Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Revolver, czyli jak spaprać dobry pomysł

Guy Ritchie miał u mnie duży kredyt zaufania po "Snatchu" i "Lock, Stock and Two Smoking Barrels". Niestety, chyba wymyślił sobie, że musi robić filmy bardziej ambitne i wypuścił "Revolver", żeby go osrało. Dużo doskonałych scen. Doskonałe postaci. Momenty, scenografia i Statham - kamienna twarz. Co z tego, jak do elementów, z których można stworzyć świetny kryminał z twistem, dołożył metafizyczne foo-schmoo - nieledwie przemianę Konrada w Gustawa, podlaną schizofrenicznym sosikiem. I, niestety, całość wyprał z poczucia humoru. Ale najgorszym grzechem jest to, że nie zostawił żadnego zakończenia. Statham łazi, jeździ, strzela, nosi i podnosi, rozmawia i gra, a na koniec lecą napisy i weź sobie dośpiewaj, o co chodziło, bo szanowny pan reżyser nie wymyślił.

TŻ sugeruje, że ma to związek z byciem w związku z niejaką Madonną, która finansuje jego filmy i zapewne głaszcze Guya po główce i mówi "tak, ten Revolver był świetny, mądry i skomplikowany, tylko ludzie się nie poznali". No więc ludzie się nie poznali, bo nie mieli na czym. A szkoda.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 12, 2006

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj