Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o prl

Jerzy Edigey - Błękitny szafir

Wszystkie opisywane wydarzenia są tylko fikcją. Podobieństwa imion, nazwisk czy nazw miejscowości są całkowicie przypadkowe. Autor jest również przekonany, że nie ma u nas takich komisów ani takich ich pracowników[1].

Koniec lat 60. Pułkownik Niemiroch wezwał do siebie swojego ulubionego oficera dochodzeniowego, majora Kaczanowskiego, żeby wmasować mu kłopotliwe śledztwo - w lesie w podwarszawskiej miejscowości znaleziono zwłoki Krystyny Cieślikowej, po trzydziestce, ale ciągle pięknej kierowniczki jednego z warszawskich komisów. Co ciekawe, w torebce zamordowanej znaleziono schowane 20 tysięcy, zniknęła tylko charakterystyczna złota bransoletka z błękitnym szafirem. Orzeczono więc szybko, że to nie mord rabunkowy, tylko na tle osobistym i po tej linii major rozpoczął żmudny proces przesłuchiwania licznych mężczyzn obecnych niegdyś w życiu pani Cieślikowej. A to mąż, który załatwił jej wyprowadzkę z Włodawy do Warszawy; dyrektor, który awansował ją ze sprzedawczyni w spożywczaku do roli kierowniczki w sklepie z tekstyliami; kolejny dygnitarz, dzięki któremu została kierowniczką komisu; dziany badylarz, który kupił jej mieszkanie; wreszcie “milioner” z Anglii, za którego chciała się wydać po rozwodzie, żeby zostać “prawdziwą” lady. Każdy z panów został wykorzystany i porzucony poza ostatnim, ale tu obrotna dama planowała zrobienie mu sporej przykrości, więc motyw był. Ponieważ jednak na żadnego z panów nie znaleziono haka, milicja rozpoczyna żmudny proces podchodów incognito do wszystkich podejrzanych, żeby odkryć, kto posiada skradzioną bransoletkę. A to z żoną jednego z podejrzanych zaprzyjaźnia się sympatyczna starsza pani, we wsi u narzeczonej kolejnego przeprowadza się rewizję w kilku domach pod pretekstem poszukiwania broni, do dyrektora, jadącego do świeżo urodzonego wnuka przysiadł się w pociągu sympatyczny pan i razem raczą się alkoholem w Warsie. Wreszcie - po odnalezieniu feralnej bransoletki - sprawę wyjaśnia jeden z młodszych funkcjonariuszy, czytając wnikliwie akta.

Się nosi: ciepłą czapkę, dawniej zwaną „chruszczowówką”.

Seksizm codzienny: “— Brzydka na pewno by nie zginęła — dodał filozoficznie porucznik MO, kierujący pracą ekipy dochodzeniowej. — Statystyka stwierdza, że wśród zamordowanych kobiet ogromną większość stanowią właśnie te bardziej przystojne”; “Ładna i młoda kobieta, więc motywy nasuwają się same”; jak kobieta się “awanturuje”, to jest akceptowane, żeby jej “dać po buzi”. Na temat wszystkich zaawansowanych wiekowo panów, którzy byli “dobroczyńcami” młodej ślicznej panny i uważali, że to ona była tą złą, zwyrodniałą i interesowną osobą, nawet się nie będę wypowiadać, zacytuję tylko umieszczony w książce zabawny żart, idźcie po igłę z nitką, żeby naprawić zerwane ze śmiechu boki:

Do pewnego kuśnierza przyszedł klient w towarzystwie pięknej dziewczyny. Zaproponował jej, aby wybrała sobie futro, nie krępując się ceną. Kiedy dziewczyna wybrała wspaniałe norki, mężczyzna wyjął książeczkę czekową, wypisał czek na żądaną sumę i ustalił, że nazajutrz rano kuśnierz podejmie gotówkę, zaś w południe piękna pani zgłosi się po swoje okrycie. Z rana futrzarz telefonuje do wystawcy, że czek nie ma pokrycia.
„Wiedziałem o tym” — spokojnie odpowiada ten pan. „To ja nie wydam futra” — grozi kuśnierz. „Niech pan nie wydaje — zgadza się wystawca czeku — ale powiem panu, jaką ja wspaniałą noc spędziłem!”
Oficerowie roześmieli się.

Się pije: francuski koniak, winiak, Meukow, jarzębiak, wódkę, “Soplicę”, piwo.

Się zataja: walkę w Powstaniu w najbliższym oddziale wojskowym, który okazuje się być organem pewnej organizacji politycznej, wyraźnie faszyzującej i pod koniec wojny idącej na współpracę z Niemcami.

Się ma zasady moralne:

— Bardzo pan kochał tę kobietę?
— Bardzo — Lanota był wyraźnie wzruszony.
— Że też pan się z nią nie ożenił?
— Przecież ja mam żonę i czworo dzieci! Najstarszy syn niewiele młodszy od Kryśki — Lanota był szczerze zdumiony pytaniem oficera milicji.
— Są rozwody.
— Te rozwody to tylko grzech i obraza boska.

Się używa importowanej antykoncepcji i ma się opcje:

Nawet próbowała mnie przestraszyć, że jest w ciąży.(...)
— Ja też tak przypuszczałem [że nie]. Przecież przywiozłem jej z Anglii tego tyle, że starczyłoby chyba na pięć lat. Odpowiedziałem jej więc, że chyba stać ją na wydatek tysiąc- złotowy. Doszło wtedy do potwornej awantury.

Się je: schaboszczaka z kapustą, a na deser kawę z tortem węgierskim; śledzia matjasa i świeżutkiego łososia z plasterkiem cytryny; chłodniczek, sznycelki po wiedeńsku z młodziutkiej cielęcinki, z ogóreczkiem i frytkami (ach te kelnerskie zdrobnionka!), pieczoną kurę w pociągu.

Mental load: Związek małżeński państwa Kaletów układał się na tej samej zasadzie, co ogromna większość wszystkich małżeństw na świecie. O wszelkich ważnych sprawach miał decydować mąż, o tych drobnych żona. Państwo Kaletowie przed rokiem obchodzili dwudziestolecie ślubu. Dzieci dorastały, ale jeszcze nie zdarzyła się jakaś ważna sprawa. Zawsze te drobne, o których decydowała żona.

[1] “Major wolał nie zagłębiać się w dyskusję na temat tak ujętej moralności niektórych pracowników handlu uspołecznionego”, ale strasznie zirytowany był, że ludzie wyjeżdżają za granicę, żeby handlować, a nie zwiedzać. Bo to wstyd. Na szczęście to fikcja. Tak? Tak?!

Inne tego autora, inne z tej serii.

#95

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 1, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Skomentuj


Jerzy Głowacki - Testament królowej Nefertite

Kilku robotników Arabów prosiło o zrobienie im zbiorowego zdjęcia. Przyjemnie im będzie, kiedy w gazecie dalekiego kraju, który nazywają Bolanda, ukaże się ich fotografia.
Tak, to ojciec tego Głowackiego, czymś trzeba było na chleb zarobić, nawet nagrodę dostał.

Dwóch przyjaciół - porucznik Kania i kapitan Wojnar - planują wspólne śledztwo. Profesor Sulima, światowej sławy archeolog, zostaje znaleziony martwy w swojej willi na Żoliborzu. Przed śmiercią pracował nad odszyfrowaniem papirusu, znalezionego w sarkofagu; mumię oczywiście trzymał w domu[1]. Kapitan Wojnar, przystojny i wysportowany (trenuje judo) od razu zachwyca się piękną siostrzenicą profesora, Ewą. Podejrzany jest asystent profesora, docent Radoń, który przebywał akurat w domu Sulimów, po czym wyjechał nagle do Egiptu. Sprawa się komplikuje, gdy zostają znalezione zwłoki siostrzeńca profesora, który przedawkował morfinę. Kania inwigiluje w Warszawie w nocnych klubach, bo skądś młody narkotyki brał, Wojnar zaś udaje się incognito jako dziennikarz na wykopaliska. Tam się dzieje - podejrzani są wszyscy, a najbardziej egipski intendent, Wojnar niejednokrotnie usiłuje zbliżyć usta do ust Ewy[2], ichneumon ratuje przed kobrą, spotyka się z bossem lokalnego gangu, wreszcie w dramatycznym finale jak z “Indiany Jonesa”, gdzie kolejne zwłoki ujawniają pułapki sprzed tysięcy lat, pojawia się skarb. Kolejne zwycięstwo białego Europejczyka nad prymitywnymi Arabami.

Mizoginia jest obecna na każdym kroku - kobiety to “dziwne istoty”, nie ma co przejmować się ich humorami, wystarczy być cierpliwym, a rozwieją się jak mgła. Ciotka profesora bez żadnego powodu określona jest jako “zdziwaczała stara panna”. Jedna z pań - specjalistka od mechaniki precyzyjnej i astronautyki - jak na kobietę, dziwny wybrała sobie zawód — obserwował ją Kania. Żona jednego z archeologów jest “tęgawa”, “uśmiech rozkapryszonego dziecka” i “szczebiotliwy głos”, wymawia się migreną, że nie zajmuje się Wojnarem. Na szczęście jej mąż umie się znaleźć: - Przepraszam za żonę (...). - wyciągnął do Wojnara kościstą dłoń mężczyzna o sępiej, spalonej słońcem twarzy. Kilka scenek z kairskiego klubu nocnego - najpierw taniec brzucha, zaanonsowany jako wschodni strip-tease, potem taniec skąpo ubranej Fatimy - jest absolutnie w porządku, bo to egzotyka i taki zwyczaj:

- Wiesz, co bym teraz najchętniej zrobił? - zwrócił się do Wojnara. - Wszedłbym na parkiet, jak tenisową rakietę wziąłbym tę małą pod pachę, każdemu, kto stanąłby na drodze, dał kopniaka i pognałbym z nią gdzieś w dal. Raczej w mrok, gdzieś pod piramidy. (...)
- Ile ona może mieć lat?
- Najwyżej piętnaście, ale tu na Wschodzie takie smarkate uważane już są za dojrzałe kobiety.

Się pije: herbatę, wermuth (“na pokrzepienie mięśnia sercowego”), cherry z kawą, wódkę (kucharz w “Narcyzie”, inaczej nie ma dań z patelni oraz babcia klozetowa, bo inaczej nie wydaje papieru toaletowego i mydła klientom), koniak w samolocie i diabelnie mocną kawę.

Się je: wymyślnie skomponowane kanapki, łososia, szary astrachański kawior, mleko, mięso i daktyle (w arabskiej niewoli), lokalne owoce - banany, mango, daktyle, figi, morele i winogrona.

Się pali: najtańsze papierosy (bo mają mocniejszy tytoń), “sporty”, fajkę, egipskie “Złoty Ramzes”, robione na zamówienie, wodną fajkę (w klubie).

Się interesuje: Komendant kairskiej policji przejawił żywe zainteresowanie polską kuchnią i prosił Wojnara, żeby mu opisał kilka narodowych potraw polskich.

Się ozdabia wnętrza: golaskiem-murzynkiem na tapczanie.

Bawiąc-uczyć: rodowód i historia faraonów oraz egipscy bogowie (“Widzę, że olśniłam pana moją wiedzą”).

[1] Podobno rząd Egiptu ofiarował mu ją w podziękowaniu za odkrycia. Ale praktyka pobierania fantów z wykopalisk była powszechna (Początkowo miałem zamiar ofiarować naszyjnik Ewie. Nie jest praktykowane robienie prezentów z rzeczy znalezionych na terenie wykopalisk, lecz miałem nadzieję, że jakoś to oficjalnie załatwię).

[2] Serio, milicjant nieustająco atakuje swoim afektem osobę, nie dość, że zależną od niego, bo związaną ze śledztwem, ale dodatkowo w żałobie - w którym okresie straciła wuja i brata. Ale wszystko w porządku, ma oczy bizantyjskiej ikony, to można.

Inne z tej serii.

#89

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 14, 2023

Link permanentny - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Barbara Gordon - Ćmy

Otóż to nawet nie jest książka w książce, to książka w książce w książce (tak, oglądałam wczoraj Incepcję, dalej ładna, chociaż już mniejszy zachwyt niż dekadę temu). Autorka spotyka się z zaprzyjaźnionym kapitanem Chmurą (“uśmiechnął się pobłażliwie. (...) Jego szarozielonkawe oczy wyrażały życzliwość”), który - żeby zaspokoić jej ciekawość - pokazuje dokumenty nietypowego śledztwa sprzed lat, gdzie mało przydały się mikroślady, a bardziej psychologia i dedukcja. To, co pokazuje, to jednak nie są suche protokoły, ale dziennikarska relacja spisana przez jednego z uczestników wydarzeń (jednak czy wierna faktom?) oraz pamiętnikarskie wstawki opisane przez samego Chmurę. Rzecz się działa w środowisku filmowo-dziennikarskim, z pozoru wśród ludzi “porządnych”, inteligencji i kwiatu kultury[1], ale jak się zeskrobało pozłotę z wierzchu, wyszedł brud, zgnilizna i patologia.

W willi znanego i nagradzanego reżysera, męża równie znanej i nagradzanej aktorki, odbywa się przyjęcie. Na przyjęcie z jakiegoś powodu została zaproszona Jolanta, dziennikarka i pisarka, pogardzana przez środowisko, jakiś czas temu rozwiedziona z mężem, wziętym aktorem, grającym etatowo u gospodarza. Poza nimi w imprezie uczestniczą: kierownik zespołu filmowego, dwóch dziennikarzy, druga żona byłego męża Jolanty, jej były kochanek z nową flamą i (w kuchni) gosposia. Oraz syjamski kot Yogi, przez jednych kochany, przez innych znienawidzony. Towarzystwo za mało zjadło, za dużo wypiło, kiedy zaczęła się szydera z Jolanty, ta wybuchnęła i metodycznie wyliczyła każdemu jego przewiny - zdrady, dzieci w domach dziecka, przemoc wobec starej matki, kradzieże (w tym mienia uspołecznionego), plagiaty i wreszcie morderstwo[2]. Ale zanim była skłonna zrobić formalny użytek z posiadanej wiedzy, zakotłowało się i padła martwa, a chwilę po niej kot. Ja się okazało, ktoś wysmarował kotu pazury cyjankiem, używanym przez reżysera do zabijania tytułowych ciem, których był kolekcjonerem, a ten (kot, nie reżyser) najpierw zadrapał Jolantę, na którą w zamieszaniu skoczył, po czym - oblizawszy łapę z krwi - otruł się sam. Chmura, który nie jest w ciemię bity, rozumie, że każdy coś ukrywa, więc same rozmowy nic nie dadzą, analizuje więc szczegółowo wszystkie powiązania, a finalnie zbrodniarza wykrywa dzięki napisanej przez zamordowaną Jolantę książce o wszystkich jej znajomych.

I tak się zastanawiam, na ile jest to paszkwil na rzeczywiste realia (nadęte środowisko przeciętniaków i pieczeniarzy, którzy wspólnie tworzą towarzyski krąg przysług i szantażu, więc nawet podłość i zbrodnia uchodzi na sucho) i na ile jest to serio (bo czasem czytając takie pasusy - “sprzedalismy je za dewizy tak chłonnym odbiorcom jak Angola, Pernambuco i Rwanda-Burundi” - jednak myślę, że to parodia). Autorka wprawdzie opisuje wszystkich dość czarno, ale jej mizoginia jest nieskrywana. Zamordowana Jolanta - zdradzona przez męża, okradziona przez kochanka, oszukana przez współpracowników, rozczarowana synem w poprawczaku - jest bardzo ostro oceniana: że przeciętnej urody, że zawaliła związek (mimo że to mąż ją zdradzał), że napisany przez nią scenariusz był do niczego (mimo że obiektywni eksperci stwierdzili, że ostateczna wersja była zbieżna z tym, co ostatecznie poszło do produkcji), że nie umiała “odpuścić” mężowi w nowym związku i ciągle chciała od niego pieniędzy (mimo że wcześniej go utrzymywała, zanim stał się znany); Mariola, druga żona byłego męża Jolanty, wprawdzie dobrze tańczy, ale jest niekobieca, zbyt kanciasta, za mało pulchna; z kolei Bożena, aktorka, jest zbyt “postawna” i już po 40, więc brzydko się starzeje oraz nie posiada w ogóle gustu.

Szowinizm codzienny: żonę trzyma się w domu, bo “nie interesuje ją życie zawodowe męża”, baby mają “humory”, a jak się między sobą kłócą, to nic nie widzą oraz są gadatliwe (Chmura zamawia żonie pod choinkę szczeniaka boksera: ”Uważam, że to lepszy prezent niż bluzka. Będzie nareszcie miała na kim wyładowywać swoją energię, kiedy mnie pochłaniają służbowe zajęcia. Już taki bokser da sobie z nią radę... Kanarka zagadałaby na śmierć”). Zaś kiedy przydarza się ciąża… “Cóż jestem winien, że była głupia i nie uważała. Proponowałem, żeby się pozbyła kłopotu, ale nie chciała”. Dla kobiet też nie należy być zbyt hojnym, bo zaczynają uważać to za oczywiste.

Się pali: papierosy, angielską fajkę Dunhilla nabitą tytoniem amerykańskim, kubańskie cygara.

Się pije: “ale nigdy się nie upija”, znakomicie zamrożonego szampana, kawę, herba mate (z Kostaryki!), jaśminową herbatę, nalewkę z mandragory zmieszaną z sokiem granatu (obrzydliwą), jałowcówkę, żubrówkę, dżin i whisky z sokiem cytrynowym, pomarańczowym albo wodą sodową i lodem, koniak.

Się jada: szarańczę opiekaną w ryżowej mączce (z obrzydzeniem, jako starter), słone herbatniczki z pastą homarową i serowo-ziołową, faszerowane pieczarki i pieczone kabanosy, oblane spirytusem i podpalone.

Popkultura: reżyser próbuje kariery za granicą, ale “w złotej koszulce, jak Polański, chodzić nie będzie”, Chmura obiecuje synowi Jolanty płytę Okudżawy.

[1] Jak ją pedikiurzystka kiedyś niechcący w palec zacięła, to ta „pani” całą michę wody, w której nogi moczyła, dziewczyninie na łeb wylała. Suszyło się później u mnie w kuchni, biedactwo, i płakało rzewnymi łzami. Tak żadna prawdziwa pani nie robi.

[2] Ocknąłem się i zobaczyłem na tle otwartego okna moją dziewczynę, na wpół nagą, w podartej sukience. Broniła się przed Firką, który wyglądał przerażająco, bo on w ogóle do pięknisiów nie należy, a jak się spije, można się go przestraszyć. Pomagali mu ci dwaj młodzi aktorzy, których nazwisk wolałbym nie wymieniać, też kompletnie pijani. Moja dziewczyna, Kama, lubiła tę melodię, kiedy trochę wypiła, zaczynała wygłupiać się i kaprysiła, że chce fruwać jak ptak. Pewnie i tym razem tak było, a oni pchali ją w stronę otwartego okna i rechotali wstrętnie, rżeli jak konie i bełkotali: „Polataj, polataj, no, pokaż, że umiesz fruwać...” Jeden z tych młodych ludzi miał ustosunkowanego ojca, drugi zaś miał talent. Mówiło się, iż nie należy łamać im życia i kariery. Sprawę zatuszowano. Nikt nie odpowiadał za śmierć mojej Kamy. [pogrubienia moje]

Inne z tej serii, inne tej autorki.

#87

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 29, 2023

Link permanentny - Tagi: klub-srebrnego-klucza, kryminal, panie, prl, 2023 - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Władysław Huzik - Ukradzione twarze

Warszawski mrowiskowiec na osiedlu “Za Żelazną Bramą”. Cisi i spokojni mężowie, którzy raz w tygodniu upijają się i biją żony, gospodarz domu handlujący alkoholem, obiecujący poeta, który się rozpił i urządza po nocach ekscesy i hałaśliwe przyjęcia (“i wtedy w całym domu słychać tzw. wulgarne wyrażenia”), bezdomny[1] nocujący na klatce schodowej, lichwiarz, jednym słowem bardzo spokojna okolica. Mieszka tu też porucznik Warycha, któremu wcale się nie podoba okolica i czuje się przeraźliwie samotny[2], ale kiedy się okazuje, że ktoś zabił inżyniera Skotnickiego, mieszkającego na 10. piętrze, ma blisko do pracy[3]. Dozorca twierdzi, że nikt “obcy” nie wchodził, ale szybko się okazuje, że jego słowa nie są wiarygodne, a w mrowiskowcu ruch był jak na Marszałkowskiej. Przestępca jest sprytny, upodabnia się do osób, które chce wrobić w morderstwo, fabrykuje ślady, ale ostatecznie - po kolejnych zbrodniach - wpada, bo Warycha przekartkował “Utraconą cześć Katarzyny Blum”[4].

Przewrotnie, wspomniany zdegenerowany poeta zaprzyjaźnia się z Warychą i po zakończeniu śledztwa planuje napisanie powieści reportersko-kryminalnej o całej sprawie. Pojawiają się wątki społeczne - gdzie kupić pieluchy jednorazowe, nieplanowana ciąża i konsekwencje (wyrzucenie ze studiów), pożyczanie pieniędzy na zabieg “jeszcze wtedy nielegalny”, wreszcie pada kąśliwa ocena emigranta jako kogoś “zmieniającego ojczyzny jak rękawiczki”.

Gender codzienny: kobiety dzielą się na śliczne, szczupłe, wielkookie dziewczyny (chociaż i te czasem histeryzują, na przykład dowiadując się, że ich narzeczony został brutalnie zamordowany) i obrzydliwe, stare baby.

- Miła niewiasta, nie ma co... - westchnął porucznik, gdy Marcjanna Kielak wyniosła wreszcie swoje zwaliste ciało poza drzwi gabinetu.
- Nie zazdroszczę jej mężowi…
Kobieta w niechlujnej podomce musiała być kiedyś ładna. Mogłaby i teraz wzbudzać sympatię, gdyby nie wykrzywiał jej twarzy grymas chronicznej niechęci do otaczającego świata. (...) zanosiło się na wybuch krzykliwego babskiego jazgotu. Porucznik zgodził się w tym momencie z kapralem Kortą: za żadne skarby świata nie chciałby zostać ukarany przez los podobną żoną.

Się pije: winiak gruziński, jarzębiak, wyborową, czerwone wino (w kryształowych pucharkach), coca-colę, żytnią z kłoskiem, piwo, herbatę Yunan, kawę (przechowywaną “dla fantazji” w pudełku po “Nesce”), “harcerzyka” (również na służbie), gin, whisky, Cinzano.

Się śpiewa: nieprzyzwoite rosyjskie czastuszki.

Się wyrzuca: śmieci do zsypu (istotne) albo damską garderobę przez okno podczas libacji (nieistotne).

Się pali: dwa rodzaje gauloise’ów - zwykłe i disque bleu, carmeny, marlboro, klubowe (Warycha), caporale.

Się korzysta: ze współpracy kontrwywiadu.

Się jada: ogórki kiszone, kwas, pokrojona w plasterki kiełbasa, kaszanka z kaszy tatarczanej, którą przyrządzili na gorąco z cebulką, pomidory, jajko na twardo z majonezem.

[1] Boży ten człowiek należy do wymierającego gatunku ptaków niebieskich, którzy nie sieją i nie orzą, nie pracują, a mimo to jakoś tam żyją. O panu Czesiu należy jednak i to powiedzieć, że jada raczej niewiele. Poza tym nie kradnie, nie powoduje wypadków samochodowych, nie oszukuje przyjaciół. Nie pogłębia również problemów społecznych, domagając się mieszkania w nowych blokach lub punktualnego docierania na miejsce pospiesznych pociągów dalekobieżnych. W godzinach wieczornych, gdy tłok panuje w kawiarniach i rozpoczynają działalność eleganckie lokale gastronomiczne, pan Czesio - gardząc z natury luksusowymi alkoholami - spoczywa już zwykle na którejś z licznych w mieście klatek schodowych, nasycony do woli trunkami w rodzaju wody fryzjerskiej, przesączonego przez chleb denaturatu, kropli Inoziemcowa lub popularnym gatunkiem tanich perfum. Nie absorbuje swoją skromną osobą nikogo. (...) Do otaczającego świata pan Czesio ma stosunek filozoficzny: pełen rezerwy, w zasadzie jednak życzliwy. Zarabia na życie zbierając po śmietnikach puste butelki i jest to zajęcie dosyć godziwe. Nie zdarzyło się nigdy, aby zgromadził więcej, niż to potrzebne do przeżycia kolejnego dnia.

[2] Do czasu, do czasu. Przez całe śledztwo miota się między pracą, a życiem prywatnym, w którym pojawiła się pewna zielonooka blondynka, z którą spotyka się w restauracjach i kawiarniach, a nawet bez skrępowania zabiera do siebie i pojawia się bez żadnego owijania w bawełnę informacja o pożyciu intymnym. Ba, w finale nawet znać w jego mieszkaniu kobiecą rękę, bo na regale stoją kwiaty w wazonach i maskotki.

[3] Jak już skończy przewracać oczami, że ma za dużo zajęć: Nie było mowy, aby wykręcić się od przyjęcia tej sprawy, Warycha nie miał zresztą takiego zamiaru. Żartobliwe wyrzekanie na nadmiar roboty (chociaż nie narzekali również na niedostatek zajęć i obowiązków) należało po prostu do koleżeńskiego rytuału, stałego tematu pogawędek na temat "co by było, gdyby".

[4] Otóż porucznik czytuje książki.

Inne z tej serii.

#86

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 22, 2023

Link permanentny - Tagi: prl, 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 1


Zygmunt Zeydler-Zborowski - Brat Mikołaja

Mikołaj Konorski jest zirytowany i niespokojny, po długim tentegowaniu wyznaje wreszcie swojej narzeczonej, Joannie, że martwi się, bo jego brat Maurycy niedawno wyszedł z więzienia, co niestety oznacza, że może się pod niego podszywać i wciągać go w swoje machinacje. Milicja w osobach dwóch funkcjonariuszy - sierżanta Pawelca, zwanego “Walerianą” ze względu na imię i spokojne usposobienie oraz młodego porucznika Makowieckiego, świeżo po szkole, planującego doktorat z prawa - do których zgłasza się zaniepokojony Konorski, nie mogą mu wiele pomóc (poza propozycją zmiany nazwiska albo wysłania brata na odwyk, jeśli “oliwa”). Panowie spotykają się niedługo potem, bo ktoś morduje stryja obu Konorskich, Joachima, bogatego australijskiego ekspata, który wrócił do ojczyzny w celu żeniaczki z matką swojego (lub nie) syna. Podejrzany oczywiście jest Maurycy, którego widziano w okolicy willi w podwarszawskiej Radości, problem w tym, że do zbrodni przyznaje się więcej osób - siostra Joanny, która w ukryciu romansowała z Maurycym oraz były fatygant narzeczonej pana Joachima. Milicja za pomocą rzetelnej, drobiazgowej roboty - mikroślady, przeglądanie rzeczy, analizowanie powiązań - sprawę rozwiązuje głównie dzięki temu, że Maurycy nie znał angielskiego, a w skradzionym samochodzie została ampułka po leku z żelazem.

Sierżant Pawelec i porucznik Makowiecki tworzą uroczy duet. Starszy, doświadczony kawaler Pawelec dzieli się mądrością życiową (w tym o kobietach, bo trzy razy miał się żenić, ale nie wyszło) i jedzeniem, zaś Makowiecki zakochuje się w przesłuchiwanej Joannie i często się rumieni. W ogóle wszyscy tacy entuzjastyczni ponad miarę, nawet pułkownik się pod koniec śledztwa rozochocił i poczęstował podwładnych pysznym radzieckim koniakiem.

Się je: śledzie marynowane, smażoną wątróbkę, sardynki, sernik i chleb z masłem, bułkę z kiełbasą rzeszowską, kreolki (sierżant Pawelec nie lubi słodyczy), jajka na twardo ze szczypiorkiem, sałatkę z cykorii, makrelę z puszki, pierogi z mięsem, kiełbasę krakowską (ale się narzeka, że za tłusta).

Się zachwyca: reprodukcją Chełmońskiego (sierżant Pawelec), Norwidem i Baudelairem (Maurycy K.).

Się pije: soplicę, jarzębiak, śliwowicę, myśliwską, nalewkę na czarnej porzeczce, radziecki koniak z pięcioma gwiazdkami, wodę sodową z syfonu.

Szowinizm powszechny: “[Joanna] należała do tych, niezwykle rzadko spotykanych kobiet, którym nieznane jest uczucie zazdrości”, “na schodach Pawelec odsapnął: - Uff… A teraz wyobraź sobie, że mógłbyś się z taką babą ożenić. Nic tylko się powiesić albo poderżnąć żoneczce gardziołek”, “Co to można wiedzieć, co tam się w takiej główce koci? Z kobietami to tak jak z końmi, dopóty podskakuje, dopóki ja na porządny munsztuk nie weźmiesz, a i to czasem jeszcze zadem wybije”.

Się grozi: laniem pasem lub dawaniem klapsów przesłuchiwanej dziewczynie.

Się zauważa: czarne oczy funkcjonariuszki, fertyczność blond sekretarki szefa.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#62

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 9, 2023

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Henryk Gaworski - Jelenie jedzą klejnoty

Maleńka doza sceptycyzmu jest witaminą myśli - [Grot] zakończył trochę zaskakującą metaforą.

Temat myślistwa i polowań jest chyba bliski autorowi, bo to już druga jego książka z tym motywem. Znani z poprzedniego tomu major Grot (konsekwentnie żonaty z panią Danusią, poznaną w trakcie śledztwa) i porucznik Rybacki pojawiają się w małej miejscowości pośrodku lasów, gdzie na polowaniu ktoś zastrzelił redaktora Rolaka. Wprawdzie są poszlaki sugerujące, że to zemsta zazdrosnego męża, z którego żoną Rolak romansował, ale jednak milicja łączy śmierć z szajką przemytników zabytkowych klejnotów. Ale tak naprawdę to opowieść o zakochaniu się porucznika Rybackiego, który nie dość, że na zmianę nienawidzi i wielbi swojego zwierzchnika[1], to jeszcze przez pół roku adoruje magister Wiesię Karaś, trzpiotkę i gadułę, która finalnie okazuje się funkcjonariuszką incognito, w kawiarni naprzeciw apteki podsłuchującą ludzi wymieniających informacje o miejscu ukrycia klejnotów.

Absolutnie nie dziwię się, że Barańczak zjechał tę książkę w “Książkach najgorszych” (ma ktoś może i się podzieli tym kawałkiem? Miałam kserówkę kiedyś, ale diabeł ogonem nakrył). Przede wszystkim rzecz się dzieje pośrodku niczego, w jakimś małym miasteczku, wprawdzie Grot z żoną mają tajną kwaterę dowodzenia w namiocie, ale jakimś cudem Rybacki przez pół roku uwodzi pannę Karaś, więc ewidentnie mieszka w okolicy. Po drugie, powaga opisów (patrz uczucia Rybackiego do Grota[1]), łatwość osądów (zwłaszcza kobiet, chociaż i pegieerowskim pijaczkom czy “kawkującym” urzędniczkom też się dostaje) czy prosystemowe wstawki (łatwość wyjazdu za granicę to zachęta dla kombinatorów) budzą politowanie.

Się pije: kawę z termosu z cukrem w kostkach, cocacolę, sok pomarańczowy, złocisty koniak, “łzy sołtysa” w musztardówce.

Się pali: nałogowo, odmowa pozwolenia na wyciągnięcie papierosa to zrobienie sobie wroga; giewonty i sporty.

Się je: jajecznicę na wędzonym boczku z przysmażaną cebulą, chleb i pomidory, kaszankę i pieczone na ognisku ziemniaki.

Się zbiera: grzyby (co jest istotne dla intrygi).

Szowinizm powszechny: kawę i poczęstunek oczywiście przygotowują panie, chyba że mamy czterech myśliwych, to nagle się okazuje, że nie dość, że gotują, to jeszcze zmywają.
Legenda Karasiówny, tłumacząca, czemu magister farmacji z wielkiego miasta przeniosła się na prowincję, nikogo nie dziwi (oraz czy dziwi i dzisiaj?):

Że niby miałam takiego szatana zazdrości, który groził, że mnie zabije, nie tylko ilekroć ja spojrzałam na innego mężczyznę, lecz także kiedy inny mężczyzna spojrzał na mnie. W tych warunkach życie moje stało się piekłem, z którego były tylko dwa wyjścia: samobójstwo albo ucieczka i rozpoczęcie wszystkiego na nowo, w zupełnie innym miejscu, daleko od gwaru wielkiego świata i od blichtru wielkiej metropolii. Wybrałam to drugie. (...) Aha, zapomniałam powiedzieć, że jeszcze podzieliłam się z nimi moimi obawami, co do tamtego zazdrośnika. Rozpaczałam, że będzie mnie szukał po całej Polsce, bo nie ma nic bardziej strasznego niż urażona męska ambicja, która z mężczyzny robi zwierzę i popycha go do największych podłości.

Panie są albo przepiękne[2] (no chyba że przemycają dzieła sztuki, wtedy “orientalna uroda kobiety nagle przestała na niego działać”), albo żałosne[3] czy to z powodu niedostatków urody, czy to z powodu nadmiaru makijażu. Oczywiście pojawia się wątek “kobieta grożąca oskarżeniem o gwałt”, jeśli mężczyzna nie zrobi tego, czego kobieta chce.

[1]

Rybacki zdążył już dość dobrze poznać majora i miał o nim wysokie mniemanie. Wyrobił je sobie podczas kilku akcji, w których brał udział pod komendą Grota, ale jednocześnie to wysokie mniemanie nie przeszkadzało mu żywić do starszego kolegi owego rodzaju uczuć, jakie potocznie nazywa się mieszanymi. Denerwowała go - a w tym zdenerwowaniu wyraźną rolę grały elementy męskiej zazdrości - permanentna i nieskazitelna elegancja majora, który zarówno w mundurze noszonym rzadko, jak i w ubraniu cywilnym noszonym najczęściej, wyglądał jak spod igły. Ubranie, koszula, krawat, buty, skarpety - wszystko było tak dobrane, że nic innego nie mogło być na ich miejscu i w innym zestawieniu. Tego porucznik nie mógł zrozumieć, a nie rozumiejąc - wybaczyć. Wiele razy próbował go w elegancji naśladować, wiele razy był przekonany, iż mu się to udało, ale jego przekonanie trwało tylko do momentu, dopóki nie spotkał majora. Wtedy znowu widział, że Grot jako arbiter elegantrium był niedościgniony, że wszelkie próby dorównania mu były śmieszne i nieodwołalnie skazane na niepowodzenie. Również pewne maniery Grota, jak na przykład zwyczaj skubania palcami górnej wargi, nie nastawiały porucznika przychylnie. Poza tym Rybacki uważał, że major działa w określonych sytuacjach zbyt arbitralnie i że za mało liczy się ze zdaniem swoich podkomendnych. Przy tych wszystkich zastrzeżeniach porucznik oddawał starszemu koledze wszelkie honory jako temu, któremu nie zdarzył się jeszcze niewypał (...)
Opanowanie Grota było równie absolutne, jak jego niesłużbowa elegancja, którą porucznik dopiero teraz zauważył. Koszulka polo, zamszowa marynarka, flanelowe spodnie o barwie sosnowej kory i takiegoż koloru skórzane kamasze świadczyły o tym, że major Grot przyjechał tutaj raczej nie bezpośrednio z komendy. (...)
Grot nawet na zakrętach niewiele zmniejszał szybkość. Prowadził pewnie, spokojnie, bez przesadnej ostrożności, lecz i bez niepotrzebnej brawury. Porucznik zauważył ze zdziwieniem, że samochód także można prowadzić z wdziękiem, jeśli ten wdzięk posiada się na co dzień. Szpileczka zazdrości znowu ukłuła go w serce. (...)
(...) doskonale pamiętał te nie do opisania, niepowtarzalne emocje towarzyszące każdemu skokowi [spadochronowemu]. Od kilku lat wszelkie wrażenia zastąpiły mu emocje współpracy z majorem Grotem, a chociaż były one zupełnie innego rodzaju, to jednak towarzyszący im stopień napięcia mieścił się w podobnej skali.

[2] W drzwiach sekretariatu stanęła właśnie pani Grażyna z plikiem papierów w ręku, jak zwykle uśmiechnięta i jak zwykle w obcisłej sukience, która nieprzyzwoicie dokładnie, wręcz prowokacyjnie, opinała jej wysmukłą figurę. (...) Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi pokoju, odwrócił się z uczuciami wprawdzie mieszanymi, jednak z wyraźną przewagą złości. Pani Grażyna - nie pamiętał jej nazwiska, ale wiedział, że miała dwadzieścia sześć lat, że była inżynierem leśnikiem i pełniła tutaj, mimo młodego wieku, funkcję adiunkta - podobała mu się o wiele bardziej, niżby sobie życzył. Kilkakrotnie próbował smalić do niej cholewki, ale, jak dotychczas, nie mógł się pochwalić nawet cieniem sukcesu.

[3] (...) wkoziołkowała pani Rzęsa, księgowa nadleśnictwa. Właśnie wkoziołkowała, nie weszła. Kto choć raz widział jej krótkie, beczułkowate nogi, na których bez przerwy kołysał się okrągły tułów, ten miał wrażenie, że pani księgowa nie chodzi, lecz koziołkuje na podobieństwo dziecinnej wańki-wstańki, która nawet postawiona na głowie, po kilku gwałtownych przechyłach wraca w końcu do jako tako normalnej pozycji, dopóki ktoś czy coś znowu jej z tej pozycji nie wytrąci.

[4] Dziewczyna była ładna, choć niepotrzebnie w pretensjach. Fioletowa szopa włosów, fioletowy makijaż oczu, równie fioletowe paznokcie, usta pod grubą warstwą amarantowej szminki - wszystko to było zbyt wyzywające, aby mogło się podobać normalnemu człowiekowi. Obrazu dopełniała spódniczka ledwie zakrywająca pupę i przezroczysta bluzka, spod której prześwitywało gołe ciało. Panna Janina Wykrot okazała się stanowczo nie w guście porucznika Rybackiego.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#35

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 22, 2023

Link permanentny - Tagi: 2023, kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza - Kategoria: Czytam - Skomentuj