Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Berlin, dzień 2

Dwa lata temu w trakcie poprzedniej wizyty groziłam aresztem domowym do momentu opanowania całek; teraz było o niebo lepiej. Udało nam się przejść przez całe akwarium, chociaż oczywiście metodą ruchów chaotycznych i dość szybko (za to niektóre miejsca po trzy razy). Zdecydowanie warto. Cudowne akwaria z meduzami, krokodyl wystający nieco nad wodę, mrówki z systemem rurociągów obiegających salę, pająki z łapkami wielkości małych kotków (i pająki, i łapki), płaszczki robiące selfie.

GALERIA ZDJĘĆ.

KaDeWe jest przerażająco wielkie, ale da się nabyć obuwie zastępcze i skarpetki, jak nagle wpadnie się w gradową burzę.

U-bahn zachwycał po poranku, zwłaszcza że część trasy U2 prowadzi po powierzchni, wieczorem na jarmark przy Kościele Pamięci dojechaliśmy autobusem piętrowym. Da się wyczyścić od środka calutką zaparowaną przednią szybę, nawet jak się ma bardzo małe łapki. Gedächtniskirche robi oszałamiające wrażenie - częściowo zrujnowany, otoczony witrażowymi wieżami, z krzyżem - jak doczytałam - zrobionym z metalu ze zniszczonej katedry w Coventry. Ładna metafora.

EDIT: Adresy:
Zoo Aquarium, Budapester Str. 32. Do Akwarium można wejść niezależnie (bez wchodzenia do Zoo), ale można i w ramach wizyty w Zoo, ze zniżką na bilet. Dzieci do lat 5 nie płacą za bilet.

KaDeWe, Tauentzienstraße 21-24, tuż obok stacji Wittenbergplatz.

Jarmark przy Gedächtniskirche (przy Breitscheidplatz)

Obiad: Trattoria Sotto Sopra, Friedrichstr. 209 [2021 - zamknięte]

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 20, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, zoo, ogrod-zoologiczny - Skomentuj


Berlin, dzień 1

Do niedawna miałam domyślnie jeden język zagraniczny - angielski. Oczywiście w krajach nie należących do eks-Imperium Brytyjskiego wspinałam się na wyżyny lingwistyczne, próbując lokalnie i myląc co drugie słowo z angielskim. Teraz dodatkowo doszedł mi hiszpański, którego uczę się wypierając angielski jako naturalną reakcję, kiedy ktoś mówi do mnie nie po polsku. Więc zamiast ja, natuerlich czy innych danke schoen oczywiście wydobywam z siebie gromkie si i gracias!

Światełka. Choinki, gwiazdy, lampki. Mikołaje, sanie, renifery. Wracamy z jarmarku, trzymam przeraźliwie lepką od waty cukrowej łapkę. Podoba Ci się Berlin? Podskok. Bardzo, jestem zachwycona. Tylko dlacego wsyscy mówią w innym języku?


(Gendanmenmarkt, wstęp - 1 euro)

Kolacja: Maredo - steki, tradycyjny Wiener Schnitzel, bar sałatkowy. Friedrichstraße 68, tuż przy jarmarku na Gendanmenmarkt.

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 19, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, Niemcy - Komentarzy: 1



Enigmatyczność akronimów, czyli ICHOT

[30.11.2014]

Nieco zdradliwie przedzimowe słońce wyciągnęło nas z ciepłego domu na mróz, na Ostrów Tumski i Śródkę. Uzbrojeni w audioprzewodniki - TŻ dla dorosłych, ja z Majutem dla dzieci (wspólne odtwarzacz z kabelkami do dwóch par słuchawek) - weszliśmy w sale Centrum. Od razu powiem, że lepiej, żeby rodzic połączony z dzieckiem był raczej mikrych rozmiarów, bo jedną z atrakcji jest wchodzenie POD makietę i wyglądanie przez kopułki jak surykatka (albo, dla starszych, gadające głowy z Futuramy), a pod makietą jest tak koło metra przestrzeni. Może metr dziesięć. Wyznam, że wiele o historii okolic się nie dowiedziałam, bo polowałyśmy na uśmiechnięte buźki, w które się klikało i miały być podpowiedzi. Niestety, dotyczące tylko lokalizacji następnego czujnika, więc zwiedzanie odbywało się w tempie szybkim. Z przystankiem na grę planszową, zarysowanie śladów "węglem" czy patrzenie przez "lornetki". Pewnie dzieci nieco starsze będą miały więcej cierpliwości, z 5-latką jest szybko. Z uwagi na taki mamy klimat, sorry, lepiej się wybrać latem, bo jednym z elementów questu jest wyjście na taras widokowy, co bez odzieży wierzchniej jest dość, powiedzmy, ekstrawaganckie. Zostawiłam więc dziecko TŻ-owi i wyszłam na 5 zdjęć i jedną panoramkę. Jeszcze żyję, ale trochę zatykało. Co ciekawe, mojego błędnika w ogóle nie ruszyły przeszklone kładki między salami.

Nie wiem, czy warto merytorycznie - mnie się podobało graficznie. Sale są ciekawie zaaranżowane, dużo zabawy światłem, witraże, przesłony. Niespecjalnie lubię zwiedzanie czegokolwiek w trybie autystycznym (ze słuchawkami na uszach), a tu to wymóg.

GALERIA ZDJĘĆ.

Bilet rodzinny - 30 zł, w cenie można w ciągu 10 dni wypożyczyć dodatkowo audioprzewodniki po samym Ostrowie. Przed wejściem bardzo przyjemna kawiarnia, gdzie kawa, koktajle, niedrogie ciasta i kanapki robione na miejscu.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 1, 2014

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: ostrow-tumski, srodka - Skomentuj


Where Zuza Ate

Niedomagam ostatnio na energię, listopad mnie przytłoczył namacalnym SAD. Wyciągnę trochę z archiwum, co mi zalegało od dawna.

Kiedyś wjechałam w wiecznie zakorkowaną Naramowicką (dlatego zwłaszcza polecam w weekendy, wtedy mniej) i trafiłam, choć nie bez pewnego kłopotu, do Fortezzy. Nie bez kłopotu, bo hotel/restauracja Fortezza mieści się przy ulicy Dworskiej, która nie jest oznaczona na tabliczce. Warto, nie tylko ze względu na bogate menu z elementami sezonowymi - dobrze przyprawione zupy, duże porcje obiadowe, ciekawe przystawki (podobno jest dobra pizza). Budynek powstał na bazie starego fortu Fergusson, jego ceglane ściany są elementem nowoczesnej architektury, dużo szkła i przestrzeni. Lokal jest raczej biznesowo-okazjonalny. Można wejść bez schodów z poziomu parkingu. Dla dzieci jest zaaranżowany fajny kącik z akwarium, wykładziną i zabawkami, w pewnej odległości od stolików.


(więcej zdjęć nie mam, ciemno było i padało)

Poznikało ostatnio kilka restauracji egzotycznych (Warung Bali, Shivaz), na szczęście pojawiła się nowa restauracja indyjska Tavaa. Mieści się na pięterku (niestety, schody) z pięknym widokiem na Ratajczaka. Tym bardziej widok można podziwiać, że dwa stoliki (dwuosobowe) stoją w witrynce nad ulicą; można robić za żywą reklamę restauracji. Menu jest dość krótkie, ale zawiera wszystkie indyjskie pewniaki - tikka masalę, butter chicken, raitę czy dania tandoori, dodatkowo jest sporo dań wegetariańskich. Znajomy Hindus wyżej ocenił Taveę niż Taj India na Malcie.

Do Trattorii zabrali mnie E. i S. na bardzo miły lancz. To filia restauracji w Przeźmierowie, o której już kiedyś pisałam, tyle że nastawiona bardziej na ofertę lanczową czy wieczory z winem. Wielki krąg wonnego sera na środku, pod ścianami regały z butelkami, bardzo uczynna i szybka obsługa (już dawno nie byłam w restauracji, w której ktoś upierał się przy trzymaniu mi odzieży wierzchniej).

O Cafe Blubra też już wspominałam przy okazji zwiedzania Szamarza, spędziłam tam miłą chwilę z C. na kawie. Kilka schodków do sutereny, wygodne kanapy, do kawy (niestety, nie ma ekspresu, jest tylko "z dripa") na miejscu pieczone ciasta i ciastka. Dużo książek, można sobie z czymś smacznym usiąść i zostać. Z facebookowego profilu wiem (oprócz aktualności z Rynku Jeżyckiego), że dzieją się tam rękodzielnicze warsztaty i akcje wspomagające np. dzikie koty.


(pretekstowe zdjęcie z telefonu)

Z kolei do Cafe Bimba nie trzeba wchodzić w ogóle, bo można usiąść przy niej na ulicy (krzesła nie są zbyt wygodne, jednak). Ale wejść warto, bo mieści się w zabytkowym wagonie tramwajowym. Jest chleb ze smalcem, rogale marcińskie, czasem zupa i dobra kawa. Co lubię, to że można patrzeć na Poznań przemieszczający się w jedną i drugą stronę, psy na trawniku, tramwaje i murale na Zielonej.

Adresy:

Nawiązując do tytułu, w księgarniach wysyp fajnych książek kucharskich, których nie mam: O jabłkach Elizy Mórawskiej, What Katie Ate Katie Quinn Davies czy Moja mała francuska kuchnia Rachel Khoo. Żadna aluzja, tak tylko wspominam.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 22, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: murale - Skomentuj


Posesja w rzucie

Cztery pokoje, w tym jeden z wykuszem. Chytry plan jest, żeby przekuć się z kuchni (8) do salonu (1), najwyżej zabezpieczając ścianę jakąś belką (ale bez łuczków!). 90 metrów kwadratowych do wyłożenia deską. Łazienka od nowa. Kuchnia od nowa. Cały świat od nowa.


(większe po kliknięciu)

PS Uwielbiam plany mieszkań. Dzięki wywieszonemu w witrynie dewelopera planowi mieszkania kupiłam aktualne, bo przechodziłam kilkukrotnie i wzdychałam do niego (planu, nie dewelopera; deweloper potem zbankrutował).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 10, 2014

Link permanentny - Kategorie: P jak Posesja, Fotografia+ - Komentarzy: 12