Więcej o
panowie
Lubię skandynawskie kryminały za klimat. Za detaliczny opis dnia codziennego, papierkologię w komendzie, zmarznięte ręce, problemy z robotnikami i mozolne szczegóły śledztwa. Za umiejętność działania na moich emocjach, na zainteresowanie mnie intrygą, podanie mi jej jak na tacy, bo zwykle wiem więcej niż prowadzący śledztwo policjant, co daje takie miłe poczucie uczestniczenia w śledztwie i czasem chęć krzyknięcia "Za tobą jest, tam stoi, odwróć się wreszcie!". Jednocześnie jest to wada tych kryminałów - żeby nawlec wydarzenia na sznur, tworząc misterną konstrukcję, żeby pokazać ukochaną policjanta, jego dom, zwyczaje przedsenne, myśli, przestępcę, detalicznie opisać każdą z ofiar, trzeba stron. I przyznam, że coraz mniej chętnie podchodzę do książek, które mają po 400, 500 i więcej stron (dlatego na razie szkoda mi czasu na "Millenium", chociaż podobno warto). Jakoś mnie to przeładowuje, nie odbieram tego jako przyjemności dłuższego przebywania z bohaterem, wolałabym dwie krótsze, odrębne historie niż jedną długą.
Harry Hole jest prywatnie niezbyt szczęśliwym, acz już niepijącym alkoholikiem, a służbowo specjalistą od seryjnych morderców. Trochę pech, bo mieszka w niewielkiej i spokojnej Norwegii, gdzie łatwo o bar, a przestępstwa raczej są z tych przypadkowych. Oczywiście, w myśl zasady strzelby na ścianie, do czasu. Harry łączy przypadki zniknięć zamężnych kobiet, które zupełnie bez śladu ulatniają się z domu, z otrzymanym jakiś czas temu anonimowym listem od kogoś podpisującego się Bałwan. Skojarzenie jest dość oczywiste, bo na miejscu zniknięcia ktoś lepi bałwany, patrzące w głąb domu ofiary.
Książka mimo nieco nadmiarowej objętości smaczna, w Polsce wyszło jeszcze 6 innych tego autora. Mam nadzieję, że kontynuują wątek tajemniczego odgrzybiacza, który pojawia się w domu komisarza, wykonuje swoją pracę, nie bierze pieniędzy i znika.
Inne tego autora:
#40
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 15, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, 2010
- Komentarzy: 11
W kryminałach jest tak, że przestępca nie ma szans. Prędzej czy później popełni błąd, a doskonale wyposażony w aparaturę do sprawdzania mikrośladów, mnóstwo wywiadowców, snajperów, bazy danych z fantastycznie szerokim materiałem porównawczym aparat policyjny wyłuska go z taką łatwością jak łuska się ziarno słonecznika. Deaver lubi bawić się tą konwencją i co chwila wymyśla przestępcę tak sprytnego, że wszyscy dają się nabrać na kolejne fałszywe tropy. W "Rozbitym oknie" superzłoczyńca miał dostęp do największej bazy danych klientów i prawie jak w 1984 wiedział wszystko zarówno o swoich ofiarach, jak i o śledzących go policjantach. Podobnie tutaj - przestępca jest niesamowicie zdolnym iluzjonistą, który zmienia wygląd w kilkanaście sekund, wyparowuje z miejsca przestępstwa i nikt tak naprawdę nie wie, jak to robi. Sparaliżowany Lincoln Rhyme i jego piękna acz artretyczna partnerka Amelia Sachs mają jednak na to sposób - znajdują zdolną młodą iluzjonistkę, Karę, która pomaga im ustalić, w jaki sposób myśli przestępca i jak go podejść. Książka jest gruba, więc wiadomo, że nie będzie łatwo. Tytułowy mag zgodnie z zasadami iluzji plącze tropy, udaje, podrzuca fałszywe ślady i - jak się u Deavera łatwo domyślić - aresztowanie przestępcy w 3/4 książki wcale nie oznacza końca sprawy.
Inne tego autora:
#39
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 6, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, 2010
- Komentarzy: 2
Nie wiem czemu tak jest, że jak trafiam na książkę, która mnie zachwyca, fascynuje, uderza w sedno i chcę napisać, czemu jest aż tak dobra i trafna, trafiam na blokadę. Jak w liceum, kiedy pisałam wypracowanie, rzeźbiąc w bólu każde drętwe zdanie i starając się nie czytać całości, żeby nie wyrzucić, bo paskudne. Tak mam z "Ojciec odchodzi".
Moment śmierci "Papieża-Polaka" wrył się głęboko pewnie każdemu, po części dlatego, że nominalnie w Polsce jest 95% katolików, a po części ze względu na masową histerię, jaka się wtedy pojawiła. Pierwszy raz od czasu rozbuchanego komsumpcjonizmu zostały zamknięte supermarkety (a na narzekania, że ludzie zostali w kwietniową niedzielę pozbawieni możliwości kupna czegoś do jedzenia można było usłyszeć, że "było się przygotować, w końcu umierał kilka dni"). Pierwszy raz było ogólnopolskie oblężenie kościołów, masowe marsze, znicze na ulicach. Pierwszy raz - co mnie najbardziej zafascynowało - pojawiła się taka duża szara fala w Internecie, a nagle powstałe Pokolenie JP2 słało bojówkarskie ostrzeżenia, jeśli któryś serwis nie zdążył zmienić logo na niekolorowe oraz liczne sugestie, że tylko świnie handlują na Allegro, zamiast celebrować żałobę.
O tym, ale nie tylko, pisze Czerski. Kilka dni z życia młodego gdańskiego poety pod koniec marca i na początku kwietnia 2005. Alkoholowe preludium w Trójmieście, kulminacja i ludyczny finał w rozmodlonym Krakowie. Dużo celnych obserwacji tworzącej się narodowej schizy, ponadpodziałowe przymierze kibiców ("Wisła i Craxa razem dla papieża, nareszcie zjednoczone - pisał ktoś - razem napierdolimy całą Polskę. Kraków, Kraków pany"), internetowe świeczuszki i wyrazy ubolewania drukowane czcionką z mini drukarenki, przemysł wyrastający jak grzyb po deszczu na świeżo zmarłym Janie Pawle. Nie tylko jednak, bo książka jest raczej rozrachunkiem z szeroko pojętą polską religijnością, przyjmowaną z dobrodziejstwem inwentarza jak obowiązkowe kapcie w szkole, paleniem papierosów z tyłu za kościołem i uczeniem od małego, że nawet sprawy wydawałoby się ważne można odwalać byle jak, byle zachować pozory.
Mottem książki, i w ogóle mottem dla całego Pokolenia JP2 może zostać zdanie:
"Zbigniew Boniek powiedział, że zdjęcie papieża powinno znaleźć się na polskiej fladze".
#38
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 28, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 1
Przeczytałam u Ewy Białołęckiej [link nieaktualny - 2018], jak nie należy pisać recenzji, konsekwentnie więc wykorzystam fakt, że to nie recenzja, a mój blog.
Dawno temu nauczycielka geografii w liceum, postrach nieletnich panien (chodziła plotka, że jej mąż zostawił ją dla maturzystki, stąd niechęć do świeżych buź), na jednej z pierwszych lekcji rzuciła pytanie, czy ktoś zna przysłowie o bagnach. Nikt nie znał, pani C. wyraziła po raz kolejny dezaprobatę naszym nikłym stanem wiedzy i tonem podniosłym zadeklamowała: "Bagno... WCIĄGA". Więc mnie tak wciągają książki Deavera.
Unieruchomiony po wypadku geniusz badania mikrośladów, Lincoln Rhyme i jego piękna, acz znerwicowana partnerka, rudowłosa Amelia Sachs prowadzą kolejne śledztwo, które przerywa informacja, że kuzyn Rhyme'a trafił do aresztu pod zarzutem gwałtu, morderstwa i kradzieży. Rhyme odkrywa, że przestępca ma dostęp do ogromnej bazy danych, dzięki której jest w stanie inwigilować swoje ofiary, tworzyć na podstawie ich zakupów mikroślady na miejscu przestępstw i bezkarnie podrzucać dowody swoich przestępstw, doprowadzając do skazania niewinnych osób. Jak zawsze u Deavera jest trochę przekolorowania - ogromna korporacja, śledząca w celach handlowych każdy krok człowieka za pomocą kamer, kart lojalnościowych, kart kredytowych, telefonii, internetu, z możliwością dowolnego modyfikowania tych danych, wszystkoumiejący hakerzy, strony www z blokadą możliwości zrobienia zrzutu ekranu, jak zawsze pojawia się choć jedna wzmianka o tym, że Amelia ma za sobą karierę modelki, a jej uśmiech na zdjęciach mówił, że nie jest głupią ślicznotką, gdzieś tam jest zarysowane trochę erotyki, ale i tak łykam grubawe tomiszcze jak pelikan świeżą rybkę.
Inne tego autora tutaj.
#37
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 23, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, kryminal, panowie
- Komentarzy: 5
To książka o tym, czemu moje marzenie pt. "Chcę mieć małą, śliczną restauracyjkę z dobrym jedzeniem, a przy tym się specjalnie nie narobić" jest całkowicie absurdalne i jak najszybciej powinnam o nim zapomnieć. Bo na poły autobiografia, na poły poradnik dla początkujących kucharzy opisuje przede wszystkim to, że praca szefa kuchni to nie plaża, a ciężka orka przez kilkanaście godzin dziennie bez weekendów. Że łatwo o nałogi, łatwo o wrogów, łatwo o złą decyzję, która będzie kosztować sporo - od utraty klientów, autorytetu do upadku całej restauracji. Polubiłam autora za soczysty język, szczerość i tupet. Nie wiem tylko, czy chciałabym zjeść w jego restauracji.
To nie jest książka kucharska. Można sobie jednak z niej wyłuskać namiary na kilku kultowych autorów książek kulinarnych i zrobić małą listę restauracji, które warto odwiedzić w Nowym Jorku (oczywiście, jeśli jeszcze istnieją, bo główny trzon książki to bogate w wydarzenia lata 80.).
#36
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 18, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, reportaz
- Komentarzy: 5
Wszystko zaczęło się od tego, że major Downar pojechał na urlop do Kazimierza nad Wisłą, nie palił, nie pił i "unikał spotkań ze znajomymi, które zazwyczaj kończyły się przy wódce", tylko spacerował i jadł soczyste jesienne owoce. Po czym wrócił do pracy do Warszawy i wpadł w melancholię, bo nie trafiała mu się żadna ciekawa sprawa - "zwykłe nadużycia gospodarcze, nieudolna próba szantażu, drobna afera w przemyśle włókienniczym, prymitywne morderstwo rabunkowe". I tak (przepraszam, że tak cytatami, ale są naprawdę smaczne) "którejś soboty dal się namówić Walczakowi na koncert symfoniczny, co było dowodem pewnej depresji psychicznej". Koncert nie pomógł, za to rzucona przez kolegę sugestia, że Downar mógłby sobie przygruchać jakiegoś kociaka, padła na żyzny grunt.
Po czym wysypał się worek ze zbrodniami. Najpierw urocza sekretarka pułkownika poprosiła o pomoc w sprawie trupa w piwnicy sąsiada jej wuja, a chwilę później morderstwo ekspatrianta z Londynu wprowadziło Downara w sfery dyplomatów i zamożnych mieszczan. Mam wrażenie, że od Zborowskiego uczyli się współcześni serialowi scenografowie - hall jak z żurnala, pokłócone małżeństwo wracające o 3 w nocy z imprezy pije sok pomidorowy przelany z puszek do *ładnego* szklanego dzbanka (oraz rozważa zjedzenie kanapek z serem tylżyckim). Pani domu w różowym szlafroczku i czepeczku przyjmuje Downara w złoconym saloniku, ozdobionym akwarium z rybkami. Na szczęście Downar jest twardy jak Roman Bratny i woli prowadzić śledztwo niż słuchać poezji Leopolda Staffa w wykonaniu podstarzałej lolitki. Zen i siła spokoju, nawet kiedy przesłuchuje krnąbrnego zbrodniarza: "A ja nie znoszę kanalii - odpowiedział ciągle spokojnie Downar - a jednak staram się uprzejmie rozmawiać z panem. Mógłbym oczywiście dać panu po pysku, ale na razie tego nie zrobię". Zbrodnię udaje się rozwiązać z pomocą samego Scotland Yardu, a wszyscy z dumą zasiadają na naradzie u pułkownika, paląc swoje carmeny i ekstra mocne i popijając wyjęty z pułkownikowej szafy winiak. A Downar z uroczą sekretarką oddala się na urlop do Zakopanego.
Inne tego autora:
#34
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 4, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, prl, 2010
- Komentarzy: 1