Ja wiem, że może i to kino przełomowe, bo dotarło tam, gdzie żaden mężczyzna nie dotarł wcześniej (pun intended), ale czemuż ach czemuż ten film jest tak długi, nudny i nic się w nim nie dzieje? Dwóch młodych, czystych, ale z obowiązkowym dwudniowym zarostem kowbojów pilnuje bydła i z nudów wchodzi w bliskie stosunki ze sobą (mimo całego stadka ponętnych owiec w okolicy). Życie na łące ciężkie, bo a to niedźwiedź, a to śnieg, a to stado się zmieszało z drugim i trzeba rozdzielać, żeby nikt stratny nie był. Po czym, kiedy kowboje wrócili do cywilizacji, założyli rodziny i spłodzili dzieci, okazało się, że obrzydza ich konieczność wycierania nosów potomstwu i zarabiania na pieluchy, a tak naprawdę tęsknią za prawdziwą piękną, idealną miłością pod namiotem na stoku góry. I przyznam, że to był ten moment, który ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że z tym filmem jest coś srodze nie tak. Potem przez połowę filmu szarpali się ze swoimi życiami, spotykając ukradkiem (bo społeczeństwo było im wbrew, a przygodnie poznane w barze panny nie łapały, że smutny kowboj roniący łezkę w tex-mex nie jest do wzięcia) i zmierzając do wielkiego a mistycznego finału z gatunku "jak wisi na ścianie strzelba, to w ostatnim akcie wypali", podczas którego jeden z nich wygłosił tzw. refleksję i poszły napisy.
Przypuszczam, że opowiadanie Annie Proulx było zgrabniejsze i krótsze, bo to, co reżyser wyciągnął z tego, to flaki z olejem. Plus trochę widoczków z górami. Nie jestem fanką gór, więc może dlatego nie zachwyciło.
PS I jak zobaczę tu jakąś egzaltowaną panienkę, co to Bergman wielkim reżyserem jest, która zacznie mnie wyzywać od pseudouironicznych konsumentów hollywoodzkiej pulpy, to poszczuję kotem. Tak, jestem konsumentem rzeczy błahych i jestem z tego dumna.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 4, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 10
Aardmanowi filmy zdecydowanie lepiej wychodzą w krótkim metrażu niż w długim (z chlubnym wyjątkiem "Uciekających kurczaków") i są znacznie zabawniejsze. Wallace i Gromit mają piekarenkę, w której w sposób błyskotliwie zautomatyzowany wypiekają chleb. Kiedy ginie kolejny piekarz, Gromit zaczyna podejrzewać, że przyjacielska pulchna fanka piekarzy wcale nie ma dobrych zamiarów. Pościgi, bomby, ciasto, aluzje do znanych ikon popkultury ("Obcy" :>) i sporo zabaw słownych, niestety zapewne te ostatnie zaginą marnie podczas tłumaczenia ("cereal killer", "your bun is as good as toasted" czy "very well done").
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 2, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Z całej sylwestrowo-noworocznej pulpy wybrałam sobie Hancocka i mnie się bardzo (i już zupełnie abstrahuję, że lubię Willa Smitha). Hancock jest superbohaterem i zdarza mu się uratować kawałek Los Angeles, ale nawet jak ratuje, to amerykański naród nie jest zadowolony. A to akurat Hancock jest pijany, a to przy okazji ratowania rozwala trochę samochodów i domów (nie wspominając o nawierzchni), a to zachowuje się w sposób ogólnie uznawany za obelżywy, co nie przysparza mu wielu zwolenników. Kiedy ratuje pewnego przemiłego (to chyba jest film dla dzieci) przedstawiciela zawodu PR, ten proponuje mu pomoc w ratowaniu nadwyrężonego image'u. Bardzo pouczające są sceny, w których nikt nie wierzy, że Hancock może wsadzić głowę jednego więźnia w tyłek drugiego. Bardzo duży LOL-factor, ale przy tym film familijny.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 1, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 5
W lokalnym radiu jest (chyba) realizator o przedźwięcznych personaliach Jędrzej Mosiężny, co nieustająco nas zachwyca. Ńiebawem staniemy przed koniecznością wymyślenia imienia, więc zaczęliśmy się przygotowywać. Łatwiej z męskimi - możemy dać piękne piastowskie mocne imiona jak Spycigniew bądź Grzmichuj. Z żeńskimi trudniej, ale wymyśliłam ładnie zdrabnialne Latryna (dla przyjaciół Lacia).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 30, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
C is for cinnamon
- Skomentuj
- Poziom: 3
Lubię swoje plastikowe, szczelne okna, przez które nie wieje (a koty śpią na parapecie i mają ciepłe uszki). Ale czasem żal, że mróz nie maluje na nich czegoś ładnego. Maluje za to w samochodzie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 28, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Trochę rozczar. Dwa pierwsze tomy zapamiętałam jako odkrywcze, mroczne, brutalne i ciekawe, ten jest takim sobie kryminałem, powleczonym warstewką przewodnika po Rzymie. Nie pomaga, że narratorem jest 16-letni kot Francis, który świat postrzega z kociej perspektywy. Kocia perspektywa była odkrywcza w pierwszym tomie, teraz niewiele wnosi. Francis leci na gapę samolotem do Rzymu i od razu trafia na brutalnie okaleczone kocie zwłoki, którym ktoś wyciął aparat słuchu. Kot-homoseksualista, seksowna kocica, z którą kot uprawia wyrafinowany koci romans w okolicach Forum Romanum, tajemnicze stowarzyszenie, zbierające koty i dobry papież, udzielający dzielnemu kociemu detektywowi błogosławieństwa.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 28, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, panowie, sf-f
- Skomentuj
Jak widać, u nas z tytułu zniknęła śliczna dwuznaczność, bo rzecz jest o życiu uczuciowym i przyjaźni wśród geeków, konkretnie fizyków teoretycznych. Ale jak widać niemoc tłumaczy mi się udziela, bo zabieram się do tej notki jak pies do jeża. Serial jest genialny, zabawny, dowcipny, najeżony geekowymi aluzjami i jak rzadko mi brakuje języka w gębie, tak tutaj mogę jedynie napisać "to trzeba zobaczyć".
Leonard jest dość ekstrawertyczny jak na geeka i nawiązuje szybki kontakt z Penny - blond sąsiadką, pracującą jako kelnerka w Cheesecake Factory (błyskotliwie przetłumaczone jako "Fabryka serników"). Penny nie jest geekiem i wpuszczenie jej do świata ludzi, dla których kłótnie o to, czy właściwsza jest teoria strun czy plazmy, są na porządku dziennym, musi oczywiście budzić sporo rozrywki. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy pojawia się Sheldon - człowiek z nerwicą natręctw, uporządkowany i logiczny do bólu, rozumiejący wszystko literalnie i zdecydowanie nie próbujący się dostosować do szeroko pojmowanego społeczeństwa. Drugoplanowo pojawia się archetypowy Żyd Wolowitz, mieszkający z wrzeszczącą za drzwi matką, która skutecznie odstrasza potencjalne podrywki, oraz Hindus Koothrappali - młody naukowiec, nieustająco swatany przez swoich mieszkających w Indiach rodzicach, mający tę wadę, że traci mowę w obecności kobiet, a nawet kobieco wyglądających mężczyzn (chyba że wypije drinka).
Leonard: For God's sake, Sheldon, do I have to... hold up a sarcasm sign every time I open my mouth?
Sheldon: You have a sarcasm sign?
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 26, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
... dalej nie lubię dotykać się do surowego ciasta. Dlatego upiekłam chleb z tymiankiem (podhalański z torebki z Piotra i Pawła) metodą kompromisu, pozwalając maszynie ugnieść i wyrosnąć, po czym w pojemniku z maszyny przekładając do piekarnika, gdzie chleb ma skórkę i lepiej wyrasta.
Potem na specjalnie życzenie telewidzów upiekłam brownie, które miało tę niebagatelną zaletę, że wystarczyło wrzucić wszystko do miski i zmiksować, a dodatkowo w kartoniku z Lidla znalazła się jednorazowa forma do pieczenia. Zakładam, że powstały mini-zakalec to efekt zamierzony. Brownie i lody Häagen-Dazs o smaku wanilli, toffi i brownie na wieczór na seans drugiego sezonu IT Crowd.
Pierniczki z przepisu siwej [2019 - link nieaktywny] zmiękczyłam skórką z jabłka (wedle zaleceń Matkipolki [http://mattkapolka.blox.pl - link nieaktywny]), a ponieważ miałam lukier i barwniki spożywcze, polukrowałam. Nauka na przyszłość stąd taka, że czerwony z zielonym wygląda bardzo psychodelicznie, zwłaszcza na pierniczkach w kształcie kota. Jak wygląda zestawienie żółtego i niebieskiego lukru (IKEA?) zobaczę, jak te wyschną.
A Burszyk z Szarszykiem... jak widać. O epizodzie z barszczem już zapomniałam.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 25, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Koty, Fotografia+
- Komentarzy: 3
Upiekłam z lidlowego kartonika. W środku mleczna Lindta, schocoflocken i jakieś resztki, piecze się, piecze, upiekło, a mnie zaczynają brać mdłości od zapachu świeżej, gorącej i wonnej czekolady. WTF!
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 25, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
C is for cinnamon
- Skomentuj
- Poziom: 3
Za każdym razem, kiedy przechodzę koło Starego Marycha, myślę o dziadku. Dziadka nie ma już od kilkunastu lat, ale był takim kujawskim Marychem, z rowerem, teczką i kaszkietem. Jeździł rowerem na działkę i do pracy, w teczce przywoził mi czasem przedziwne rzeczy - wyobrażacie sobie, co w erze szarawego papieru kolorowego, który się sam z siebie nie przyklejał, a jak się chlapnęło wodą czy klejem, to się ohydnie odbarwiał, znaczyła ogromna sterta naklejek na przetwory owocowo-warzywne, również zagraniczne? Wytłaczane zagraniczne maliny, ogórki z zadzierzyście zakręconym wąsem (czy był już wtedy Krakus? pamiętam liternictwo i granatowy nagłówek Krakusa), zielony groszek, truskawki wielkości dziecięcej dłoni. I kisił najlepszą na świecie kapustę. Ech. Myślę o nim i mam nadzieję, że przychodzi czasem do niego kot Hera.
Przeszłam się też dzisiaj mimo zimna i ogólnej szarości przez kawałek miasta, częściowo ze znajomą Szwedką, której pokazywałam, co w Poznaniu ładne. Niestety, wstydziłam się przez cały czas, bo mimo że kamieniczki na Ratajczaka czy Taczaka są prześliczne, w bramach klimatyczne zakamarki i śmietnikoty, a w sklepach świąteczna gorączka, to widać odpryskującą farbę, nieremontowane od kilkudziesięciu lat fronty, czuć subtelny zapaszek uryny i na chodnik lepiej patrzeć, żeby nie wejść w zdeponowany siarczyście psi (sądząc z rozmiarów, był to chyba dog olbrzymi) odchód... Smuteczek.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 19, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 7