I tak jak byłam zachwycona sezonem pierwszym, tak drugi mi zupełnie nie zażarł. Rzecz się dzieje po wydarzeniach poprzedniego sezonu (istotne), to samo miasteczko; przejeżdżająca przypadkie Annie Wilkes (znaczące) z nastoletnią córką Joy ulega wypadkowi. Muszą zostać do czasu naprawy auta. Ewidentnie uciekają przed kimś, widać, że to nie jest pierwsze rodeo Annie - ma zestaw fałszywych tablic rejestracyjnych, broń, dokumenty pielęgniarki i rozpoczyna pracę w kolejnych szpitalach, żeby pozyskać leki psychotropowe. Próbuje tego i tutaj, ale nie jest łatwo ukraść i zwiać, dodatkowo jej córka ma dość przemieszczania się i chce się zadomowić. Wynajmujący im mieszkanie lokalny gangster próbuje zastraszyć Annie, bo Joy widziała, jak szykuje się do przestępstwa, kończy martwy z łyżką do lodów w gardle. Annie go ukrywa na opuszczonej budowie nad starym cmentarzyskiem (oho), tyle że po jakimś czasie zaczyna go widywać. I tu wchodzi druga opowieść o zombie/porywaczach ciał sprzed 400 lat, którzy w ramach dziwnego kultu Anioła odradzają się i planują czystkę wśród niewiernych.
Wprawdzie niektórzy bohaterowie pierwszego sezonu pojawiają się i tutaj, ale nie ma inteligentnej zabawy w zgadywanki, jest tylko ordynarny gore. Są lepsze odcinki (ostatni podnosi poziom), są mocno takie sobie, ale całościowo mocno szwankuje spójne złączenie kilku różnych wątków (zaburzonej nastolatki z chorą psychicznie matką i ojcem-lekkoduchem; szemranego weterana, który adoptował dwójkę somalijskich dzieci i dwóch siostrzeńców; więzionego młodego człowieka z pierwszej części; kultu zła sprzed wieków; kobiety z przeszłością).
Poprzedni sezon.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 13, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
To zdecydowanie nie jest książka dla młodych rodziców, nie czytajcie dalej.
Sierpień 1987. Nastoletnia Hana spędza wakacje u swojej przyjaciółki, Zuzanki i jej starszej kuzynki Magdy, w domu dziadków Třebovických. W poprzednich latach było świetnie, niestety w tym roku posesja została okrojona z wielkiego ogrodu, który dziadek sprzedał, żeby załatwić w spółdzielni mieszkanie dla swojego najmłodszego syna, Petra. Do czasu zakupu Petr z żoną Drahą i kilkumiesięcznym Lukáškiem również mieszka w rodzinnym domu, co wkurza Magdę, bo nie dość, że ukochany ogród zniknął, to jeszcze mały kuzyn bez przerwy się drze, a Draha jest ciągle wściekła i wyładowuje złość na każdym. W tak nabrzmiałej atmosferze nagła cisza pewnego popołudnia powitana jest z ulgą, tyle że ulga szybko zamienia się w tragedię - ktoś piłą tarczową uciął niemowlakowi głowę. Babcia umiera na zawał, Petr trafia do szpitala psychiatrycznego, a tymczasowo aresztowana Draha popełnia dramatyczne samobójstwo, co zamyka śledztwo, jako że według ustaleń milicji nikt nie mógł wejść na posesję, a jedyną osobą z krwią na ubraniu była niestabilna emocjonalnie matka. Mija 25 lat, do emerytowanego szefa Marie Výrovej zgłasza się pisarz, prywatnie mąż Hany, który chciałby opisać tragedię sprzed lat, zwłaszcza że tragedia odbiła się na życiu jego żony, która przypisuje sobie winę za całą sytuację. Kiedy policjantka zaczyna przeglądać akta, szybko wykrywa sporo nieścisłości i równie szybko zaczyna wątpić, że to Draha - w depresji poporodowej i pozbawiona snu od kilku miesięcy - była morderczynią. Wprawdzie śledztwo nie jest wznowione, ale mimo upływu czasu wizja lokalna i ponowne mozolne przepytywanie, które bynajmniej nie przypada do gustu rodzinie Třebovických, przyzwyczajonych już do myśli, że było-minęło, doprowadza do mordercy.
Podobnie jak poprzedni tom, świetnie się czyta; autor ma inteligentny, lekko sarkastyczny sposób opowiadania o wydarzeniach. Saga rodziny Třebovických, swego czasu znanych i wpływowych, pokazuje sporo smaczków na styku przemian systemowych, ale też wchodzi w układy niby idealnej rodziny. Śledztwo prowadzi półprywatnie (w ramach urlopu, serio) tylko Marie, z drobnym wsparciem patologa, który ofiarnie na tuszce królika testuje, jak trudne jest przecięcie cienkiej szyi piłą tarczową.
Inne tego autora.
#83
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 11, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, kryminal, panowie
- Skomentuj
Dawno temu czytałam chyba trzy książki Jamesa Herriota o przygodach weterynarza w małym miasteczku. Jeśli również je czytałyście, to serial z 1978 roku jest bardzo dokładną, prawie że literalną ekranizacją. Obejrzałam pierwszy sezon i pełnometrażowy “Brotherly Love” (już z lat 90.), po czym nieco już mnie znużyły regularnie powtarzające się wątki. Nie ma suspensu dłużej niż odcinek, całość niestety robi już nieco teatralne wrażenie, przez co emocje tracą na sile. Mocny jest brak efektów specjalnych - aktorzy realnie wkładali gołe (chociaż umyte) ręce w różnorakie otwory zwierząt, tarnikowali koniom zęby, trzymali rozwścieczone koty; bez dublerów i gumowych pozorantów. Angielska prowincja jest niespecjalnie urokliwa, raczej wygląda na biedną i zaniedbaną, może to kwestia stonowanych, nieco wyblakniętych kolorów. Bardzo sympatycznie się ogląda, ale jednak 90 odcinków ramotki to zbyt duże zaangażowanie jak dla mnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 9, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Ołomuniec. Docent Chalupa, zasadniczy i pedantyczny pracownik uniwersytetu, prowadzi krucjatę przeciwko uniwersyteckiemu kwestorowi[1], którego złapał na zawyżaniu kosztów remontu budynku uczelni, fakturowaniu rzeczy nieistniejących i działaniu na niekorzyść. Problem w tym, że kwestor był sprytny i poza poczuciem ogólnej niesprawiedliwości nie ma podstaw prawnych, żeby go pociągnąć do odpowiedzialności. Chalupa to wie, bo dwa lata zbierał dowody, próbował zainteresować i prokuratora, i prasę. I jak już czytelniczka ma poczucie, że będzie zabawnie i raczej lekko[2], to Chalupę ktoś morduje strzałem w głowę. Ekipa policji pod dowództwem Marie Výrovej odkrywa niedługo potem, że z tej samej broni zastrzelono też dziennikarza, który współpracował z Chalupą. W obu przypadkach zniknęły też materiały, które zgromadzili, więc policja mozolnie podąża tymi samymi ścieżkami co denaci, żeby odkryć, co spowodowało ich śmierć i kto za tym stoi. Problem w tym, że kwestor właśnie dostał prestiżową posadę w rządzie, sponsorowany przez śliskiego, acz nietykalnego polityka, więc wywierana jest presja, żeby nie drążyć. Dodatkowo w zespole jest komisarz Baran, nie dość, że obrażony o to, że nie został dowódcą, to jeszcze dość luźno podchodzący do zasad i uczciwości, powoduje odsunięcie dotychczasowego zwierzchnika, co mocno burzy spokój w zespole. Pojawia się też szereg innych trudności - detektyw Horová sypia z kolegą zamordowanego, zaś ktoś wysyła detektywowi Edelweissowi zdjęcia jego dzieci z delikatną sugestią, żeby przestał się interesować.
Jakby nie geografia i nazwiska, rzecz się mogłaby ze spokojem dziać w Polsce - efekty transformacji i ludzie, którzy potrafili zrobić wtedy interesy życia, polityka jako uzyskanie nietykalności, rozliczenia z aktywnością w poprzednim systemie czy skansen polityki uniwersyteckiej. Bardzo dobrze napisane postaci, pełnokrwiste, z życiem wewnętrznym (chociaż czasem aż do znudzenia autor przypomina, że Výrova jest fanką Dylana i recytuje jego dyskografię) i rodzinnym[3] oraz - co ciekawe - wcale nie jednoznacznie pozytywne. Bardzo mi się podobało, A. mi pożyczyła, dziękuję.
[1] Skojarzenia to przekleństwo, gdzie te pigułki z suszonej żaby.
[2] Miejscami bywa, zwłaszcza przy opisach uniwersyteckich, czasem wjeżdżają personalia typu Svatopluk Krupa, ale przewijają się przerażające sprawy bestialskiego gwałtu (niezależnie) i brutalnego pobicia (już z wpływem na śledztwo).
[3] Pyszny wątek toksycznej teściowej Edelweissa oraz sąsiadki zamordowanego, zajmującej się “chałupnictwem”, przypadkiem matki szkolnej koleżanki córeczki detektywa.
Inne tego autora:
#82
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 8, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, kryminal, panowie
- Skomentuj
[17.08.2023]
Jeśli liznęłyście nieco niemieckiego, to wiecie zapewne, że Niemcy lubują się w długich słowach, na przykład Baumwipfelpfad im Naturerbe, co oznacza ścieżkę wśród drzew. W podobnej byłam pod Berlinem i wprawdzie ta rugijska ma większy rozmach - spiralę o 11 kondygnacjach - to jednak brakuje jej tego efektu wow, jaki ma ścieżka nad opuszczonym sanatorium. Ale jak jesteście w okolicy, to warto; bardzo przyjemny spacer z drobnymi elementami zabawy typu balansowanie na kłodzie oraz - dodatkowo płatny - zjazd metalową rurą w filcowym kapciu z drugiej kondygnacji. Oczywiście nie zjeżdżałam, życie mi miłe, nastolatka zjechała, stwierdziła, że za szybko. A widoki przepiękne, wiadomka. Ścieżka zbudowana jest wśród bukowych lasów, pewnie jesienią jest oszałamiająco. Widać z jednej strony Mniejszą Zatokę Jasmundzką, z drugiej morze, a wzdłuż wybrzeża kompleks Prora.
Prora, zwana też Kolosem z Prory (Koloss von Pror), to monstrualny ośrodek wypoczynkowy, budowany przez nazistów tuż przed wojną, żeby żołnierze mieli gdzie wystawiać na słońce i słony wiatr swoje piękne niemieckie ciała (Kraft durch Freude). Przez długi czas był to fascynujący, betonowy mega blok, szary z małymi okienkami i bez balkonów, od kilku lat jednak podlega zaawansowanej renowacji i zamiast urbexu jest kurortowy moloch. Trochę rozczarowanie, spodziewałam się czegoś innego; kto w PRL-u albo na poznańskich Ratajach dorastał, ten się w Prorze nie zachwyca.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 7, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, rugia, prora
- Komentarzy: 3
3 maja 1977. Rodzina Lee jeszcze nie wie, że właśnie ich życie zmieni się diametralnie. James, ojciec trójki dzieci, Amerykanin pochodzenia chińskiego, profesor uczelni wyższej, sprawdza prace. Marylin, matka, niebieskooka blondynka, gospodyni domowa, dowiaduje się od dwójki dzieci - 19-letniego Natha i 11-letniej Hannah, że ich druga córka - 15-letnia Lydia - nie nocowała w domu. Long story short, ciało Lydii zostaje znalezione w pobliskim jeziorze. Szok, dramat i szukanie winnych, zwłaszcza że Lydia była oczkiem w głowie rodziców, genialna, wszystko przychodziło jej łatwo, miała iść na prestiżowe studia i zostać lekarką. Nath rzuca oskarżeniami w Jacka, syna sąsiadki uznawanego za bad boya, z którym Lydię widywano. James, oskarżany przez Marylin o spolegliwość w stosunku do opieszale prowadzącej śledztwo policji, nawiązuje romans z koleżanką z uczelni. Wreszcie Hannah, najmłodsza i zwykle ignorowana przez resztę rodziny, szuka winy w sobie, że nie była wystarczająco dobrą siostrą i tej feralnej nocy nie zatrzymała Lydii, kiedy ta wymykała się z domu. Ale to wszystko powierzchnia - stopniowo z idealnej, mieszanej rasowo rodziny wyłaniają się latami ukrywane konflikty, niespełnione marzenia, frustracje i codzienne nieszczęścia.
Podobnie jak w ”Little Fires Everywhere” autorka (bo serial powstał na podstawie książki) wraca w przeszłość, żeby zgłębić problem bycia współczesnym pariasem z powodu rasy czy płci. James całe życie borykał się z brakiem przyjaciół i możliwością osadzenia najpierw w szkole, potem w pracy jako jedyny Azjata. Marylin, ambitna ponad swoje czasy, chciała zostać lekarką wbrew woli swojej matki, która widziała ją tylko w roli strażniczki ogniska domowego, pech chciał, że poznała Jamesa i zaszła w pierwszą, a potem w kolejne ciąże. Traumę inności przekazali dzieciom, które odstawały wizualnie od rówieśników, czego się ogromnie wstydzili. W kolejnych odsłonach wyjaśnia się tajemnica śmierci Lydii, co - absurdalnie - scala rozsypaną rodzinę.
#81
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 4, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Małe miasteczko Castle Rock, głównym pracodawcą jest lokalne więzienie Shawshank (tak, idziemy w eksplorację prozy S. Kinga, który był pomysłodawcą i nie tylko). Naczelnik więzienia tuż po przejściu na emeryturę popełnia samobójstwo, nowa naczelniczka podczas inwentaryzacji - więzienie jest prywatne, warto znaleźć nowe możliwości zarobku - znajduje w opuszczonej piwnicy młodego mężczyznę w klatce. Wygląda na to, że naczelnik trzymał go tam prawie 30 lat. Mocno kłopotliwa sytuacja, naczelniczka próbuje wyciszyć, ale młody nadgorliwy strażnik z poczuciem misji dzwoni w tajemnicy do Henry’ego Deavera, adwokata, którego personalia milczący więzień wspomniał. Deaver też pochodzi z Castle Rock, prawie 30 lat temu zaginął na kilkanaście dni, po czym został odnaleziony, ale jego przybrany ojciec przypłacił tę ucieczkę śmiercią. Odkrycie tajemniczego więźnia rozpoczyna przedziwny i krwawy ciąg zdarzeń, prowadzący do zaskakującego (i serio, zaskakującego, nie będę opowiadać, sami sobie zobaczcie).
Pierwszy sezon jest zamkniętą całością, z drugim łączy je uniwersum. Doskonale mi się oglądało, dyskutowałam z ekranem, mimo że nie jestem specjalną fanką horrorów, zwłaszcza z jumpscare’ami (a niestety są), na szczęście to nie tylko gore, ale też zgrabne sf. Poza typowymi strachami w postaci krwawych morderców pojawia się jedna z najbardziej przerażających obaw, przynajmniej dla mnie - choroba Alzheimera, która niszczy życie jednego z bohaterów i jego otoczenia; bardzo zgrabnie wpleciona jest w inne wątki i stanowi bardzo dobre tłumaczenie niektórych niesamowitych na pozór wydarzeń[1]. Świetna obsada aktorska - Sissy Spacek, Bill Skarsgård, Melanie Lynskey, Frances Conroy, Terry O'Quinn, mroczny klimat i atmosfera zagrożenia oddane minimalnymi środkami. Bardzo mi się podobało, nawet bardziej niż ”11.22.63”.
[1] Pamiętacie ”Ojca”? No właśnie, tu mam odpowiedź, co by było, gdyby urojenia Hopkinsa były rzeczywistością.
Następny sezon.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 3, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
[16.08.2023]
Pod koniec XIX wieku nad brzegiem Wielkiej Zatoki Jasmundzkiej, przemysłowiec Hugo Douglas zażyczył sobie postawienia rezydencji, wynajął prestiżowego architekta z Berlina i machnął sobie neorenesansowy zamek w stylu francuskim, bo kto bogatemu zabroni. Dookoła ogrody, w stronę jeziora buduje się tym razem XXI-wieczny gród, w środku hotel i spa, niestety planowane Kaffee & Kuchen wydawali od 13, więc po krótkim spacerze po otaczającym zamek parku pojechaliśmy dalej bez przekąski. Smuteczek. Nie wiem, czy można zwiedzać wnętrza, nie wchodziłam do środka, skoro nie można było się zatrzymać. Klimatycznie. W drodze do mała kapliczka przy drodze, można się zatrzymać.
CNW: Jagdschloß (zamek myśliwski) Granitz, Jagdschloss Kniepow oraz Ernst-Moritz-Arndt-Turm (wieża widokowa).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 2, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, rugia, ralswiek
- Komentarzy: 1
Lata 50., frankistowska Hiszpania. Do małego rybackiego miasteczka przybywa emigrant z Niemiec, Willi Mohr. Uciekł z NRD przez RFN, ma trochę oszczędności, planuje malować, bo mu całkiem nieźle wychodzi, aczkolwiek nie jest to jego marzenie, tylko jego kolegi, który miał z nim przyjechać, ale jednak został w rozczłonkowanej ojczyźnie. Poznaje parę Norwegów - Siglinde i Dana, przez dłuższy czas mieszkają razem, przyjaźnią się, Willi jest zafascynowany piękną blondynką, podobnie jak ich lokalny znajomy, Ramón, jeden z braci Alemany. Razem wyjeżdżają na plażę, imprezują, nie myślą o powrocie aż do dnia, kiedy Dan i Sig wypływają z braćmi na wycieczkę i już nie wracają. Czytelnik wie, że bracia zabili zaprzyjaźnionych z nimi turystów po tym, jak Ramon zgwałcił kobietę, Willi się tego domyśla. Snuje się po wiosce, patrzy oskarżycielsko… Chronologia nie jest linearna, jednocześnie narracja przechodzi do serii przesłuchań najpierw w lokalnej policji, potem w hiszpańskim analogu SB, bo nagle się okazuje, że Willi przypadkiem uczestniczy w partyzantce wspierającej strajki robotników.
Jaka to przykra i nieprzyjemna książka. Sielankę (no, powiedzmy, ja bym to nazwała życiem z dnia na dzień z braku pieniędzy i perspektyw) wakacyjnych zabaw trójki emigrantów przerywają wstrząsające opowieści o brutalnym tłumieniu strajków w kopalniach, prześladowaniu wrogów politycznych, w tym wysiedlonych z własnego kraju Asturyjczyków, indoktrynacji, torturach, dramatycznej biedzie i bezrobociu powojennej Hiszpanii. Danowi i Siglinde jest w zasadzie wszystko jedno, gdzie są i co się dzieje wokół nich, Willi żyje w posttraumatycznym zawieszeniu, wprawdzie nie walczył podczas wojny, bo nie zdążył, ale cały jego świat zniknął; na NRD był za mało ideowy, na RFN zbyt komunistyczny. Dodajcie do tego przemoc wobec zwierząt (zabijanie nadmiarowych szczeniąt), zdecydowanie nie musicie czytać, to nie jest jeszcze ten Wahlöö od łagodnej, nieco ironicznej Szwecji i komisarza Becka.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#80
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 1, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, z-jamnikiem, 2023
- Skomentuj
[16.08.2023]
Jeśli zastanawialiście się, skąd wybór jednej z ostatnich lektur, odpowiedź jest dość oczywista.
Od razu przyznam się, że jakkolwiek spacer po Kap Arkona uważam za jeden z najlepszych podczas wyjazdu, tak był nieco pechowy. Do pierwszego pecha przyczyniłam się czynnie, upierając się, że przecież da się dojechać dalej niż na parking w Putgarten, bo na 100% będzie gdzie zaparkować (kto ma nastolatka na pokładzie, niech rzuci kamieniem, czasem lepiej podjechać niż słuchać wyrzekania). I owszem, dało się podjechać, ale wracając znaleźliśmy za wycieraczką pocztówkę, gdzie pracownik gminy informował uprzejmie acz po niemiecku, iż konsekwencje będą wyciągnięte, bo mimo braku widocznego zakazu się nie wjeżdża. Drugi pech był już typowo pechem, skręciłam nieco kostkę idąc, dało się w miarę rozmasować i poza lekkim pobolewaniem nie przeszkadzała w wejściu na dwie latarnie morskie - Peilturm i Neuer Leuchtturm - i chodzeniu, ale wieczorem zaczęła boleć i doskwiera do dziś. Ale do brzegu.
Jak już się zostawi auto na parkingu, można pieszo, można też takim turystycznym pociągiem za dość słoną opłatę za przejazd w każdą stronę, a optymalnie rowerem, jak się ma. I albo się idzie na cypelek, gdzie stoją wspomniane dwie latarnie - obie bez windy, obie płatne, w jednej jest sklep z mydłem i powidłem, biżuterią i peruwiańską odzieżą, w drugiej za to numerowane schody, więc ludzie z OCD nie muszą odliczać, albo się idzie do rybackiej wioski Vitt. Rodzinie pary starczyło na okolice latarni, chociaż eloy wszedł tylko na jedną, a nastolatka na żadną, wioskę zostawiłam na następny raz. Ale przylądek absolutnie świetne miejsce na pół dnia chodzenia, bo można i zejść na kamienistą plażę, i poszwędać się po polnych dróżkach. W Putgarten jest kilka restauracji, ja nie odmówiłam sobie bułki ze śledziem, z cebulką, sałatą i ogórkiem, reszta zajęła się frytkami i currywurstem z małej budki z szumną nazwą Europa à la carte. Doskonała bułka, chociaż budka niepozorna, można kartą.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 31, 2023
Link permanentny -
Tagi:
niemcy, rugia, kap-arkona, putgarten -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 1