Więcej o
Fotografia+
Pisałam już chyba, że spacerując po Suchym Lesie w czasach małocyfrowych wymyśliłam Google Street View. Dziś via ^dees odkryłam, że ktoś urzeczywistnił to, co wymyśliłam we wczesnej podstawówce - pantofle, które można sobie wyplatać z kolorowych wstążek. I z jednej strony jestem dumna z mojej wyobraźni, która wymyśla, a mniej dumna z tego, że poza wymyśleniem już niewiele jest w stanie zrobić. I oczywiście chcę mohopy. Już teraz zaraz.
Cały czas krążę myślami wokół słów, jakie napisali do siebie AO i JP. Słów nie o ogromie miłości, a o tęsknocie, nadziei i rzeczach, o których nawet po ciemku wstyd mówić. Zastanawiałam się nad tym, jak u mnie wyraża się to, że na kimś mi zależy. Z uczucia gotuję i bardzo mi dobrze, kiedy wychodzi tak, jak powinno. Z uczucia kupuję książki, bo niewiele mnie tak cieszy, jak to, że ktoś zapada natychmiast w książkę i na twarzy ma ten wyraz radości, że To Właśnie To. Z uczucia wyszukuję - czasem na końcu świata - to, co ktoś mi z zachwytem pokazał. I wreszcie z uczucia pokazuję to, co ładne. Nie do końca materialne, czasem czysto wizualne, ale takie, że coś pozostawia.
Dziś przeszłam pod nową fontanną na placu Wolności. Wprawdzie bez słońca, bez tęcz opalizujących na kroplach wody, ale z widokiem na Muzeum Narodowe i Bibliotekę Raczyńskich. Długo to trwało, ale chyba warto było.
Pozbierałam też ostatnie zakupy, wzorem naczelnej trendsetterki IV RP (też lubię wyprzedaże, owszem). Najbardziej cieszy mnie chyba Majutowy mikroplecak z mordką labradorka, wyszperany za całego funta na ebayu. Mniej szorty z kokardą, bo od kiedy je kupiłam, jest za zimno, żeby pokazywać nogi bez gęsiej skórki. Rower TŻ-a podoba mi się nieustająco i zdecydowanie zasługuje na zabranie go w jakiś miły plener (i umycie).
Odwracam tym myśli od tego, że niespecjalnie mi idzie z wykreślaniem rzeczy z listy Getting Things Done. Zaczęłam, ale utknęłam. A czasem wystarczy jeden telefon. Albo przejrzenie komiksu. Tak, ale...
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 18, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Jeśli wejdziesz w bramę przy ulicy Klasztornej, zobaczysz, że wcale źle nie kończy się połączenie zabytkowego wnętrza Pałacu Górków z kawiarnią. Cegła, oszklony sufit pod samo niebo, szare płócienne pokrowce na krzesłach i ławeczkach, kwiaty i uśmiechnięty barman/kelner. A wszystko to z widokiem na egipski obelisk. Dziś akurat słońce było kapryśne, trochę padało, trochę chmurzyło; pewnie można trafić na taką porę dnia, że słońce wpada przez dach. Ale i bez tego było relaksująco.
W menu kanapki, sałatki, ciasta i napoje. Mam wrażenie, że były wcześniej typowe śniadania, ale chyba już nie. I jeszcze można dodatkowo przejść jedne z drzwi i znaleźć się bez wychodzenia na deszcz bezpośrednio w Muzeum Archeologicznym (w soboty bezpłatnie).
Na barze, który zachwycił Maja na tyle, że winszował sobie siadać na (a pan barman zasugerował, że może sok z rurką podać bezpośrednio na bar), znalazłam ulotkę Wielkopolskich Questów. Świetne.
PS Bez schodów, acz jeden schodek jest do wejścia do muzeum. W muzeum jest już winda do piwnicy (toaleta) i na piętro (ekspozycja).
EDIT (2017): Kawiarnia już nie istnieje.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 14, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Komentarzy: 1
Nie mów mi, proszę, że już jesień się zbliża.
Tego roku nie kończy się żadna epoka, to czas rozpoczynania. Dopiero zaczął się lipiec, jarzębina jeszcze ledwo pomarańczowa.
Pozwól mi cieszyć się latem.
Cały rok czekałam.
Chcę słońca, mimo że spod filtra 50+ i tak dopada mnie fotodermatoza. Chcę długich dni i wieczorów pachnących obietnicą jutra. Chcę sandałów, sukienek bez rękawów (wspominałam już o fotodermatozie?) i zapachu lip. Chcę przygody; na wybór weekendowych rozrywek, na leniwe słoneczne poranki, liczenie wiatraków po drodze, błyskawice nieodległej burzy wieczorem. Chcę łudzić się, że jeszcze mam w tym roku wakacje do zaplanowania.
Lipiec.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 8, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 2
Wracam do trylogii po raz kolejny i za każdym razem odkrywam coś więcej. Nie zgadzam się z tym, że nie ma treści - wyjątkowo każdy z tomów pokazuje element historii, podróż po jakiś artefakt. Podstawowym błędem, jaki można popełnić, to przeczytanie tylko jednej książki albo czytanie w dużych odstępach. Acz owszem - wracam po klimat, po doskonale opisany świat, który mógł powstać na zrębach naszego, gdyby przyszła epidemia, rozłam Stanów Zjednoczonych i zawalenie części Japonii. Gdyby nastąpił rozwój łatwej nanotechnologii, narzędzi kontroli i przeniesienia części życia w Sieć, a przy tym zostałby dalej kult pieniądza i władzy. Świat, w którym wszystkim rządzą wielkie konsorcja korporacji, a przeciwwagą dla nich jest Warowne Miasto, gromadzące hakerów. I owszem, można śmiać się z naiwności wizji, że wszechmocna grupa anonimowych specjalistów od komputerów wyszła od prostego programu antyspamowego, który stał się światem wirtualnym, ale mechanizmy tego, co dzisiaj uważam za świat wirtualny, są uchwycone bezwzględnie.
Prywatnie kocham zwłaszcza Światło i Wszystkie jutra za San Francisco - Bay Bridge, łączący SF z Oakland, który przestał być mostem, a stał się Mostem - enklawą, w której żyje specyficzne społeczeństwo wyrzutków i uchodźców; za Transamerica Pyramid, która dalej jest najwyższym budynkiem w mieście, za zapach miasta, miasta, które pachnie jedzeniem.
Światło wirtualne to historia przypadku. Kurierka rowerowa, Chevette, impulsywnie kradnie dziwnie wyglądające okulary bucowi na przyjęciu, na które przypadkiem trafia podczas pracy. Nagle zaczyna ją ścigać policja z rosyjskim akcentem, pechowy eks-policjant, a aktualnie ochroniarz, Berry Rydell i płatny morderca. Na most trafia też Japończyk Yamazaki, socjolog badający fenomen społeczności mieszkającej tamże i wplątuje się w całą historię.
Tytułowa Idoru to Rei Toei, całkowicie wirtualna, samoucząca się japońska celebrytka. 14-letnia Chia leci do Tokio, żeby dowiedzieć się, czy to prawda, że uwielbiany przez nią chińsko-irlandzki piosenkarz Rez, chce ożenić się z idoru. Colin Laney zostaje wynajęty przez menadżera zespołu jako specjalista od wyszukiwania punktów węzłowych (rozpoznawania wzorców) w na pozór zwykłych danych marketingowych, dzięki czemu umie - choć sam nie wie, jak - określić, do czego zmierza przyszłość. Tu artefaktem jest asembler nanocząstek, pozwalający na budowę dowolnej rzeczy z pierwiastków. N., jest dużo Tokio, pożyczyć Ci?
Wszystkie jutra to finał, w którym spotykają się dotychczasowi bohaterowie - tajemniczy milioner Cody Harwood, analityk Colin Laney, kurierka Chevette, ochroniarz/detektyw Rydell, idoru Rei Toei i socjolog Yamazaki. Płonie most, autystyczny dzieciak wyszukuje zabytkowe i cenne zegarki w źródłach danych, do których nie powinien mieć dostępu, a Laney coraz wyraźniej widzi, że niedługo zakończy się świat w takiej postaci, w jakiej do tej pory istniał.
Niestety, warto czytać przede wszystkim po angielsku, bo tłumaczenie jest ohydnie zepsute przez Zbigniewa A. Królickiego. Ja rozumiem, że można było pod koniec lat 90. ubiegłego wieku nie wiedzieć, że Folsom jest ulicą w San Francisco i potraktować ją jako środek lokomocji ("jedź folsomem"), że "Tylko mi dmuchaj" jest słabym tłumaczeniem "Just Blow Me", że MUD to Domena Wielu Użytkowników, ale tłumaczowi myli się czasem płeć bohaterów, zdania są niezrozumiałe i dopiero sprawdzenie w oryginale pokazuje, że miały sens. Chętnie wymienię wydanie Zyska na nowe, prawidłowe i zgrabne tłumaczenie, bo Gibson na to zasługuje.
Inne tego autora tutaj.
#40-#42
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 6, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+ -
Tagi:
2012, panowie, sf-f
- Komentarzy: 2
[1] Poniedziałek zaraz po.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 1, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 1
Zaczęłam oszczędzać. Wybitnie w tym pomaga mi Stary Browar. I tak - najpierw zaoszczędziłam ponad 2000 zł, ponieważ nie kupiłam bransoletki z białego złota w Frey Willie (i czy jest jakiś sposób zarobienia na komplet tejże biżuterii, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że wydaję na coś, od czego bynajmniej nie staję się lepszym człowiekiem?). Potem zaoszczędziłam 50 zł na bluzce w Mohito, którą niestety kupiłam (ale to ciuszek z gatunku, co to się w nim wygląda jak milion dolarów, więc). O oszczędnościach w Endo nawet nie wspomnę, były niebagatelne.
Ale ja nie o tym. Poszliśmy dziś szukać w parku przy Starym Browarze owadów. I były, nieco oblężone, ale nadal dość niesamowite. Taki przedsmak tego, co będzie, jak przylecą z kosmosu i najpierw będą tylko tak po przyjacielsku przechadzać się po parkach i ogródkach. Więc czujcie się ostrzeżeni. Najpierw Stary Browar, potem świat. Majut, wyjątkowo w białym romantycznym giezełku rozmiar 98, przyjął postawę zapobiegawczą i pacnął każdego owada w element.
Owady można oglądać do końca sierpnia. A w informacji dają dla nieletnich broszurkę z naklejkami owadów. Co mnie cieszy - wreszcie park zaczął żyć. Na trawie ludzie, dzieci, leżaki; tak powinno być w sobotnie popołudnie w mieście.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 30, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
stary-browar
- Komentarzy: 1