Upał, żadnej chmurki. 35 celsjuszy. I pół Cytadeli pełne wywieszonych języków (wierzcie mi, nie wszystkie należały do psów), rozwianego futra i plastikowych talerzy. Zdecydowanie bardziej mi się podobało niż jakakolwiek wystawa psów, mimo zbyt głośnej muzyki.
GALERIA ZDJĘĆ.
PS Nie wiesz, co to kejter?
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 22, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
cytadela
- Komentarzy: 2
[21.07.2013]
Ale gdzie zrobimy próbę? Schowamy się za autokarem. Przecież to nie jest żadna filozofia, narrator czyta, reszta powtarza za kurką. Czy ktoś ma tekst? A ktoś w ogóle czytał poza kurką? Znacie zasady występowania na scenie? Nie wchodzić w światło rzutnika - rzucił kogutek szałaputek.
Panna primo z wieńcem szybko zrezygnowała z pomysłu, żeby panny swoją rolę wykonywały ze śpiewem na ustach; niebagatelny udział w tym zapewne miało to, że panna bis (yours truly) odmówiła śpiewu publicznie. Najwięcej entuzjazmu miała kurka, która przez całą próbę dzielnie przechodziła przez cały dialog, wyjaśniając statycznym aktorom, czemu chłop chce zboża, baba mąki, kosiarz chleba, krowa siana, lipa mleka (dlaczego lipa mleka?!), dąb łyka, panny żołądź, a morze wieniec. Niestety, ze względu na czas trwania próby kogucik, który od samego wstępu leżał zadławiony, choć odmówił trzymania nóżek w powietrzu przez cały czas próby, nie miał szans na odzyskanie czynności życiowych po uzyskaniu od morza wody. Krzepki, choć nieco militarny z wyglądu dąbczak, sugerował, żeby dzwonić na 112, ale tego nie było w scenariuszu.
Na premierze setki szeroko otwartych oczu patrzyły z zachwytem. Największy entuzjazm wywołała kura, która publicznie wykonała jajko słusznych rozmiarów oraz krówka, emitująca spod symulującego sierść giezła kankę na mleko ("skąd my mamy kankę?!"). Po tym, jak resuscytacja krążeniowo-oddechowa kogucika się powiodła i wydał z siebie dziarskie "kukuryku" (huragan oklasków), nastąpiła sytuacja niespodziewana, albowiem widownia wydała z siebie zgodny wrzask: "Jeszcze raz!".
Oprócz tego był piknik (czy ktoś wziął talerzyki i widelce?!), chłodnik nabierany plastikowym kubkiem, strzelanie z czereśniowych pestek, zabłąkany rozkoszny biało-czarny kotek płci męskiej ("to dobze, ze to chłopcyk, bo ja się nie dogaduję z dziewcynkami" - wyjaśnił dziarski 4-latek), dwa konie z blond grzywami i strumyk, w którym okazjonalnie moczyła się połowa biegającej progenitury, również powodując dramy na tle zmoczenia wyjściowej sukni. Suknia madame była w miarę sucha, choć brudna; wianek został ciśnięty w strumyk, a madame zapytana o to, czy wyjdzie w tym roku za mąż, odpowiedziała "na pewno".
Dlatego po powrocie do domu poczułam przemożną chęć wprowadzenia do organizmu napojów wyskokowych.
PS Przyznaję sobie order nawigatora - trafiam bez pudła na krańce świata. Bez elektronicznej nawigacji. I, oraz wpadłam w pokrzywy. Ale to już bez samochodu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 22, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tag:
polska
- Komentarzy: 1
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 19, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1
Cy juz zawse telaz będzie lato, mamusiu? - zapytała mnie wczoraj. I to chyba trudniejsze pytanie niż o sens instalowania kratki w samochodzie systemu fiat punto, bo to kwintesencja oczekiwania i zrozumienia tego, że nic nie trwa wiecznie. Cztery lata temu snułam się wielka i obła, ze spuchniętymi stopami, próbując po raz ostatni chwytać to lato samotnie. Teraz oczywiście najchętniej bym przesiedziała upał w cieniu, z książką na parkowej ławce albo przed ekranem, albowiem ludzka natura jest posklejana całkiem bez sensu. Dlatego wychodzę, żeby patrzeć na świat z poziomu metra - na piórka, trawę, patyki (mam w domu kilkanaście patyków, wstrzymuję się przed wyrzucaniem ich tak szybko, jak się w domu pojawiają), kapsle i stokrotki. Chciałabym umieć zrywać stokrotkę w parku bez poczucia, że nie przetrwa nawet godziny w małej spoconej rączce.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 19, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Zmęczyłam się, czytając. Bo z jednej strony świetny, soczysty, pozbawiony zahamowań język Witkowskiego, który z równą swadą opowiada o ciężkiej doli kobiety, kierowcy TIR-a, celebryty z gminu, znanego z tego, że jest znany, o pełnej przemocy orgii z udziałem niemieckiej lesbijki czy świętej z CB radiem na wózku inwalidzkim, nie wspominając o pedofilii w domu dziecka. Z drugiej strony nie jest to lektura najlżejsza, nawet biorąc pod uwagę, że to parodia (a może nie? wtedy tak całkiem serio to książka przerażająca). Dodatkowo zmęczyło mnie, że mimo pozorów powieści wątki są zbyt luźno związane, niby akcja się w kulminacji zbiega u wysportowanego księdza prowadzącego solarium i klub odnowy egzorcyzmami, ale brakuje poczucia celowości po zakończeniu. I jak "Drwala" polecam, bo to niezły kawałek prozy, tak "Margot" niekoniecznie.
Nie pokuszę się o bogatą recenzję w obawie przed zdradzaniem szczegółów fabuły (i z powodu upałów nie chce mi się), ale po warto zerknąć tu.
Inne tego autora tu.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 17, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 16, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 1
Mimo że zawód historyka sztuki został do bólu wyeksploatowany najpierw przez Nienackiego, a potem przez jego pogrobowców, autor ukrywający się pod dźwięcznym pseudonimem Leliwa nie zawahał się wysłać muzealnika Marcina Skolimowskiego w półprywatną misję do Londynu. Rok 1977. Pan Marcin szuka a) ikony skradzionej przez 20 laty w Polsce, b) morderców swojego brata, który przy okazji kradzieży ikony stracił życie. Pobyt w Londynie rozpoczyna się z wysokiego C, albowiem angielski przyjaciel Marcina - Nick - zostaje znaleziony martwy w jego hotelowej łazience. Na szczęście historyk jest sprytny, ucieka śledzącym go angielskim policjantom, rozpracowuje gang z piękną, choć zdemoralizowaną kobietą i mimo wielokrotnych pobić rozwiązuje tajemnicę śmierci brata. Rozwiązania fabuły są oczywiście "nadludzkim wysiłkiem", polska milicja dzielnie wspomaga prywatnego mściciela i reaguje na przesyłane przez posłańców wiadomości. Leje się Johnny Walker, pan Marcin przemyka się po angielskich posiadłościach przestępców bez zwracania niczyjej uwagi, rzucając co jakiś czas błyskotliwym zdaniem typu: "Diabelsko ładna dziewczyna, potem widok tego cholernego obrazu i wystarczy, żebym się rozklejał jak buty z Radoskóru".
#42
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 16, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie, prl
- Komentarzy: 2
Mimo że współczesny Sherlock Holmes pojawia się co chwila, to "Elementary" udało się wejść w konwencję w sposób całkiem niezły. Sherlock jest narkomanem po odwyku, Anglikiem w Nowym Jorku, w świecie, w którym nazwisko Holmes nie kojarzy się z detektywem. Watson jest kobietą, eks-chirurgiem, aktualnie towarzyszem trzeźwości, wynajętym przez ojca Sherlocka. Zamieszkują razem i dość szybko się dogadują. Serial jest podzielony na sprawy, które najpierw sam Sherlock rozwiązuje dzięki swej błyskotliwości, doświadczeniu i logiczności, potem powoli uczy się korzystać z intuicji, spostrzegawczości i wiedzy medycznej Watson. Ogromna zaleta - Lucy Liu w roli pozytywnej, sympatyczny komisarz policji (wprawdzie nie nazywa się Lestrade, ale ma dużo cierpliwości do pyskatego geniusza), ciekawie rozwiązana intryga z Irene Adler i Moriartym. Nie ma Mycrofta.
Nie jest to serial wybitny, ale ma szansę na 2-3 sezony przyzwoitych kryminałów.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 14, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 13, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Sami nie wiecie, jak wielką radością napawa mnie fakt, że na Jeżycach można zjeść i to można zjeść dobrze, unikalnie, bez surówki z wiadra i z bardzo urozmaiconym jadłospisem. Na rogu Szamarzewskiego i Wawrzyniaka, w dawnym budynku komisu odzieżowego, powstała uroczo hipsterska restauracja z krótkim, często zmieniającym się sezonowym menu, z Fritz-colą, winem i dobrą kawą. Na parterze na paletach kilka stolików tuż przy ulicy, na piętrze restauracja właściwa (schody!). Na ścianie tablica, młodzież może malować kredą, co młodzież zachwyca. Na suficie wiatraki, które również młodzież zachwycają. Ja się cieszę, bo śniadania. I znak, że Jeżyce żyją.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 12, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce
- Komentarzy: 4