Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Aleksandra Marinina - Zabójca mimo woli

Nastia, żeby wynagrodzić Loszce trudy przebywania z nią, wbija się w szpilki i małą czarną, żeby mógł się pochwalić nią na bankiecie (mimo że od zielonych szkieł kontaktowych bolą ją oczy, a od wąskich pantofli stopy i kręgosłup). Oraz proponuje pożycie, żeby mu poprawić humor. Ale tak naprawdę akcja kręci się wokół dziewczyny brata przyrodniego Kamieńskiej, Aleksandra, który nagle się pojawił. Wprawdzie jest żonaty i ma dziecko[1], ale pozyskał sobie uroczą panienkę, 19-letnią Daszę. Do Nastii zwrócił się, bo po wizytach u przyjaciół (wiadomo, gdzieś trzeba się z panną spotykać bliżej, skoro w domu żona i dziecko), przyjaciołom giną dokumenty. Nastia zaprzyjaźnia się z dziewczyną, która okazuje się mądra, inteligentna i do tego kochająca, tyle że miała pecha znaleźć się w metrze obok grupy przestępczej, która robi wokół niej zamieszanie. Dla odmiany wokół przestępców krąży wojskowy, któremu przed laty jeden z rzezimieszków zabił syna (reszta już zginęła). Kamieńska prosi o pomoc w tej półprywatnej sprawie Eduarda Pietrowicza Denisowa, znajomego mafioza-dobroczyńcę. Denisow oddaje jej do dyspozycji oddział wywiadowców z błyskotliwym Bokrem, który pomaga w śledztwie i trochę fascynuje Nastię.

To tak naprawdę książka o zbrodni i nieumiejętności przebaczenia. O tym, że śmierć nie zawsze rozwiązuje wszystkie problemy. I o przypadkowej śmierci, którą lubi kończyć Marinina tom (ot, rosyjski cliffhanger), po której tym razem się Nastia nie może pozbierać.

[1] Niby jest z żoną dla tego dziecka, bo dziecko największą wartością, ale kiedy się dowiaduje od Kamieńskiej, że jego Dasza jest w ciąży, radośnie sugeruje skrobankę. Bo w końcu co za problem.

Inne tego autora.

#59

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 1, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie - Skomentuj


A Night in Berlin (3a)

W Muzeum Historii Naturalnej zakochałam się po zdjęciach na Jonesblogu [link nieaktualny]. Oczywiście moje zdjęcia nie mogą się równać, ale Muzeum Historii Naturalnej jest niesamowite rzeczywiście. Taki spełniony sen szalonego alchemika, z tymi wszystkimi słojami w zalewie, malowniczymi wypchanymi zwierzętami i ażurową klatką schodową. I ogromnym, wielce włochatym mamutem. Z windą, gdzie trzeba. I z lupkami, pod którymi można oglądać jakieś mikre szczątki żyjątek. I z okrągłą, ogromną kanapą, na której kilkanaście osób może się położyć i obejrzeć na suficie film o kosmosie (wprawdzie po niemiecku, ale i tak).

A już całkiem wzruszyło mnie, że - w przeciwieństwie do większości przybytków rodzaju dowolnego - oprócz kawiarni i sklepu z pamiątkami (oczywiście przy wyjściu), w Muzeum znajduje się strefa piknikowa, gdzie można spożyć własne przyniesione jedzenie. Bo czemu nie.

GALERIA ZDJĘĆ.

PS Okrutnie mnie rozbawiła zorganizowana wycieczka rodaków, której przewodnik w hallu oznajmił, że mają na obczaj tego muzeum godzinę. Nawet z niechętną młodzieżą (mimo teoretycznych zachwytów, że szkielety i dinozaury!, zainteresowania starczyło na wejście; potem już wlekliśmy prawie że za uszy, słysząc o kolejnych rzeczach, których dziecko nasze jedyne nie chce. A było ich dużo), spędziliśmy wśród eksponatów prawie 2 godziny i zobaczyliśmy mały kawałek.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 31, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy - Skomentuj


A Night in Berlin (2)

Jak berlińskie zoo dalej jest bardzo fajnym zoo, a tym bardziej fajnym, że tym razem zajrzałam i do akwariów, to wiadomo. Warto wziąć wózeczek (jedyne 4 euro za wypożyczenie + zastaw 10 euro; niestety, w Niemczech dalej króluje gotówka za wszystko, a najchętniej monety). Bez wózeczka nie przeszlibyśmy nawet tego kawałka zoo, które przeszliśmy oraz nie przeszlibyśmy dwóch pięter z trzech w akwarium. Zły to ptak, ale naprawdę - upierdliwość transportu tego konkretnego trzylatka wzrosła jeszcze w stosunku do upierdliwości transportu dwulatka, bo do niechęci mobilnej do przemieszczania się dochodzi również niechęć mentalna. Niestety, nie udało się jeszcze uzyskać wyrażenia chęci w jakimkolwiek kierunku poza potrzebami podstawowymi (nikt tak nie umie wyrecytować w restauracji, że winszuje sobie kakoję i fjitki z keciupem). Dojrzewam powoli do modelu "wyjdziesz, kochanie, z domu, jak nauczysz się całek, nie wcześniej". Nie wiem jeszcze, co na to ja i moja trzeźwość umysłu.


(nie da się bez wózka, nawet jak są żyrafy)

(zamknęli i Chewbaccę)

Z przykrością muszę stwierdzić, że zupełnie nie było sensu wjeżdżać na berlińską wieżę telewizyjną, zwłaszcza o zachodzie słońca. Słońce zdążyło zajść, zanim wyczekaliśmy w kolejce na nasze numerki, a na górze okazało się, że wieczorem nie da się zrobić zdjęcia, ponieważ widok jest przez pochylone pod kątem szyby, dodatkowo niesprytnie oświetlone od środka lampami. Można się za to przejechać windą, która robi trasę w 40 sekund. Trochę phi.

Będzie więcej. Jutro wracam. GALERIA ZDJĘĆ.

PS Czemu przed wjazdem na zamkniętą Fernsehnturm zabierają wszystkie napoje? Frapuje mnie to.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 29, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, zoo, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 6



A Night in Berlin (1)

Podróż upłynęła nam pod znakiem wiatraków, wież prądowych, wałeczków zbożowych[1], tuneli wyglądających jak król Julian. Wiadomo, autostrada prawie od Poznania do samego Berlina z przerwą na korek z okazji wykopyrtniętej do rowu ciężarówki, fachowo zaopiekowanej ze stratą na dwóch pasach. Po czym - po przyjeździe do uroczego hotelu tuż przy Checkpoint Charlie - okazało się, że jednak oczekiwanie społeczne u młodzieży było takie, żeby pojechać, owszem, ale potem wrócić do domu. Królowej to nieco nie zachwyciło, albowiem Maj posiada niesamowite umiejętności w niechodzeniu, jeśli chodzić nie chce. I w nielubieniu[2]. I niestraszny mu żaden chodnik, na którym można siąść w pozie rozpaczliwej. A szkoda. Bo wieczorny Berlin jest pełen zapachów ("cio to tak śmiejdzi?!"), ludzi, neonów i historii przeplatającej się z nowoczesnym budownictwem.

Na czubek nowoczesnego budownictwa na Potsdamer Platz można wjechać windą, która w 20 sekund pozwala na wjechanie na 24. piętro. Z którego widać, i owszem. I trochę wieje, a nie wszyscy chcą założyć kurteczkę. Dzień pierwszy, walka z własną irytacją i oczekiwaniami.

Nie mam myszki, więc więcej zdjęć, jak wrócę.

[1] Nie mylić z wołeczkami.

[2] Na nielubienie trenujemy wyliczankę. Że coś jest bzitkie. Śmiejdzi kompostem[3]. Jeśt umaziane błotem! Obsikane! Pomajowane ciarną kjedką! (Zwykle śmiech pojawia się przy umazaniu błotem, potem jest już lepiej).

[3] MiniMini bawiąc uczy, Maj wie, co to jest i z czego się robi kompost.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 28, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy - Komentarzy: 6



Pałuki w weekend - Wenecja

Znacznie ciekawsze od stert drewna w Biskupinie jest Muzeum Kolejki Wąskotorowej zaraz obok, w miejscowości o szumnej nazwie Wenecja (przynajmniej się polansuję, że byłam na wakacjach we Włoszech). I dla mnie, i dla młodzieży. Bo do lokomotyw i wagonów można wejść, można dzwonić dzwonkiem, jest też plac zabaw (oczywiście w formie pociągu). Od sympatycznej pani ze straganem, jednocześnie obsługującej agencję pocztową, można do godziny 16 otrzymać uroczy stempel z pociągiem na pocztówce. Wprawdzie Maj akurat był nastawiony tym drugim frontem do klienta i odmawiał udziału w pocztówce, ale w końcu - na widok lokomotywy - zmienił zdanie i zdeponował pocztówkę w skrzynce.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 24, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, wenecja - Komentarzy: 1


Pałuki w weekend - Biskupin

(Miała być jeszcze Wielkopolska, ale WTEM się okazało, że to już nie Wielkopolska; jestem geograficznie zdezorientowana).

Obowiązkowy punkt na trasie każdej wycieczki Szlakiem Piastowskim; punkt, bo na obejście wystarczy godzina i można jechać dalej, żeby coś zrobić z pięknie zaczętym dniem. Oprócz sterty drewna, symbolizującej przedpiastowską osadę, jest pełne zaplecze turystyczno-cepeliowskie: lody z automatu, wiatraczki, rzeźba w drewnie i wyploty z wikliny oraz restauracje pod namiotami z kuchnią lokalną, a także z kebabem i pizzą. Jak się wstrzeli w rozkład jazdy, można kolejką wąskotorową pojechać do Muzeum Kolei w Wenecji, ale wstrzelenie się nie jest specjalnie łatwe, bo kolejka jeździ rzadko. Młodzież wstępnie zachwycona, bo wiatraczek, dużo miejsca do biegania, zające i koniki, które można pogłaskać po pychu (dla starszych - młodziankowie odziani w samodział, symulujący ludność tubylczą z epoki, pewnie i na głaskanie się można umówić). Poniewczasie młodzież zachwycona mniej, ponieważ w trakcie rozrywek zagubiony został piesek o ksywie Szczeniaczek, ukochany pluszak. Przez chwilę poczułam się jak bohaterka serialu, szkoda tylko, że była to Świnka Peppa - w jednym odcinku zginęła zabawka George'a i rodzice Świnki szukali jej metodą przeglądania zdjęć (bo w międzyczasie zdążyliśmy opuścić skansen i popłynąć do Wenecji). Historia ma happy end, zdyszana matka znajduje pluszaka na stoisku z pamiątkami w samym środku osady.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 24, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, biskupin - Komentarzy: 2



Drive

Jak sama nazwa wskazuje, to film o jeżdżeniu. I jakkolwiek ciśnie mi się na usta, że do roli Kierowcy można było wybrać kogoś, kto posiada jakąkolwiek mimikę, to jednak nawet bez mimiki ujęła mnie rola Goslinga. Małomówny i niesamowicie spokojny, w dzień pracuje jako kaskader, w nocy odbiera z miejsca przestępstwa sprawców i ucieka z nimi przed policją, czeka 5 minut, ale jest w całości do ich dyspozycji. I idzie całkiem nieźle do momentu, kiedy nie poznaje delikatnej blondynki Irene, sąsiadki z synkiem. Działa chemia na tyle silna, że nawet kiedy mąż Irene wychodzi z więzienia, Kierowca pomaga mu w skoku, który ma pozwolić na uczciwe życie rodziny. Wiadomo, że nie pójdzie dobrze, pytanie tylko, do jakiego stopnia pójdzie źle.

Niesamowity soundtrack i świetna obsada (Ron Perlman, Bryan Cranston czy kobieta z najpiękniejszym wielkim tyłkiem, Christina Hendricks) sprawiają, że przekolorowany, pełen beznamiętnej brutalności, a jednocześnie dość jednostajny film jest wart wieczoru.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 22, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2