Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panie

Margaret Atwood - Ślepy zabójca

To skomplikowana formalnie powieść, utkana z poziomych pasów czterech utworów: ponad 80-letnia antykwariuszka Iris, córka właściciela fabryki guzików, żona potentata z ambicjami politycznymi, siostra pisarki, spisuje swoje wspomnienia dla wnuczki, której nie widziała od kilkudziesięciu lat, przeplatając sięgającą początków XX wieku sagę rodzinną swoim współczesnym życiem. Wtręty z gazet, relacjonujące z równą obojętnością samobójstwo siostry Iris, Laury, bale ze szczegółowym opisem bogatych strojów śmietanki towarzyskiej, mieszają się z fragmentami tytułowego "Ślepego zabójcy", skandalicznej książki napisanej przez Laurę i wydanej już po jej śmierci; skandalicznej, bo opisującej tajemne schadzki z lewicowym, wyjętym spod prawa aktywistą, Alexem, który dla swojej kochanki snuje fantastyczną opowieść o mieście na odległej planecie. Początkowo rozbieżne historie zaczynają się łączyć ze sobą, a sielskość dzieciństwa w bogatej rodzinie szybko znika, przygnieciona rzeczywistością - śmiercią matki w przedwczesnym połogu, bankructwem okaleczonego przez 1. wojnę światową ojca, koniecznością poślubienia przez Iris dwukrotnie starszego od niej mężczyzny, żeby kosztem siebie uratować rodzinę.

To historia z zaskoczeniem, bo dopiero pod koniec Iris wyjaśnia przemilczane przez kilkaset stron tajemnice. To jest jej największy problem - milcząca zgoda, z jaką wchodziła w kolejne sytuacje; kiedy wreszcie ryzykuje wszystko, co cenne (i nie chodzi tu o ekskluzywne podróże Queen Mary, spotkania z premierem i drogie futra), żeby uzyskać sprawiedliwość i poczucie sprawstwa, jest już za późno i Iris płaci za to utratą rodziny. Atwood minimalnymi środkami potrafi pokazać okrucieństwo wobec kobiet, przykryte płaszczykiem społecznej akceptacji - bogaty, łaskawy mąż (którego zazdrości Iris wiele mniej szczęśliwych kobiet) i jego elegancka siostra stopniowo niszczą Iris i Laurę. Dodatkowo, co moim zdaniem jest rzadkie, to - szkoda że marginalnie - opowieść o starości, nieuchronnej i niemożliwej do zablokowania utracie siebie: zapominanie słów, problemy z niesprawnymi rękami i nogami (i nieustająca groźba złamania, które może oznaczać niesprawność już do końca) czy wreszcie zależność od innych i ich infantylizujące podejście.

Nie dziwię się, że książka, choć mentalnie osadzona jeszcze w XX wieku, wylądowała na liście 100 najlepszych książek wieku XXI.

Inne tej autorki tutaj.

#74 (ale w trakcie przeczytałam ponownie Żulczyka i coś jeszcze nie wydanego, czym mam się nie chwalić, więc #74-76).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 3, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, kanada, panie - Skomentuj


Emily Bronte - Wichrowe Wzgórza

Ha! Całe dorosłe życie byłam przekonana, że odbębniłam dostępną klasykę literatury anglosaskiej, a tu niespodzianka. Nie czytałam Wichrowych Wzgórz. I teraz zastanawiam się, czy przez to ominęło mnie nastoletnie wzruszenie, bo lektura w wieku, hm, balzakowskim zmęczyła mnie setnie. Oraz kazała powątpiewać w liczne zachwyty. Absolutnie wszyscy bohaterowie są irytujący, od opisów brudu w Wichrowych Wzgórzach dostaję gęsiej skórki, a wielka miłość między Heathcliffem i Catherine jest, ekhm, nieco przereklamowana. I co chwila ktoś umiera na tajemniczą chorobę.

Pan Lockwood, bliżej nieokreślony bohater marginalny, dzierżawi Drozdowe Gniazdo od niejakiego Heathcliffa, mieszkającego nieopodal w zaniedbanej posiadłości Wichrowe Wzgórza. Przez złą pogodę pozostaje na noc tamże, mimo niechęci gospodarza i niegrzecznej służby. Wygrzebuje z kredensu stare dokumenty i zmyśla historyjkę o kobiecie wołającej zza okna, posługując się poznanymi właśnie personaliami Catherine. Heathcliff wpada w furię, Lockwood decyduje się przedrzeć przez zadymkę do domu, odchorowuje to, a w czasie choroby Ellen Dean, gospodyni Drozdowego Gniazda, a dawniej Wichrowych Wzgórz, wprowadza go w skomplikowaną, ocierającą się o chów wsobny, historię.

Heathcliff został przygarnięty przez właściciela Wichrowych Wzgórz, Earnshawa Seniora. Hindley Earnshaw (syn) znienawidził go od pierwszego wejrzenia, a Catherine (córka), pokochała jak brata. Umarł Earnshaw Senior, Hindley się ożenił, urodził mu się syn Hareton, umarła żona; nagromadzoną złość rozładowywał na Heathcliffie. Po kilkunastu latach, mimo deklarowanych uczuć do Heathcliffa, Catherine przyjęła oświadczyny sąsiada, bogatego i dobrze wychowanego (w przeciwieństwie do Heathcliffa) Edgara Lintona, mieszkającego w Drozdowym Gnieździe. Wściekły Heathcliff zniknął na trzy lata, po czym wrócił bogaty, wygrał od Earnshawa Juniora Wichrowe Wzgórza, ożenił się z zemsty z siostrą Lintona, Isabel, mimo że chemii między nimi nie było. Łatwo się domyślić, że uczucie do Catherine nie wygasło, aczkolwiek się nieco zniuansowało, bo wciąż miłość, ale i nienawiść. Catherine zasadniczo była chętna, bo Edgar był dość nudny, ale WTEM umarła w połogu, pozostawiając córkę o tym samym imieniu. Isabel uciekła od przemocowego męża (w ogóle co kilka kartek ktoś kogoś bije, kimś poniewiera i lży słowami obraźliwymi), w dalekim Londynie urodziła syna o imieniu Linton.

Tu następuje kilkanaście lat przerwy, podczas których różne osoby się spotykają, jeżdżą między posiadłościami, aż wreszcie umiera Isabel, a Edgar musi oddać siostrzeńca znienawidzonemu sąsiadowi. Heathcliff knuje diaboliczny plan - rozkochuje w sobie kuzynów (Catherine i Lintona), po czym wymusza na nich ślub, żeby przejąć Drozdowe Gniazdo. Umiera Edgar, umiera Linton, Catherine smętnie snuje się po Wichrowych Wzgórzach, Lockwood ucieka z posiadłości do Londynu, po czym, kiedy wraca, żeby wypowiedzieć umowę dzierżawy, dowiaduje się, że Heathcliff wpadł w fazę manii i wtem umarł z imieniem Catherine (starszej) na ustach. Catherine (młodsza) uczy pogardzanego wcześniej Haretona (również swojego kuzyna) czytać, a ponieważ Hareton jest całkiem gładki, wygląda na to, że rzecz się na czytaniu nie skończy.

I tak zostałam z nieco zdziwioną miną, bo mam poczucie, że zmarnowałam kilka godzin na złą prozę. Wy już nie musicie.

#73

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 23, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Joanna Łańcucka - Stara Słaboniowa i Spiekładuchy

Teofila Słaboniowa mieszka na skraju wsi, samotnie (z kotem Mruczkiem[1]), bo pochowała męża i najstarszą córkę, a pozostałe dzieci wyjechały do miasta i bardzo rzadko pojawiają się niej. Dni upływają jej spokojnie, zajmuje się przydomowym inwentarzem, rzadko opuszcza gospodarstwo, chyba że do sklepu. Tak się dzieje w te dni, kiedy mieszkańców wsi nie atakują słowiańskie złe duchy - kimimory, południce czy wreszcie sam szatan. W materialistycznym światopoglądzie lat 80. (i już po przemianach, kapitalistycznych lat 90.) nie mieści się oczywiście istnienie istot nadprzyrodzonych, jedynie Stara Słaboniowa wie, co naprawdę jest przyczyną złych snów, zmęczenia, depresji, szaleństwa czy lubianego przez kościół opętania. Chciałam ją w pewnym momencie porównać do Wędrowycza, ale to krzywdzące dla Słaboniowej - to wyczerpana ciężkim życiem kobieta, z tajemnicą sprzed lat, pomagająca ludziom nie tylko w walce z siłami zła, ale i ze swoimi wadami (nie zawsze skutecznie), dodatkowo najczęściej pozostająca w cieniu i nie żądająca nagrody ani uznania, mimo że niektóre walki wygrywa swoim kosztem. Książka jest podzielona na samodzielne opowiadania, ale łączy je linia fabularna - opieka nad chrześniaczką Anetką, którą szatan sobie upatrzył na kochankę i matkę dziecka oraz stopniowe odkrywanie przeszłości Słaboniowej.

Od samej fabuły istotniejsza chyba jest refleksja autorki nad samotnością i przemijaniem. Wieś się wyludnia, pozostają starsi ludzie, którzy nie czują się pewnie wśród miejskiej nowoczesności, zapominane są tradycje. Młodzi wstydzą się swojego pochodzenia i unikają powrotu, czekając, aż ten świat wymrze albo dostosuje się do nich. Nie zgadzam się tu z tezą autorki, że to źle, jakkolwiek rozumiem jej smutek. Nie mam nostalgii związanej z wsią, wspomnień o mądrych, prostych ludziach, “soli ziemi” i zanikającym folklorze, ale chętnie przeczytam ciąg dalszy historii wioskowej babki, walczącej ze złym, zwłaszcza że kilka wątków nie pozostało rozwiązanych.

[1] Oczywiście końcowa scena z kotem wycisnęła mi łzy z oczu.

#68

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 16, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panie, sf-f - Komentarzy: 1


Olga Hund - Psy ras drobnych

Rzecz się dzieje w szpitalu psychiatrycznym w Kobierzynie, gdzie autorka zostaje zawieziona karetką (karetką lepiej niż starą taksówką, większy szacunek wśród współpacjentek). W karcie zapewne zapisano: 28 lat, pacjentka depresyjna, bezczynna, wycofana z relacji towarzyskich, przyjęta do szpitala psychiatrycznego z powodu pogarszania się stanu psychicznego i nadużywania leków. Cechuje ją postępująca apatia, spadek energii z zaleganiem w łóżku, utrata zainteresowań, gorsze skupienie i koncentracja uwagi, unikanie ludzi, płaczliwość z myślami i tendencjami samobójczymi.

Szpital nie okazuje się miejscem, gdzie człowiek zdrowieje, raczej przechowalnią egzemplarzy wybrakowanych, kobiet (i kilku mężczyzn, przyklejonych do oddziału kobiecego z braku miejsca), którzy nie radzą sobie w społeczeństwie. Przypadkowo dobierane leki, lekarze z łapanki, świat marginesu, ale i tak lepiej niż na zewnątrz. "Może ich, ludzi, tam na zewnątrz nie ma? Mam nadzieję, że nie ma. Bo jeżeli na zewnątrz nie ma już ludzi, to mogę wracać choćby zaraz". Mimo niechęci pielęgniarek, więziennej atmosfery, podziału na my (górne piętro, pacjentki zdrowsze) i one (parter, pacjentki bardziej zaburzone), kradzieży i animozji, to wczasy, odpoczynek od przemocy ze strony ojców, wujków, mężów, matek, Kościoła, rachunków, eksmisji i chwilówek, od presji korporacji i własnych nierealistycznych oczekiwań.

Autorka sugeruje, że to książka-pamiętnik, częściowo autobiograficzna, ale może też być świadectwem całych pokoleń pensjonariuszek Kobierzyna. Fantastyczna, refleksyjna lektura. Jedna wada to objętość - w czytniku ok. 100 stron, na których czasem znajduje się akapit tekstu.

#67

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 10, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, panie - Skomentuj


Angelika Kuźniak - Stryjeńska. Diabli nadali

Pyszna, bogata w szczegóły biografia Zofii Stryjeńskiej, w dużej mierze oparta o pamiętniki tej ostatniej; nie tylko pędzel miała dziewczyna sprawny, ze słowami również sobie doskonale radziła. Miejscami zabawna, tym bardziej, że Zocha była raczej ironistką i miała do siebie duży dystans, ale raczej posępna, bo życie artystki było raczej nieszczęśliwe i niespełnione. Była kobietą pełną pasji - kiedy malowała, oddawała się temu całą duszą, żeby studiować na prestiżowej wiedeńskiej uczelni dla artystów, przebrała się za mężczyznę i przez rok skutecznie ukrywała swoją płeć przed profesorami i studentami. Kiedy się zakochiwała, to bez granic. Pierwszy mąż – jej wielka miłość i ojciec jej trojga dzieci – wysłał ją do psychiatryka (dwukrotnie!), mimo rozwodu kochała go (lub wspomnienie o nim) do samej śmierci. Drugi mąż, uroczy bon-vivant, zaraził ją kiłą; odkryła to przypadkiem dopiero po latach, kosztowało ją to wieczne problemy ze wzrokiem. Przeżyła nieudany romans z Arkadym Fiedlerem. Na to nałożyła się wojna, podczas której straciła kontakt z dziećmi i ze względu na powojenne przemiany, została zmuszona do emigracji.

Ale największym dramatem Stryjeńskiej była miłość do malowania. Dramatem, bo żeby malować, musiała zrezygnować z mieszkania z dziećmi (z przyczyn finansowych i logistycznych dzieci mieszkały w Krakowie z teściami i mężem, malarka nie ukrywała też, że zwyczajnie musiała wybrać i wybrała sztukę) oraz malowała coraz mniej z pasji, a coraz więcej, żeby się utrzymać. Wiecznie w spirali długów, ukrywająca się przed wierzycielami, sprzedająca za bezcen kolejne obrazy, malująca chałturki, żeby mieć na wykupienie futra z lombardu i na bilet na pociąg do Krakowa, żeby spędzić czas z rodziną i dziećmi, absurdalnie była jedną z popularniejszych i wysoko cenionych malarek II Rzeczpospolitej, nagradzana (choć raczej prestiżem i kolejnymi zamówieniami, a nie finansowo) i ceniona.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 5, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, biografia, panie - Skomentuj


Gillian Flynn - Mroczny zakątek

Zima 1985, mała miejscowość w Kansas. Rodzina Dayów - matka i dwie córki - zostają brutalnie zamordowane, a mord nosi znamiona satanistycznego. Najmłodsza córka, 6-letnia Libby, cudem się ratuje, chociaż odmraża palce, kryjąc się całą noc poza domem. Najstarsze dziecko, 16-letni Ben, zostaje poszlakowo oskarżony o morderstwo i ląduje w więzieniu z wyrokiem dożywocia. Ocalała Libby dorasta w cieniu tragedii, przerzucana przez krewnych z domu do domu (również dlatego, że jest dzieckiem trudnym i niewdzięcznym). 25 lat później, kiedy kończą się pieniądze z darów, dorosła już dziewczyna odkrywa, że musi przemóc swoją niechęć do życiowej aktywności, żeby przeżyć. Decyduje się przyjąć propozycję Klubu Zbrodni, fanowskiej organizacji fascynującej się analizową śledztw znanych morderstw, której członkowie proponują jej - oczywiście za sowitym wynagrodzeniem - przeprowadzanie rozmów z rodziną i zaangażowanymi osobami w celu odkrycia, czy jej skazany brat jest naprawdę winny. To pierwszy od 25 lat kontakt Libby z bratem, przede wszystkim dlatego, że to zeznania Libby - twierdzącej, że zza drzwi słyszała głos brata, podczas gdy ten twierdził, że nie było go w momencie mordu w domu - prawdopodobnie przysłużyły się do wyroku. Jest to również pierwszy moment, kiedy świadomie zaczyna analizować wydarzenia sprzed lat i ich wpływ na to, jaką jest dziś osobą.

Narracja prowadzona jest trójwątkowo: śledztwo prowadzone (niechętnie) przez Libby współcześnie przeplata się z zapisem wydarzeń z 1985 roku z perspektywy Patty Day, samotnej matki czwórki dzieci, walczącej o utrzymanie zadłużonej farmy oraz z perspektywy Bena, zbuntowanego 16-latka, któremu doskwiera bieda w domu i ostracyzm rówieśników, spowodowany tym, że jest źle ubrany i "inny"[1].

Jak pozostałe książki Flynn, jest to lektura nadzwyczaj wciągająca, mimo że dość przewidywalna (dość szybko zgadłam część rozwiązania zagadki, ale drobne smaczki autorka ukrywała do samego końca). Jak pozostałe książki, ta również została zekranizowana (z Charlize Theron w roli dorosłej Libby i Christiną Hendricks w roli Patty), chociaż ekranizacja podobno jest taka sobie. Oglądaliście może?

[1] Mam generalnie problem z traktowaniem poważnie "satanizmu", objawiającego się egzaltacją podczas słuchania Iron Maiden "666 the Number of the Beast" czy AC/DC "Highway to Hell".

Inne tej autorki tutaj.

#63

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 30, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panie, kryminal - Skomentuj