Więcej o
Czytam
Eulampia, zwana Lampą, odbiera o 6 rano omyłkowy telefon. Umierająca kobieta z bloku obok wybiera uparcie jej numer, zamiast swojej przyjaciółki, i twierdzi, że on ją zabił. Lampa dociera na miejsce, ma blisko, bo to blok obok, znajduje kobietę w agonii, szepczącą coś o podróbce. Zabiera kota, bo nie wierzy, że milicja wezwana do zwłok (pogotowie zwłok nie zabiera) się zwierzęciem zaopiekuje. Kot Moris (na to imię zareagował miauczeniem) ma obróżkę z medalionem i robi sztuczki. Lampa - wyjątkowo - szybko zapomina o sprawie, bo na prośbę Katii szuka żony bogatego biznesmena (pacjenta Katii), która zniknęła zimą w letniej sukience wprost z teatru. Ksenia ma mętną przeszłość, w pewnym momencie okazuje się, że są dwie Ksenie. Jedna z nich pochodzi z małej miejscowości pod Moskwą, tyle że jej rodzina twierdzi, że nie żyje (i ma na to niekoniecznie wiarygodny akt zgonu), druga okrada każdego, kogo spotyka, kłamie i jest bezwzględna, a za sobą zostawia zgliszcza i wściekłych ludzi.
Akcja się zagęszcza, kiedy Lampa zapomina wyłączyć alarmu po wejściu do domu, zabiera się za mycie zabytkowej porcelany, odkrywczo ładując ją do poszewki, żeby zanieść do łazienki, po czym zostaje zgarnięta przez zaalarmowaną milicję pod zarzutem włamania. ponieważ nie chce się pochwalić dokumentami wystawionymi na imię Eufrozyna, spędza nieco czasu w areszcie, gdzie obserwuje aresztowanie syna znanego reżysera Burlewskiego. Oddaje mu przysługę, informując ojca o losach potomka oraz bierze dodatkową sprawę wyjaśnienia, kto wrobił młodego w morderstwo kochanki. Jak się łatwo domyślić, trzy sprawy (poszukiwanie żony bogacza, umierająca kobieta blok obok oraz jej kot Moris i wrobienie syna reżysera) się ściśle łączą.
W domu, oprócz zwykłego składu, pojawia się gruba i leniwa Walentyna, Katia przyprowadza ją do domu, żeby nabrała zdrowia przed powrotem do rodzinnego miasta. Walentyna nie sprząta, nie gotuje, tylko je słodycze, w zasadzie nie przykłada się do akcji, tylko irytuje (na samym końcu zostaje postrzelona i wtedy się okazuje, po co przyjechała do Moskwy z prowincji).
W pociągach podmiejskich w ramach przekąsek występują gotowane ziemniaki oraz kawa, herbata i kakao z termosów handlarzy (oraz anonsujący się przenikliwym szeptem sprzedawca "czegoś rozgrzewającego", również z zakąską).
Dodatkowo rodzina Romanowów dowiaduje się, że muszą natychmiast zmienić mieszkanie, bo zaraz pod ich blokiem ma iść linia metra. Wierzcie mi, rynek nieruchomości w Moskwie z zamienianiem z dopłatą przy niekoniecznym udziale świadomości to jest dopiero zabawne zjawisko.
(...) Nawalony jak bela?! Za kółkiem, kiedy na drodze taka szklanka?!
Popowa chyba wyczuła moją konsternację, ponieważ zaczęła się tłumaczyć:
- Nic mu nie jest. Jak tylko wsiada do auta, momentalnie trzeźwieje.
(...) Monsieur Popow nie był w stanie podpisać żadnego dokumentu. Notariusz, który miał zatwierdzić umowę, tylko burknął:
- Znasz mnie, Zinowij, i wiesz, że zawsze staram się iść klientowi na rękę. Nie czepiam się o byle co. Potrafię przymknąć oko nawet na nieważny dowód osobisty. Ale ten tu nie da rady utrzymać długopisu, co dopiero mówić o złożeniu podpisu.
- A może zawrzemy umowę w samochodzie? - rzucił propozycję Sierioża.
- A co ma do tego samochód? (...)
- Żona twierdzi, że kiedy wsiada za kierownicę, z miejsca dochodzi do siebie - wyjaśnił.
Na samym końcu do sprawy włącza się zaprzyjaźniony milicjant, Wołodia Kostin, który wszystko wyjaśnia, prosząc jednak Lampę o podpisanie dokumentu, że już więcej sama nie będzie śledztwa prowadzić (oraz konfiskując jej kupioną w metrze legitymację oficera milicji). Sądząc po akcji z następnych dwóch tomów, papierek nie miał specjalnej mocy prawnej.
Inne tej autorki tu.
#55
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 28, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Skomentuj
To nie jest książka kucharska, chociaż to typowy food pr0n z lekkim akcentem autobiograficznym. Króciutkie epizody, opisujące potrawy (słodycze, nawynosy czy domowe jedzenie, czasem z półfabrykatów, ale jednak domowe), jakie jadał przy różnych okazjach mały Nigel, przeplatają się z historią nietypowego dzieciństwa. Umierająca na astmę matka, w coraz rzadszych momentach gotowała synowi rzeczy, które na zawsze zapamiętał (mimo że nie były jak z książki kucharskiej). Zakupy w luksusowym sklepiku, namiastka starszego brata w osobie młodego ogrodnika Josha, wuj-pedofil, bawiący się w poszukiwanie monety w strefach intymnych, oschły i nieumiejący kochać ojciec, śmierć matki i druga żona ojca; to wszystko się przewija w tle opowieści o batonikach, kożuchu na mleku, pieczeni jagnięcej czy gumie balonowej. Fascynacja kulinariami, równie intensywna, jak budzące się zainteresowanie płcią przeciwną, prowadzi Nigela do pracy w kuchni hotelów i restauracji (i do poznawania licznych kobiet, koniecznie w sensie biblijnym).
Małomiasteczkowa Anglia wcale nie jest sielankowa - ekshibicjoniści wyglądający zza krzaka, młodzież wyrywa się spod rodzicielskiej kontroli i gwałtownie dojrzewa na tylnym siedzeniu samochodów, praca w hotelu/kurorcie to nieustające żonglowanie naczyniami albo w łóżku. Mimo to książka jest zachwycająco naiwna i niewyrachowana, ciepła i nostalgiczna. W zamkniętym chłopięcym pokoju słychać Beatlesów, Marca Bolana i Rolling Stones.
Zachęciła mnie Barb; też chcę zobaczyć Helenę B-C w roli macochy.
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 26, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 1
Postaram się racjonować tutaj radość przebywania z nową bohaterką cyklu Doncowej, która - zupełnym przypadkiem - jest również domorosłym detektywem, ale z nieco innym pochodzeniem. Racjonować, bo właśnie kończę czwartą część, a hurtem chyba nikt tu nie wytrzyma.
Eufrozyna Andriejewna Romanowa jest z zawodu harfistką, ale nieczynną, ponieważ jest żoną przy mężu. Leży na kanapie (bo jest chorowita), wcina luksusowe czekoladki (dostarczane przez męża), czyta kryminały (bo lubi i się nudzi), aż do momentu, kiedy piękna dziewczyna przynosi jej kasetę wideo z nagraniem siebie w sytuacji niedwuznacznej z mężem Eufrozyny. Froza rzuca wszystko i jedzie w Bieszcz^W^W^W, pisze list pożegnalny i idzie się zabić. Na szczęście nieskutecznie, bo o mało co nie wpada pod samochód Katii, która ją doprowadza do pionu i zabiera do swojego domu. Niedoszła samobójczyni przedstawia się jako Eulampia, bo nie lubi swojego imienia. Dom Katii, bardzo dobrej, choć niebogatej doktor chirurgii (specjalizacja tarczyca), jest bałaganiarski, mieszka w nim Sierioża, syn jednego z eks-mężów Katii, z aktualną (i wyjątkowo, jak na Moskwę, jedyną) żoną Julią, nastoletni Kiriusza, rodzony syn Katii oraz trzy psy, dwa koty i ropucha. Eulampia, zwana pieszczotliwie Lampą, zostaje gospodynią domową, co jest o tyle zabawne, że nie zna wartości pieniądza, nie umie gotować, przerastają ją urządzenia AGD, nie wie, jak robić zakupy i, wychowana w cieplarnianych warunkach, w życiu nie jeździła metrem. Na szczęście ma dużo zapału, po pierwszej fali niepowodzeń (#ludziektórzy nie umieją wyprowadzić psa na spacer oraz gotują mydło zamiast makaronu), którą miła rodzina wybacza, zaczyna odkrywać radości prostych czynności. Przepisy pozyskuje od straganiarek, ubrania kupuje na bazarku (chińską kurtkę łatwiej wyprać w pralce, a płaszcz z wielbłądziej wełny i zamszowe pantofelki nie) i po raz pierwszy od dzieciństwa jest szczęśliwa.
Tyle że nagle ktoś porywa Katię, a Lampa ma dostarczyć schowane w bezpiecznym miejscu dokumenty. Bezpieczne miejsce u znajomego Katii, aktora Antona, okazuje się być miejscem zbrodni, albowiem ktoś mężczyznę stuknął (oraz obciął mu ręce). Lampa, tak jak Dasza, kupuje sobie podrobioną legitymację milicyjną, korzysta też z tego, ze ludzie uważają, że wygląda "zupełnie jak milicjantka" i chodzi po Moskwie od człowieka do człowieka, pytając o kolejne tropy. Na szczęście na końcu trafia na sympatycznego milicjanta, Wołodię Kostina, który pomaga jej rozwiązać sprawę i jednocześnie - splątane wątki z życia osobistego.
Lampa jest mniej irytująca niż Dasza, nie emituje odoru bogactwa (chociaż, jak się okazuje, nie jest biedna), jej perypetie z życiem codziennym są żenująco zabawne. Rodzina Romanowów (bo zupełnie przypadkiem Katia nazywa się tak samo jak Eulampia) jest miła, wspierająca, a mopsy grzeją i się przytulają.
Inne tej autorki tu.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 24, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Komentarzy: 6
To chwilowo ostatni tom, jaki mam, przygód Daszy Iwanownej. Wyznam, że boję się następnego, bo poprzeczka idiotyzmów jest postawiona bardzo wysoko. Wątek kryminalny rozpoczyna się, gdy Dasza ratuje samobójczynię spod pociągu, która jednak bynajmniej nie jest jej wdzięczna, na tyle, że po tym, jak ją zwyzywała i została odwieziona do szpitala, poprawia próbę samounicestwienia, tym razem skutecznie wyskakując z otwartego okna. Wątek obyczajowy za to wprowadza nowy gość w willi w Łożkinie - Alisa, prawie była żona byłego męża Daszy, Maksa (tego, co siedział w areszcie za morderstwo poprzedniej żony). Wprowadza się nie dość, że z meblami ("wystaw swoje, a ja wstawię moje, bo to antyki!"), to jeszcze z małpą - Freddym oraz zaczyna rozstawiać wszystkich po kątach: niewybrednie obraża gospodynię i kucharkę, wprowadza do domu wiecznie podpitych gości oraz w roli wisienki na czubku - szamana Filę. Szaman organizuje pochody dookoła domu, obficie kropiąc wszystko płynem do mycia okien, seanse wypędzania złego ducha, przepowiada przyszłość i rozdaje talizmany. Dasza oczywiście na to wszystko pozwala, wszak ruska gościnność zobowiązuje, nawet jak małpa tłucze po głowie psa. Niestety, od poprzedniego tomu autorka zapomniała, że Daszeńka wprowadziła do domu Bonifacego, dziadka-karatekę oraz że pułkownik Diegtiariew sprzedał mieszkanie, żeby również zamieszkać w Łożkinie i kontrolować, czy Dasza nie wdaje się w następne śledztwo. Bonifacy wyparował, los Diegtiariewa był nieco łaskawszy, bo został jawnie wysłany na wycieczkę do Paryża i zwiedzał D'Orsay.
Samozwańcza detektyw szuka więc przyczyn samobójstwa pięknej, anonimowej brunetki, ponieważ lokalna milicja ma to zasadniczo w głębokim poważaniu. Najpierw zostaje wprowadzona w błąd, denatka zostaje skremowana jako ktoś inny, co wychodzi na jaw w okolicznościach niefortunnych, bo na stypie, gdzie rozpoznana przez siostrę Ninel pojawia się, nieco zirytowana. Niechętna lokalna milicja daje się obłaskawić domowym obiadkiem, a Daszka krąży po Moskwie i odkrywa kolejnych samobójców, którzy - tak jak denatka, którą każdy z nich kochał - skakali z okien. Po drodze w Łożkinie wpadają rosyjskie służby san-epid, albowiem wracający z Indii Arkasza dostaje wysypki, którą lekarz bierze za dżumę (ewakuacja, wszyscy - łącznie z szamanem - zamknięci w izolatce, dom i zwierzęta wypryskane czymś śmierdzącym), ale szybko się okazuje, że to uczulenie.
Wracając do wątku kryminalnego, jest sekta gwałcących się pod wpływem narkotyków wychudzonych ludzi, przemoc w rodzinie, charyzmatyczny i zły przywódca, który na samym końcu, mimo wykrycia i aresztowania, hipnotyzuje milicję i znika, zostawiając wszystkich w pół słowa.
Jak zwykle, między wierszami jest sporo obserwacji noworuskich, kilka bezużytecznych obserwacji typu, że uprane ruble przeżywają, a z dolarów schodzi farba, aczkolwiek mniej niż w poprzednich tomach.
Inne tej autorki tu.
#52 (to co, fajrant?)
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 12, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Komentarzy: 11
Nie pamiętam już „Buszującego w zbożu”, do którego porównywana jest pierwsza książka kanadyjskiego poety i barda, ale jeśli też idea była taka, że młodzieniec nie wie, co zrobić ze swoim życiem i strasznie go męczy, cokolwiek robi, to to jest ten klimat. Breaveman, Żyd z Montrealu dojrzewa z przekonaniem, że jego celem jest miłość fizyczna (i w przeciwieństwie do „Kompleksu Portnoya” nie zamierza brać sprawy we własne ręce). Szuka kobiety idealnej, którą pokocha tak bardzo, jak tylko można ją pokochać. W trakcie więc eksperymentuje z hipnozą, żeby poprawić swoje szanse na konsumpcję, prowokuje bójki, odbywa jakieś przypadkowe związki, ale bez specjalnego zaangażowania. Pisze dziennik, mimochodem zostaje poetą, publikuje jedną książkę, drugą, schodzi do poziomu robotnika, pracując w hucie, jako windziarz czy wreszcie – ze swoim przyjacielem z dzieciństwa – na obozie dla kanadyjskiej młodzieży. Podobno to książka o dojrzewaniu; ja bym raczej nazwała ją przeintelektualizowanymi poszukiwaniami w głębi siebie, tak bardzo lubianymi przez klientów psychiatrów. Tyle że bez lekkości Woody Allena, którego stać na ironię wobec siebie. Braveman owszem, jest cyniczny i próbuje obserwować się z dystansem, ale bardziej jak bohatera czytanej książki, bo niespecjalnie zgodnie z autorefleksją biega po Montrealu jak fretka na sterydach, nie umiejąc sobie znaleźć miejsca. Wszystko jest przeplatane cohenowskim liryzmem, więc jak jak kto lubi, to pewnie - nad warstwą dotyczącą typowo zmysłowego poznania ciała kobiecego – sobie tę poezję wyłuska.
Trafiło mi się tłumaczenie Pawła Lipszyca, możliwe, że lepiej się czyta w innym wydaniu, które tłumaczył Maciej Zembaty.
#51
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 9, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Polina, córka przyjaciółki Daszy Wasiljewej, umiera na izbie przyjęć szpitala. Przyjaciółka jest z nowym mężem w Stanach, do tego na urlopie, więc nieresponsywna, Daszutka zamawia trumnę, organizuje pogrzeb, ale kiedy jedzie odebrać zwłoki z kostnicy, okazuje się, że niedoszła 23-letnia nieboszczka ożyła. Pogrzebu nie ma, trumny firma pogrzebowa nie chce odebrać (nawet mimo tego, że Dasza rezygnuje ze zwrotu pieniędzy), potem pali się auto Poliny z jej przyjaciółką w środku, zajmująca jej pokój w szpitalu niespodziewanie umiera (ale nie budzi to podejrzeń, wszak to szpital), ktoś do niej strzela w butiku, a na końcu dziewczyna ginie w wypadku w pożyczonym od Daszy fordzie. Przyjaciel Daszki, pułkownik Diegtiariew, twierdzi, że to wypadek, ale Daszka podgląda milicyjne dokumenty i widzi informację o śladach materiałów wybuchowych (sprawdzić, czy nie trotyl). Po poprzednim tomie (który sobie przez roztargnienie ponownie przeczytałam, ale powiadam Wam - odkryłam w nim nowe pokłady humoru) zupełnie nie dziwi, że cały aparat moskiewskiego milicji zniechęca ją do śledztwa oraz nieco lawiruje w kwestii wydania ciała zabitej. Daria jednak węszy, bo jej się nudzi - nie pracuje, w domu w Łożkinie synowa sprowadziła filmowców, którzy kręcą serial obyczajowy i usilnie chcą również nagrywać Daszę. Zaczyna więc prowadzić śledztwo swoją ulubioną metodą chodzenia od człowieka do człowieka i pytania o denatkę. Wszyscy oczywiście szczerze się zwierzają, nawet obcy - wystarczy, że poda się za dziennikarkę z "Cosmo" czy milicjantkę (ma na tę okazję fałszywą legitymację ze stemplem wyrzezanym z gumki do wycierania), prywatnego detektywa albo znaną w towarzystwie noworuską, żonę kogoś znanego. Najbardziej uroczym momentem jest spotkanie z luksusowym alfonsem, niejakim Obłym, który okazuje się człowiekiem z klasą, niespodziewanie odkrywa, że jego dziadek miał romans z babką Daszy oraz ogólnie wspiera we wszystkim, bo dużo może. Kulminacją jest odpalenie fajerwerków w domu przez Daszę, która zaciekawiła się, czy może materiałów pirotechnicznych użyć do wykurzenia z domu podejrzanego (nie, nie może).
Polina okazuje się zupełnie kimś innym - złodziejką, łowczynią posagów, puszczalską i interesowną dziwką, tyle że pechową. Bo do łóżka ją chętnie panowie wpuszczają, ale żenić się nie chcą (a to dlatego, że rodzice odmawiają, wszak Moskwa to świat aranżowanych małżeństw). Okazuje się, że nawet Arkady, syn Daszy, był przez Polinę napastowany i żeby się od natrętki uwolnić, musiał ją uderzyć (bo są damy i dziwki, dziwkę trzeba mocno walnąć głową o futrynę, żeby zrozumiała), co Daszka oczywiście bez zastrzeżeń akceptuje. Kontynuuje jednak śledztwo, bo nie dość, że się jej nudzi, to jeszcze jest uparta. Jak zawsze, przygarnia kogoś w potrzebie - tym razem znajduje przypadkiem głodującego staruszka Bonifacego, karmiącego kota i psa owsianką na wodzie.
Czytam tę książkę z narastającym zachwytem, bo piękne jest tu wszystko. Na każdym kroku Daszeńka zastrzega się, że mimo fortuny w paryskich bankach nie jest noworuską, tylko skromną lektorką francuskiego, ale śledztwo prowadzi rzucając studolarówkami (300 dolarów dla 10-latka za informację o sąsiedzie), zakłada garsonkę Givenchy oraz okazuje torebkę od Lagerfelda, bo to znacznie ułatwia rozmowy z bogatymi. Sześciomiesięczne dzieci Arkadego noszą czapeczki z futra pieśca (nie sprawdzajcie w googlu, bo będzie Wam smutno), ponieważ rodzice nie mogli się dogadać, czy lis czy baranica. Dodatkowo Dasza udziela czytelniczkom szeregu porad, jak zdobyć męża (chwalić za wszystko, również za pożycie intymne, które kończy się przed zdjęciem bielizny, uwielbiać teściową i śmierdzącego psa, interesować się piłką nożną, nie gadać o sobie, gotować, zmywać i prać i martwić się tylko zmartwieniami przyszłego męża). Potem na szczęście można już zemścić na zaobrączkowanym egzemplarzu. Dyskretnie przeprowadza też indoktrynację w kwestii jakości restauracji, mimo że najbardziej na świecie uwielbia macdonaldowego cheeseburgera - kim jest somellier, że prawdziwe risotto podaje się z prawdziwkami, a nie pieczarkami, a karczochy w całości, a nie kawałkach i koniecznie z sosem, a sezon na homary jest tylko w miesiącach, które w języku francuskim mają "r" w nazwie. Najbardziej ujęła mnie złota myśl babci Daszy: jeśli zaatakował cię gwałciciel i nie możesz się bronić, powinnaś się odprężyć i starać się mieć z tego jakąś przyjemność.
Jest to książka tak cudnej urody, że nie szkoda mi na nią lata. I na następną! A następna jest jeszcze lepsza - na dom Daszy najeżdża żona jej byłego męża (z meblami, małpą i szamanem), jest sekta i tajemnicza podwójna samobójczyni.
Inne tej autorki tu.
#49-50, bo jeszcze raz przeszłam przez "Żonę".
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 6, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Komentarzy: 6