Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

No a potem to mija mi

Raz na jakiś czas mnie nachodzi, żeby zostać wzorową panią domu. Z naczyniami pod kolor, z kuchnią pachnącą ciastem i serwetkami z materiału. Kupiłam więc rabarbar, bo serwetki z materiału trzeba prasować (i odplamiać, a z tym mi słabo idzie). Ale ponieważ moją największą zaletą jest lenistwo, poszłam czytać, a zamiast ciasta w 15 minut zrobiłam mały garnuszek konfitury rabarbarowej.

(Już ostatni raz z polaroidami, na razie).

Jakimś cudem udało mi się wygrać w konkursie Esensji "Niuch" Terry'ego Pratchetta. Ponieważ swój egzemplarz już przeczytałam, chętnie oddam drugi w dobre ręce. Ponieważ dobrych rąk może być więcej niż ma Bogini Kali, książkę wylosuje kot Burszyk[1] wśród osób, które napiszą, czemu mnie czytają[2].

Losowanie w niedzielę 27.05 o 12:00. Chyba że Burszyk będzie spał, to później.

[1] Czy są jakieś zasady losowań, w których szczęśliwy los wyciąga kot?

[2] Nie trzeba chwalić. I bardzo proszę - nie wierszem. Wiersze dyskwalifikują.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 21, 2012

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 20


Nowe słowo na dziś: analematyczny

Lubię odkrywać nowe drobiazgi w mieście. Nowe chyba tylko dla mnie, bo znaleziony dziś na Malcie Ogród czasu powstał w 2003 roku. Oprócz dwóch poniżej - analematycznego i poziomego - są jeszcze trzy inne, ale nie wiedziałam, więc nie szukałam więcej. A szkoda. W roli wskazówki na jednym z zegarów - TŻ.

(W ogóle to pojechaliśmy na puszczanie latawców, tylko bez latawca).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 19, 2012

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: malta - Komentarzy: 1


Pretty Little Things

Coraz trudniej układa mi się słowa w zdania. Kołyszę się w obojętnej mgiełce rutyny - do pracy, praca, z pracy, zakupy, dom; założyć ciepłą bluzę, bo wiatr. I przeciwsłoneczne okulary na nos, bo od mrużenia oczu robią się zmarszczki (jakbym się kiedykolwiek tym przejmowała). Zazdroszczę dziecku tej niesamowitej łatwości, z którą wyławia potrzebne frazy do dialogu ("Daj mokrą chuśtećkę! A co[1] mówimy, kiedy chcemy, żeby ktoś nam coś dał? Tida tida!"), ja ważę słowa na szalkach półkul i najczęściej w ich meandrach pozostają. Już kilkanaście lat temu Stephenson w "Diamentowym wieku" wymyślił mediaglify, które zastąpią długie słowa. Dla mnie słowa ostatnio zastępują obrazki.

Bo jak jednym słowem opisać moje pełne nadziei oczekiwanie na Dzień Dziecka, kiedy Maj rozpakuje skarbonkę w kształcie Kota Simona? Jak zbudować zdania, opisujące świeżość zapachu różowej piwonii (a wcześniej wizytę w kwiaciarni, kiedy wśród kilkunastu gatunków kwiatów muszę wybrać ten jeden)?. Zapach skóry nowej torebki, układ fałd tworzących kokardę; poczucie, że jest dla mnie za elegancka (i złośliwy komentarz TŻ-a, że jak będę wreszcie miała okazję z nią wyjść, to jej nie będę mogła znaleźć)? Smak i zapach pomarańczowego owocu physalisu, który kupiłam zamiast brzydkich truskawek? Wygodę nowych pantofelków z paseczkami i fikuśnie wycinanymi brzegami skórki i kwiatkiem na podeszwie? Przyjemność nalewania aromatycznej herbaty, kupionej specjalnie dla mnie przez TŻ-a; stary czajnik rozlewał, a poza tym pojawiły się na nim złowieszcze pęknięcia - nowy i zupełnie niedrogi kremowy z niebieskim wzorkiem jest stabilny i nalewa szerokim, pewnym strumieniem. Czy wreszcie widok Mai zaangażowanej w rysowanie małymi kredkami w 36 kolorach w kolorowym notesiku, którego brzegi mozolnie powycinałam we wzorki dziurkaczem z Tchibo? Brakuje mi przymiotników, związków frazeologicznych i lingwistycznego kleju, żeby to wszystko połączyć.

A najbardziej lubię, jak moja córka na widok moich szpilek czy sukni robi okrągłe oczka i pyta: "Mamusiu, mogę pozicić?". I wiem, że pożyczę, kiedy mała stopka urośnie, a wystający dziecięcy brzuszek zamieni się w płaski brzuch podlotka, który będzie może jeszcze chciał wyglądać jak mama. Może. Bo może już nie.



[1] Dla ułatwienia dodam, że chodziło o "proszę".

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 17, 2012

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 6




Pierwsza trasa Lucifera

Zawsze zastanawiałam się, co mieści się w kamiennym budyneczku ze śliczną bramą, zupełnie nie pasującym do nieco postpegeerowskiej okolicy, który czasem mijałam, skracając sobie drogę spod salonu Citroena do Koszalińskiej. I już wiem, bo dziś zatrzymałam się obok. I znalazłam jedną z placówek Uniwersytetu Przyrodniczego.

Nie wiem, co rozbraja mnie bardziej - geneza nazwy katedry ("Katedra Hodowli i Produkcji Owiec, która od roku 1996 nosi nazwę: Katedra Hodowli Owiec i Kóz. W roku 2006, po połączeniu z Katedrą Hodowli Zwierząt Futerkowych, zmieniono nazwę na Katedra Hodowli Owiec, Kóz i Zwierząt Futerkowych. Od roku 2009, po połączeniu z Katedrą Surowców Pochodzenia Zwierzącego, Jednostka nosi nazwę Katedra Hodowli Małych Ssaków i Surowców Zwierzęcych") czy osiągnięcia (poprawieniem użytkowości wełnistej białej świniarki, wytworzenie polskiego corriedale, w wyniku krzyżowania polskiego merynosa z Kentem czy wyhodowanie pierwszej krajowej rasy syntetycznej - owcy wielkopolskiej [1]). Mylące zdecydowanie są te małe ssaki albowiem za płotem spotkałam ogromne, futrzaste bydlątko, które usiłowało mnie polizać przez bramę, przyjazność 10. Chyba ze to była owca.

A zatrzymałam się, bo to miłe miejsce na zrobienie pierwszych zdjęć nowego samochodu. Citroen C3 w kolorze lucifer rouge, w mdłym tłumaczeniu intensywna czerwień; uprzedzając pytania - tak, też nowy[2].



[1] A może rzucić to wszystko i w Złotnikach krzyżować owce?

[2] De facto chyba nawet wyjdę na całym interesie na plus na kilku płaszczyznach, pomijając stres, czas i konieczność zmian organizacyjnych w komunikacji domowej[3].

[3] Mam niesamowicie fajnego TŻ, wspominałam?

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 9, 2012

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 10