Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Gdzie moje 10 milionów?

A tak, gram. Czasem nawet wygrywam (dwie czwórki i jakaś porcja trójek), ale raczej przegrywam. Kiedyś grałam na domek na Sołaczu. Teraz gram na kamienicę w Amsterdamie. Do gry nie mam metod, bo wiadomo - szansa jedna na ileś tam i nie bądź pan głąb, bo Wisły kijem nie zawrócisz. Mam za to metodę na wygrywanie, która jest o tyle zabawna, że zmienna. Raz kupiłam wygrywający kupon, kiedy poszłam rozmienić 100 zł, bo pan w stoisku dorabiania kluczy nie miał wydać, a pilnie potrzebowaliśmy 2 klucze do domofonu. Za drugim razem nie pamiętam, czy kupowałam jakoś spektakularnie, ale wygrana była co najmniej dziwna, bo dałam kupon TŻ-u, żeby sprawdził na wszelki wypadek, zanim wyrzucę i pac.

Ale ja nie o tym. Zatrzymaliśmy się z kuponem przed sklepem na Strzeszynie (że niby to jeszcze Poznań, ale jak dla mnie to wieś). Sklep jak to sklep - panowie kupują wypitkę na kolację, panie spożywkę (mimo że się pewnie odchudzają). Stoję z kuponem do kasy, żeby zobaczyć, czy - skoro jest kumulacja, to już wiem, że nie wygrałam tych 10 milionów - chociaż nie ma czegokolwiek, co mogę zainwestować w 15 milionów (żeby nie trzymać w napięciu, to niestety nie było). Za mną stoi ogorzały od słońca (mam nadzieję) pan i uprzejmie mnie zagaduje w kwestii kuponu. Że 10 milionów, nie? A dzisiaj też kumulacja? Odmrukuję coś tam leniwie, po czym pan dobija mnie swoim coup de grace: "No jakby pani wygrała, to bym się z panią umówił".

Kurtyna. Czy raczej facepalm.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 14, 2008

Link permanentny - Kategorie: Moje miasto, Śmieszne - Komentarzy: 3


City & I

Mam żal. Bo ja tu przychodzę do miasta Poznań z uczuciem i podziwem. Z zaufaniem. Z chętnym obiektywem i dużą dozą cierpliwości, zwłaszcza w upały. Nie jadę nad jezioro, jadę schronić się niekiedy w cieniu kamienic. Wiem, zdradzam czasem, wyjeżdżając do innych miast, ale - przykro mi to stwierdzić - miasto samo sobie winne. Bo co dostaję w zamian? Pozamykane restauracje. Do jasnej i ciężkiej, to nie jest do pomyślenia, żeby w sobotę wczesnym wieczorem miasto było nieżywe i leżało wentylem do góry. "Sól i Pieprz" opluło mnie obsceniczną informacją, że w weekendy nie otwierają, bo lato. Pizzeria na Ratajczaka mimo obietnicy, że w weekendy do 21, zamknięta na twardo bez żadnej wymówki. Pod Apollo miejscówka knajpiana dalej w remoncie. Szczęśliwie Stary Browar nie nawala i to jedyny jasny promyczek w tym posępnie burzowym i dusznym dniu. Ubolewam, że od razu nie poszliśmy do Cafe Barcelona, bo i spożywka tam wydawała się lepsza, z dołu można było posłuchać koncertu, a do tego znaleźć sąsiadów. Tak czy tak - żal mam, bo miasto w letnie wieczory powinno żyć, a nie śmierdzieć uryną i przejawiać aktywność jedynie w zakresie starszych pań, spoglądających z wysokości swoich wyścielonych poduszkami parapetów na ulicę.

Dzisiejszy dzień był dniem kondycyjno-filmowym. W skrócie - "Ryś" to żałosne nieporozumienie i gdybym wydała ciężko zarobiony pieniądz na bilety w kinie[1], miałabym ochotę obić komuś twarz za ciężkie oszustwo nazwania tego "następcą Misia" i "komedią". Kolejny odcinek "Life on Mars" - coraz bardziej znakomity, końcówka "Numb3rs" - trzyma poziom, a w roli wisienki na czubku - doskonała "Angielska robota". Szerzej - niebawem.

[1] 9,99 zł za płytkę dołączoną do Gali jakoś przełknęłam, zwłaszcza że śniadaniowa lektura podbudowała TŻ[2].

[2] Pewnie trudno uwierzyć, ale jest pewna dziedzina życia, co do której zgadzam się z Kazimierą Szczuką. W felietonie poruszyła kwestię, którą dawno zarejestrowałam, że mężczyźni to ta grupa ludzi, która ma hobby, a kobiety mają mieszkania, dzieci, zwierzęta, ewentualnie mogą nieśmiało współdzielić hobby z szeroko pojętym partnerem. Ba, często nawet ich praca jest tylko po to, żeby nie gnuśniały w domu. Smutne, zwłaszcza że dotyczy sporej grupy znanych mi pań, z chlubnymi wyjątkami. Po prawdzie to jakbym miała sama powiedzieć, jakie mam konkretnie hobby, to ciężko by było. Również z tego względu, że hobbiów mam sporo, niektóre są mało konkretne (ale fajne), niektóre zdarzają się okazjonalnie, a wspólną ich cechą jest to, że w żadnym tak naprawdę nie jestem ekspertką. Cóż, taki los człowieka Renesansu - wszechstronnie i powierzchownie znam się na wielu rzeczach i jest mi z tym dobrze. Wracając do baranów, Kazia Szczuka uświadomiła mi, że mam w domu skarb, czyli mężczyznę, który z własnej i nieprzymuszonej woli chodzi na jogę, robi psa z głową w dole oraz siavasanę (pochlebiam sobie, że oboje jesteśmy w tym całkiem nieźli), a do tego nie nabija się ze mnie, kiedy wbrew sugestiom pani Inki usiłuję wyprostować nogę, zaciskając zęby.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 3, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Moje miasto - Komentarzy: 2


Co można kupić za 15 zł

Zestaw w McDonaldzie, pewnie nawet powiększony. Ciuszek z przeceny. Kilka książek z Allegro, czasem nawet z przesyłką (właśnie się zorientowałam, że ponad tydzień temu wyklikałam ekwiwalent zostawionego rok temu w samolocie "Mr Vertigo" Austera i zapomniałam zapłacić, hańba mi). Dwie paczki świeżego bobu (jedna nie starczy na kolację dla mnie, TŻ i bardzo łakomego kota, któremu dodatkowo trzeba obierać ze skórki). I pewnie wiele innych mniej lub bardziej potrzebnych artykułów, ale mnie wystarczyło na 10 gladioli, zwanych też mieczykami z rynku Jeżyckiego[1].

To jedna z tych rzeczy, które łączą mnie z Jane Brocket (chociaż trochę nie rozumiem jej zachwytu malwami, jakoś do mnie nie trafiają). Ale mieczyki i tulipany - proszę mnie doliczyć. Ostatnio krążyłam koło straganu z kwiatami i odeszłam z niczym, bo nie było nic, co jest dokładnie teraz - były nieśmiertelne róże, drobne goździki, gerbery. Lubię sezonowość - kwiaty i owoce dostępne cały rok się nudzą i przejadają.

Kot czarno-biały też lubi. Tyle że spożywczo.

[1] Na rynku Jeżyckim przewodnik oprowadzał wycieczkę. Bardzo podoba mi się pomysł bez względu na to, czy turyści byli z daleka, czy rdzenni i poznawali mniej znane zakątki miasta. Niesamowicie nie rozumiem ludzi, którzy ograniczają się do stałych tras - dom, szkoła, praca, rzadziej odwiedziny u znajomych, ale też z zegarkiem w ręku, a najlepiej taksówką, żeby czasu nie tracić. Widziałam u wielu urodzonych Poznaniaków to zdziwienie, że mnie interesuje miasto. Że chodzę po różnych miejscach, mimo że nie mam tam nic do "załatwienia". Że zaglądam w bramy, siadam na ławce i przystaję, żeby przeczytać napis na murze. To moje miasto.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 27, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Siądź pod mym liściem

Ponieważ jest ciepło, poszłam w niedzielę do Palmiarni, po tam cieplej. Seriej, to dlatego, że była wystawa roślin mięsożernych. Wystawy już jako takiej nie było, był stragan z potworkami na sprzedaż i mnóstwo rozemocjonowanych dzieci, które koniecznie chciały nakarmić roślinkę muchą. I żółwie ryćkające się pod czerwoną lampą (no, jeden był bardziej czynny, drugi tylko leżał; mam nadzieję, że nie był martfy).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: ogrod-botaniczny - Komentarzy: 2


Puszczykowo

Wiele rzeczy kojarzy mi się z muzyką. Pewnie każdemu. Ale ja mam takie na sztywno przypisane skojarzenia, coś jak "grają naszą piosenkę". Idąc latem przez rozgrzane ulice słyszę w głowie "Summer in the City" Cockera. Na widok żółto pomalowanych kostek bruku włącza mi się piosenka z Czarnoksiężnika w Krainie Oz. Na placu Mickiewicza słyszę, że "Przy placu obok dwóch krzyży pędzą szemrane auta" Piżamy Porno. Dzisiejsza podróż do Puszczykowa[1] (no, duże słowo "podróż", 16 minut z Poznania, ale ze względu na stresujące warunki[2] pozostanę przy tym określeniu) sponsorował mój ulubiony podróżny Grechuta:

lecz kiedy pociąg nadjechał
i stał na peronie zdyszany,
ktoś spytał: „więc dokąd jedziemy”,
usłyszał: „na razie wsiadamy”

[1] Ja to nawet do Puszczykowa nie umiem pojechać. Bo w zasadzie to powinnam była do Lubonia (gdzie czekała na mnie W.), ale ponieważ w rozmowie padło Puszczykowo, to nie dość, że pojechałam dalej, to jeszcze wysiadłam nie na tej stacji, bo są dwie. Po co takiemu Puszczykowu dwie stacje? Na korzyść zwiedzania - stacja naprawdę ładna, tylko nie ma gdzie usiąść.

[2] Pociągi osobowe powinni zostać zakazane przez Unię. Podobnie jak paplająca idiotka, która całe 16 minut trąbiła na zmianę średnio zainteresowanej (uwaga dla panów: ładnej - piegowatej i z fajnymi okularami) koleżance i chyba równie średnio zainteresowanym abonentom telefonii komórkowej, że: nie zdała egzaminu, bo głupi wykładowca powiedział, że chociaż zastanawiał się, czy jej nie dać wpisu, to jednak nie dał, w związku z czym jest wściekła, ale ta największa wściekłość już jej przeszła, ale i tak widać, że jest wściekła, prawda? Dobrze, że podróż trwała 16 minut, bo po półgodzinie bym ją udusiła.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 5, 2008

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: puszczykowo, polska - Komentarzy: 9


Piątek, dzień jesiotra (3)

Piątek był takim dniem, co to zawsze było luźniej, widać nawet sama świadomość weekendu czyni cuda. Poza tym nie było połowy załogi, bo Open'er. Siedzimy sobie rano w kuchni i gwarzymy przy kawie. Że wydalanie jest przyjemne i bez wydalania nie byłoby życia, a do tego udany poranek w łazience[1] gwarantuje dobry początek dnia. Chwilę potem zeszło na naszą-klasę, w ramach anegdotki przytoczyłam wygrzebany przez siwą profil dla "kobiet miesiączkujących regularnie.Tutaj wzajemne porady,doświadczenia dotyczace miesiaczki" (784 osoby). P. (inny P.) błyskotliwie zaproponował, że założy profil dla wypróżniających się regularnie i ma szczere przekonanie, że uda się zgromadzić większą rzeszę fanów, bo czynność nie jest restrykcyjna w sensie płci i wieku. Dzień sobie mijał, po pracy w ramach przeglądu miasta weszłam do malla, gdzie zobaczyłam sklep ogłaszający, że "Jeśli chcesz się wyróżnić, zapraszamy". I jak przeczytałam? Dziękuję, postoję.

Suchy Las ma tę zaletę, że nie ma w pobliżu żadnej oczyszczalni ścieków czy innego cuda, jest za to fabryka herbat owocowych. Dzisiaj wracałam do domu, wdychając miętę i chyba jabłko (droga ma też pola, łąki i różne malownicze nieużytki).

Mięta to chyba tak dla relaksu po próbie zachowania przyzwoitości w autobusie, bo mimo braku po drodze kiosku, który posiadałby bilety MPK na zbyciu (tak, wiem, to fanaberia jest, żeby o 19:30 w centrum Poznania ktoś chciał bilet) uparłam się, że jednak skasuję bilet elektroniczny. Trochę zeszło, zanim przywróciłam konfigurację telefonu pozwalającą na działanie tragicznie napisanej aplikacji Mobiletu, którą to konfigurację pieczołowicie usunęłam po odkryciu, że wysyła mi MMS-y i SMS-y jako pakiety, czardżując mnie po horrendalnej stawce za transfer. Jutro muszę przywrócić ponownie tę właściwą, ale to jak już dojadę na dworzec, bo jednak rozglądanie się w autobusie, czy panowie z plakietkami już po mnie nie idą podczas rozpaczliwych prób przypominania sobie, Gdzie To Się Ustawia, jest dość stresujące.

To, że Poznań sympatycznym miastem jest, to nie ulega frekwencji (uwielbiam to sformułowanie na równi z popadaniem w szezlong). Nie ulega też frekwencji, że jest miastem studenckim. Bo to stąd wywodzą się pogromcy Enigmy (a nie, jak pokazują tendencyjne filmy, od flegmatycznych fajfokloków).

Tu bywają głodni studenci; nie wiem, czy to wyraz zachwytu jadłospisem stołówki "Jowita" w Akumulatorach czy wręcz przeciwnie - na stołówce Politechniki mięso bywało, dość często nawet, aczkolwiek sobotni kurczak zawsze pachniał piątkową rybą.

I tu studenci kończą sesję, bo mam wrażenie, że obuwie na trakcji tramwajowej pojawiło się zdecydowanie w ramach jakiegoś uzewnętrznienia radości.

[1] Wiem, jestem okropna. Trafiłam dzisiaj do łazienki jednocześnie z pewną archetypowo śliczną panną, więc mogłam zdradzić potem kolegom, że koleżanka - mimo że naprawdę ładna - to jednak musi sikać.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 4, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1