Ruby Lennox opowiada swoje życie - od poczęcia do pogrzebu matki. Opowiada w sposób nieciągły, pełen dygresji, bo i ma o czym dygresje robić. Jej rodzina od kilku pokoleń umierała na wojnach (mężczyźni) albo odchodziła znienacka. Cioteczna babka, Ada, umarła po ciężkiej chorobie. Prababka, Alice, zniknęła pewnego dnia, zostawiając po sobie zestaw pięknych zdjęć i niemowlę. Siostra, Gilian, zginęła w wypadku. Matka, Bunty, odeszła na tydzień, podczas którego przedsiębiorczy ojciec oddał je pod opiekę swojej kochance. Ale wróciła, co niespecjalnie wszystkich ucieszyło, bo nie była specjalnie miła. Między wierszami pojawia się jeszcze jedna osoba, którą Ruby odkrywa powoli z pokładów swojej niepamięci. Atkinson buduje świat z kobiet, mężczyźni są na poboczu; pomijając niedopowiedziany twist zaszyty w fabule, który każe przerzucać kolejne kartki, fascynujący jest niegdysiejszy świat przedmieść Yorku, małomiasteczkowe lata 50. (koronacja królowej Elżbiety w jednym z pierwszych telewizorów w okolicy!), potem już bardziej świadome i kosmopolityczne lata 60. i 70.
O książce pisała dees, bardziej składnie i wnikliwie. A ja dodałam w ramach gratisu zdjęcia z berlińskiego Aquarium (i tutaj).
Inne tej autorki tutaj.
#128
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 28, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+ -
Tagi:
beletrystyka, panie, 2014
- Skomentuj
Jackson Brodie jest eks-policjantem, a aktualnie prywatnym detektywem. Takim trochę przypadkowym, bo jedna sprawa wprowadza w jego życie drugą. Aktualnie szuka zaginionych kotów nieco odrealnionej staruszki i przypadkiem trafia na przeterminowaną o 30 lat sprawę zaginięcia dziecka jej sąsiadów. Jej dorosłe już siostry, porządkując dom po śmierci ojca, znajdują maskotkę zaginionej trzylatki w szufladzie ojca. Niebawem trafia też do niego sprawa morderstwa Laury, 18-latki, która została zabita pierwszego dnia pracy w firmie jej ojca. Na czwartą historię natyka się niejako mimochodem - kilkanaście lat temu młodociana matka zabiła swojego męża, bo za głośno rzucił drewnem na opał, odbyła karę i zniknęła, a jej młodsza siostra szuka siostrzenicy. Każda z tych historii to odrębna tragedia, na które nakłada się jeszcze niewyjaśnione do dziś morderstwo siostry Brodiego oraz jego własne, czasem dość nieporadne próby dogadania się z byłą żoną w kwestii opieki nad ukochaną córką, Marlee.
Jak napisała dees, to historie o rodzicach i córkach. Z detalicznie opisaną przeszłością, czasem bez przyszłości, ale wymagające - jak w przypadku zabitej nagle Laury - domknięcia. Bardzo zgrabny kryminał, w którym poszczególne historie składają się w układankę - rozwiązanie jednej prowadzi do rozwiązania kolejnej.
Dodatkowo na podstawie książki (a w zasadzie książek) powstał serial - Case Histories. Dwa pierwsze odcinki obejmują akcję z "Zagadek", kolejne - sądząc po tytułach niewydanych w Polsce - "One Good Turn", "When Will There Be Good News?" i "Started Early, Took My Dog". W roli głównej występuje Jason Isaacs, w którym swego czasu byłam zakochana w serialu Capital City.
Inne tej autorki tutaj.
Poza tym, cierpliwi czytelnicy - dodałam trochę zdjęć z Gendanmenmarktu. Oraz - czegoś dobrego pod choinką Wam życzę.
#127
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 24, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale, Fotografia+ -
Tagi:
2014, panie, kryminal
- Komentarzy: 1
50 metrów od ziemi. Fajnie było do momentu, kiedy mój wagonik zatrzymał się akurat w zenicie, żeby wypuścić tych, co w nadirze. I usłyszałam wiatr. WIATR. Wiatr, co bujał. I duł. I wiał. Sooo not cool. Raz do roku wytrzymam.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 22, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, Niemcy
- Komentarzy: 4
Pierwszy raz o królikach wspomniał sympatyczny pan w windzie, w porannym small-talku. Że nie spodziewał się w Berlinie. Tymczasem spora populacja królików, zamieszkująca pod berlińskim murem, na ziemi niczyjej, dalej zasiedla okolice Muru Berlińskiego i nawet jest o tym polski film. Potem króliki widziała moja H., a dopiero dziś, wracając po spacerze z mżawce do Bramy Brandenburskiej[1] i z powrotem, zobaczyłam i ja. I Maj. Maj zachwycony, planował już wyprawę po świeżą marchewkę, żeby króliki tą marchewką zbawić do pogłaskania.
A wcześniej dałam się wielokrotnie oszukać. Najbardziej dojmujące było oszustwo o dźwięcznej nazwie Hexenhause, polegające na tym, że się siadało na nieruchomej ławce, a dookoła, w osi poziomej, obracał się dom. Sufit nagle był pod stopami albo ławka przechylała się na podłogę, co groziło wypadnięciem. Tyle że nie. Przezorni Niemcy wyposażyli nawet ławkę w panic button (albo proponowali zamknąć oczy). Że niby iluzja. Po tym te wszystkie drobne oszustewka, że jak się kręci bączkiem z czarno-białymi paskami, to nagle pojawiają się kręgi czerwone, zielone i granatowe albo że mały odważnik wydaje się lżejszy od dużego, tyle że nie, były do zaakceptowania. Całe Science Museum Spectrum to miejsce głośnych okrzyków radości, że po raz kolejny udało się mózg oszukać. Albo mózgowi oszukać człowieka.
[1] Unter den Linden dalej rozkopana. Pierwszy raz szłam tamtędy w 2007 roku i od tamten pory nic się nie zmieniło. No, wtedy pod Bramą nie było manifestacji ukraińskiej, a dziś i owszem.
Adresy:
Do Muzeum Techniki i Centrum Nauki Spectrum można wejść na jednym bilecie (dzieci do lat 6 nie płacą), ale obydwie instytucje mieszczą się w innych budynkach. Spectrum mieści się przy Möckernstraße 26, Muzeum - tuż obok, przy Trebbiner Straße 9.
Obiad: wprawdzie pojechaliśmy szukać pożywienia na Unter den Linden, ale wróciliśmy do świetnej greckiej restauracji przy Tempelhofer Ufer 12. Taverna Athene serwuje ouzo w ramach aperitifu, dla młodzieży błękitny sok chyba z granatów.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 21, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy
- Skomentuj
Dwa lata temu w trakcie poprzedniej wizyty groziłam aresztem domowym do momentu opanowania całek; teraz było o niebo lepiej. Udało nam się przejść przez całe akwarium, chociaż oczywiście metodą ruchów chaotycznych i dość szybko (za to niektóre miejsca po trzy razy). Zdecydowanie warto. Cudowne akwaria z meduzami, krokodyl wystający nieco nad wodę, mrówki z systemem rurociągów obiegających salę, pająki z łapkami wielkości małych kotków (i pająki, i łapki), płaszczki robiące selfie.
GALERIA ZDJĘĆ.
KaDeWe jest przerażająco wielkie, ale da się nabyć obuwie zastępcze i skarpetki, jak nagle wpadnie się w gradową burzę.
U-bahn zachwycał po poranku, zwłaszcza że część trasy U2 prowadzi po powierzchni, wieczorem na jarmark przy Kościele Pamięci dojechaliśmy autobusem piętrowym. Da się wyczyścić od środka calutką zaparowaną przednią szybę, nawet jak się ma bardzo małe łapki. Gedächtniskirche robi oszałamiające wrażenie - częściowo zrujnowany, otoczony witrażowymi wieżami, z krzyżem - jak doczytałam - zrobionym z metalu ze zniszczonej katedry w Coventry. Ładna metafora.
EDIT: Adresy:
Zoo Aquarium, Budapester Str. 32. Do Akwarium można wejść niezależnie (bez wchodzenia do Zoo), ale można i w ramach wizyty w Zoo, ze zniżką na bilet. Dzieci do lat 5 nie płacą za bilet.
KaDeWe, Tauentzienstraße 21-24, tuż obok stacji Wittenbergplatz.
Jarmark przy Gedächtniskirche (przy Breitscheidplatz)
Obiad: Trattoria Sotto Sopra, Friedrichstr. 209 [2021 - zamknięte]
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 20, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy, zoo, ogrod-zoologiczny
- Komentarzy: 3
Do niedawna miałam domyślnie jeden język zagraniczny - angielski. Oczywiście w krajach nie należących do eks-Imperium Brytyjskiego wspinałam się na wyżyny lingwistyczne, próbując lokalnie i myląc co drugie słowo z angielskim. Teraz dodatkowo doszedł mi hiszpański, którego uczę się wypierając angielski jako naturalną reakcję, kiedy ktoś mówi do mnie nie po polsku. Więc zamiast ja, natuerlich czy innych danke schoen oczywiście wydobywam z siebie gromkie si i gracias!
Światełka. Choinki, gwiazdy, lampki. Mikołaje, sanie, renifery. Wracamy z jarmarku, trzymam przeraźliwie lepką od waty cukrowej łapkę. Podoba Ci się Berlin? Podskok. Bardzo, jestem zachwycona. Tylko dlacego wsyscy mówią w innym języku?
(Gendanmenmarkt, wstęp - 1 euro)
Kolacja: Maredo - steki, tradycyjny Wiener Schnitzel, bar sałatkowy. Friedrichstraße 68, tuż przy jarmarku na Gendanmenmarkt.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 19, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, Niemcy
- Komentarzy: 1
Czerwiec 1982. Cała Polska czeka na rozpoczęcie pierwszego mundialowego meczu z polską reprezentacją (Viva Espana i Antoni Piechniczek), tylko sierżant Słomiany czeka na miłe tête-à-tête z panią Krysią na jej działce. Okazuje się jednak, że oprócz tego przestępcy czekają na konwojowane przez sierżanta worki z pieniędzmi na wypłaty dla "Ceglorza"[1] i zamiast na mecz i na działkę trzech milicjantów[2] i jeden bandyta trafiają do kostnicy, a pieniądze (50 albo 100 milionów, w zależności od tego, kto opowiada) znikają. Ekipa poznańska rozpoczyna śledztwo, ku nieskrywanemu żalowi Teofila Olkiewicza, który właśnie zbierał się z kolegami na solidną wypitkę. Zastrzelony przestępca okazuje się być zwykłym szuszwolem z Chwaliszewa, a nie żadnym mega-gangsterem, stąd wniosek, że ktoś tę akcję zaplanował "z góry". Trop wiedzie do wystających pod Peweksami koników, zrzeszonych w różnych gildiach; Mirek Brodziak wykorzystuje swoje stare kontakty i zaczyna środowisko infiltrować. Trochę celowo, trochę przypadkiem - trafia na piękną Asię, w której się kochał w szkole, a teraz - za rozsądną opłatą - kochało się pół Poznania, bynajmniej nie platonicznie. Jednocześnie w Pile zostaje znaleziony "samobójca", powieszony na strychu swojej kamienicy. Kapitan Szwarc odkrywa, że to były oficer SB. Chwilę potem z jeziora wyłowiony zostaje kolejny SB-ek, tym razem z wydziału paszportowego, który - jak się okazuje - wydawał dokumenty z ekskluzywnymi wizami lekką ręką i bezzwrotnie[3] zamieszanym w sprawę przestępcom. Teoś udaje się więc do Piły, żeby sprawę rozpracować. Wprawdzie w nocy widzi Hitlera w swoim pokoju i ma chwilę załamania (obiecuje abstynencję), ale rano mu przechodzi. Tylko kac zostaje.
Mam trochę poczucie, że fabuła szwankuje - wiadomo, wszystko, co złe można zrzucić na SB, ale poza tym panuje wszechresortowy bałagan. Całość ratuje krajobraz letniego Poznania i dzielny Teofil, który nawet korzysta z uroków pozamałżeńskiego pożycia intymnego.
[1] Aka Zakłady im. Hipolita Cegielskiego.
[2] W tym sierżant Pluta, zamieszkały w Suchym Lesie.
[3] Bo po co komu paszport w domu, jeszcze zgubi.
Inne tego autora tu.
#126
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 17, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, kryminal, panowie
- Skomentuj
Ustaliliśmy z TŻ-em, że trzeba nadrobić zaległości z 2013/2014 i zrobiłam listę filmów must have. Ten jest na samym szczycie listy. Żeby nie było - doskonale spełnia test Bechdel (aczkolwiek nie wiem, jak zakwalifikować tu lady Gagę).
Zaczyna się bardzo spokojnie, bo dopiero w 6. minucie odpada pierwsza głowa (oraz daje do myślenia na temat szkolenia żołnierzy US, którzy spokojnie obserwują dekapitację dowódcy). Potem już dynamika rusza - człowiek przecięty w poprzek się malowniczo rozpada, maczeta podpięta pod wysokie napięcie ma sporą siłę rażenia, a sam Machete wykazuje emocję. Szybko się okazuje, że dramatis personae to: prezydent US (Charlie Sheen, dla zmyłki podpisany jako Carlos Estevez, chyba przeszedł jakąś wewnętrzną przemianę), Miss stanu Texas, meksykański rewolucjonista z zaburzeniami osobowości i kiepskim gustem co do ubiorów (ale - jak Iron Man - ze stalowym sercem), burdelmama ze strzelającym biustonoszem (Sofia Vergara w mega szpilkach) oraz strap-onem ("give me my Double D's!") czy wreszcie Naczelny Złoczyńca (podobno pierwsza rola Mela Gibsona po ciemnej stronie mocy). A, jest jeszcze jednooka komandoska (Michelle Rodriguez) oraz Zabójca-Kameleon (człowiek o wielu twarzach, co jednej to lepszej). Cała ekipa gania się więc z jednej strony granicy US-Meksyk na drugą i twórczo wykorzystuje różne elementy uzbrojenia. Wiadomo, zawsze przydaje się analogowa, chociaż technicznie podrasowana maczeta, ale to, co można zrobić z koroną miss, wirnikiem helikoptera, molekularnym blasterem czy śrubą łodzi, zasługuje na osobny rozdział (aczkolwiek stalowy przeciwpancerny stanik miotający pociski słabo sprawdza się w starciu z defibrylatorem). Machete wprawdzie don't joke, don't text i don't tweet, ale nieustająco lubi ładne panie oraz ma dużo umiejętności dodatkowych - potrafi z lecącego helikoptera spaść na pędzącą motorówkę i puszczać kaczki rakietą ziemia-ziemia. Nie da się go powiesić, zastrzelić ani zawstydzić. Przeciwnicy też nie są tacy ostatni - atakują, trzymając w jednej ręce flaki z rozprutego brzucha, aczkolwiek - owszem - jak się im odetnie rękę, to już nie strzelają. W sumie body count to 101 osób.
W paru miejscach pojawia się trailer kolejnej części - tym razem Machete będzie zabijał w kosmosie. Zdecydowanie to tytuł, który obejrzę, chociaż plotki mówią, że to żart. Panie Rodrigez, jeśli to żart, to takich żartów się nie robi. Rozumiem, że zabawne jest powieszenie zapachowej choinki w helikopterze, ale nie żartuje się z poważnych widzów. A ja jestem bardzo poważna. Bardzo.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 15, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Wizja lokalna, poza określeniem stanu podłogi (jeśli ktoś chce w okolicach marca około 90 m2 drewnianej mozaiki, którą podobno świetnie się pali w piecu, proszę się zgłaszać) wyjaśniła też, że z przebiciem się między kuchnią z salonem nie będzie tak zupełnie prosto. I to nie dlatego, że ściana nośna, chociaż i owszem. Ale pierwsze: aktualnie od strony kuchni stoi przy niej kaloryfer, jedyny w kuchni. Kaloryfery i rury do nich prowadzące to w ogóle temat-rzeka, albowiem w mieszkaniu był swego czasu piec węglowy, który na przestrzeni dziejów został zastąpiony kaloryferami i rurami puszczonymi metodą full-disclosure po ścianach. Zapewne to rozwiązanie bardzo wygodne w realizacji, natomiast wygląd nieco mnie boli w estetykę (tak, wiem, w aktualnym mieszkaniu mam idącą przez środek przedpokoju rurę gazową, z którą nic nie zrobiłam).
Ale kaloryfer da się zapewne przestawić pod okno w miarę bezkonfliktowo, natomiast pojawia się ale drugie. W rogu za drzwiami, na ścianie między kuchnią a salonem został błyskotliwie umieszczony licznik gazowy.
Idea była, żeby zniknąć całkowicie ścianę oraz dwie pary drzwi, uzyskując otwarcie korytarza na przestrzeń kuchnio-salonu, prawdopodobnie zakończoną stołem. Zapewne da się to zrobić dokonując wymagających wielostronnych konsultacji z firmą dostarczającą gaz, żeby przesunąć rury gazowe omijając ścianę i przenosząc licznik. Wygląda mi to na przygodę mało zabawną, dość kosztowną i czasochłonną. Wyjściem alternatywnym jest pozostawienie licznika i rur tam, gdzie je błyskotliwy inaczej monter umieścił, zostawiając kawałek ściany w formie kolumny. Może nawet użytkowej lub chociaż ozdobnej.
Inspiracje otwartej kuchni:
Źródło: homedsgn.com (warto zobaczyć cały projekt, bardzo ciekawy).
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 12, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
P jak Posesja, Fotografia+
- Skomentuj
Rudolf Heinz podleczył sobie reumatyzm, ale z kolei przestało mu się układać i z synem-studentem, i w pracy, z szefem-palantem. Oddala się więc szybko do Warszawy na prośbę swojego kolegi, żeby pomóc w sprawie tak na oko seryjnego zabójcy. Ofiarami są bezdomni menele, kręcący się po obrzeżach miasta, ale jeden z nich okazuje się być dawnym ochroniarzem w firmie bogatego biznesmena, który całkiem niedawno przeniósł się na łono Abrahama. Heinz dużo pije, słucha muzyki, oprócz śledztwa męczy się z faktem, że jego eks-współpracownica, Gotycka Jolka, umiera na nowotwór. W tle toczy się wątek osadzonego w psychiatryku mordercy-podpalacza, którego schwytał, prawie przy tym tracąc życie, Heinz. Epizodycznie pojawia się wnuk Zygi Maciejewskiego, również policjant.
Dużo wątków, ale lektura niespecjalnie wciąga. Irytowały mnie powtarzające się wstawki, że Heinz był już o krok od odkrycia, ale jednak nie tym razem. Już miał coś na końcu języka, ale jednak nie złapał.
Inne tego autora tutaj.
#125
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 11, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, kryminal, panowie
- Skomentuj