Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Flashforward

Czasem tak jest, że nawet fajny serial kończy się po pierwszym sezonie i nie szkoda. Flashforward (u nas zwany "Przebłyskami jutra") bardzo mi się spodobał na samym początku, ale szybko zaczęłam się bać, że wyjdzie z niego drugi "Lost" - z namnożeniem wątków, których nie da się logicznie poskładać na końcu, z rozwlekaniem akcji na kilka sezonów, po których już nikt nie pamięta, co było w pierwszym. Mimo sympatii więc, skończył się ładnie (może nie tak ładnie jak ostatni odcinek "Six Feet Under", ale też zgrabnie) i szybko.

6 października 2009 wszyscy ludzie na ziemi stracili świadomość na 2 minuty i 17 sekund. Efekty są tragiczne i spektakularne - zdemolowane miasta, rozbite samoloty, zginęło parę milionów ludzi. Podczas utraty świadomości ("zaćmienia") wszyscy śnili sen, pokazujący 2 minuty i 17 sekund przyszłości każdego z nich. Niektórzy nic nie widzą, co prawdopodobnie oznacza, że nie będą żyli za pół roku, niektórzy widzą wydarzenia, które zmienią ich przyszłość. W oddziale FBI w Los Angeles powstaje strona www, na której ludzie wzajemnie uzupełniają swoje wspomnienia z przyszłości. Agent specjalny Mark Benford w swojej wizji widział tablicę, na której widniały wyniki półrocznego śledztwa i przez cały serial oddział FBI podąża wszystkimi ścieżkami, współpracując z przypuszczalnymi choć mimowolnymi twórcami "zaćmienia" - naukowcami fizykami. Bardzo zgrabnie powiązane są ze sobą wątki poszczególnych bohaterów, praca i życie prywatne, śmierć i możliwość ocalenia. Niektórzy walczą z przeznaczeniem i próbują zmienić to, co widzieli w wizji, niektórzy traktują wizję jako przyszłość idealną i robią wszystko, żeby się spełniła. Trochę dramy, trochę kryminału, trochę - acz najmniej - sf. Mnie się podobało.

Trochę śmiesznostek. Oryginalnie akcja książki, na podstawie której był oparty serial (zaczęłam czytać, ale nie skończyłam, bo nie umiem z ekranu), dzieje się w CERN-ie, gdzie znajduje się jedyny na świecie Wielki Zderzacz Hadronów. W serialu cząstki zderzają się oczywiście w laboratorium w Stanach. Fizyków grają Jack Davenport (Steve z "Coupling") i Dominic Monaghan (hobbit z "Lost"), co nieodmiennie mnie bawiło, podobnie jak postać agenta Demetri, granego przez Johna Cho (ostatnio szerzej znanego jako Sulu z kinowego Star Treka, ale dla mnie nieodmiennie będącego tym azjatyckim dzieciakiem sikającym z balkonu na Stiflera w "American Pie" i skandującym "MILF, MILF" na widok matki Stiflera).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 27, 2010

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1



Six inches forward, five inches back

Już:

  • umiem ruszać z samym sprzęgłem,
  • zahamować nienerwowo,
  • rzadko mylę gaz z hamulcem,
  • logistycznie rozumiem zawracanie.

Jeszcze nie:

  • umiem trzymać się prawej strony i co chwila słyszę "nie jedź środkiem",
  • zawsze pamiętam o wciśnięciu sprzęgła,
  • gazu dodaję losowo, zwłaszcza chętnie, jak się czuję niepewnie,
  • ogarniam, jak mocno trzeba kręcić kierownicą, żeby skręcić.

I przede wszystkim mam stresitko. Jak nie trzymam nogi na sprzęgle, to wciskam ją z całej siły w samochód, aż po godzinie zaczyna boleć.

I ja mam za kilkadziesiąt przejeżdżonych godzin wsiąść z dzieckiem do samochodu. A! A! A!

PS Pani instruktorka jednak mnie irytuje. Dzisiaj się dowiedziałam, że wszyscy mężczyźni źle jeżdżą i ja też pewnie przejęłam nawyki męża, dlatego mi nie idzie.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 25, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje prawo jazdy - Komentarzy: 8 - Poziom: 3





Going Postal

Zawsze podchodzę z pewnym niepokojem do ekranizacji Pratchetta, bo jednak zawsze ginie w nich to, co najbardziej lubię - język i narracja. Szczęśliwie ta nie rozczarowuje pod żadnym (oczywiście poza językowym) względem. Wprawdzie generyczne Ankh-Morpork jest miastem pełnym magii, ale w ekranizacji jest w zasadzie steampunkowe (po części ze względu na wycięty wątek magicznej maszyny do sortowania listów) - sekary działają na sznury, poczta opiera się na pracy mnóstwa ludzi (i golemów), a magowie pojawiają się w zasadzie tylko po to, żeby nawiązać kontakt z Pseudopolis podczas konkursu. Bardzo przyjemna obsada - w roli Moista Richard Coyle (nieudacznik Jeff z "Coupling"), w roli Sacharissy - Tamsin Greig (neurotyczna Fran z "Black Books"); doskonały Vetinari (naprawdę, nie stanowi, że aktor jest blondynem). Żal mam malutki za brak pocztowego kota czy znaczne obcięcie ról drugoplanowych (na przykład młodszego poczmistrza Groata), ale zrekompensowały mi to ładne sekary i ich obsada i cameo Pratchetta w roli listonosza.

Myślę, że ze spokojem można obejrzeć przed lekturą książki (ale książkę i tak warto).

Inne tego autora tu.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 22, 2010

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Wegetacja

Nigdy do tej pory nie oglądałam świata dzień po dniu. Powoli i z namysłem. Wcześniej zawsze wychodziłam za mury wyrywkowo, nie rejestrując zmieniającego się z dnia na dzień wszystkiego. W tym roku jest inaczej. Widziałam, jak jesienna złoto-czerwona winorośl przechodzi zimą w plątaninę brązowych gałązek, żeby wiosną nieśmiało wypuścić pączki, a tuż przed latem uformować drobne kuleczki niebawem już winogron. Jak żywopłot z owocowej gęstwiny przechodzi przez nagą szarość gałęzi w soczystą zieleń, a teraz pokrywa się drobnymi białymi kwiatkami. Jak spadają liście z drzew, zimują pod śniegiem, są grabione i palone wiosną, podczas gdy na drzewach rosną nowe, świeże. Jak zmieniają się zapachy - po jesiennych i zimowych dymach z komina przychodzą zapachy bzu, jaśminu, oliwnika czy wreszcie ostatnio róż.

Naszła mnie ta myśl dzisiaj, kiedy oglądałam owocniki jak-to-ono-się-nazywa jeszcze przemieszane z kwiatkami. To wszystko się dzieje co roku bez względu na to, czy ktoś patrzy, czy nie. Cieszę się, że przez ostatni rok mogłam być zaraz obok. To był najlepszy, najpełniejszy rok z przestawionym kalendarzem w moim życiu. I jeszcze się nie kończy.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 21, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2



Barbara Kosmowska - Buba. Sezon ogórkowy

Drugi tom przygód nastoletniej Buby. Nie rozczarowałam się bardzo, bo jest równie uroczy językowo, co pierwszy, w tle pojawiają się ciekawe postacie (honorowy menel Klemens i całe towarzystwo grające w barze "U Ryśka" w ogóra), ale jakoś parę rzeczy mnie nie zachwyciło. Po tym całym budowaniu postaci Buby w pierwszym tomie, poprawianiu jej samooceny, tworzeniu jej ważnej pozycji w rodzinie, znowu nastąpił powrót do początku tomu pierwszego. Nikt poza Bartoszową nie zwraca w domu na Bubę uwagi - ani lansowana przez nowego menedżera matka-pisarka, ani ojciec - niegdyś gwiazda telewizji, teraz prezenter sklepu telewizyjnego, spędzający większość czasu w piżamie przed komputerem, ani dziadek, który podobno studiuje na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, ale - podobnie jak ojciec Buby - głównie pocina w brydża na Kurniku i jako - hehe - Blondyneczka romansuje na czatach z Eksplozją Seksu. Niezmienni są tylko Mańczakowie, przychodzący na partyjkę i wyżebrany obiad, lansujący się z kolejnym nietrafionym zakupem z Allegro. Nawet Miłosz, który stał dzielni po stronie Buby, teraz znalazł inny obiekt. Wiadomo, skończy się dobrze, zwłaszcza że Buba umacnia swoją przyjaźń z Agą i zyskuje nowego znajomego - Sierotę. Te małe rozczary nie przeszkadzają, bardzo miła, lekka lektura.

Inne książki tej autorki tu.

#22

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 20, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, panie, mlodziezowe - Komentarzy: 2