Nie mam wprawdzie genu rolniczego, w doniczkach (jak parokrotnie pisałam) udaje mi się wyhodować zielsko, a zimę od 9 lat przeżywa jedynie zabiedzony kawałek winobluszczu od teściowej, ale lubię kwiatki. Sama więc się sobie dziwię, że pierwszy raz do Ogrodu Botanicznego trafiłam dwa lata temu[1]. Ale od kiedy pojechałam, to wracam. Niby co roku to samo, ale wszystko się zmienia. I park, i my. Rok temu kołysałam w brzuchu małego człowieka, w tym roku mały człowiek oglądał świat z bezpiecznej wysokości ramion taty. Za rok będziemy trzymać małego człowieka za ręce i prowadzić po bezpiecznych ścieżkach[2]. I pewnie będą nowe, a przecież takie same, rośliny:
GALERIA ZDJĘĆ:
[1] Mogłam wcześniej, bo na pierwszym roku studiów na jednej imprezie głuszył mnie student wtedy jeszcze Akademii Rolniczej i zaproponował, że mnie oprowadzi poza sezonem. Na skutek pewnego zbiegu okoliczności przełożyłam spotkanie o tydzień i przejechałam w pewien poniedziałkowy poranek całe miasto tramwajem numer 1 tylko po to, żeby upewnić się, że nikt na mnie nie czeka. Nie zmartwiło mnie to specjalnie, bo nawet delikwenta nie pamiętałam. Po latach szkoda tylko, bo mogłam odwiedzać ogród co roku.
[2] Miało nie być rzewnie, ale wyszło jak zwykle.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 2, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
ogrod-botaniczny
- Skomentuj
Gorąco popieram lokalny folklor, a pyra z gzikiem to jedna z moich ulubionych potraw, jakie przysposobiłam po przyjeździe do Poznania. Nie ma dwóch zdań - bistro Pyra Bar serwujące mnóstwo potraw z ziemniaka ze sztandarową pyrą wzbudziło mój entuzjazm, zwłaszcza że tanio (niebagatelna zaleta dla Poznaniaka), w centrum (na Strzeleckiej, rzut małym berecikiem od Kupca Poznańskiego) i mają wygodne kanapy, na których można się z nieletnią rozłożyć i, w trakcie podjadania pieczonego ziemniaka z sosem, nakarmić papką śliwkową. Zdjęć nie będzie, bo nie miałam aparatu.
Aparat mieli za to dwaj młodziankowie, których strasznie podochociło wejście emo-dzierlatek (dude, prawdziwe emo!). Emo-dzierlatki występowały w liczbie sztuk trzech, kładły się na siebie, myziały po rączkach i ogólnie stanowiły zapewne smaczny widok dla panów w plus minus komplementarnym wieku (nie ukrywam, że z TŻ-em pochichotaliśmy w kątku[1] i wróciliśmy do naszych ziemniaków). Panowie grzecznie zapytali, czy mogą dziewczętom strzelić fotkę. Dziewczęta zezwoliły, wykonały pewne przetasowania na kanapie, żeby lepiej się wyeksponować, młodziankowie fotki strzelili, po czym stwierdzili, że efekty sesji znajdą na demotywatory.pl.
[1] No jak można nie chichotać, jak emo-dziewczęta skończyły właśnie liceum, są minutę przed maturą, a chłopak jednej pił z dziewczynami z ASP i zaspał na coś tam. Po długiej dyskusji, czy warto być w takim związku, dziewczę oświadczyło z patosem: "A potem mi powiedział, że ja się za bardzo wszystkim przejmuję. I poczułam się jak gówno". Ciężko bym nastolatką, a zwłaszcza emo-nastolatką. To ja jeszcze sobie przemyślę, czy chcę, żeby moja córka była emo, czy co tam za 15 lat będzie kaczi i dżezi.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 30, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj
Czekałam na tę książkę i może dlatego poczułam rozczarowanie lekturą. Zbyt dużo słów, za mało za słowami, forma nad treścią przy tak w zasadzie braku widocznej formy. A przy tym to bardzo dobra książka o psychologii tłumu (doceniam mimo całkowitego braku zainteresowania piłką kopaną). W Ankh Morpork w piłkę (a w zasadzie w drewnianą kulę) grają wszyscy, a ci, co nie grają, to przynajmniej kibicują drużynie ze swojej dzielnicy. Piłka jest taka bardziej krwawa i nikt za bardzo nie pamięta, o co chodziło, ale ważne, że wszyscy noszą szaliki, tłoczą się i jedzą podłe zapiekanki i czasem zobaczą jakieś kopnięcie. Tymczasem na Niewidocznym Uniwersytecie Myślak Stibbons odkrywa, że jeśli Uniwersytet nie powoła drużyny i nie zagra meczu, straci dotację, dzięki której magowie mogą kilkanaście razy na dobę spożywać pyszne, wielodaniowe przekąski. Patrycjusz Vetinari również przychyla się do opinii, że piłkę trzeba wreszcie ucywilizować i skodyfikować.
Ale jak zwykle to, co najważniejsze, dzieje się w kuluarach. Ściekacz świec - nadzwyczaj elokwentny i niebezpiecznie inteligentny Nutt - okazuje się doskonale wiedzieć, jak sprawić, żeby drużyna Uniwersytetu wygrała. Glenda, szefowa nocnej kuchni, ma cięty język i silne poczucie sprawiedliwości. Juliet jest niebłyskotliwa, ale za to piękna. A Trevor Likely - świetnie kopie metalową puszkę.
Lubię sceny starć między nadrektorem Ridcullym a nadrektorem nowego uniwersytetu w Miedziczole (do niedawna dziekanem), subtelną grę, jaką prowadzi patrycjusz ze wszystkimi, pozwalając im myśleć, że dyktują mu, co ma robić. Zaimponował mi sekretarz Drumknott, wyjaśniający, że sam kupuje swoje spinacze. Rozbawiła mnie Glenda na pokazie krasnoludzkiej haute couture. I, co mnie zdziwiło, bardzo wciągnęło mnie sprawozdanie z meczu, jaki Niewidoczny Uniwersytet stoczył z przedstawicielami miasta Ankh Morpork. Nie jest to moja ulubiona książka, ale ma dużo fajnych scen.
Inne tego autora tutaj.
#17
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 29, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Nie wiem, kto był bardziej zachwycony - Maja, koty czy ja.
I tak trochę z poczucia obowiązku - Starbucks w Poznaniu. Mam kubeczek, misja zakończona. Wrócę, jak przewalą się te tłumy. Nie jestem zachwycona - miejsce ciasne, bardzo "przechodnie", nie nadaje się na zjedzenie spokojnego śniadania czy innego przekąskowego brunczyku. Wokół jest więcej miejsc, w których przyjemniej.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 28, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Put on your red shoes and dance the blues.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 28, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1
Ciepły leniwy film o ludziach, którzy szukają miłości. Takich zwykłych, zupełnie ze sobą niezwiązanych, których ścieżki się ze sobą splatają w seriach przypadków. Dwie nastolatki drażnią się ze starszym mężczyzną, który ewidentnie ma na nie ochotę. Ojciec dwóch synów, Richard, który rozstał się z żoną, spotyka Christine - po godzinach artystkę, a w godzinach - taksówkarkę wożącą starszych ludzi. Christine chce pokazać swoją twórczość światu w lokalnej galerii, ale napotyka niechęć od strony kustoszek. Starszy syn Richarda wchodzi w bliższy kontakt z nastolatkami, które chcą na nim przetrenować swoje umiejętności łóżkowe. Młodszy, kilkulatek, rozpoczyna erotyczną rozmowę z nieznajomą/-ym na internetowym czacie. Finał filmu splata losy wszystkich ze sobą tak, jak mógłby to zrobić w przereklamowanej i zbyt wysoko jak dla mnie ocenianej Magnolii (a do tego bez obciachowej piosenki, gdzie wszyscy tańczą w deszczu żab).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 27, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Wiało jak nie wiem co, ale szczelne zawinięcie w chustę oraz gruby kaptur pozwoliły iść nam dziś po najlepsze gołąbki w Poznaniu. Boczna droga, lasek z iglakami i kwitnącymi drzewami owocowymi, w końcu powrót do cywilizacji i domy z pięknymi ogrodami. Tym razem Maj nie usnął w drodze do, objaśniłam więc, co to są gołąbki i się tylko tak nazywają, budząc chyba pewien entuzjazm u panów proweniencji budowlanej, spożywających w głębi gołębianego baraczku. Przed baraczkiem, zaraz obok kartki głoszącej, że "Prosimy nie karmić kota", pożywiał się śliczny czarno-biały dachowiec z niesamowitymi mitenkami na przednich łapach - całe łapy czarne, a tylko paluszki białe, z łagodnymi owalami dookoła każdego palca (niestety, ze względu na brak chwytnego ogona, nie mam nic do pokazania, a szkoda). Ponieważ zostały mi jeszcze jakieś drobne, poszłyśmy do mojej ulubionej warzywnej budy opodal, gdzie - jak przystało na zieleninowego profana - zapytałam, co to za fajna mierzwa zieleni i dowiedziałam się, że szpinak. Sympatyczny pan chciał mi tę mierzwę opylić w całości, ale wyjawiłam, że ja szpinaku to niespecjalnie, ale córce bym trochę ugotowała i co pan na to. Pan na to bez problemu wygarnął z wora odpowiednio mniejszą porcję i powiedział, że normalnie to by nie dzielił na mniejsze, ale dla dziecka...
Wracałyśmy w podmuchach coraz to silniejszego wiatru, jedna Majowa ręka na moim obojczyku, druga na ramieniu. Żeby się dziecku nie nudziło, zaczęłam śpiewać durne rymowanki o tym, że poprzez lasy, poprzez bory, maszerują sobie stwory czy że przez ugory i choinki pokwikując biegną świnki, kiedy zorientowałam się, że mały cieplutki Maj od jakiegoś czasu już drzemie przytulony policzkiem do mojego mostka, posapując czasem. Borem, lasem.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 27, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 4
Przedziwny, bardzo Gilliamowy film. Jeliza-Rose ma 9 lat, bogatą wyobraźnię i rodziców narkomanów. Najpierw przedawkowuje matka, potem ojciec, ale nie przeszkadza to dziewczynce żyć w świecie swojej wyobraźni, wprowadzając w ten świat elementy realności - zwłoki ojca, główki lalek na czubkach swoich palców, złowieszczą sąsiadkę i jej niepełnosprawnego intelektualnie syna. Bardzo piękne, ciepłe, złocisto-jesienne obrazy i niepokojąca, zupełnie nieprzystająca do niespełna 10-letniej dziewczynki treść - dużo zabawy odbieraniem dorosłego przez dziecko. Dużo nawiązań do książkowej "Alicji w Krainie Czarów", sporo makabry i nasycenia nierealnością. Podobało mi się, ale rozbolała mnie głowa.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 25, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 7
Cały czas mam to wzięte nie wiadomo skąd przekonanie, że kiedyś kupię jedną z willi na Sołaczu. Rzut beretem od parku, kilka kroków od Francuskiego Łącznika. Z wiewiórkami bywającymi w ogrodzie i niedzielnymi spacerowiczami zaglądającymi z ciekawością w moje okna.
I kto powiedział, że nie da się wiewiórki 50-tką?
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 24, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
solacz
- Komentarzy: 1
Zamotałam się z dzieckiem w chustę i poszłam do sklepu. Dziecko z mamą w chuście budzi bardzo pozytywne emocje. Mama kupująca butelkę piwa i płacąca drobniakami - niekoniecznie.
PS No przecież nie będę tłumaczyć pani w sklepie, że to do pysznego gulaszu.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 22, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Śmieszne
- Komentarzy: 3