Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

James Herriot - Jeśli tylko potrafiłyby mówić

... czyli przygody weterynarza na angielskiej prowincji chwilę przed II wojną światową. Jeśli ktoś spodziewa się miłych opowieści o zwierzątkach, to się nieco rozczaruje - historyjek jest dużo, ale trudno nazwać je miłymi. Ciężki poród u krowy, operacja świni z umazaniem się woniejącą zawartością jelit, kopanie przez konia, tarzanie się w nieczyszczonej wyściółce stajni czy chlewa, nie wspominając o konieczności usypiania ciężko chorych zwierząt - tego raczej się można spodziewać. W zasadzie jedynym jaśniejszym punktem jest przewijający się wątek rozpieszczonego pekińczyka, który wraz ze swoją panią prowadzi bardzo bogate życie towarzyskie.

Inaczej ma się sprawa z historiami o ludziach - są znacznie pogodniejsze. Herriot podejmuje pracę w malowniczej wsi, pełnej ciekawych ludzi. Pracuje u bałaganiarskiego, ale szarmanckiego weterynarza, nieustannie prowadzącego podjazdową wojnę z równie szarmanckim i bałaganiarskim bratem. Ludzie we wsi są mili, roztargnieni, czasem chamscy, czasem dziękują za to, co weterynarz robi dla ich zwierzęcia, czasem wręcz przeciwnie. Jak kto lubi angielską prowincję - bardzo miłe.

Inne tego autora tu.

#35

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 8, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 2


Kazimierz Kwaśniewski - Śmierć i Kowalski

Sooo socjalistyczne, czyli ponownie Maciej Słomczyński w prl-owskim sztafażu. Źli malwersanci, zwykle obsadzeni wysoko na stanowiskach, zgarniają nielegalnie kasę, przepisują dom, szklarnię, samochód i dobra ruchome na żonę czy też teściową, a gdy przychodzi przysłowiowa kryska na przysłowiowego Matyska, rozglądają się, jakby to zwiać za zachodnią granicę i poprosić o azyl. W tym celu pomaga im przedsiębiorcze rodzeństwo z kumplem na Wybrzeżu, które obiecuje za niewielką (w stosunku do wielkości majątku oszusta przywłaszczającego sobie socjalistyczne dobro) zakwaterowanie bez paszportu na statku płynącym do krainy dobrobytu. Jak się łatwo domyślić, w tym momencie malwersanci giną. Oczywiście milicja się bardzo nimi przejmuje - nie w kategoriach ogólnoobywatelskich, ale szuka ich w celu wymierzenia sprawiedliwości za dokonane kradzieże. Do czasu, aż ginie jeden z trójmiejskich taksówkarzy.

Nie cierpię wszechwiedzącego narratora zwłaszcza w kryminałach. Tytułowy Kowalski nie spodziewał się, że cudem uniknął śmierci. Śmierć jechała do niego pociągiem. Śmierć czekała na peronie. Śmierć miała zaatakować, gdy nagle... Oczywiście narrator wie o wiele więcej niż lokalna milicja, składająca się z socjalistycznie myślących oficerów z Centrali i cichego, ale nieludzko sprawnego umysłowo lokalnego kapitana, który wszystko sobie po cichutku za pomocą mapy rozwiązuje.

TVP nakręciła w 1963 film na podstawie książki (nie jestem pewna, czy nie jest to zbeletryzowany scenariusz) pt. "Ostatni kurs" (zawiera spoilery, jeśli ktoś czytuje PRL-owskie kryminały w celu bycia zaskoczonym). W roli niesamowicie przystojnego taksówkarza Kowalskiego oczywiście Stanisław Mikulski, a w roli femme fatale - Barbara Rylska.

Inne tego autora tu.

#34

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 8, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, prl, 2007, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj




Kocham Pocztę Polską

Ja rozumiem, że w bywszym systemie w paczkach zza granicy bywały *gasp* dulary. Ale dziś, zwłaszcza na terenie UE obrót towarami mniej lub bardziej pierwszej potrzeby jest dość chyba codzienny. Otóż nie. Kupiony na amazon.co.uk prezent dla TŻ przyszedł rozbabrany, zapakowany w foliówką z dowcipną naklejką "paczka przyszła z zagranicy już uszkodzona". Yeah, right. Tak jak i poprzednia, i dwie paczki wcześniej. Szczęśliwie box z płytami naczelnej psychodelii z lat 70. nie jest towarem, na którym zależy ich mać pocztowcom.

PS Ale jak mi rozbabrzą mój stanik z Victoria's Secret i naplują w paletę cieni, to osobiście pójdę i poukręcam małe wścibskie główki. Dobrze, że nawet najgrubsze panie na poczcie noszą rozmiar B, więc w mój zakup się nie wcisną.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 3, 2007

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Komentarzy: 4


Masta pasta

Pasta z płynem do płukania ust w środku. Czekam na pastę z płynem do płukania ust na zewnątrz.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Skomentuj


Labirynt Fauna

W warstwie graficznej - piękny. Sepiowy, bardzo Gilliamowo-Jeunetowo-Gigerowy świat bajkowy stanowi doskonały kontrast do równie szaro-czarno-smutnego świata realnego frankistowskiej Hiszpanii. Mała Ofelia z ciężarną matką przyjeżdżają do nowego domu, żeby mieszkać z ojczymem - sadystycznym oficerem. W nocy Ofelię wróżki prowadzą do labiryntu, w którym mieszka faun. W dzień widzi, co ojczym robi z okolicznymi mieszkańcami, którzy - jego zdaniem - pomagają partyzantom.

Bardzo smutny, bardzo nie fair i posępny. Chowa się Brazil, jest jeszcze bardziej przerażająco. Serdeczne pozdrowienia dla genialnego dystrybutora, który film promował jako "dla dzieci". Pomijając to, że film stanowi jakąś tam sumę wszelkich koszmarów, nie jest umowny. W filmach typu "Lemony Snicket" (skądinąd bardzo dobrze się ogląda) jest przemoc i zło, ale w jakiś sposób ubrane w kostium i zawoalowane. Tutaj bez żadnych blokad są tortury, krew, przecinanie nożem twarzy i krótki instruktaż, jak można zabić człowieka butelką.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Zodiac

Nie ujmując nic Se7en - chyba najlepszy film Finchera. Dowcipny, zaskakujący, doskonale nakręcony i ze spójną fabułą. Back to 1969, policja z San Francisco i okolic szuka brutalnego seryjnego mordercy, który nie dość, że morduje swoje ofiary, to jeszcze szczegółową informację wysyła do lokalnych gazet. Realia są doskonale zachowane - brak faksów (i komórek, i komputerów), dowody, odciski palców itp. zbierają sami policjanci zaangażowani w śledztwo (w oszałamiającej liczbie dwóch osób), śledztwo to mozolna praca, zwłaszcza że rozsiane po kilku hrabstwach, z których każde jest autonomiczne i niezbyt chętne do współpracy. Oczywiście San Francisco z lat 60. i 70. ma o niebo lepszą technikę i możliwości w porównaniu do takiego porucznika Borewicza, który prawie dekadę później jako największą zdobycz techniki miał radiotelefon.

Doskonali aktorzy - Jake Gyllenhall w roli dociekliwego rysownika (obowiązkowo dla fanów Donniego Darko), Robert Downey Jr. w roli staczającego się, niegdyś dobrego dziennikarza i główny podejrzany - jowialny John Carroll Lynch (dla fanów Drew Carrey Show - mąż Mimi Bobeck, brat Drew). Oprócz dobrych aktorów świetne od strony wizualnej - doskonale oddane realia poszczególnych lat śledztwa, dużo fajnych widoków na San Francisco, ciekawy sposób filmowania (jazda samochodu z góry). Kilka scen, które przynoszą niezłe napięcie i dreszczyk w końcach uszek (w piwnicy u tappera z niemego kina).

Ogólnie - królowa jest zachwycona, agnus - proszę się wyspać i do kina.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Z nałogów mi została Coca-cola i onanizm

Jak pomyślę, to całe moje życie składa się z nałogów. Jak ktoś czytał jedną moją notkę z dziesięciu, nic go tu nie zaskoczy. Za śmiertelne zanudzenie przepraszam, to wina Lii.

Po pierwsze primo - jedzenie.

Nienawidzę oszczędzania na jedzeniu. Człowiek, który byle jak je, jest byle jaki. Oczywiście można jeść szynkę za 9,99 zł za kilogram albo nadgniłą cebulę, ale po to człowiek zarabia, żeby mieć na świeży chlebek z masełkiem. Dobra Bogini stworzyła tyle dobrych rzeczy, a człowiek wykoncypował na podstawie posiadanych materiałów wyjściowych znacznie więcej, że za obowiązek każdego średnio inteligentnego człowieka uważam dobre jedzenie. Lubię kupować rzeczy, których nie jadłam. Lubię nowe restauracje, aczkolwiek w każdej zwykle trzymam się jednego ograniczonego zestawu, bo skoro dobre, to czemu nie jeść za każdym razem, kiedy przychodzę. Lubię wyjeżdżać, bo za granicą niby jest tak samo, ale inaczej, a głównie się objawia to w kuchni. Z Węgier przywiozłam Eros Pistę, przepis na paprika csirke i zamiłowanie do dobrych tokajów. Z Francji - kiełbasę dojrzewającą i kiełbasiane cukierki czy żółte serki. Z San Francisco - jelly belly, beef jerky (tak, koty również lubią) i czekoladę Ghirardelli. Z Niemiec - Irish cheddar, cynamonowe tik-taki, papryczki nadziewane serkiem. Mniej kręcą mnie zakupy ciuchów niż jedzenia (wnioski proszę zachować dla siebie), wolę iść do knajpy niż do muzeum. Lubię też czytać i oglądać, jak ludzie gotują, zwłaszcza jeśli do tego umieją o tym ładnie opowiadać (więc zdecydowanie bardziej Nigella i Makłowicz niż Pascal "ciepaćka" Brodnicki, bardziej Imbach i Herve This niż Kuroń i Martha Stewart).

Jednocześnie doprowadza mnie do totalnego wkurwu Polak za granicą, tęskniący do schabowego. Ja rozumiem, że można niektóre typowo polskie rzeczy lubić i tęsknić za nimi, bo na obczyźnie niedostępne, ale nie jestem w stanie zrozumieć jojczenia po wyjściu z naprawdę fantastycznej knajpy, że "schabowy i chleb ze smalcem toto nie jest". No nie jest i właśnie o to chodzi. Nienawidzę.

Po drugie primo - książki.

Mogę długo, ale się streszczę. Lubię szukać i kupować, lubię mieć, lubię czytać, lubię pożyczać (nienawidzę ludzi, którzy nie oddają książek). Mam pokręcony system układania na półkach, ale ponieważ chwilowo mam pewne braki powierzchni półkowej, mam układ burdelowy i stosowy. Przestałam lubić tradycyjne księgarnie, wolę kupować internetem. W książkach wkurza mnie to, że nie są równe jak CD i DVD i ciężko je układać.

Po trzecie primo - rzeczy ładne.

Nie wszystkie kupuję, niektóre mi wystarczą do oglądania. Do rzeczy ładnych zaliczam koty, na które patrzeć (jak i na pracę) mogę godzinami. Mimo usiłowania wywalenia z domu wszelkich zaśmiecaczy lubię ładnie wykonane i dość niesztampowe drobiazgi (kolorowe skarpetki, pasiasty lanczboksik, zegarek w świnki czy ręcznie robioną biżuterię). Ostatnio przegrzebałam luxlux.pl, wrzucę, może kogoś do czegoś natchną:

Po czwarte primo - proste gry logiczne

Mam syndrom blondynki, której ktoś dał kartkę z napisem "verte" po obu stronach. Proste gry typu chuzzle, bejeweled czy ostatnio bloxorx (za karę do nałogów przyzna się P. :-P) zapewniają mi zajęcie na długie godziny, dni, a czasem przy odpowiednim zacięciu - miesiacami. Był też taki dowcip o pani nauczycielce, co to udawszy się na wycieczkę z dziećmi do zoo, zlokalizowała jakieś zwierzę egzotyczne, które z komplementarnym partnerem wchodziło w stosunki fizjologiczno-rozrodcze. Zbulwersowana pani nauczycielka zasugerowała, żeby nieskromnym zwierzątkom dać ciasteczko, to może przestaną, na co błyskotliwy (więc pewnie obsadzony poniżej swoich umiejętności na tym stanowisku) pracownik zoo odrzekł: "A panio za ciasteczko by przestała?". No więc ja za dobrą i wciągającą grę logiczną bym przestała. Teraz już wiecie, więc będę musiała Was zabić.

Po piąte primo - uporządkowanie

Chciałabym, ale nie umiem. W każdej chyba dziedzinie życia. Muszę mieć pewne rytuały, który pozwalają mi pozbierać się - czwartkowy obiad z Starym Browarze, poukładane zdjęcia, skrzyneczki na różne różności i wolne weekendy. W zasadzie to chciałabym, żeby moje życie miało program, wtedy się czuję bezpieczniej.

PS S.e.k.s nie jest nałogiem. Nie jest też odpowiedzią.

PPS Następne ofiary - wspomniany już P., Wonderwoman, TowaryMieszane (nieustające chapeaux bas), Hanka (mru!) i last, but not least, siwa. Przyjemności.

PSSS Mały appendix. Filiżanki do esspresso z Boduma są paskudne - może i praktyczne, ale nieładne. A zamiast moździerza z Kuchenprofi kupiłam sobie moździerz z Maxwella Williamsa (za całe 19.90 zł) .

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 30, 2007

Link permanentny - Kategoria: Przydasie - Komentarzy: 2


Powrót zwierzęcia wyprzedażowego

(Nudne i o zakupach).

Jest taka pora roku, kiedy tracę rozsądek (poza innymi okazjami, a że nie jestem specjalnie rozsądna...). To wtedy, kiedy w sklepach pojawiają się tabliczki z % i nie chodzi bynajmniej o wyszynk.
Dzisiejszym łupem padły:

  • 4 koszulki z Muppet Show, kupione na siarczystej wyprzedaży w House (dwie dla mnie, dwie dla TŻ)
  • czekoladki belgijskie Noble wygrzebane na wyprzedaży w Almie.
Łupem nie padły pantofelki Hush Puppies, albowiem nie znalazłam ich w Starym Browarze, a pewna byłam, że są.
W Totolotka nie wygrałam, więc wracam jutro do pracy. Może w koszulkach.

Poza tym się jeszcze nie wyspałam.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 28, 2007

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Fotografia+ - Komentarzy: 4