Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Dash & Lily

Rozwiedzeni rodzice Dasha niezależnie od siebie wyjeżdżają na święta, dzięki temu Dashowi udaje się zostać samemu w mieszkaniu ojca, tym bardziej, że znajomym kłamie, że wyjeżdża za granicę. Nie lubi świąt, a teraz może spokojnie czytać i unikać spotkań. W ulubionej księgarni znajduje czerwony notes z propozycją wyzwania, w które się nieco wbrew sobie włącza. Notes zostawiła Lily, która z kolei święta uwielbia, ale w tym roku jej rodzice wyjeżdżają na drugi miesiąc miodowy na Fidżi, a dziadek udaje się do swojej nowej flamy na Florydę. Za radą brata przygotowuje więc zadanie dla śmiałka, którego wybierze los, żeby w ten sposób odczarować złą sytuację. W kolejnych odcinkach serialu bohaterowie ocierają się o siebie, poznają dzięki wzajemnym wyzwaniom, uruchomione jest ich całe otoczenie - przyjaciel Dasha i szerokie grono znajomych Lily.

Jeśli jesteście spragnieni świątecznego serialu, bo ile można “Kevina samego w domu”, “Szklanej pułapki” i “To właśnie miłość”, to ten trafi idealnie, chociaż tzw. docelem jest młodzież, czy jak to się ładnie teraz nazywa, YA (young adults). Fabuła jest nieco naiwna, czasem zupełnie pretekstowa, bo, mam wrażenie, głównie ma pokazać bohaterów na tle jakiegoś kawałka pięknego, grudniowego Nowego Jorku; tak, to trochę wystylizowana reklamówka tego miasta - bez tłumów, z dostępem do niezwykłych miejsc, wszystko obok siebie, ideał turysty. Mimo to, serial jest ciepły, przyjemny, romantyczny po nastolatkowemu, dzwoneczki i kolędy.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 17, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


O tym, że i w listopadzie bywa słońce...

... bo w grudniu w tym roku, to prawie wcale.

[28.11.2020]

Zapewne przejdzie do historii moje pytanie, kiedy to - zastanawiając się, czy się zdrzemnąć po śniadaniu, czy jednak skorzystać ze słońca za oknem - zagadnęłam rodzinę, czy chce do ładnego lasu. Rodzina chciała. Las przy stawie Olszak w dolinie rzeki Cybiny zawiera niedawno oddaną ścieżkę przez bagna, ładną, ale nie za długą, więc kiedy dotarliśmy do przejścia do stawu Browarnego, rodzina dalej nie protestowała. Doszliśmy do pomostu, wymieniając złośliwostki na temat przepięknego osiedla z loftami w Starej Warzelni po drugiej stronie stawu, że absurdalne ceny, może i ładna okolica, ale psy dupami szczekają i koniec świata, kwaśne winogrona, te sprawy. Ale pięknie, niezaprzeczalnie. Wracając - chociaż można iść dalej wzdłuż stawu aż do uroczej huśtawki - wpadłam na przedni pomysł, żeby wrócić nieco dłuższą trasą, górą stawu Olszak. Tutaj rodzina już nie chciała bardzo, jak się potem okazało, zrobiliśmy prawie 5km (TŻ twierdzi, że ponad 6) i nawet widok Mauzoleum Mielochów i Nowego Zoo od zaplecza[1] jakoś nie poprawił im humorów. Mnie się podobało, bardzo. Żałowałam tylko, że nie wzięłam termosu z herbatą. Absolutnie wracam tam na wiosnę.

Są bunkry.

[1] - Zobacz, jakiś monumentalny budynek. Kościół?
- Ma na górze słonia, a nie krzyż. To Słoniarnia.
- Ale ja nie widzę słonia...

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 16, 2020

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: dolina-cybiny, olszak - Komentarzy: 5


Magdalena Tulli - Szum

Kaczka Dziwaczka bez imienia. Neuroatypowa, z dysleksją i dysgrafią, zamknięta w sobie, bo nauczyła się, że za szczere wypowiedzi są kary, zarówno w szkole, jak i w domu. Nieustająco porównywana z Nim, synem siostry matki, elokwentnym, poprawnie się wyrażającym, najlepsze świadectwo, predestynowany do kariery życiowej. Wyśmiewana przez rówieśników, karana przez nauczycieli za nieodrobione lekcje i kłamstwa (wszak informacja, że jej ojciec jest Włochem, to na pewno zmyślenie, bo jaki Włoch by przyjechał mieszkać w PRL-u). Nie umie w przyjaźń, bo co w zasadzie może komukolwiek zaoferować? Wspomnienia z dzieciństwa przeplatają się ze współczesnością, demencją i śmiercią matki, śmiercią ciotki; w życiu obu sióstr jest szrama po pobycie w obozie, ciotka dawała sobie zawsze lepiej radę, matkę prześladował duch “dobrego” esesmana, zabitego w dniu wyzwolenia obozu. Mniej lub bardziej udane związki, macierzyństwo, w którym - co ważne - udaje się narratorce nie powielić krzywdzącej narracji. Książka urywa się tak, jak się zaczęła, z nierozwiązanymi wątkami i niedopowiedzeniami, ale to cenna lektura, mimo że nie stwierdzę, że zrozumiałam ją w całości.

Oczywiście widzę spore podobieństwa do opowieści o Dziuni - niekochane, trudne, niewdzięczne i niezrozumiane dziecko (chociaż nie wiadomo tak naprawdę, jak wyglądało jej życie z ojcem, lekko zarysowanym na marginesie czy wyjazdy do babci do Mediolanu), które rozwija się i dojrzewa do roli matki mimo trudnego startu, obciążonego traumą poprzedniego pokolenia. Tu jednak nie ma groteski i ukrytej pod nią przemocy również fizycznej, jest alienacja, krzywdzenie słowem i zaniedbaniem, niska samoocena rzutująca na dużą część życia narratorki. Symboliczny proces, stanowiący finał książki, raczej kończy się wybaczeniem niż karą.

#150 (wypiję za to!)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 15, 2020

Link permanentny - Tagi: panie, 2020, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Raised by Wolves

Mam trochę zgryz, jak podejść do fabuły serialu, bo wprowadzenie do świata robione jest stopniowo i czasem w sposób dość zaskakujący. Więc jak chcecie oglądać, to może nie czytajcie dalej, jeśli boicie się utraty potencjalnych niespodzianek.

Już przez osobę producenta (i epizodycznie reżysera) - Ridley Scotta - przemycona jest informacja, że rzecz się dzieje w uniwersum Aliena. Z Ziemi, spustoszonej konfliktem między ultra-religijnymi militarystycznymi Mitraitami i pacyfistycznie nastawionymi Ateistami, na obdarzoną podobną do ziemskiej atmosferą planetę Kepler-22b, przylatuje statek z dwoma androidami - Matką i Ojcem - oraz zapłodnionymi zarodkami, z których ma powstać nowa, pokojowa ludzkość. Dzieci rosną w surowych warunkach[1], zdarzają się różne nieszczęścia, wreszcie - gdy pozostaje tylko jedno dziecko, Campion - na planetę dociera statek Mitraitów z zahibernowanymi kolonistami. Matka okazuje się być androidem bojowym, co doprowadza do masakry przyjezdnych, a niedobitki usiłują odebrać porwane przez androida dzieci i przejąć władzę nad planetą.

To jest trudna i mocno brutalna historia o wyborze, religii, samostanowieniu, misji i mesjanizmie oraz - chyba najważniejsze - o macierzyństwie. Matka ma na celu ochronę powierzonych jej dzieci, chociaż decyzje, jakie podejmuje, są czasem niezrozumiałe czy kontrowersyjne. Niby nie ma emocji, tylko oprogramowanie, ale to nie do końca się udało. Serial raczej uderza w poważne tony, mimo prób złagodzenia przez postać Ojca, androida opowiadającego słabe dowcipy; dużo krwi, płynów ustrojowych, doświadczenie gwałtu, płonący ludzie i niszczone androidy (z sugestią ich cierpienia). Zalążek informacji o historii Ziemi i konflikcie między dwoma stronnictwami zapowiada dużo interesującej fabuły[2]. Dodatkowym bohaterem jest planeta, jak się okazuje, nie do końca poznana i skrywająca liczne tajemnice. Chętnie obejrzę drugi sezon, bo wiele tajemnic nie zostało wyjaśnionych.

[1] Podobnie jak “Prometheus”, logika wisi na bardzo trzeszczącym kołku. Androidy mają dostęp do analizatora jakościowego materii, zaskakujące jest więc, że zupełnym przypadkiem whż cb śzvrepv cvępvbetn qmvrpv, bqxeljnwą, żr xnezvyv wr enqvbnxgljalz cbżljvravrz; idąc dalej, z tym poziomem techniki powinni mieć na pokładzie syntezator protein. Przed rozpoczęciem procesu sztucznej ciąży i narodzin dzieci, nie dokonują żadnej analizy bezpieczeństwa planety, ignorując prowadzące na kilometry w głąb ogromne tunele, które pozostawiają bez zabezpieczeń ani nie sprawdzając, czy nie ma na niej żadnej życia (spoiler alert: oczywiście, że jest).

[2] Ponownie logika. Ogromne przedsięwzięcie, arka kolonizacyjna na tysiące ludzi, a jako dowódcę ustanawiają psychopatycznego maniaka religijnego (wiem, wiem, pewnie on i tak był najbardziej ogarnięty z nich wszystkich). Co mogło pójść w tym planie źle?

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 11, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Donna Tartt - Tajemna historia

Richard, niezbyt zamożny Kalifornijczyk, dostaje stypendium na prestiżowej uczelni w Nowej Anglii. Jako że przez dwa lata uczył się greki, jego marzeniem jest studiowanie u profesora Morrowa, ekscentrycznego filologa, który prowadzi indywidualną, kilkuosobową grupę i wybiera studentów dość starannie. Bohater szybko się orientuje, że wspólnym mianownikiem grupy jest zamożność; metodą fake it till you make it dostaje się do grupy. Paczka studentów Morrowa - dandys Henry, bliźnięta Camille i Charles, stanowiące prawie jedną osobę, hedonista Francis i wreszcie chaotyczny Bunny - powoli i ostrożnie dopuszczają Richarda do swojego świata, gdzie po początkowym zachwycie blichtrem, zaczyna się ukazywać drugie dno. Jak wiadomo ze wstępu, grupa zabija Bunny’ego - pierwsza część książki opisuje, dlaczego, druga zaś, co się stało po zbrodni.

I wciągałam strona po stronie jak pyszne spaghetti, zachwycona opisem uniwersyteckiego światka Ameryki lat 80. Biedny Richard, awansuje z ekstremalnych czasem warunków do równego traktowania przez kolegów z wyższych sfer tylko dzięki temu, że zamienia ojca, pracownika stacji benzynowej, na właściciela szybu naftowego i łzawej bajeczce o odcięciu od funduszy; w głowie oczywiście już nastawiam się na walkę przed zdemaskowaniem. Tymczasem to wcale nie jest ważne, kiedy już jesteś w grupie, to na zawsze. Chyba że jesteś Bunnym, trochę ograniczonym, ale sprytnym piłkarzem z dużą ilością wdzięku, któremu zwykle uchodzą wszelkie przewiny i psoty - drobne kradzieże, chamskie uwagi czy naciąganie innych na restauracje i wyjazdy. Do czasu. Richard dowiaduje się, ze Bunny szantażuje grupę, ob zvzb gęcbgl mbevragbjnł fvę, vż cbqpmnf ceóol jrwśpvn j zvgbybtvpmaą rxfgnmę (nyxbuby, frxf, anexbglxv, tłbqmravr fvę) tehcn orfgvnyfxb mnovwn cemlcnqxbjrtb cemrpubqavn. Richardowi, absurdalnie, cała sprawa nie przeszkadza, czuje się dumny i potrzebny w rozwiązaniu problemu. Dużo tu Dostojewskiego, szastania literaturą i wyższą koniecznością, przeplatanego narkotycznymi i alkoholowymi wizjami. I tak jak doskonale się tę książkę mi czytało, tak po przeczytaniu nie zostaje z niej nic. Bohaterowie są antypatyczni, czyny nieusprawiedliwialne, a liczne próby wywiedzenia czytelnika na manowce, żeby choć przez chwilę poczuł, że bohaterowie nie mogli inaczej i choć przez chwilę ich usprawiedliwił, irytowały mnie niepomiernie. Więc jak ktoś Wam mówi, że “Szczygieł” może i słaby jest, ale debiut Tartt znacznie lepszy, to nie słuchajcie go, ta sama klasa literatury.

Inne tej autorki tutaj.

#149

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 10, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, kryminał, panie - Skomentuj


Łęgi Rogalińskie, ponownie

[11.11.2020]

Od lat obiecuję sobie, że wstanę przed świtem, umyję zęby, zarzucę coś na piżamę i pojadę do Rogalina na Łęgi, żeby sfotografować rogalińskie dęby o wschodzie słońca. Po czym jadę tam już po raz drugi w świetle dnia i dalej nie wiem, jak do dębów podejść.

GALERIA ZDJĘĆ z marca i listopada.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 9, 2020

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: legi-rogalinskie, rogalin - Skomentuj


Terry Pratchett - Muzyka duszy

Bard Imp z Llamedos na rozstajach wybiera drogę do Ankh Morpork (zamiast do Quirmu), gdzie z krasnoludem Buogiem (oczywiście, że pojawia się fraza o misji od Buoga) i trollem Liasem zakładają zespół (wyk)rokowy. Podczas pierwszego koncertu w Załatanym Bębnie dzieje się coś dziwnego - Imp, zwany niebawem Buddym Hollym, na gitarze kupionej w magicznym sklepiku doprowadza publiczność - w tym statecznych magów - do szaleństwa. Cudem unika tragicznego końca, co obserwuje Susan, wnuczka Antopomorficznej Personifikacji oraz córka Morta i Ysabell, mająca odebrać duszę Impa; w klepsydrze barda zamiast piasku jest błękitne światło. Skąd się wzięła Susan, pytacie zapewne. Wzięła się z pensji dla panien w Quirmie, gdzie pewnej nocy obudził ją mocno zirytowany Śmierć Szczurów i zawlókł do stajni, gdzie czekał już na nią Pimpuś, po drodze wyjaśniając - za pomocą mówiącego kruka - że teraz ona ma przeprowadzać dusze do wieczności. Nie tylko Susan szuka dziadka, ze Śmiercią chcą rozmawiać także magowie, którzy w sile muzyki węszą niebezpieczeństwo (i obrazę dla uniwersyteckiej moralności).

Na drugim planie rozwija się biznes muzyczny, oczywiście za sprawą przedsiębiorczego Gardło Sobie Podrzynam Dibblera, który szybko się orientuje, że może zarabiać na biletach, a dodatkowo pijany muzyką tłum chętnie przyjmie kiełbaski, szczury na patyku i minerały w wygodnej do zjedzenia na koncercie formie, nie kwestionując tego, co w środku. Śmierć szuka zapomnienia w pustelni, w Klatchiańskiej Legii Cudzoziemskiej, w alkoholu czy - finalnie - staje się jednym z niewidocznych żebraków. Pobocznie jest też trochę dywagacji nad sprawiedliwością śmierci (czemu mają umierać młodzi i dobrzy, a przeżywają źli i starzy) i wgląd w pensję dla młodych panien z dobrych rodzin.

Inne tego autora.

#147-148 (przeczytałam w międzyczasie ponownie Kosiarza)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 8, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panowie, sf-f - Skomentuj


Ewa wzywa 07 101-102

Jan Koprowski - Maskotka #101

Spis osób:

  • kapitan Zenon Górski - z wykształcenia matematyk, umie pracować samodzielnie
  • Andrzej Wirski - sportowa koszula i spodnie z teksasu, kolega ze studiów Górskiego
  • plutonowy Olszewski - Międzyzdroje, najstarszy stopniem, bo [2]
  • doktor Sawicki - patolog
  • Władek Bojarski - stały bywalec “Kolorowej”, robi w samochodach
  • Zdrojewska - zwana babcią, właścicielka “Bogdanki”, wynajmuje wesołym panienkom z Warszawy
  • Basia Namirska - księgowa z Pabianic, nie tylko ładna, wręcz piękna[1]
  • Irena Bojarska - eks-żona Władka, ładna była, ale wyjechała do Paryża i tam została
  • Zbyszek Namirski - mąż Barbary, kierownik sklepu spożywczego, podobno nie zabiłby nawet muchy
  • Jan Zalewski - z Łodzi, świadek nocnych spotkań w pensjonacie “Bogdanka”
  • sierżant Paprocki - z Łodzi, lubi szybkie rozwiązania oraz przebieranki
  • Bojarska - dystyngowana siostra denata
  • Zbyszek Bojarski - siostrzeniec denata, trochę student, bardziej hazardzista
  • Kępski - starszy mechanik, pilnuje interesu po Bojarskim
  • Tomaszewski - młodszy mechanik, skłócony z szefem
  • “Piękna Danka” - marzy o dżinsowym komplecie z komisu
  • Regina - zadaje szyku w dżinsie, irytując Dankę
  • Zuzanna - ciotka Danki, niestety niechętna sponsorowaniu zachcianek modowych siostrzenicy
  • Staszek - student z Warszawy, a tak naprawdę służby incognito
  • Zdzisiek - zawsze mówi prawdę, nawet jak nieco pijany
  • mecenas Waniewski - zaprzyjaźniony z sierżantem, posiadacz walorów w złocie
  • Edward Kowalski - Otwock, robi w zabawkach
  • Wiśniewski - czasem idzie mu w kartach

Fikcyjne Wirciny pod Międzyzdrojami, kapitan Górski spędza urlop ze swoim przyjacielem ze studiów (nic zdrożnego!). Ponieważ przy drodze nad morze wczasowicze znajdują zwłoki, Górski samorzutnie włącza się w ku radości niedoświadczonego plutonowego Olszewskiego. Denat, zamożny właściciel łódzkiego zakładu samochodowego, nad morzem spotykał się z mężatką, stąd naturalny kierunek śledztwa, czyli zdradzany mąż (który o sprawie wiedział z anonimów). Mimo nie do końca ciekawej przeszłości męża i jego krętactw na przesłuchaniu, milicja szuka złodzieja złotego sygnetu w Łodzi, a finalnie sprawę wyjaśnia tytułowa maskotka w samochodzie jednego z podejrzanych oraz przebieranka, którą wykonał sierżant Paprocki.

[1]

… musiał przyznać patrząc na jej zgrabny biust i świetnie prezentującą się w letniej sukience sylwetkę. Kształtna głowa, lśniące włosy, nieco rozjaśnione, upięte w kok, piękne zęby ukazujące się przy rozchyleniu namiętnych ust; zdrowa cera i duże, niebieskie oczy, czarne brwi niewątpliwie zwracały uwagę każdego mężczyzny. Słowem babka z seksem, naprawdę warta grzechu - stwierdził Górski w myślach.

[2] Problemy kadrowe w milicji w Międzyzdrojach: komendant w sanatorium, zastępca sierżant Kozioł - chory.

Się je: chrupiące bułeczki z masłem.
Gadżety: plastikowa maskotka chłopczyka, który po zdjęciu spodenek polewa wodą.
Się pije: wermut z wodą sodową, koniak.

Inne tego autora:

Jerzy Edigey - As trefl #102

Spis osób:

  • mecenas Mieczysław Ruszyński - niewierny Tomasz, czego nie dotknie palcem, to nie uwierzy
  • inżynier Koryciński - mimo wykształcenia technicznego zwolennik parapsychologii
  • podpułkownik Krzyżewski - wierzy w przypadek, uroczy gawędziarz
  • (doktor) Boguszewski - wielbiciel pokera
  • sierżant Jan Siatka - lubi zaglądać do kieliszka, więc się stacza
  • Cyganka - wróży z wdzięczności za poczęstunek i bilet na pociąg
  • Stanisław Prochal - przedsiębiorca budowlany ze zwłokami w domu
  • Bronisława Prochalowa - handlarka recyklingiem, nie dość, że z rozbitą głową, to uduszona i utopiona
  • Kazimierz Prochal (23) - syn, ekscytuje się nadchodzącym weselem
  • Zofia Myszka - młoda, przystojna żona Wojciecha
  • Wojciech Myszka - kierowca w Nowej Hucie z biało-niebieskim portfelem, zaginiony
  • Polewnikowa - dozorczyni u Siatki, wdowa
  • Bogusław Polewnik - syn dozorczyni, czuje niepohamowany wstręt do nauki
  • Tadeusz Wiktorek - szatyn z tendencją do łysienia, uwielbia Bogusława

Pensjonat w Zakopanem. Major Krzyżewski nie daje się długo prosić znajomym i opowiada o ciągu łączących się ze sobą spraw. Cyganka, czekając na rzadko kursujący pociąg, wróży na komisariacie, jeden z milicjantów - sierżant Siatka - wyciąga asa trefl, co zwiastuje śmierć. Jako że zadaje się z panienkami i nadużywa alkoholu, odchodzi z milicji. Dopiero 4 lata później, już w cywilu, powraca jako zaginiony; jego rozkładające się zwłoki zostają znalezione w zamkniętym mieszkaniu, a pod stołem leży znamienna karta - as trefl. Niezależnie, zdarzają się dwa przestępstwa, które milicja poszlakowo zaczyna łączyć z zabójstwem Siatki: Prochalowa, handlarka złomem i butelkami (w latach 50. jest to zyskowny interes, nie to, co dzisiaj), zostaje znaleziona zamordowana, a pieniądze i charakterystyczny zegarek, złota Doxa, skradzione. Jakiś czas później znika niejaki Myszka, kierowca z przedsiębiorstwa budowlanego. Jego zwłoki zostają znalezione w piwnicy domu, w którym mieszkał zamordowany Siatka. Podejrzani zostają aresztowani na podstawie powiązań towarzyskich - obaj pili z Siatką, jeden młodzieniec pożyczał pieniądze od Prochalowej i kumplował się z jej synem, drugi pracował jakiś czas z Myszką. Problemem okazuje się być udowodnienie na podstawie skradzionych rzeczy, który z delikwentów dokonał zbrodni. Poszlakowy proces trwa długo, jeden z oskarżonych się nie przyznaje, drugi zrzuca winę na pierwszego, a potem odwołuje zeznania.

Jak większość tego typu “opowiadanych” spraw, ta jest dość statyczna i nudna, a narracja po latach odejmuje jakichkolwiek emocji, bo od razu wiadomo, jak się wszystko skończyło.

Inne tego autora tutaj.

Inne z tego cyklu tutaj.

#146 (przeczytałam też po raz kolejny EW100).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 5, 2020

Link permanentny - Tagi: 2020, kryminał, panowie, prl - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Małgorzata Musierowicz - Noelka

Byłam przekonana, że do pewnego momentu czytałam Jeżycjadę na bieżąco, ale brak notek pokazuje, że chyba nie albo się tego wstydziłam (ja? wstydzić się nawet najgorszych lektur? phleeze). I teraz tak się zastanawiam, czy nadrobić całość, co pewnie samo w sobie dużo czasu nie zajmie, ale czas pisania o książkach to już piechotą nie chodzi.

Noelkę swego czasu uwielbiałam, czytałam ją ładne kilka razy, zachwycona wigilijną podróżą bohaterki po jeżyckich mieszkaniach, siorbiąca razem z nią na potencjalnie niesłownego chłopaka, co miał przyjść, a nie przyszedł (licealne story of my life). Tak bardzo mnie ujął opis wigilii pod Kaponierą i kamienicy na Roosevelta 5, że zaczęłam rozważać studia z Poznaniu, efekt znacie. Ale do brzegu. Elka Stryba, mająca na wyłączność dziadka, stryjecznego dziadka i dzieląca ojca tylko z jego pracą, wpada w furię, kiedy dowiaduje się, że dziadek spuścił na drzewo chłopaka, egzotycznego Baltonę, na którego czekała, stryj zaprosił na wigilię handlarę spod Kaponiery (swoją dawną miłość, malarkę sprzedającą obrazy), a ojciec planuje spędzić wigilię z jakąś obcą babą. Szukając Baltony, trafia najpierw do domu Borejków, gdzie na wejściu zostaje zaliczona do rodziny, a potem do Kowalików, skąd z Tomciem Kowalikiem w stroju Gwiazdora wyrusza - jako Aniołek - na świąteczną fuchę rozdawania prezentów. Jak to w opowieści wigilijnej, wszyscy się ze wszystkimi godzą, magia świąt, a na końcu pocałunek.

Tyle że w tej na pozór uroczej opowiastce autorka zawarła tyle krinżu, uprzedzeń i cudownych zbiegów okoliczności, że więcej chyba nie można. Wypukłe czoło zdradza inteligencję, małe oczka chytrość. Ludzie bogaci są prymitywni, biedni są wielcy duchem. Dla zawiązania intrygi kobiety u Strybów giną tuż po urodzeniu dziecka - najpierw żona dziadka Metodego, przez co Grzegorz nie zaznał kobiecej ręki, potem matka Elki, której owdowiały ojciec nie potrafił okazać miłości. Grzegorz przez *rok* umawiał się z - spoiler alert - Gabrysią i mimo jej wielkiej miłości do całej rodziny, nigdy w rozmowie nie wyszło, jacy są, więc na wigilię idzie przekonany, że to straszne snoby. Cała historia wizyty u Dominikanów, w ostoi miłości i prawości, gdzie azyl znajdą wszyscy, zakończona zgarnięciem żebraczek z Rumunii (nazywanych zamiennie Cygankami), jest słodka do momentu, kiedy dziewczynki są w obcym domu rozebrane i wykąpane, mimo że nikt nie jest się z nimi w stanie porozumieć. Wolna duchem Aniela Kowalik skarży się, że Bernard jest bezrobotny i *tylko* zajmuje się dziećmi, zaś doktor Kowalik traktuje zamążpójście Idy jako koniec jej kariery. Na każdym kroku odbywa się okrutny fat-shaming, jako że dystynktywną cechą Pulpecji jest żarłoczność, podobnie Elka - poza loczkami i orzechowymi oczami - jest, po wielokroć podkreślane, obfita. Najlepsza babcia, Mila Borejko, ostoja tolerancji, nie lubi swojej “dziwnej” wnuczki, bezosobowego Tygryska, który mógłby mieć jakąś dziewczęcą ksywkę. Mnie osobiście boli rozciagnięcie topografii, gdzie Tomcio z Elką wychodzą z Noskowskiego 2, wsiadają w tramwaj pełen wesołej gwiazdkowej ekipy, jadący w kierunku Ogrodów, jadą, jadą, jadą, śmiechom i facecjom nie ma końca, wreszcie wysiadają pod Teatrem Nowym. Dla tych nie z Poznania - miejsca te dzieli 400 metrów, jeden przystanek tramwajowy. Nie mam siły się już pastwić nad czasem, gdzie przez chyba 4 godziny Tomcio i Elka odwiedzają jakieś 10 domów, rozsypanych po całej dzielnicy, w każdym jedząc pierogi i makowce, śpiewając i rozdając prezenty. Tym wszystkim, którzy chcą dać swoim dzieciom trochę sielskiej, poznańskiej opowieści, radzę dodanie didaskaliów w wielu miejscach, nie tylko w tych, które się zdezaktualizowały historycznie jak Delikatesy “To Tu” na Dąbrowskiego albo wysokość emerytury w milionach.

EDIT Zapomniałam o tej śmiesznej scenie, kiedy Grzegorz stoi nad karpiem miotającym się w przedśmiertnych drgawkach i bezrefleksyjnie stwierdzającym, że chyba ryba umiera i można by ją dobić.

#145

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 4, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, mlodziezowe, panie - Komentarzy: 5


Wielkopolska w weekend - Trzcianka

Trzcianka to najbardziej chyba zaniedbane fotograficzne miejsce na moim blogu. Bywam tam kilka razy w ciągu roku - wiosną, zimą, latem i jesienią, a jedyne zdjęcia, jakie pokazałam, to ogród mojej teściowej, który - oczywiście - jest przepiękny, ale niekoniecznie dostępny dla szerszej widowni. Dziś garstka widoków z okolic 11 listopada - patriotyczne parasolki na ul. Kościuszki, mural przy Rondzie Solidarności i Kościół pw. Św. Jana Chrzciciela ze scenką rodzajową.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 3, 2020

Link permanentny - Kategorie: Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: trzcianka, murale - Skomentuj