Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Hanna Januszewska - Pierścionek pani Izabeli

Jedna z tych książek z dzieciństwa, których się po latach szuka, pamiętając tylko, że był budynek z galeriami i z tych galerii wchodziło się do domów, a przed domem rósł kasztanowiec. A potem się po latach czyta i już-już się wsiąka w magię domu, którego zacinające się normalnie drzwi przenoszą bohaterów w czwarty wymiar, gdy jak wiadro zimnej wody oblewa czytelnika natrętna pedagogiczna nuta. A to student fizyki trafia do ogrodu Izaaka Newtona i uczy się o przyciąganiu ziemskim, lubiący fajerwerki 10-latek trafia w czasy Napoleona i dowiaduje się o ówczesnych materiałach wybuchowych, a po wybuchu leci w gwiazdy i ogląda z bliska konstelacje, zaś babcia kochająca kokoszki trafia do kurnika i jest szczęśliwa. Wszyscy przez cały czas szukają tytułowego pierścionka, który ginie pani Izabeli, niegdysiejszej gwieździe opery. I znajdują, bez specjalnych efektów. Oczywiście na końcu wszyscy bratają się na przyjęciu przy galeryjce, bo wszyscy się lubią i chętnie z sąsiadami spotykają.

Urocza książka dla dzieci (tym bardziej, że jedna z dziewczynek Złudnych ma na imię Maja), ale zgrzyta bardzo czytana nieco później niż w wieku lat piętnastu.

#25

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 29, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, dla-dzieci, panie - Komentarzy: 4




Pożegnanie z panią E.

Starałam się. Olewałam jej nabuzowane wzdychanie, kiedy jechałam przyzwoicie. Grzecznie poprosiłam, żeby nie szarpała moimi rękami na kierownicy, chociaż miałam ochotę gromko kazać jej oddalić się na najbliższe drzewo. Wstrzymywałam żałosną prośbę, rwącą się z głębi, żeby do cholery chociaż raz powiedziała, że coś zrobiłam dobrze. Miałam półtora tygodnia przerwy (bo nie miała wolnych terminów), liczyłam, że tym razem pójdzie gładziej, łagodniej, zgrabniej. A gdzie tam. Po kwadransie jazdy wrzask "No ale co ty robisz!" przy jakiejś pierdole typu niezbyt zręczna zmiana biegów. Dziękuję, postoję. Nie po to jlcebjnqmvłnz fvę cemrq yngl m qbzh ebqmvaartb, żeby za własne pieniądze znosić ciągłą irytację i krytykę. Już zupełną wisienką na czubku było stwierdzenie, że ona mi "pomaga" pracować sprzęgłem, bo sama nic nie umiem. Dziękuję ponownie. Wyraz urazy na twarzy, kiedy stwierdziłam, że chcę zmienić instruktora - bezcenny. Ale nie wiem, czy wart wkurwiających 14 godzin.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 26, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje prawo jazdy - Komentarzy: 6 - Poziom: 3


Wielkopolska w weekend: (3) Poznań

Wszystkie prognozy zapowiadały pogodę niestabilną i niepewną, wymyśliłam program minimum - szybki rzut oka na ledwie muśnięty okiem zza bramy Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan. I co? Pogoda cudownie się ustabilizowała, ciepło, nie padało, słonko grzało jakby ktoś mu za to płacił. Ale nie żałuję, bo uważam, że to miły prezent od miasta - w odległości kwadransa samochodem od domu znaleźć miłe miejsce, gdzie można usiąść, popatrzeć przez korony nieco pogryzionych Szrotówkiem kasztanowcowiaczkiem kasztanowców, wypasać na trawie rozbrykane dziecko (które szybko uzyskało chwilową ksywę "Glebożer" i zostało zabrane na bezpieczne spożywczo tereny kolan rodzica) i przez dłuższą chwilę próbować odcyfrowywać stare (i czasem zawiłą gotycką literą ryte) napisy w kamieniach.

Tyle razy przejeżdżałam obok wielkiego, brzydkiego i brudnego hotelu Polonez i ani razu nie spojrzałam, co za nim (a raczej trochę obok) stoi. A szkoda; zza hotelu widać i wieżyczkę kościoła Św. Wojciecha, i szczyt budynku Duszpasterstwa Akademickiego. Za to z cmentarza widać hotel w całej brudnoszarej i kanciastej okazałości, zwłaszcza jako tło dla jednej z bardziej znanych tutaj nagrobkowych rzeźb.

A cmentarz sam w sobie smutny - jak to cmentarz. Oprócz nagrobków, które mówią o dobrym, długim i owocnym życiu, są i takie, które każą szybko zerkać na bliskich stojących dwa metry dalej, czy naprawdę są i mocno chcieć, żeby byli jak najdłużej. Świat, w którym dzieci żyją przez rok, nie jest światem sprawiedliwym.

Jeśli ktoś jeszcze nie widział (GALERIA ZDJĘĆ tu) - naprawdę warto; otwarte codziennie od 10 do 18.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 25, 2010

Link permanentny - Kategorie: Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto - Tag: cmentarz - Skomentuj


Podróż z jednym biletem (2)

Do niedawna poruszałam się stałymi ścieżkami. Tędy do pracy, tędy na zakupy, tędy na jogę, tędy do restauracji; zmiany w rutynie związane były raczej z przeprowadzkami (czy to służbowymi, czy też prywatnymi) niż z chęcią - pun intended - poznania. Autobusem 68 zawsze jeździłam albo do skrzyżowania z tramwajem PST, albo pod pomnik Mickiewicza, albo na dworzec. I od zawsze chciałam wysiąść na rogu ulic Przepadek i Niepodległości, tylko zawsze jakoś brakowało mi motywacji. Do dziś. Bo... czemu nie?

Żeby dotrzeć do centrum, wystarczy przejść krótką i malowniczą ulicą o dźwięcznej nazwie Święty Wojciech (nie: Świętego Wojciecha, bo ŚW to nazwa dawnej podpoznańskiej osady, która została włączona do Poznania pod koniec XVIII w.). Przez chwilę poczułam się jak przewodnik wycieczki: po lewej Pomnik Żołnierzy Armii Poznań[1], po prawej tajemniczy ogród[2], znowu po lewej kościół Św. Wojciecha, po prawej piękny budynek Duszpasterstwa Akademickiego, po lewej zabudowania Zakonu Karmelitek Bosych, a potem mała zgrabna uliczka ze ślicznymi kamieniczkami. Dziękuję, można przestać robić zdjęcia i podnosić głowę wysoko.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] I znowu zrobiło mi się przykro, kiedy zobaczyłam walające się butelki, papierowe opakowania i niedopałki. Miejsce turystyczne bądź co bądź (trzech Niemców w sandałach, grupka czterech emopanien i para z pieskiem o dźwięcznym imieniu Delma), trochę obciach.

[2] Brama była zachęcająco otwarta, ale zostawiłam sobie na następną wycieczkę. Coś ładnego tam jest czy mnie wyproszą, gdy tylko postawię stopę za zabytkowym płotem?

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 23, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 10


Przestrzeń osobista

Mam. I lubię ją mieć. I nagle natknęłam się na ten niefajny aspekt wychowania małego człowieka, kiedy się tę przestrzeń traci. Do tej pory to ja dyktowałam kontakt - brałam na ręce, karmiłam piersią, podnosiłam i nosiłam. Dziecko mobilne kontakt wymusza samo. Co chwila mam je przy kolanach, wdrapujące się po nodze, szarpiące za ubranie, drapiące po twarzy, zdejmujące okulary i ciągnące za włosy. Nie lubię. Staram się to znosić, ale narasta mi irytacja. Lubię moje dziecko i lubię z nim być, ale ten etap jest męczący. Czekam, aż dziecko zacznie się zamykać w swoim pokoju i krzyczeć: "Mamo, nie wchodź!". Wtedy będę żałować, że nie chciałam bliskiego kontaktu łokieć-żebra czy "palec-oko"...

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 22, 2010

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 6 - Poziom: 3


Ferenc Máté - Wzgórza Toskanii

Węgiersko-kanadyjski pisarz wraz z amerykańską żoną-malarką po raz kolejny przyjechali do Toskanii, tym razem po to, żeby kupić dom, obsadzić ogródek warzywami i spędzać niespiesznie życie w małym, włoskim miasteczku, zaprzyjaźnieni z sympatycznie sielskimi mieszkańcami Włoch. I tak też zrobili.

Jak nie jedzą, to podróżują, zwiedzając kilkusetletnie domy, kościoły i miasteczka i smakując koloryt lokalny. Máté opisuje to tak zgrabnie, że widzę kolory i cienie, czuję zapachy i nawet, gdzieś tam pod językiem, czuję smak potraw, których nie jadłam. I już, już rzucam się, żeby spakować małą walizkę i pojechać tą samą trasą, kiedy dociera do mnie, że tamtej Toskanii z lat 80. już pewnie nie ma. Jest za to strona internetowa autora [2021 - link nieaktualny], gdzie można - oprócz historii jego włoskiej winnicy - zobaczyć to, czego w książce brakuje - zdjęcia pięknych włoskich okolic:

Inne tego autora:

#24

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 21, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, panowie, podroze - Skomentuj


Podróż z jednym biletem

Wychowywałam się w mieście bez tramwajów. Przy okazji wizyt w Warszawie, tramwaj mnie przestraszył, bo wyglądał jak trochę mniejszy pociąg, a pociągu trzeba się strzec, bo wiadomo. Kiedyś chyba też jechałam tramwajem w Toruniu, ale bez rewelacji. A do poznańskich tramwajów poczułam ogromną sympatię od pierwszego wejrzenia. Do dziś wolę jeździć tramwajem niż autobusem, lubię kołysanie, nagłe zwroty na zakrętach, dźwięk przesuwającej się zwrotnicy[1] i miasto płynnie przesuwające się za oknem. I dziś pierwszy raz jechałam tramwajem z córką. Podobało się, mimo braku klimatyzacji i gorąca.

Trasa PST (Poznańskiego Szybkiego Tramwaju) jest niespecjalnie długa - 6 przystanków, ale warto się nią przejechać turystycznie (chociaż większość trasy pokonuje w wykopie) ze względu na przystanki. Od zawsze każdy miał swój kolor, od kilku lat każdy[3] dodatkowo jest pomalowany tematycznie [2019 - link nieaktualny]. Najbardziej lubię przystanek Słowiańska:

GALERIA ZDJĘĆ. Oraz kilka wpisów na blogu obok (bo, nie ukrywam, popełniłam trochę autokanibalizmu).

[1] I oczywiście wart każdych pieniędzy widok motorniczego, który na skrzyżowaniu łapie wielką metalową sztabę[2] i wyskakuje z tramwaju, budząc popłoch wśród kierowców nienawykłych, że im przyłoży w przednią szybę.

[2] I przesuwa nią zwrotnicę, która się zacięła.

[3] Oprócz przystanku Kurpińskiego, który jest zwyczajnie bury i pomazany. A szkoda. I oprócz Sobieskiego, który jest typową zajezdnią w plenerze.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 21, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Green Wing

YAHS = Yet Another Hospital Series. Ale to zupełnie nie szkodzi, bo mało medycyny, a dużo absurdu, klasyki brytyjskiego ministerstwa głupich kroków, trochę nieuniknionych podobieństw do "Scrubs", żartów słownych (częstokroć nieprzetłumaczalnych). Tak na marginesie cieszę się niezmiernie, że w zalewie seriali jeszcze odkrywam kolejny sprawiający mi tyle przyjemności.

Na oddział chirurgiczny (Green Wing, bo zielone fartuchy) trafia dr Caroline Todd (trochę mniej atrakcyjna, ale podobnie pechowa jak scrubsowa Elliot) i ląduje między cynicznym acz w środku miękkim jak kaczuszka doktorem Macartneyem (inteligentny i ironiczny rudzielec, zupełnie jak scrubsowy dr Cox) a anestezjologiem-erotomanem doktorem Secretanem (bardziej wyrachowana, acz równie bezpośrednia wersja scrubsowego Todda). Główną osią serialu jest życie uczuciowe Caroline, która zasadniczo jest zafascynowana doktorem Macartneyem, ale łatwo nią manipulować, co skrzętnie wykorzystuje dr Secretan. W tle dużo smacznych wątków pobocznych: ciapowaty Martin, który nie może zdać egzaminu na lekarza, również zakochany bez wzajemności w Caroline, psychotyczna administratorka i psycholog szpitalny Sue White, dla odmiany maniakalnie zakochana w rudowłosym doktorze Macartneyu, uroczo obłąkany dział HR wraz z dyrektorką, Joanną, cierpiącą na przerost libido, niechętnie uprawiającą poufne stosunki z radiologiem Alanem Stathamem (i nie tylko).

Do tego - mimo że absurd absurdem pogania - się wzruszam. Historia związku Caroline i "Maca" Macartneya jest pastelowa, urocza, wiktoriańsko niewinna i ciepła. Czułam ogromną niechęć do scenarzystów za utrudnianie bohaterom życia. Sam serial pozostawia spory niedosyt, na szczęście wątki są zgrabnie pokończone w finałowym pełnometrażowym Odcinku Specjalnym.

Chciałabym więcej.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 20, 2010

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3