Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Chciałam sobie coś ładnego na jesień kupić

... a tu kupa. Ani nie ma mojej czerwonej sztruksowej kurteczki z Orsaya, która jako jedyna nadaje się do czegokolwiek, ani pasiastych rękawiczek (o butach nie wspominam, bo to aż wstyd). Więc z tego żalu i zgryzoty kupiłam sobie dwa nowe zimowe Rittersporty na stoisku z jumą z Niemiec - Rotwein trueffel mit franzoesischen Rotwein (czyli dla nieszprechających - trufle z czerwonym winem) oraz Williams Birne Trueffel mit fruchtigem Williamsbrand (czyli z brandy gruszkową). Like wow. Jesień służy do napychania się czekoladą.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 10, 2007

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 5


... saturday wait...

Wczorajszy eksperyment się powiódł. Chodzenie w opasce z kocimi uszkami budzi dziwne, acz pozytywne zachowania w społeczeństwie. Przede wszystkim bardzo łatwo się zapomina, że ma się coś na głowie, na tyle że TŻ na skrzyżowaniu zastanawiał się, czy nie zajechał komuś drogi, bo jak ten ktoś nas mijał, to wszyscy z samochodu się gapili na nas. Jedna pani mało co nie spadła ze schodów koło parkingu, bo usilnie jej wyjeżdżałam z rzeczywistości. Generalnie obserwacje Pratchetta co do postrzegania przez ludzi zjawisk nietypowych są celne - widzą mnie dzieci ("mama! chcę takie!"), nie widzą dorośli (omijają wzrokiem, uważając, że albo im się przywidziało, albo że spotkali osobę psychicznie chorą, a wtedy uprzejmiej nie patrzeć), widzą młodsi faceci (hormony, wiadomo, "króliczek playboya", te sprawy) i ludzie starsi (bardzo pozytywnie, acz mylą kocie uszka z króliczymi, no hello!). Na parkingu hotelu Bazar, pieczołowicie strzeżonym, dopadł mnie strażnik i nie wiem, czy chciał mnie zastraszyć, poderwać czy wykorzystać, odpytując, co na tym parkingu robiłam, czy wiem, że tu nie wolno wchodzić i że jak chcę robić zdjęcia, to mi może pokazać fajniejsze widoczki. Nie chciałam.

Poza tym zamachałam wizuchną i zapłaciłam zaliczkę za citroena c5 w kolorze Gris Fulminator (kojarzy mi się ze Sperminatorem, ale generalnie chodzi o metaliczny grafitowy). Kiedy 4 lata temu kupowaliśmy używanego Escorta kombi, musieliśmy zapożyczyć się u znajomych (nieustannie dziękuję) i wziąć kredyt odnawialny w PekaOSa (nie dziękuję), żeby wyskrobać 20% wpłaty własnej i mieć pieniądze na ubezpieczenie samochodu. Chyba jest lepiej.

Dzisiaj kot czarno-biały jedzie do nowego domu na czas leczenia kota czarnego, a kot czarny dostaje pierwszą tabletkę z chemią. Jutro kroplówka (na żywym kocie). Mam nadzieję, że kot czarno-biały okaże się egoistycznym sukinkotkiem[1] i będzie mu dobrze w miłym nowym domu z miłymi ludźmi, a kot czarny okaże się łągodnym kociołkiem i da sobie zrobić kroplówkę... Pocieszające jest to, że chemioterapia potrwa jakieś 4-6 tygodni.

[1] Poznań, okolice Starego Rynku. Kamienica, piękny dachówkowy dach z półkolistymi sklepieniami okienek dachowych. Idzie sobie po dachu pręgaty dachowiec. Tu powącha, tam obejdzie okno dookoła, tu przejdzie, tam zajrzy. "Hm, jak kotek wszedł i jak zejdzie?". Kotek metodycznie podąża do zabezpieczonej folią dziury w dachu. "O, już wiem, kotek wszedł ze strychu tą dziurą, zaraz w nią wejdzie...". Tymczasem kotek okazał się istnym sukinkotkiem i pomaszerował dalej.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 7, 2007

Link permanentny - Kategorie: Koty, Moje miasto - Komentarzy: 1


Kawałek Ameryki w Poznaniu

Nowa knajpa w Starym Browarze, bardzo obiecująca z wyglądu, okazała się również bardzo miła w środku. Jedzenie jak w standardowym dinersie - steki, naczosy, tortille, burgery, bardzo szeroki wybór dobrych drineczków, na koniec duże desery. Wprawdzie jedzenie fastfoodowe, ale na wszystko czeka się długo, bo jest świeżutko smażone i przygotowywane. Z głodu się nie umrze, bo dają fantastyczny chlebek z masełkiem czosnkowym. Stosunkowo niedrogo (ceny okolic Sfinksa), jak kto lubi panie w kozaczkach i z kapeluszami, to znajdzie coś do zawieszenia wzroku na.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 3, 2007

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Tag: stary-browar - Skomentuj


Ciepła jesień

Lubię. I lubię Poznań jesienią. Leniwie obleźliśmy park Sołacki, zjedliśmy niedzielną tartę we Francuskim Łączniku i pojechaliśmy zobaczyć, jak przenoszą dawny most Św. Rocha nad mostem Św. Michała (czy jak tam temu, co przed Śródkę idzie). Zdecydowanie wolę, jak życie upływa sielsko i leniwie, jak nie wisi nade mną nieustający deadline (jasne, nie wisi, mam przykre poczucie, że jutrzejsza poranna akcja wymaga jeszcze sprawdzenia paru rzeczy), jak jest czas na to, żeby popatrzeć na liście i zastanowić się, czy wolę gruszkową, czy orzechową. Zazdroszczę P. półrocznego urlopu - to bardzo pomaga ustawić sobie w życiu priorytety.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 30, 2007

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 2


Scrubs (Hoży doktorzy)

Zacznijmy od tego, że nie lubię seriali medycznych. Nie kręcą mnie opisy chorób, oglądanie leżących płasko ludzi lub - co gorsze - zawartości ludzi, która aktualnie jest cięta, wyjmowana bądź robią z nią jakieś dziwne rzeczy. Szczęśliwie w Scrubs tego, czego nie lubię, jest mało. Dużo za to jest autoironicznego humoru dla ludzi inteligentnych. Czasem złośliwego, cynicznego, maczystowskiego i szowinistycznego, a nawet fekalnego, ale jednak o poziom wyżej niż w Jackassie. Na początku zżymałam się trochę na określenie Zofii, że jest taki jak My Name Is Earl. Ale po jakimś czasie muszę się zgodzić - to ten typ humoru.

Zachwyciłam się, choć nie od pierwszego odcinka (od trzeciego, dla ścisłości). Bohaterami serialu są głównie stażyści, któzy zaraz po studiach wpadli w życie szpitala Sacred Heart. John Dorian, zwany JD (lub jednym z tysiąca kobiecych imion) widzi rzeczywistość taką, jaka jest, ale nie do końca - często zdarza się, że sytuacje w jego głowie kończą się zupełnie inną pointą. Jest uroczy, nieśmiały i niezbyt pewny siebie, więc przede wszystkich chce, żeby jego mentor - złośliwy, elokwentny i jadowity doktor Cox - czasem poklepał go po pleckach. Dr Cox krzyczy na stażystów i innych pracowników szpitala, boi się tylko swojej eks-żony Jordan, gwiżdże na personel i zachowuje się, jakby miał za chwilę wybuchnąć z powodu nagromadzenia niezdarności, głupoty i braku umiejętności (jakże go rozumiem), ale wszyscy podejrzewają, że tak naprawdę ma złote serduszko i bardzo się przejmuje. Koleżanka JD, Eliot, jest sfrustrowana i bardzo chciałaby być zauważona jako kobieta (zwłaszcza jako kobieta) i dobry lekarz. Turk, młody czarny chirurg, utrzymujący stosunki intymne i kulinarne z pielęgniarką Carlą, śliczną, choć nieco starszą Latynoską, i bardzo mozolnie przechodzą z romantycznego początku związku do życia codziennego. Todd, niezbyt błyskotliwy, ale rozbuchany erotycznie kolega Turka z chirurgii, stanowi postrach wszystkich pań w szpitalu, chociaż złośliwi podejrzewają, że jeszcze nie udało mu się zamoczyć. Dr Kelso, dyrektor szpitala, jest straszliwie wrednym sukinsynkiem i stanowi obiekt nienawiści wszystkich pracowników szpitala. JD od pierwszego dnia pracy prześladowany jest na każdym kroku przez posępnego woźnego Janitora, który jest świetny w psuciu humoru swoim ofiarom.

Ostatni odcinek sezonu 1. zabija. Sezon drugi nie traci na śmieszności i lekkości, chociaż częściej niż w sezonie pierwszym rezydenci szpitala (już nie stażyści) ocierają się o śmierć, trudne diagnozy i życiowe problemy. Szczęśliwie serial ma jeszcze dla mnie 4 sezony, a 25 października rozpoczyna się 7. sezon.

EDIT: Do ósmego sezonu serial trzyma poziom, dziewiątego nie warto oglądać, bo znika większość bohaterów i jest już tylko miałko, a nie zabawnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 29, 2007

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Henning Mankell - Piata kobieta, Fałszywy trop

W zasadzie każdy tom przygód komisarza Wallandera jest podobny - śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa, kilka kryminalnych wątków pobocznych i spory kawałek życia komisarza - jak układa mu się z byłą żoną, córką, ojcem chorym na Alzheimera, poznaną Ryżanką (sroga nazwa), z którą planuje sobie ułożyć życie po rozwodzie z żoną. Jakoś tak się składa, że nie czytam książek chronologicznie, tylko w kolejności dowolnej[1] - dzięki temu dostaję układankę, do której mogę sobie dokładać pasujące elementy. W tym tomie jest świeżo po rozwodzie, cierpi na nadwagę i brak życia osobistego. W tym - nawiązuje nić porozumienia z ojcem. W tamtym - córka go unika, w kolejnym - są w doskonałych stosunkach.

Kryminały Mankella lubię za to, że są takie ludzkie - policjant nie jest maszynką do wykrywania przestępstw. Nie zarabia tyle, ile by chciał. Musi robić pranie, umawiać się z sąsiadami na korzystanie z suszarni, robić zakupy, jeść i chodzić z samochodem na przegląd. PRL-owskie kryminały przyzwyczajają do tego, że życie dzieje się tylko w śledztwie, dzielna służba albo robi nadgodziny w imię idei, albo wychodzi po pracy do domu, gasząc światło, z rzadka informując, że np. na kolację żona dostała pasztetową (bo tylko kobiety zajmują się aprowizacją, gotowaniem, sprzątaniem i innymi takimi). Tutaj, jeśli się poświęcasz dla śledztwa, to kosztem czegoś - spotkania z kobietą, znalezienia czystej koszuli i wspomnianego przeglądu samochodu.

[1] Jeśli pojawi się za niewielkie pieniądze na Allegro albo dostanę w prezencie. Książki z braku regałów trzymam w systemie stosowym i staram się nie kupować książek w księgarni, bo nie mam miejsca na kolejne stosy. Zresztą zakupy w księgarni uważam za zbyt dużą łatwiznę.

Inne tego autora tutaj.

#49-50

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 28, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, panowie, kryminal - Skomentuj


Bez tytułu: 2007-09-27

Śniło mi się, że bylam w kadrach i było sympatycznie (to już powinno mi dać do myślenia). Wyszliśmy z kadr z P., K. i jeszcze jakąś bliżej mi nie znaną panną (na 90% Azjatką, ale ona chyba z chłopakami była, bo nie pamiętam interakcji) i P. stwierdził, że objedziemy blok windą, bo jest taka oszklona, co jeździ dookoła bloku. To objechaliśmy, ale okazało się, że nie tylko jeździ dookoła, ale ma trasę widokową po całej okolicy i ostatecznie dojeżdża na róg ulicy Jabberowej i Tarotowej.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 27, 2007

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Skomentuj



Kotspotting

Nie umiem robić zdjęć ludzi. Nie lubię tej chwili, kiedy ktoś widzi robienie zdjęcia i przyjmuje sztuczny a przyjemny wyraz twarzy (wiem, że sama to robię i wiem, że nad tym nie można zapanować). Robienie zdjęć ludziom udaje mi się z nielicznymi (np. P. umie robić doskonałe i niesztuczne miny), znacznie łatwiej z architekturą (nie mruga i nie szczerzy zębów) i z kotami. Koty albo mnie zlewają i robią to, co robiły do tej pory (opcja doskonała, great shot), albo idą z miną predatora, żeby walnąć mi baranka i zrobić przeciągłe mru, zostawiając na mnie zapewne brud, pasożyty i liczne bakterie (też miłe, nie ma to jak walnięcie z miękkiego puchatego łebka, a ręce po powrocie umyję). Niestety, tu też wchodzi czasem element ludzki. Nawet najsympatyczniejszą chwilę z leniwie myjącym się kotem potrafi zepsuć wsiowa baba, wyjąca spod płotu "Kizia, pozuj pani! Kizia, odwróć się! Kici kici! No pozuj kizia".

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 23, 2007

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 6