Więcej o
Czytam
Prawie cały rok w Prowansji. Frances z Edem i częściowo z córką Frances, Ashley i wnukiem, Williem, spędza kawałek zimy, wiosnę, lato i początek jesieni, wpisując się w rytm życia Toskanii. Spotkania z przyjaciółmi, sezonowość kuchni, wyprawy śladami ulubionego pisarza autorki, podróże po bliższej i dalszej okolicy, pasje i w każdym rozdziale klika przepisów, niestety raczej z tych skomplikowanych i pracochłonnych. Odrobina dramatu wkrada się za sprawą awantury o okoliczne kąpielisko, kiedy tuż przed przyjęciem ktoś rzucił w dom autorki cegłę owiniętą w list z pogróżkami.
Trzeci tom historii pisarki po przejściach, zakochanej w Toskanii, to już odgrzewane kotlety. Zachwyt sielskością, wspaniałymi znajomymi, egzaltacja w opisie mnie zmęczyła. To książka o niczym, o przemyśleniach podczas pielenia ogródka, opiece nad wnukiem bądź zadumy o życiu i całej reszcie na cmentarzu. O ładnym, słonecznym, pachnącym, ale ciągle o niczym. Panegiryk pod adresem ukochanych sąsiadów, mieszkańców Cortony i znajomych, których wokół sobie nazbierała przez lata. Pół tomu autorka analizuje swój sen, w którym ma do wyboru utratę toskańskiego domu albo prawej ręki i dopiero pod koniec dochodzi do wniosku, że jednak woli mieć sprawną rękę. Ja sobie wyciągnęłam wniosek, że może i warto pisać co dwa lata kolejną książkę o zachwycie chwilą, ale niekoniecznie warto ją czytać.
Inne tej autorki tu.
#45
Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday June 27, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Kapitan milicji Doliński (powstrzymaj pchającą się z podświadomości sugestię, że mógłby mieć na imię Pierre) płynie w rejs życia - ze Szczecina do Lagos, żeby przytransportować do domu syna-marynarza, który w egzotycznych okolicznościach uległ wypadkowi.
Kapitan jest zdyscyplinowany, sam siebie potrafi w myślach ochrzanić i ustawić do pionu ("Jesteście przecież na urlopie! I nic was nie obchodzi, co kto i po co. Jasne? Więc wykonujcie!"), ale i tak zaczyna podczas rejsu prowadzić śledztwo. Po części z nudów,
bo nie interesuje go specjalnie, którędy jedzie, rzadko wychodzi do portu (mimo że mijają Rotterdam, Dunkierkę, Las Palmas czy wreszcie kolejne porty afrykańskie[1]), nie fascynują go odwiedzane miasta, a zakupów nie robi, mimo że zaopatrzenie jest jakby lepsze niż w Polsce (ale w końcu milicjant nie może mieć konsumpcyjnego stosunku do życia). Po części na prośbę oficera radiowego, który zdradza mu tajemnicę przypadkowego zabójstwa i każe szukać podejrzanego wśród pasażerów. Nie dość, że niespecjalnie ufa oficerowi radiowemu, który może mu robić wszak - jak to na statku - dowcip, nie ma też do dyspozycji sierżanta Antosiaka ani plutonowego Adamka. Po prostu bardzo nie lubił całej tej krzątaniny związanej ze zbieraniem informacji. "Od tego mam ludzi" - twierdził zawsze w gronie kolegów. "A ja jestem od kierowania nimi. A przede wszystkim od myślenia i wyciągania wniosków".
Kapitan czyta Simenona, popija piwo (dostępne w mesie) oraz wódkę, przemyconą przez pana Gamratka. Pan Gamratek z Radomia, albo idiota, albo bardzo sprytnie udający takiego ("- Przecież dolarami nie wolno handlować! - Ale wolno je mieć, prawda? -lekkim, żartobliwym tonem odpowiedział ochmistrz. - A tutaj można je także wymienić. - Eee, nabiera mnie pan.") znacznie ożywia akcję, podobnie jak wścibska i niegrzeczna 80-letnia podróżniczka, pani Maria. Oczywiście wszyscy są podejrzani, łącznie z kapitanem.
[1] Gdzie napada go wyszczerzony radośnie tubylec, pytając "Jasiu! Mas kosula?" i porywa wspomnianą używaną koszulę, zostawiając całego dolara amerykańskiego.
#44
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday June 24, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie, prl
- Komentarzy: 3
Zmęczyłam się, czytając. Bo z jednej strony świetny, soczysty, pozbawiony zahamowań język Witkowskiego, który z równą swadą opowiada o ciężkiej doli kobiety, kierowcy TIR-a, celebryty z gminu, znanego z tego, że jest znany, o pełnej przemocy orgii z udziałem niemieckiej lesbijki czy świętej z CB radiem na wózku inwalidzkim, nie wspominając o pedofilii w domu dziecka. Z drugiej strony nie jest to lektura najlżejsza, nawet biorąc pod uwagę, że to parodia (a może nie? wtedy tak całkiem serio to książka przerażająca). Dodatkowo zmęczyło mnie, że mimo pozorów powieści wątki są zbyt luźno związane, niby akcja się w kulminacji zbiega u wysportowanego księdza prowadzącego solarium i klub odnowy egzorcyzmami, ale brakuje poczucia celowości po zakończeniu. I jak "Drwala" polecam, bo to niezły kawałek prozy, tak "Margot" niekoniecznie.
Nie pokuszę się o bogatą recenzję w obawie przed zdradzaniem szczegółów fabuły (i z powodu upałów nie chce mi się), ale po warto zerknąć tu.
Inne tego autora tu.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday June 17, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Mimo że zawód historyka sztuki został do bólu wyeksploatowany najpierw przez Nienackiego, a potem przez jego pogrobowców, autor ukrywający się pod dźwięcznym pseudonimem Leliwa nie zawahał się wysłać muzealnika Marcina Skolimowskiego w półprywatną misję do Londynu. Rok 1977. Pan Marcin szuka a) ikony skradzionej przez 20 laty w Polsce, b) morderców swojego brata, który przy okazji kradzieży ikony stracił życie. Pobyt w Londynie rozpoczyna się z wysokiego C, albowiem angielski przyjaciel Marcina - Nick - zostaje znaleziony martwy w jego hotelowej łazience. Na szczęście historyk jest sprytny, ucieka śledzącym go angielskim policjantom, rozpracowuje gang z piękną, choć zdemoralizowaną kobietą i mimo wielokrotnych pobić rozwiązuje tajemnicę śmierci brata. Rozwiązania fabuły są oczywiście "nadludzkim wysiłkiem", polska milicja dzielnie wspomaga prywatnego mściciela i reaguje na przesyłane przez posłańców wiadomości. Leje się Johnny Walker, pan Marcin przemyka się po angielskich posiadłościach przestępców bez zwracania niczyjej uwagi, rzucając co jakiś czas błyskotliwym zdaniem typu: "Diabelsko ładna dziewczyna, potem widok tego cholernego obrazu i wystarczy, żebym się rozklejał jak buty z Radoskóru".
#42
Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday June 16, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie, prl
- Komentarzy: 2
Wywiad-rzeka jest kiepskim gatunkiem literackim, ale z Markiem Raczkowskim wytrzymam i wywiad-rzekę. Jest o wielkiej aferze z wtykaniem polskich flag w psie kupy, o rodzinie, żonach i nałożnicach, córkach (których jakimś cudem naliczyłam trzy, chociaż chyba są dwie), świecie prasy i balansie między prywatnością a komercją. I jakkolwiek nie wszystkie poglądy (współ)autora[1] akceptuję, tak z czystym sumieniem życzę przyjemności z korzystania z używek i płatnego pożycia.
[1] Wywiad przeprowadzała Magda Żakowska.
#41
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday June 10, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, biografia, panowie
- Skomentuj
Panowie (...) Jesteście oficerami Armii Stanów Zjednoczonych. Oficerowie żadnej innej armii na świecie nie mogą tego o sobie powiedzieć. Zastanówcie się nad tym.
Nauczona doświadczeniem, że niekoniecznie to, co opisuje narracja, jest tym, co się zdarzyło naprawdę, każdy kolejny raz rozpoczynania książki Hellera był obarczony pewną podejrzliwością. A może Yossarianowi to się śni? A może to książka o czymś innym? Może dlatego udało mi się ją przeczytać za czwartym podejściem, co może nieco dziwić w kontekście tego, że jestem w stanie przejść przez większość literatury niskich lotów. Ale skończyłam, tak? I, co gorsza, podobało mi się. Co gorsza, bo to przerażająca książka o wojnie, tym bardziej przerażająca, że śmieszna. I czytam, podśmiewając się, notując w głowie kolejne zabawne cytaty, a tak naprawdę nie jest śmiesznie. Bo wojna nie jest śmieszna i wojną cieszyć się może tylko ktoś, kto jest pozbawiony empatii, szalony wyzuty z moralności. Tymczasem to Yossarian chce orzeczenia, że jest szalony, bo wtedy nie będzie musiał latać i bombardować wroga i wszyscy będą mieli mniej okazji, żeby go zabić. Tyle że takiego orzeczenia nie dostanie, bo jeśli twierdzi, że jest szalony i nie chce zostać zabity, to wcale nie jest szalony i może lecieć na kolejną misję.
Za co polubiłam "Paragraf" bezwzględnie? Za język (i pewnie za tłumaczenie, chociaż roi się od niewyłapanych przez korektę literówek), za zabawy słowne w dialogach, za drwinę z wojskowości, za ciągłe przekręcanie kąta kamery i pokazywanie jednocześnie tej samej sceny z różnych ujęć. Za Milo Minderbindera, który kupując jajka na Malcie za 7 centów i sprzedając je na Pianosie za 5, miał z tego zysk (wszyscy mieli udział w zyskach). I za pielęgniarzy w szpitalu, którzy zapobiegawczo malowali wszystkim palce u nóg i dziąsła gencjaną oraz dawali środek na przeczyszczenie. I byłego starszego szeregowego Wintergreena, który samodzielnie ustawiał wojskową hierarchię.
Tylko ta wojna w tle. Nie lubię.
Chociaż praca, jaką wykonujemy, nie jest zbyt ważna, ważne jest, żebyśmy wykonywali jej jak najwięcej [generał Peckem].
#40
Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday June 2, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 9