Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Terry Pratchett - Straż nocna

Rewolucja to nie jest przyjemny czas. Bez względu na to, po której stronie barykady się ktoś znajduje, może oberwać przypadkową strzałą, nożem czy kawałkiem kamienia. Dla Vimesa rewolucja w Ankh-Morpork to w pewnym sensie deja vu, bo uczestniczył w niej kilkadziesiąt lat wcześniej, a teraz w wyniku przepięcia na Niewidocznym Uniwersytecie wraz ze ściganym bandytą przeniósł się w przeszłość. Również swoją własną, bo szukając drogi powrotu trafia do ówczesnej Straży, gdzie uczy siebie, Colona i Nobby'ego tego wszystkiego, co im do przeżycia będzie potrzebne. Bo czasy nie są tak cywilizowane, jak za czasów Vetinariego - u władzy jest niezrównoważony patrycjusz, miastem rządzą Niewymowni (UB? gestapo?), pozyskujący zeznania torturami i nie zawsze pozwalający komukolwiek wyjść z lochów w takim stanie, w jakim tam wszedł (to zapewne zależy, co wyjdzie z pomiarów twarzy, wykonywanych przez psychopatycznego dowódcę Niewymownych). Jest i Vetinari - w tamtych czasach początkujący, choć niedoceniany Skrytobójca - bardzo ładnie zarysowany i pokazujący trochę genezę jego późniejszych rządów.

To jeden z bardziej gorzkich tomów (chociaż z drugiej strony, czy którykolwiek z cyklu o Straży jest radosny?) Sporo o paradoksach czasowych, dużo o psychologii tłumu i oblężeniu w warunkach miejskich. A także o tym, co może zdziałać kawałek imbiru wsunięty w strategicznie miejsce i jaki jest pożytek z bzu. W każdym razie - Prawda! Sprawiedliwość! Wolność! I Jajko Na Twardo!

Inne tego autora tutaj.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 26, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panowie, sf-f - Skomentuj


Jak mam czas

... to siedzę i myślę, a jak nie mam czasu, to tylko siedzę. Ale tak uczciwie to najlepiej mi się myśli chwilę przed snem (i w toalecie) i kiedy sobie idę. Jeśli idę sama, to wiadomo - idę i myślę. Jeśli idę z większą grupą, to wlokę się z tyłu (zwykle dlatego, że zostaję w celu zrobienia zdjęcia) i mam przemyślenia. Szłam sobie dzisiaj na jogę i przyznam, że dość ożywcza nawet była subtelna uwaga rzucona przez dwóch niezbyt świeżych i niezbyt trzeźwych panów treści "Te, lala, nie biegnij tak, bo ci się mleko zwarzy" (normalnie jak we wczesnej podstawówce). Dzisiaj miałam przemyślenia natury ogólnej o tym, że człowiek się zmienia.

Od zawsze się rozglądałam, bo sam proces chodzenia mnie nie satysfakcjonował. Kiedyś, kiedy nie miałam własnego domu, zaglądałam ludziom w okna. Z taką trochę zazdrością, trochę żeby zobaczyć, jak żyją. Czy siedzą przy stole, czy mają książki, czy jest tak, jak w innych domach, czy inaczej. I zastanawiałam się, czemu tak jest, że oni siedzą, a ja idę[1]. Czy już przyszli, czy w ogóle nigdzie nie wychodzili. Ostatnio przy tej okazji zauważyłam, że przestałam zaglądać z zazdrością. Zerkam z ciekawością, patrzę na rośliny, meble, ściany, słoiki w kuchni i miny ludzi, kiedy ze sobą rozmawiają. Lubię patrzeć na ludzi zajętych tylko wyglądaniem z okna czy patrzeniem na świat z balkonu. Natomiast z zazdrością zaczęłam rejestrować ogrody. Kwiaty, trawniki, drzewa, huśtawki, sadzawki i skalniaki. Odwieczna tęsknota za kawałkiem ziemi, sianiem i schylaniem się nad bruzdami w polu?

Tylko za kotami rozglądam się z jednakową ciekawością. Dziś widziałam biało-czarnego zadekowanego na sjestę pod krzakiem i trzy szare, uprawiające jakieś tajemnicze kocie zajęcia pod kocim blokiem na Grunwaldzkiej. Jednego spłoszyłam włażąc na trawnik, żeby zrobić zdjęcie anty-gejowskiego graffiti. Nie wiem, co komu homoseksualista szkodzi.

[1] Z kolei, jak jadę pociągiem i mijam domy czy ludzi stojących przy szlabanach, myślę o tym, że to oni są na miejscu i nie muszą nigdzie jechać. W przeciwieństwie do mnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 26, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Moje miasto - Komentarzy: 5



Śladami Tuwima

Wiersz Tuwim napisał chyba po to, żeby wymęczyć kilka pokoleń najpierw młodziezy, potem aktorów, którym najpierw w szkole, a potem zawodowo kazali czytać to łamiące język słowotwórstwo. W Poznaniu jest przyjemniej, bo "Ptasie radio" to malutka restauracyjko-kawiarnia na Ratajczaka. Schody są ozdobione kafelkami z ornitologicznymi ekscesami, w środku na ścianach są figurki ptaszków, a bar (w sensie mebel) przypomina zabytkowe radio (dla mniej błyskotliwych, czyli dla mnie, ma na dole skalę z nazwami ptaków).

Jak już kiedyś wspomniałam, na moje upodobania składa się duża liczba rozmaitych fetyszów. "Ptasie radio" zaspokaja obydwa. Pierwszy to - chyba w ramach kompensacji marnego wzrostu - zamiłowanie do starych kamienic, z wąskimi schodami, wysokimi oknami i sufitem na wysokości jakichś 4 metrów, ozdobionym sztukaterią (pewnie się przestraszliwie toto odkurza), ze starymi, drewnianymi i niesamowicie skrzypiącymi podłogami. Pewnie w domu by mnie to wkurzało, ale uwielbiam spędzać poranki na takich powrocie do nastrojowej przeszłości. Drugim fetyszem są śniadania. Śniadań nie jada się samotnie, dzień bez śniadania jest dniem straconym i zaczętym byle jak. Lubię dostać mnóstwo rzeczy do wyboru, leniwie się zastanawiać, czy winszuję sobie teraz dżemik, twarożek czy może bułeczkę z ogóreczkiem i rzodkiewką, nie spieszyć się i pochłaniać byle co w biegu, tylko usiąść, przejrzeć gazetę (żadna inna pora czytania gazet i czasopism nie wydaje mi się właściwa). Lubię śniadaniowy asortyment - grzanki, owoce, jogurty, sery i twarożki, młode warzywa, jajka czy parówki i frankfurterki. I dobrą herbatę, kawę czy sok pomarańczowy. I do tego nie lubię byle jak - plastikowych kubków, sztućców i talerzy z kartonu, a już zwłaszcza jedzenia na ulicy. Po części to wyjaśnia to moją sympatię dla Starbucksa, w którym kawę dostanę w porcelanowym kubku (i posypać ją sobie cynamonem, wanilią, czekoladą czy kardamonem), do tego bez względu na szerokość geograficzną ktoś specjalnie dla mnie podgrzeje mi croissanta z szynką i serem. Wczoraj dostałam na śniadanie bułeczki zapiekane z serem brie, z orzechami, winogronami i jabłkami, co pozwoliło mi przejść w jakim-takim zdrowiu psychicznym przez uciążliwy dzień po części w pracy (tak, mimo że sobota).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 22, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 12


Communique

She's incommunicado no comment to make (...) Maybe on Monday she got something to say.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 18, 2008

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Skomentuj


2 dni w Paryżu

Kocham Julie Delpy miłością wielką po "Przed wschodem" i "Przed zachodem słońca", a moje uczucie nie zdegenerowało się po obejrzeniu "2 dni w Paryżu". Julie napisała scenariusz, zagrała, wyreżyserowała, była narratorem, nagrała muzykę i zrobiła zdjęcia, co jest naprawdę spektakularne, bo film przy tym wyszedł bardzo dobry. On - Amerykanin przyjeżdża z nią - Francuzką na dwa dni do Paryża przed powrotem do Stanów, gdzie od dwóch lat mieszkają razem. Amerykanin jest hipochondrykiem i śmiertelnie boi się pleśni, a Francuzka ma dość nietypowych rodziców - ojciec lubi seks ("Sex is gooood"), matka lubi seks, wszyscy ciągle na siebie krzyczą, a do tego po całym Paryżu pęta się stado jej eks-facetów. Doskonałe, prawdziwe dialogi - rozmowy między nią a nim (jak wyglądam w tej sukience? ładnie. Ale nie grubo? Grubo, ale ładnie), z taksówkarzami-psychopatami czy z rodzicami, którzy na pierwszej wizycie testują kolejnego mężczyznę ich córki ("poprzedni byli głupsi"). Nie do końca jest bardzo zabawnie, bo nagle okazuje się, że mimo dwóch lat razem oboje się nie bardzo znają.

Dodatkowe punkty daję za scenografię - Paryż piękny i za zdjęcia. Nie te filmowe, ale robione przez bohaterów. Ona jest fotografką mimo dziurawej siatkówki (Leica), on pstryka wszystko, co widzi (Nikon). Lubię ludzi, którzy mają jakieś hobby.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 16, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Jack Womack - Chaotyczne akty bezsensownej przemocy

Książka z polecanek Barbarelli. Pamiętnik 12-letniej Loli Hart (która nazywa sama siebie Booz), w którym opisuje, jak rozsypuje się świat wokół niej. Katastroficzna wizja Stanów Zjednoczonych, w których czas życia kolejnych prezydentów liczy się w tygodniach, a czasem w dniach, wszędzie są zasieki i wojsko, wszyscy bankrutują, a jakość życia pogarsza się z dnia na dzień. Nie wiadomo, co zaszło w świecie, który do niedawna wyglądał jak dzisiejszy, ale wiadomo, że już nie wróci. Ojciec Loli usiłuje sprzedawać swoje scenariusze filmowe, ale w płonącym Hollywood nikt już filmów nie kręci. Uciekając przed windykatorami, rodzina przeprowadza się do gorszej dzielnicy, tracąc resztki złudzeń, że mogą prowadzić normalne życie jak do tej pory. Booz poznaje dziewczęta w swoim wieku, które nie chodzą do dobrej szkoły, okradają mężczyzn w metrze i znają życie od takiej strony, że matka Booz, wiecznie łykająca środki uspokajające, musiałaby sięgnąć po coś znacznie mocniejszego.

Smutne, poruszające, brutalne i brudne. Połączenie "Pustynnego bluesa" Armera i "Mechanicznej pomarańczy" Burgessa. Zastanawiam się, na ile pan Łoziński (ten Łoziński) książce pomógł czy zaszkodził - sporo dzieje się w warstwie językowej. Razem z rozpadem świata i życia rodziny Loli degeneruje się jej język i nie wiem, czy coraz bardziej drażniąca maniera to zabieg celowy czy wypadek przy pracy.

Skądinąd zabawna historyjka przytrafiła mi się przy okazji zakupu - kołorker na widok tytułu zapytał ze zdziwieniem, po jakich słowach kluczowym ją znalazłam na Allegro i jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy zeznałam, że po autorze.

#26

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 15, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panowie, sf-f - Skomentuj


Halina Snopkiewicz - Tabliczka marzenia

Bardzo urocza młodzieżowa ramotka. Rok 1969, sam środek rozbuchanego PRL-u, przeczołgani wojną rodzice (a dodatkowo ojciec po obozie koncentracyjnym), starsza siostra wyemigrowana do bratniej republiki nadbałtyckiej i starszy brat, który mimo pięknej żony i dziecka chce się rozwieść. W środku tego jest nastoletnia Ludka, która to wszystko odbiera, przetwarza w głowie i usiłuje poukładać. Dodatkowo, jest zakochana - najpierw w tajemniczym panu z samochodem, potem w kimś zupełnie niespodziewanym (no, tak jak w kryminałach - jeśli pojawia się ktoś w trakcie intrygi, na kogo jest zwrócone w jakiś sposób oko autora, to wiadomo, że to będzie właśnie ten). Mam spory sentyment do tego typu książek, które pochłaniałam na którymś etapie dorastania, a ta nawet stosunkowo mało gryzie po latach. Oczywiście z jednej strony teraz już trochę trudno uwierzyć mi w świat "no logo", gdzie od białego kostiumu kąpielowego ważniejsze są plany na przyszłość, kółka zainteresowań, współpraca w grupie i szacunek dla wszystkich, a na prywatnym wyjeździe zagranicznym podpisuje się w księdze pamiątkowej jako "przedstawicielka klasy IX szkoły takiej a takiej", nie wspominając o srodze drętwym języku, jakim się młodzież posługuje (prawie jak u Niziurskiego), ale z drugiej... To całkiem dobry świat był, jeśli naprawdę wyglądał tak ideowo (ale cynizm i zepsucie nie pozwala mi oczywiście na wiarę w gnomy i krasnoludki). Trochę zabawny wtrętów prosocjalistycznych, trochę obowiązkowej propagandy i niezłomna wiara, że jedna rozmowa z nauczycielem potrafi naprostować całe życie.

No nie śmiać mi się tu, naprawdę przypadkiem kliknęłam w to na podaj.net [2021 - link nieaktualny].

Inne tej autorki

#25

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 14, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, mlodziezowe, panie - Komentarzy: 1


Pierwsza noc

P., co to wziął ślub w sobotę, zawarł też wczoraj związek z nowym D-80. Z zapałem neofity porusza się po biurze, robiąc zdjęcia wszystkiemu, co się rusza (tak, mnie też, co napełnia duszę mą pewnym niepokojem, bo jeszcze tej radosnej twórczości nie widziałam).

K. (nieco cynicznie): A do łóżka go brałeś?
P. (beznamiętnie): Tak, ale bateria mu się wyładowała.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 12, 2008

Link permanentny - Kategorie: SOA#1, Śmieszne - Komentarzy: 1


Terry Pratchett - Potworny regiment

Uważam, że to duża zaleta, jak mogę książkę przeczytać dwa razy. Raz w oryginale, raz w tłumaczeniu PWC-a. Angielskie czytam wolniej, przez co - mam wrażenie - dostaję więcej przyjemności z czytania, a polskie - dokładniej. Ten tom lubię bardzo, bo jest o kobietach i o straży, chociaż ciut epizodycznie. I tylko zastanawia mnie, jak bardzo musiałam mieć doła w lutym, że nie zarejestrowałam wydania w Polsce Nocnej Straży...

Inne tego autora tutaj.

#24

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 11, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panowie, sf-f - Komentarzy: 2