Gdy się ma lat naście i przeżywa się pierwsze fascynacje światem damsko-męskim, dość powszechną zabawą jest dopisywanie dodatkowych dymków w komiksach czy dorysowanie narządów drugorzędowych i trzeciorzędowych na obrazkach. Mniej więcej na tym poziomie zatrzymali się twórcy Kung Pow. Wzięli mnóstwo klasycznych, pompatycznych i zapewne kultowych karateckich filmów, po czym podomalowali cycki, siusiaki oraz dołożyli chamskie dopiski (czytaj: zmontowali z kawałków idiotyczną parodię, mniej więcej na poziomie filmów z Leslie Nielsenem). Film jest straszliwy, gorszy od Pieska Leszka (jeśli nie znacie, jesteście ludźmi szczęśliwymi). Jest krowa-karateka, tryskająca mlekiem z wymion, mistrz Betty, posiadający siłę w oparciu o guziczki na biuście i tytułowy Kung Pow z twarzą na języku. Coś w sam raz dla 12-latków.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 9
Z polecanek Kizi [blog nie istnieje - 2019]. Zbiór opowiadań, w których losy bohaterów stykają się w magicznej nowojorskiej kamienicy Preemption. Mam duży sentyment do nowojorskich kamienic, głównie za sprawą magicznego monumentu w Ghost Busters (proszę nie pytać, co ja mogę) i aury niesamowitości w Dziecku Rosemary. Tutaj w kamienicy mieści się biuro nieruchomości, w którym pracuje Donna. Mieszkają rodzice z utalentowaną literacko córką kończącą high-school. Ekscentryczny milioner współwynajmuje apartament z nieśmiałym księgowym, który rozmawia z windą firmy Otis. Asystentka w firmie adwokackiej przyprowadza swoich facetów na nocne igraszki. Jąkający się księgowy znajduje na Manhattanie za s.e.k.s-shopem warsztat jubilera-magika. Młody aktor chce zostać komikiem, jak jego dziadek, ale ostatecznie zostaje Myszą. Ksiądz wygłasza co dzień kazania aż do dnia, kiedy do kościoła przychodzi tajemniczy mężczyzna z pistoletem. Życie tych wszystkich ludzi przeplata się - niektórzy się znają, niektórzy się poznają dzięki wspólnym znajomościom, niektórzy bywają w nietypowej knajpie, gdzie podaje się Jajko, Baraninę czy Deser (marzenie człowieka niezdecydowanego).
Historie opowiadają o uczuciach. O ludziach, którzy nie czuli i nagle zaczęli coś czuć. O tym, że zdarzają się okazje, których nie warto odrzucić, mimo że na pierwszy rzut oka wydają się być co najmniej dziwne. I o przecinaniu się ludzkich ścieżek. Ładne, ciepłe, czasem erotyczne historie, które w ostatnich epizodach splatają się w węzeł.
Ostatnio dość rzadko mi się zdarza, żebym wsiąkła w książkę na tyle, by zapomnieć o całym świecie. Udało mi się na tylnym siedzeniu samochodu chyba podczas przedostatniej historii przegapić granicę, dopiero natrętnie gapiący się na mnie celnik sprawił, że oderwałam wzrok od książki. Zgadzam się też z Jonathanem Carrolem, który napisał przedmowę - jeśli ktoś tę książkę przeczytał i mu się nie podobała, to jest z nim coś nie tak. Uprzejmie donoszę, że ze mną jest wszystko w porządku.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2007, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 4
Bardzo tradycyjny thriller, w którym bohater już był całkiem przegrany, kiedy nadludzkim wysiłkiem... Dyspozycyjna recepcjonistka jednego z hoteli w Miami wracając z pogrzebu babci spotyka na lotnisku przemiłego młodego mężczyznę, który okazuje się być bandytą. Zamiast miłego tete-a-tete przez cały lot usiłuje się wyrwać porywaczowi, który za jej pomocą chce stuknąć jednego w ważnych gości hotelu, grożąc dziewczęciu, że jego kumpel skrzywdzi ze skutkiem śmiertelnym ojca dziewczyny. Cillian Murphy jak zwykle jest ślicznym sukinsynem, panienka dość mdła. Scenariusz dość dziurawy, ale stosunkowo niezły.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
- Ryby - Żywe - Wędzone - Otwarte
- BAR RYBY
- Ciężarówka z napisem TRANSMLECZ
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Śmieszne
- Skomentuj
Zrobiłam sobie notatki na okoliczność bycia off-line w samochodzie w notesiku w koty od siwej (zasadniczo mogłabym być on-line, bo TŻ skuszony informacją, że w hostelu jest[1] free wifi zabrał laptopa, ale uznałam to za pewną przesadę).
[1] Jest, ale w okolicy recepcji i pewnie jakiejś sali okolicznej. Na IV piętrze kamienicy nie dochodziło (tym razem udało mi się nie skręcić kostki, więc IV piętro nie było aż tak przerażające). Berolinę [2024 - link nieaktualny] gorąco polecam (dzięki, Agg). Wykorzystano taki sam pomysł jak w czeskim "U Semika" i w węgierskich CityApartments - stara kamienica wyremontowana i przerobiona na pokoje gościnne. Bardzo czysto, łazienki wspólne, ale blisko i niekrępujace (oczywiście bardziej błyskotliwe ode mnie osoby zorientują się, że są i damskie (z babeczką na drzwiach i z kubełkiem w toalecie), i męskie (z odpowiednim chłopyszkiem i pisuarem) i pójdą do właściwej, a nie do tej bliżej. Widok na wnętrze studni i ścianę, więc jak kto wrażliwy, to można prosić o pokój z widokiem. Dają ręczniki, co jest niebagatelną zaletą dla sklerotyków, które notorycznie o ręcznikach zapominają.
Parkowanie w Charlottenburgu 1e/h. Obiad dla trzech osób w typisz niemieckiej knajpce z tradycjami przy Wilmersdorfer Strasse - 31e. Berlin pachnący lipami - bezcenny.
Mam słabość do Berlina. Wygląda tak, jak większość polskich miast mogłoby wyglądać - czysty, odremontowany, z doskonałymi drogami (niniejszym chciałam gorąco pozdrowić serwis map24.de, z którego wydrukowałam sobie dojazd z do hotelu w formie prostych instrukcji dla ciemnoty i który, mimo że ni cholery nie zgadzał mi się z mapą[2], okazał się być dojazdem genialnym, prostym i w zasadzie uniemożliwiającym błądzenie) i przemyślany. Berlińskie metro U-bahn pozwala na przemieszczanie się z dowolnego miejsca w dowolne inne miejsce w obrębie miasta i okolic.
[2] Mental note to self: Zuza, nie kombinuj. Jak Ci kazali tak jechać, to tak jedź.
Mogłabym w Berlinie, a zwłaszcza w Charlottenburgu zamieszkać. Przy deptaku na Wilmerdorfer Strasse jest wszystko, czego do szczęścia turyście i zwierzęciu wyprzedażowemu potrzeba - Peek&Cloppenburg, Orsay, H&M, Pimkie i wszelkie inne ciuchowe cuda. Bankomat Citi, w którym jakimś cudem posiałam kartę (na szczęcie kapryśny bożek pechowego podróżnika był przychylny i padło na prawie przeterminowane maestro). Fastfood rybny, stragany ze ślicznymi owocami, Dunkin' Donuts i delikatesy Rogacki, gdzie na sporej powierzchni są ryby, sałatki, mięsiwa, wino, sery, wędliny, pieczywo i wszelkiego typu cuda spożywcze, które można nawynos albo spożyć na miejscu, wśród innych współspożywających szybki lanczyk na stojąco. Fajniej niż w tradycyjnym centrum handlowym, bo wszędzie w okolicy śliczne kamienice i pachnące lipy. A wieczorem dziwki w absurdalnie wysokich szpilkach na ulicach, otwierają się burdele i nocne kluby. Jak to jest "ta gorsza dzielnica", to boję się myśleć, jak wygląda "ta lepsza".
Lubię też Berlinerów (Berlińczyków?). Są życzliwi. Uśmiechnięci. Pomocni. Zachwyceni, że ktoś próbuje mówić nieporadnym i przemieszanym z angielszczyzną niemieckim. Nie dlatego, że chcą ci coś sprzedać. Ot tak, bo jest ładny dzień i są mili. Pani na straganie warzywowo-owocowym kazała dołożyć limonkę gratis, bo papaja koniecznie z limonką.
W zasadzie to ja na koncert pojechałam. Koncert megawykurw. Muzycznie pewnie mocno taki sobie, bo tak na oko Steele nie słyszał, co śpiewał, ale było na tyle głośno, że mi to nie przeszkadzało, bo ja tam na randkę jak zwykle jechałam. Jako osoba wiekowa wlazłam na balkonik, skąd widok na scenę (i na Petera Steela w pełnej okazałości) był przyzwoity. Mało z nowej, słabej płyty, więcej chwytliwych staroci, gardło mnie bolało. Na scenę tradycyjnie poleciał czarny stanik w sporym rozmiarze (nie mój, ale nie powiem, że nie rozważałam). Niestety, skonfiskowali aparaty.
W nocy była Burza. Ale taka naprawdę - waliło i błyskało, deszcz sie lał jak z wiadra, dodatkowo okno otwarte na studnię pewnie jeszcze dodawało akustycznej mocy. Lubię burzę.
Lubię też zakupy w niemieckim Realu. Za każdym razem wyjeżdżam z koszykiem pełnym cudności. 20 różnych rodzajów Sheby (koty mówią, że się różni w smaku), świeży ananas, papaja, Jelly Belly, pasty curry, suche kiełbaski, ser haloumi, nieodmiennie Irish Cheddar, greckie serki feta-like, tic-taki o smaku mango, marynata miodowo-musztardowa do mięsa i papryczki nadziewane serem. I greckie wino. Foremki do babeczek i czipsy czekoladowe do pieczenia. Czemu u nas nawet w bardziej rozpustnych delikatesach nie ma takiego wyboru? Proszę pani, tu wszystko jest smaczne.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Listy spod róży -
Tagi:
niemcy, berlin
- Komentarzy: 14
Prawda was wyzwoli, czyli o wolnej prasie w Ankh-Morpork. Zaczyna się niewinnie, bo od kartek z "nowinkami", jakie młody de Worde wysyła za niewielką opłatą do ludzi, którzy chcą nowinki czytać. Gdy przypadkiem trafia na wynaleziony właśnie druk, zaczyna do niego docierać, że w zasadzie sam może tworzyć zawartość swojej gazety. I jak na zawołanie Patrycjusz Vetinari zostaje oskarżony o kradzież i próbę zabójstwa sekretarza.
Młody de Worde i Sacharissa są dość bezpłciowi, ale bardzo warto ze względu na parę bandytów - pana Tulipana (dość nieokrzesanego, ale znawcę sztuki) i pana Szpilę (tego, co mówi i jest od pracy koncepcyjnej). Sporo Straży (pojawia się kwestia pochodzenia gatunkowego Nobby'ego Nobbsa), trochę krasnoludów i duża rola psa Gaspode'a.
#32
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 12, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2007, panowie, sf-f
- Komentarzy: 6
Przyjemna komedia romantyczna o amerykańskim kucharzu, który pojechał do Francji i tam dopiero pokazał, co to znaczy gotowanie (yeah, right). Sielska historyjka o tym, jaki fajny jest slow food, że francuscy właściciele knajp są niesamowicie temperamentni, a córki właścicieli często zostawiają na krześle koronkowe biustonosze. Zwłaszcza gratka dla fanów Earla, bo w roli głównej Jason Lee (chociaż przez cały film miałam nieodparte wrażenie, że to Azrael z Dogmy ze swoim diabelskim uśmiechem).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 12, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Po bardzo słabej "12" miłe zaskoczenie. Bardzo spójna, wielowątkowa intryga. Doskonali etatowi bohaterowie (Matt Damon w roli amanta, Clooney z bogatą mimiką i Brad Pitt, który dla odmiany głównie pije, a nie je, jak w poprzednich częściach), ciekawi nowi - niezły Pacino, okrutnie zestarzona Ellen Barkin (ja wiem, że ma ponad 50 lat, ale na litość, coś masakrycznego), brak Julii Roberts. Same zalety. Dużo gagów, spory element zaskoczenia, chociaż od początku wiadomo, że - jak we wszystkich filmach gangstersko-włamywackich - musi się udać.
Dodatkowy plus za piękne widoki, stylizację muzyczną i kolorystyczną na lata 70.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 11, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 4
Kotek bez szwów (bardzo dzielny). Wyniki wstępne kiepskie - nowotwór złośliwy. Ciąg dalszy życia na wulkanie z nadzieją, że kolejne głaskanie kociego brzucha nie wykryje nowych guzów.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 11, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Koty
- Komentarzy: 7
Przyznam się bez bicia, że kiedy film wszedł do kin, miałam Nastawienie. O, będzie o tym, jak ksiądz-bandyta zabił biedną dziewczynę podczas egzorcyzmów. Okazało się, że nie. Takie jest początkowe założenie filmu, który rozpoczyna się od śmierci dziewczyny (w tej roli pechowa Jennifer Carpenter, ta sama, która w Dexterze grała siostrę tytułowego bohatera) i przeradza się w historię procesu, mającego ocenić, czy ksiądz mógł dziewczynę uratować, czy też nie. Dużo retrospekcji, które stopniowo zmieniają podejście do tego, jak naprawdę historia Emily wyglądała.
Niezły, ale raczej dla wielbicieli thrillerów sądowych niż horrorów.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 10, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj