Więcej o
2017
Latimer, brytyjski naukowiec i pisarz kryminałów, spotyka na przyjęciu w Stambule pułkownika lokalnej policji. Od słowa do słowa, pułkownik pokazuje mu właśnie znalezione zwłoki notorycznego zbrodniarza pochodzenia greckiego, Dimitriosa, i opowiada pokrótce jego historię. Latimer, węsząc temat na nową powieść, rusza po Europie śladami przestępstw denata, próbując prześledzić jego życie i odkryć to, czego turecka policja nie wiedziała. Trafia wreszcie na demonicznego pana Petersa, który mami go pół-informacjami, wysyła do polskiego (!) dobrze poinformowanego szpiega, a na koniec zachęca do uczestnictwa w przestępstwie.
Niestety, boleśnie czuć, że powieść jest ramotką (1939). Autor krąży po ówczesnej Europie (Rumunia, Szwajcaria, Grecja, Francja) grzebiąc w archiwach i odpytując ludzi o sprawy sprzed kilkunastu lat. Wszędzie chętnie mu udzielają informacji, wystarczy, że poprosi (no chyba że w grę wchodzi kontakt z francuską policją, która mu grozi aresztowaniem za niemanie paszportu przy sobie). Finał jest zupełnie oczywisty, domyślałam się od 1/3 książki - Qvzvgevbf żlwr, glyxb cbqemhpvł mnovgrzh rxf-jfcółcenpbjavxbjv fjbwr qbxhzragl.
#55/#11
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 31, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, cwa, mwa, panowie, kryminal
- Skomentuj
Marzec 1986. Ktoś morduje ekskluzywną prostytutkę w Adrii; po ostatnich osiągnięciach śledczych Olkiewicza to właśnie on dostaje tę sprawę. Specjalnie go to nie martwi, bo ajentka Adrii ma bogato zaopatrzony barek oraz jest chętna na figle na zapleczu. Bardziej go martwi, że musi się oderwać od atrakcyjnej pani i jechać z całą ekipą do Gniezna, gdzie podczas remontu katedry złoczyńcy ukradli srebrny sarkofag Świętego Wojciecha. Oczywiście psim swędem, idąc tropem wódki, trafia na jedną część skradzionego skarbu, o drugą się dosłownie potyka, więc wbrew woli znowu zostaje pochwalony za sprawność. W śledztwie niespodziewanie pomaga Rychu Grubiński, który również - oprócz swojego interesu walutowego - prowadzi warsztat samochodowy oraz współpracuje ze znaną już ajentką z Adrii. Wątki splata seria kradzieży klisz rentgenowskich, z których ktoś odzyskuje srebro w ilościach hurtowych.
Absurdalnie, mimo że wszystkie elementy fabuły (śledztwo prowadzone śladem melin, bandyckie SB odpowiedzialne za wszystko, co złe, naiwny porucznik Marjański) były już w poprzednich tomach, tutaj akcja robi wrażenie rozwiązanej na siłę i przypadkiem. Mało jest śledztwa (chociaż każdy z milicjantów - Brodziak, Marcinkiewicz czy Blaszkowski mają jakiś udział w śledztwie), sporo miotania i przypadku. Owszem, niejednokrotnie się uśmiechnęłam, ale poprzednie tomy podobały mi się bardziej.
Inne tego autora tutaj.
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 28, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, panowie, prl, kryminal
- Skomentuj
Zaczyna się jak "Pamiętnik Laury Palmer" z epoki PRL-u. W małym mieście od noża wbitego w serce ginie piosenkarka estradowa, a nad jej zwłokami klęczy niedoszły narzeczony (awanturujący się i po wyroku), który potem ucieka w Polskę. Malownicza obława (a po drodze chytry staruszek, kradzież luksusowego auta zagranicznemu turyście i skok autem do rzeki) kończy się złapaniem młodzieńca i, absurdalnie, kontynuowaniem śledztwa, bo porucznik Uriasz nie jest przekonany o jego winie. Dodatkowo pamiętnik solistki, w którym denatka egzaltowaną poezją opisywała swoje życie, wskazuje, że tajemniczy On jest kimś innym od zakochanego recydywisty.
Uriasz z majorem Zglinickim z komendy stołecznej prowadzą na zmianę nocne Polaków rozmowy (a konkretnie stary wyjadacz pokazuje młodemu, że musi się jeszcze wiele nauczyć) i śledztwo, w którym odkrywają, że sprytnie zrzucone na młodzieńca morderstwo piosenkarki jest tylko krokiem w wielkim planie zemsty po tragedii sprzed lat. Szybko zaczynają wyodrębniać grupę podejrzanych, pomaga oczywiście maszyna licząca, w pięć dni wyszukująca zbiór wspólny wśród kilkuset osób (programista płakał, kiedy 10 godzin układał program) i wreszcie z zaangażowaniem wielu ludzi[1] z całej Polski, masowy morderca zostaje złapany. Nie jest tajemnicą od połowy książki, że przez dziesięciolecia układał precyzyjną zemstę na trzech kolegach, którzy przez laty cbovyv wrtb żbaę j mnnjnafbjnarw pvążl, cbjbqhwąp wrw śzvreć v śzvreć oyvźavąg, xgóelpu avr hqnłb fvę hengbjnć (przy okazji zabijając milicjanta w celu kradzieży służbowej broni i dziewczynę, bo widziała go podczas zabójstwa).
Społecznie: major je kolację w hotelu i popisuje się znajomością nazwiska przedwojennego właściciela, pytając kelnera, czy przed wojną pracował u Habera. Ten odpowiada zimno, że jest jego synem (pozostawiając wnikliwemu czytelnikowi wyjaśnienie nagłego oziębienia atmosfery). Sędzia surowo ocenia w procesie, bo przed laty jego córka została zgwałcona i "biedaczce po tym szoku coś na mózg padło". Milicjantów dziwi wykształcona żona "przy mężu", ale szybko tłumaczą sobie, że "zajmująca się wyłącznie domem żona będzie bardziej akceptowana przez tutejszą opinię publiczną". Przechowująca uciekiniera programistka maszyn cyfrowych wyjaśnia pochodzenie maszynki do golenia, "z filuternym uśmiechem (...) uniosła wysoko jedno ramię. Była w letniej bluzce bez rękawów. - Depilowanie jest bardzo higieniczne - szarżowała". Rakieta została prostytutką po tym, jak w maturalnej klasie uciekła z "hipami", ale "rzuciła zarośniętych brudasów, śliniących się za prochami".
[1] Nawet angażując się w pracę undercover - rozkręcając kramik ze świeżymi(!) warzywami pod blokiem, w którym ukrył się podejrzany lub udają ekipę z wodociągów.
Inne tego autora.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 19, 2017
Link permanentny -
Tagi:
2017, prl, panowie, klub-srebrnego-klucza, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
45-letnia Kate Brown stoi w drzwiach własnego domu na przedmieściach Londynu i szykuje się do podania kawy gościowi swojego męża. Przez ostatnie 25 lat jej życie było wypełnione przyjemną, powtarzalną krzątaniną - czwórka dzieci (już prawie wszystkie dorosły), dom pełen ich gości i mąż, wzięty lekarz, zwykle w rozjazdach. Okazuje się, że za chwilę zapadnie decyzja (w zasadzie zostanie podjęta przez męża Kate), która zmieni resztę życia kobiety. Znajomy męża proponuje jej posadę na wakacje - organizacja rządowa pilnie szuka tłumaczki konferencyjnej z i na portugalski, a Kate zna ten język doskonale (ojciec był Portugalczykiem). Kate się waha, ale dzieci rozjeżdżają się na wakacje, mąż planuje 4-miesięczną praktykę w USA, a dom będzie wynajęty. Oczywiście, mimo początkowych wątpliwości, świetnie sobie radzi w roli profesjonalnej tłumaczki, dostaje więc propozycję dłuższej współpracy w organizacji, co finalizuje przygotowanie kolejnej konferencji, tym razem w Stambule. Po konferencji Kate decyduje się na wakacje w Hiszpanii z przygodnie poznanym, młodszym od niej Amerykaninem. Po różnych dziwnych zdarzeniach, bardzo chora wraca do Londynu, gdzie po rekonwalescencji dojrzewa do powrotu do domu.
Doceniam wnikliwość tej książki - Kate nieustannie analizuje siebie i świat wokół pod kątem roli kobiety. Wyłapuje frazy i wzorce, których ona sama (świadomie i nieświadomie) używa do określenia ról; do pewnego momentu traktuje je jak pewnik, od pewnego - zaczyna kontestować porządek świata, który bez słowa protestu wtłoczył ją wprost z bycia najbardziej pożądaną dziewczyną w okolicy w rolę gderającej, wiecznie krzątającej się matki i zdradzanej żony. Gorzko uśmiecha się, relacjonując rozpad swojego małżeństwa, które jednocześnie traktuje jako bardzo dobre i pełne zrozumienia. Z drugiej strony książka jest przeraźliwie przegadana - autorka wkłada w relację bohaterki moralitet na kondycję ludzkości lat 70. - bezsensowność działań organizacji międzynarodowych i aktywistów, płytkość kontaktów międzyludzkich, zatrucie środowiska, biedę i na tym tle miałkość jest własnych rozważań o negowaniu swoich potrzeb (#problemypierwszegoświata). Dodatkowo przez 3/4 powieści przewija się powracający motyw proroczego snu Kate i jej umiejętności wpływania na fabułę śnienie, w którym niesie umierającą fokę przez zmrożoną krainę. Zapewne ma ogromne znaczenie symboliczne, ale jest męczący i niczego nie wnosi.
#51/#10
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 6, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Nie spodziewałam się, że po doskonałej, przez kilkaset stron trzymającej w ciągłym napięciu "Księdze Sądu Ostatecznego", dostanę drugi taki emocjonalny rollercoster. A jednak. Oxford, 2060[0]. W laboratorium podróży w czasie jak zwykle ogromny nieład, dezorg[1], nikogo nigdy nie można zastać[2], a do tego szef projektu, Dunworthy, zaczyna zmieniać historykom terminy powrotów w przeszłość; brak logiki i brak możliwości negocjacji terminów nie wpływa dobrze na i tak już nerwową atmosferę. Kilkoro młodych historyków wybiera się w czasy II wojny, żeby obserwować codzienność - Michael (Mike) udaje amerykańskiego dziennikarza, przeprowadzającego wywiady z przypadkowymi ludźmi, wyrwanymi z codziennych połowów, żeby ratować żołnierzy z Dunkierki[3], Merope (Eileen) na swoją pierwszą wyprawę wybrała obserwację dzieci ewakuowanych z Londynu, zaś Polly rusza w rok 1940, żeby przez kilka tygodni zrozumieć codzienne bohaterstwo Londyńczyków podczas Blitzu. Po przejściu okazuje się, że trafiają w zupełnie inny czas niż zamierzony (a poślizg jest znacznie większy niż zwyczajowe kilka minut), zaś punkt powrotu przestaje działać. Na początku każde z nich próbuje sobie radzić z sytuacją, uspokajając narastającą w głowie panikę i starając się nie wpływać na żadne istotne wydarzenia, w pewnym jednak momencie (Mike ląduje w szpitalu poważnie ranny podczas niezamierzonego udziału w ewakuacji, Eileen zostaje zamknięta w posiadłości z powodu kwarantanny, zaś Polly przestaje się zgadzać zapamiętana historia z rzeczywistymi wydarzeniami). Od pewnego momentu jednak nie da się opanować paniki, bo wszak ekipa ratunkowa z przyszłości powinna czekać na nich następnego dnia po ich przejściu w przeszłość, skoro nie mają technicznej możliwości powrotu. Brak ratunku może oznaczać, że ich drobne akcje przechyliły szalę wojny na korzyść Nazistów i historia została zmieniona, co w dalszej perspektywie może sugerować brak istnienia w Oxfordzie AD 2060 instytutu podróży w czasie, prowadzonego przez Dunworthy'ego.
Nie mam siły znęcać się nad setkami sytuacji, w których miałam ochotę potrząsnąć bohaterami, podejmującymi nerwowe czynności; wszak nie zrozumiem, jak to jest nagle zostać bez przyszłości, bez możliwości ratunku, nie dosypiając (naloty co noc!) i nie dojadając, patrząc na śmierć wokół. Przestałam zwracać uwagę na irytującą manierę każdego z bohaterów, którzy - oczywiście dla dobra innych - ukrywali swoje obserwacje i spostrzeżenia, opóźniając akcję, nie słuchając nigdy do końca rozmówców i biegnąc na oślep. Wybaczam, chociaż książce nie zaszkodziłoby przycięcie części wątków i powtarzających się sytuacji. Warto mieć oba tomy pod ręką, podział jest sztuczny; ogromnie się cieszę, że nie przeczytałam "Blackout" w 2010, czekając rok na "All clear".
Zgrabniejsza i wnikliwsza recenzja u dees.
[0] Uwielbiam Willis za doskonale opisy machiny biurokratycznej, umiejętne wyłuskanie elementów komediowych i obserwacje cudownego bezsensu tej bieganiny. Wadą jest złe zbilansowanie nastroju książki (identycznie rzecz się miała w "Księdze" - po dość zabawnym chaotycznym początku bohaterowie skaczą w epokę i już do samego końca dzieją się rzeczy dramatyczne. Brakuje kontrapunktu na końcu, wypoziomowania, powrotu do normalności[4]. Akcja kończy się nagle, zostawiając zawieszenie.
[1] Jest to jedna z typowych dla Willis cech narracji, która jednak w epoce zintegrowanych narzędzi do zarządzania aktywnością projektową (wiem, wiem, w 2010 roku było takich narzędzi mniej niż w 2017, ale były i to niezłej jakości) trochę irytuje. Jakże mniej problemów mieliby bohaterowie, gdyby korzystali z jakiegokolwiek narzędzia do zamawiania odzieży z Garderoby czy załatwiania pozwoleń (jedno kliknięcie szefa, będącego w dowolnym miejscu świata, zamiast ścigania go po całym Oxfordzie w celu analogowego podpisu na papierze!).
[2] To jeden z tych błędów fabularnych, który mi chyba najbardziej przeszkadzał. Dunworthy jest nieuchwytny, ma sekretarza-idiotę, nie wyjaśnia nikomu celu swoich poleceń, po czym - żeby ratować historyków - przeprawia się w przeszłość sam, spontanicznie, nie zostawiwszy żadnych dyspozycji dla nikogo w laboratorium. To jest ten jeden moment, kiedy Willis używa sztuczki "nadludzkim wysiłkiem", wprowadzając upartego 17-letniego Colina, który naprawia to, na co Dunworthy swoją bezmyślnością pozwolił.
[3] No ale serio, zaczynam czytać, przeczytałam kilka pierwszych rozdziałów, idę do kina, a tam reklama "Dunkirk" z hollywoodzkim rozmachem. Przypadek? Nie przypuszczam.
[4] Alejakto, że historycy nie mają żadnej rodziny? Nikt na nich nie czeka? Szef się interesuje, wiadomo, ale poza tym nikt? Przyszłość sobie płynie, Garderoba wydaje odzież, a Badri uwija się, żeby zorganizować przeskoki w dowolne epoki?
Inne tej autorki tutaj.
#49-50
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 1, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, panie, sf-f
- Skomentuj