Ostatni dzień #nagołenogi
[1.10.2016]
Na dzisiejszy brak koloru i stopnie poniżej zera - poznański Ogród botaniczny.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[1.10.2016]
Na dzisiejszy brak koloru i stopnie poniżej zera - poznański Ogród botaniczny.
Jackson Brodie jest eks-policjantem, a aktualnie prywatnym detektywem. Takim trochę przypadkowym, bo jedna sprawa wprowadza w jego życie drugą. Aktualnie szuka zaginionych kotów nieco odrealnionej staruszki i przypadkiem trafia na przeterminowaną o 30 lat sprawę zaginięcia dziecka jej sąsiadów. Jej dorosłe już siostry, porządkując dom po śmierci ojca, znajdują maskotkę zaginionej trzylatki w szufladzie ojca. Niebawem trafia też do niego sprawa morderstwa Laury, 18-latki, która została zabita pierwszego dnia pracy w firmie jej ojca. Na czwartą historię natyka się niejako mimochodem - kilkanaście lat temu młodociana matka zabiła swojego męża, bo za głośno rzucił drewnem na opał, odbyła karę i zniknęła, a jej młodsza siostra szuka siostrzenicy. Każda z tych historii to odrębna tragedia, na które nakłada się jeszcze niewyjaśnione do dziś morderstwo siostry Brodiego oraz jego własne, czasem dość nieporadne próby dogadania się z byłą żoną w kwestii opieki nad ukochaną córką, Marlee.
Jak napisała dees, to historie o rodzicach i córkach. Z detalicznie opisaną przeszłością, czasem bez przyszłości, ale wymagające - jak w przypadku zabitej nagle Laury - domknięcia. Bardzo zgrabny kryminał, w którym poszczególne historie składają się w układankę - rozwiązanie jednej prowadzi do rozwiązania kolejnej.
Dodatkowo na podstawie książki (a w zasadzie książek) powstał serial - Case Histories. Dwa pierwsze odcinki obejmują akcję z "Zagadek", kolejne - sądząc po tytułach niewydanych w Polsce - "One Good Turn", "When Will There Be Good News?" i "Started Early, Took My Dog". W roli głównej występuje Jason Isaacs, w którym swego czasu byłam zakochana w serialu Capital City.
Inne tej autorki tutaj.
Poza tym, cierpliwi czytelnicy - dodałam trochę zdjęć z Gendanmenmarktu. Oraz - czegoś dobrego pod choinką Wam życzę.
#127
[28.08.2014]
Stolicę wyspy wybrałam sobie na zwiedzanie w prezencie urodzinowym i był to naprawdę piękny prezent (nic to, że z powodu upału dostałam potwornej migreny, przeszła). Między Nową Fortecą (Neo Frourio) i Starą Fortecą (Paleo Frourio) rozciąga się labirynt wąziutkich uliczek we francuskim stylu. W uliczkach sklepiki, restauracje, biura podróży i mieszkańcy, którzy suszą pranie, siedzą na progach domów i rozmawiają z okien nad głowami przechodniów. Cała Kerkyra to mieszanka stylów - greckich, weneckich, francuskich i brytyjskich [2018 - link nieaktywny], pokazujących historyczne koleje losu wyspy. Z czasów, kiedy rodzina Durrellów mieszkała na wyspie (i wcześniejszych), zostało np. pole do gry w krykieta w samym centrum, na Esplanadzie (i urokliwa Rotunda Maitlanda). Malownicze arkady Listonu tuż obok Esplanady dają cień.
To był jeden z gorętszych dni wakacji, dlatego po samym mieście mam niedosyt - zdobyliśmy się ze względu na Majuta tylko na spacer uliczkami i przejście przez Starą Fortecę; Muzeum Banknotów było akurat zamknięte (w ogóle ciężko znaleźć na www aktualne godziny otwarcia obiektów), zmęczona i spocona 5-latka nie rokowała też na spokojne przeglądanie zbiorów Muzeum Sztuki Azjatyckiej czy Galerii Malarstwa. Jedliśmy w jednej z restauracji w Listonie - Gondola, ponieważ było życzenie, że pizza. Sama raczej bym celowała w jedną z greckich tawern w którejś z uliczek. Zdecydowanie warto też pojechać do przylegającego stolicy półwyspu Kanoni, skąd widać dwie wysepki - Vlachernę i Pontikonissi (i lotnisko ze zbyt krótkim - o 700 metrów - pasem startowym).
Lokalne specjalności: oliwa z oliwek, przetwory z kumkwatu (marmolada, konfitury, owoce w syropie i nalewka), loukoumi (greckie rachatłukum), gęsta marmolada z fig (w formie plastrów lub kiełbasek), suszone zioła i mydło oliwkowe. Wszystko można dostać na straganach i w marketach (we w miarę sensownych cenach) w każdej miejscowości turystycznej. Przywiozłam też książkę kucharską, poręcznie wydaną w wielu językach.
Sami nie wiecie, jak wielką radością napawa mnie fakt, że na Jeżycach można zjeść i to można zjeść dobrze, unikalnie, bez surówki z wiadra i z bardzo urozmaiconym jadłospisem. Na rogu Szamarzewskiego i Wawrzyniaka, w dawnym budynku komisu odzieżowego, powstała uroczo hipsterska restauracja z krótkim, często zmieniającym się sezonowym menu, z Fritz-colą, winem i dobrą kawą. Na parterze na paletach kilka stolików tuż przy ulicy, na piętrze restauracja właściwa (schody!). Na ścianie tablica, młodzież może malować kredą, co młodzież zachwyca. Na suficie wiatraki, które również młodzież zachwycają. Ja się cieszę, bo śniadania. I znak, że Jeżyce żyją.
A gdyby tak znaleźć wreszcie te Heinleinowskie drzwi do lata? Z zatrzymanym czasem, gdzie można wejść, spędzić dowolne godziny, a potem wrócić w tej samej chwili? Późne popołudnie po upalnym dniu, słońce już niżej, nie białe, ale ciepłe, złote. Można spać w tym zatrzymanym, letnim drżącym powietrzu, spać tak długo, aż wreszcie się nabierze chęci, żeby wstać. I wstanie się tylko dlatego, że ma się ochotę, nie że trzeba. Można czytać tom za tomem, nie martwiąc się, że życie jest za krótkie na przeczytanie chociaż ułamka tego, co warto przeczytać (a przecież i literatura niska warta jest swojej chwili). Można. Zbieram w głowie te wszystkie zdjęcia z łóżkami pełnymi poduszek, szezlongami w ogrodach, stolikami przy plaży. Może to tam, trochę bliżej absolutu?
Tak, nie wysypiam się, a nie wysłane głosowanie wspólnoty mieszkaniowej w sprawie naprawy balkonów irytuje mnie, a nie mogę się ogarnąć, żeby je wysłać.
Oglądamy malutką Kokę na zdjęciach. A ten djugi kotek? To Hera, Maju, siostrzyczka Koki. A gdzie ona jest? Umarła, Maju. Była bardzo chora. I one się bawią tutaj! A jak Heja wjóci, to będą się źnowu bawić? Kiedyś będą, ale nie chcę, żeby ten dzień za szybko nadszedł, maleńka.