym ujęciem niepoczytalności. W każdym razie wpuszcza policjanta do domu, pozwala na rozmowę ze wszystkimi domownikami i wyraża zgodę na obecność policyjnej ochrony. Kolejny list, jeszcze bardziej paniczny, ostrzega komisarza, że przez podjęte kroki sytuacja się zaostrzy. I rzeczywiście - mimo policyjnej ochrony zostaje znalezione ciało. Tytułowa rozterka dotyczy przemyśleń Maigreta, który zastanawia się, czy gdyby nie podjął żadnej akcji w związku z anonimem - nie trafił do mieszkania prawnika, nie rozmawiał z kilkoma osobami - tylko poczekał, może zbrodnia by nie nastąpiła albo mógłby jej zapobiec.
Ponieważ jest wiosna, komisarz świętuje rozpoczęcie sezonu obiadem i kieliszkiem pastisu w ulubionej knajpce Dauphine (raz kłamiąc żonie, że zatrzymało go coś w pracy, drugi raz zabierając ze sobą współpracownika). Żonę z kolei zabiera do Dzielnicy Łacińskiej, specjalizującej się we frutti di mare, gdzie komisarz zamówił prawie wszystkie gatunki włącznie z jeżowcami. W domu żona przygotowuje smażoną barwenę, do której piją białe wino, na życzenie też smaży płastugę w przyrumienionym masełku (czy robię się głodna? ależ). Śledztwo prowadzi go na ulicę de Miromesnil, gdzie w znanej zabytkowej knajpce dostaje soczystą i chrupiącą kiszkę [wieprzową] i nie zalatujące przypalonym tłuszczem frytki, a przy innej okazji rumową babkę tonącą w kremie Chantilly. Opodal, w miłym barku na rogu Avenue Marigny i du Cirque popija piwo. W domu prawnika jest częstowany 40-letnim armaniakiem, po odkryciu zbrodni przestaje się krępować - kieliszek koniaku, potem kolejny, pół butelki 6-letniego Saint-Emilion, którego jednak policjant nie poważa, woli zwykłe czerwone, które chętnie osusza z załamanym lokajem.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 30, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, panowie, kryminal, z-jamnikiem
- Skomentuj
Stanisław Goszczurny - Sylwestrowa noc #17
Lista osób:
- Zofia Soja - zaginiona, lubi się zabawić, ale niekoniecznie z mężem
- Adam Soja - niezbyt stroskany mąż, lubi wypić z każdym
- Marta Zawada - koleżanka Zofii, stateczniejsza mężatka
- major Wyzga - prowadzi śledztwo
- kapital Kowal - jak wyżej
- Sierżant Sitek - ma nastroszone brwi, ale pogodną twarz
- Matysik - dozorca w Domu Kultury, czasem wykidajło
- kapitan Kazimierz Mazur - komendant z Nowego Portu, kolega Kowala
- Ian Bergsen - Szwed, marynarz z Ingeborgi, lubi polskie dziewczęta
- Elżbieta Fryc - koleżanka Sojowej, pielęgniarka
- Aniela Kraś - sprzątaczka na dworcu, znalazła torebkę zaginionej
- Antoni Kawka - dozorca z cukrowni, nie odmawia, jak ktoś przynosi alkohol
- Józefa Kawkowa - mąż pijak, syn siedzi w więzieniu, takie życie
10 stycznia. Na komisariat w trójmiejskim Nowym Porcie zgłasza się obywatel Soja i z zaniepokojeniem informuje, że zaginęła mu w Sylwestra małżonka, Zofia (również Soja). Wyszli z potańcówki pokłóceni, on przysnął na stacji, a jak się obudził, to jej już nie było. Major Wyzga i kapitan Kowal rozpoczynają poszukiwania - odpytują wspólnych znajomych pary, szukają marynarza, z którym Zofia tańczyła, ale co ciekawe, nie sprawdzają w miejscu pracy zaginionej, czy nie ma od niej żadnej wiadomości. Mimo mocno ograniczonych możliwości (nie ma kamer, telefonów komórkowych czy śladów płatności) udaje im się wyśledzić, co naprawdę zdarzyło się 10 dni wcześniej. Przestępca, któremu rzucono w twarz fakty, opuszcza głowę i się przyznaje.
Się pali: giewonty.
Się nosi w torebce: pantofle (na zmianę), szalik, chusteczkę, kosmetyczkę, gumkę od weka i dowód osobisty.
Adam Hauert - Dlaczego pan zabił moją mamę? #19
Lista osób:
- kapitan Zbigniew Bolski - taki polski James Bond, tylko lepszy
- kapitan Syk - humorzasty jak baba
- Barbara Kułacka (24) - aktorka z Łodzi, raczej wulgarna
- Blanka - nieudana podrywka Bolskiego, pojawia się anegdotycznie
- Dorotka Kostrzewska - szuka mamy
- Joanna Kostrzewska (29) - aktorka, rozwiedziona i zaginiona
- sierżant Ryszard Wronik - ekspert od załatwiania spraw, ma instynkt
- Henryk Jakubiak - zalewa robaka przy barze, dawna miłość Kostrzewskiej
- Tino Ferretti (38) - żonaty Włoch, aktualna miłość Kostrzewskiej
- Alfred Tobrucki - alter ego Bolskiego
- pani Ferretti - rasowa Włoszka
Zwykle nie mam problemu z wywęszeniem propagandy w peerelowskich kryminałkach, ale w przypadku tego tomiku zdecydowanie węszę ewidentną szyderę. Śledztwo w sprawie utopionej (a wcześniej otrutej) kobiety oraz pisanych dziecięcą ręką anonimów, przeplatane jest dygresjami o dawnych sprawach kapitana Bolskiego, który dzięki błyskotliwej inteligencji, znajomości życia wyższych sfer, urokowi osobistemu[1] oraz wykształceniu prawniczemu (przed wstąpieniem do milicji był prawnikiem) rozwiązał, na przykład kradzieży ryb w transporcie czy skrywanej ciąży u psów.
Kapitan Bolski był dandysem: “elegancki, zawsze ogolony; major podejrzewał go o używanie wyłącznie angielskich perfum; Bolski zresztą sam bardzo się sobie podobał. Opowiadano o nim w komendzie, że kiedy dostał nagle, nie wiadomo dlaczego, kostropatej wysypki - przestał nawet pić w trosce o urodę. Na szczęście okazało się, że to nie od jarzębiaku, w związku z czym mógł dalej pić bez przeszkód, co zresztą wcale mu nie przeszkadzało w doskonałym wywiązywaniu się z obowiązków służbowych”. Jego współpracownik, plutonowy Wronik, to z kolei odpowiednik Sancho Pansy - doskonały kierowca, bokser, często w pracy pomagał mu prawy sierpowy. I ten duet dostał do rozpracowania tzw. delikatną sprawę - ktoś rozesłał do kilku większych hoteli w polskich miastach (w tym do poznańskiego Merkurego) anonim z tytułową treścią.
Bolski zaczął od analizy gości hotelowych z hotelu w Warszawie, wykluczając np. aktora skazanego za bigamię, bo ten raczej się ponownie ożeni niż kobietę zamorduje. Potem odwiedził Poznań, gdzie koperta od anonimu skierowała go do Szczecina, gdzie rozpoczął wędrówkę od szkoły do szkoły, pokazując list nauczycielom i już trzeciego dnia znalazł autorkę listu. Połączenie jej matki z jednym z egzotycznych gości warszawskiego hotelu nie było trudne, więc obaj panowie w pożyczonym z komendy milicji krążowniku szos rozpoczęli pogoń przez pół Polski za przestępcą.
[1]
Korzystając ze swego znakomitego wyglądu, rozkochał kiedyś młodą dziewczynę, przy pomocy której usiłowano wywieźć z Polski większą ilość bezcennej, starej biżuterii. Dziewczyna doszła do wniosku, że lepsze parę dni miłości w kraju niż nie wiadomo jakie losy za granicą. (...) Bolski zresztą od pierwszej chwili oświadczył dziewczynie, że jest oficerem MO.
Na podstawie książki nakręcono jeden z odcinków “07 zgłoś się”.
Inne z tego cyklu tutaj.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 29, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, panowie, prl, kryminal
- Skomentuj
1943, Węgry. 14-letnia Gina zostaje w zasadzie z dnia na dzień wysłana przez ukochanego ojca do przyklasztornego internatu w małym mieście. Jest tym faktem oburzona, bo decyzja została podjęta poza jej plecami, a ona byłaby absolutnie szczęśliwa, mogąc utrzymać aktualny tryb życia - ukochaną francuską guwernantkę, wesołą szkołę w okolicy domu i przyjęcia u ciotki, na których pojawia się jej adorator, porucznik Femi. Dodatkowo nie rozumie, czemu ojciec, z którym do tej pory dogadywała się doskonale, odmawia wyjaśnień, chociaż widać, że nie podjął tej decyzji z lekkim sercem. Szkoła okazuje się dramatyczna dla przyzwyczajonej do wygód, ładnych ubrań i flirtu dziewczyny - zakaz prywatnych rzeczy, włosy splątane w sztywne warkocze i prawie że więzienny rygor. Gina szybko wywołuje konflikt, który odsuwa ją od reszty klasy; uważa dziewczęta za idiotki, emocjonujące się obserwacją miłości między wychowawcami - śliczną diakonisą Zuzanną i przystojnym Kalmarem, czy bawiące się w infantylne gry, często kosztem mniej błyskotliwych nauczycieli (zwłaszcza nieporadnego Koniga). Irytuje ją zwłaszcza uwielbienie dla posągu młodej dziewczyny w ogrodzie, zwanego Abigel, któremu dziewczęta powierzają swoje tajemnice i proszą o pomoc w dramatycznych dla nich sytuacjach. Nieobecny ojciec, z którym nie może swobodnie porozmawiać i osłabiająca codzienna próba sił z dziewczętami popycha ją do podjęcia próby ucieczki, nieudanej. Przerażony ojciec przyjeżdża i wyjaśnia jej tym razem powody izolacji - szkoła nie jest więzieniem, tylko schronieniem przed wrogami ojca, zaangażowanego w węgierski ruch oporu.
Gina nagle dorasta, rozumiejąc, jak niemądre było jej wcześniejsze zachowanie - konflikt, ignorowanie opiekunów, walka z klasą; jest wojna, w której jej kraj opowiedział się po złej stronie. Zaczyna uważniej obserwować to, co dzieje się w szkole i wokół, odkrywając, że posąg Abigel może i nie jest sam w sobie cudowny, ale służy jako skrzynka kontaktowa, a w mieście działa ruch oporu.
Absurdalnie, nimb kultowości dookoła książki długo mnie odrzucał (również cena starszych wydań na allegro, zanim pojawiło się stosunkowo niedawno nowe). Tym bardziej jestem zaskoczona tym, że to nie romansidełko dla nastolatek, a porządny thriller psychologiczny z prawie że kryminalną tajemnicą.
#52 (chciałam powiedzieć, że już nie czytam, ale z rozpędu przeczytałam kolejne trzy ksiązki)
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 28, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2