Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Sue Townsend - Królowa Camilla

Próbowałam z tym walczyć, ale po lekturze każdej (no, poza "Widmowymi dziećmi") książki Sue Townsend nasuwa mi się sformułowanie "typowo brytyjska zjadliwa ironia". Jakby ktoś się zastanawiał, co by było, gdyby upadła angielska monarchia, a rodzina królewska zostałaby odarta z przywilejów, majątku, a do tego uznana za wrogów narodu i osadzona w strefie szczególnego nadzoru, to autorka odpowiada na to pytanie. Rok 1984 w schludnym współczesnym wydaniu, oblany dodatkowo sosikiem absurdu.

Królowa Elżbieta II cierpi na ból zęba, bo nie ma opieki dentystycznej (uspokajam, że w końcu lituje się nad nią lokalna specjalistka i wyrywa ząb obcęgami), małżonek królewski umiera w bardzo kiepskich warunkach w domu opieki, Karol i Camilla żyją z psami i kurami (kury, dodam, nie chcą się nieść, mimo że Karol dba o nie bardziej niż o Camillę), a cały świat jest uczony nienawiści do nich. To dość kiepski moment na odkrycie, że jest się nieślubnym dzieckiem Karola i Camilli, jednak dla Grahama to zdecydowana zmiana w jego życiu. Ku rozczarowaniu rodziców, Graham ma w sobie najgorsze możliwe angielskie cechy (mam wrażenie, że dużo z jego postaci zbudowane zostało na podstawie wyrobionego przez kilka tomów Adriana Mole'a) i nie nadaje się na osobę, której można przekazać tron (zakładając, że ekscentryczny polityk wygra wybory i przywróci prawa rodziny królewskiej). W tle występuje sporo drugoplanowych psów, które komentują wydarzenia życia codziennego i politycznego.

Czy tylko mi się wydaje, że Sue Townsend nie lubi klasy rządzącej?

Inne tej autorki tu.

#43

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 14, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, beletrystyka, panie - Komentarzy: 3


Lilian Jackson Braun - Kot, który...

Drogi pamiętniczku. Nie pisałam ostatnio, bo czytałam. A że cykl o błyskotliwym kocim detektywie to wielotomowa przyjemność (30 książek), to trochę potrwało. Coś sympatycznego zwłaszcza dla ludzi, którzy lubią koty. Nie twierdzę, że to literatura wybitna, bo nie jest - czytadełka do autobusu czy na ławkę w parku. Ma natomiast duży fun factor dla ludzi lubiących koty. Wprawdzie bohaterem książki jest Jim Qwilleran, rozwiedziony były alkoholik, dziennikarz kryminalny obdarzony sumiastym wąsem i smutnymi oczami, ale tak naprawdę wszystkie zagadki kryminalne rozwiązuje syjamski kot Koko. Oczywiście nie dosłownie, bo jakby nie był kot elokwentny, to jednak ciężko zrozumieć to, co mówi poza czytelnymi "ptaszek, ptaszek" bądź "jeść! daj jeść!". Natomiast doskonale przykuwa uwagę Qwilla do rzeczy, które pozwalają mu rozwiązać tajemnicę. A przy tym jest miękkim, uroczym kotem syjamskim, który lubi jeść, być szczotkowanym i czasem wygląda jak ćwierćgłówek, drapiąc się tylną łapą za uchem.

Co jest dość niefajne, to tłumaczenie. Wprawdzie tłumacze (jak na razie prawie każdy tom tłumaczył kto inny) trzymają się konwencji, ale zdarza się sporo kwiatów typu "porcelana z Meisen" czy przepuszczone kawałki po angielsku. Smętnieje także wątek kontaktów Qwilla z płcią przeciwną. W każdym tomie dziennikarz natyka się na jakąś kobietę, zafascynowaną to jego osobowością, to wąsami, to oczytaniem i elokwencją, nie wspominając o paniach zainteresowanych ze względu na kwestie finansowe, czy chociażby chcących go nakarmić. Panie są albo szykanowane przez koty - Koko i Yumyum, albo okazuje się, że miały jakiś związek z przestępcą bądź wychodzi, że jednak mimo powierzchownej atrakcyjności mają wady (i rozstają się w przyjaźni między tomami). Nawet kiedy Qwill przez dłuższy czas spotyka się z jedną kobietą, zaczyna przeszkadzać mu jej infantylny zachwyt małym kotkiem. Widać, że autorka szykuje miejsce na nową kobietę w następnym tomie.

Wszystkie tomy jeszcze nie ukazały.

  • 1: Kot, który czytał wspak - po dłuższym okresie bezrobocia, spowodowanym rozwodem i problemami z alkoholem, Qwilleran dostaje pracę w chicagowskim dzienniku Daily Fluxion. Dostaje posadę w dziale recenzji sztuki. Zamieszkuje w domu ekscentrycznego i znienawidzonego w świecie lokalnej bohemy krytyka, który wprawdzie jest nieprzyjemny i wymaga od niego opieki nad swoim kotem, Koko, ale jednocześnie doskonale gotuje i Qwilla karmi. Dziennikarz czuje wiatr w skrzydłach, kiedy w jednej z galerii zostaje popełnione morderstwo.
  • 1: Kot, który jadł wełnę - Qwilleran zaczyna prowadzić rubrykę wnętrzarską, niestety pechowo każdy dom, który opisuje w rubryce, dotyka jakieś nieszczęście. Koko zaczyna zjadać wełniane krawaty, a z okradzionej posesji z kolekcją jadeitów udaje się uratować śliczną syjamską koteczkę Yum-Yum.
  • 3: Kot, który się włączał i wyłączał - Qwilleran cierpi na braki finansowe, usiłuje więc wygrać gwiazdkowy konkurs na najlepszy reportaż. Zamieszkuje nad jednym z antykwariatów w zaniedbanej dzielnicy ze starociami. Gospodyni jest bardzo towarzyska i dobrze gotuje, natomiast jej mąż jest gburem, zaś po domu chodzi złośliwy duch. Dziennikarz zaprzyjaźnia się z mieszkańcami i od razu też zaczyna podejrzewać, że niedawna śmierć jednego z antykwariuszy nie jest dziełem przypadku.
  • 4: Kot, który nie polubił czerwieni - Qwill rozpoczyna pracę w dodatku kulinarnym i przeprowadza się do domu znanego kucharza i smakosza, gdzie niespodziewanie trafia na swoją dawną dziewczynę. Dom jest stary, obszerny i dzieją się w nim dziwne rzeczy, które przykuwają uwagę kota Koko. Kiedy następuje seria zaginięć, Qwill zaczyna węszyć kolejną zbrodnię.
  • 5: Kot, który lubił Brahmsa. Qwill wyjeżdża na prowincję na wakacje do domku swojej starej znajomej, wiekowej ciotki Franny. Zaprzyjaźnia się z lokalnymi dziennikarzami i odkrywa, że w domku na plaży, w którym mieszka, pojawiają się i giną przedmioty. A na końcu dziedziczy majątek.
  • 6: Kot, który bawił się w listonosza - Qwill ze zwierzyną przeprowadza się do odziedziczonej rezydencji, w której chce otworzyć muzeum. Kotom się podoba, zwłaszcza codzienna dostawa dużej porcji poczty, z których Koko bezbłędnie wyszukuje ważne listy. W pomieszczeniach dla służby znajduje na ścianie fresk namalowany przez jedną ze służących, która jakiś czas później zaginęła. Qwill zaczyna śledztwo.
  • 7: Kot, który znał Szekspira - w tajemniczym wypadku ginie właściciel gazety w miasteczku, po czym ktoś podpala siedzibę gazety (tych, którzy już wiedzą, że na stanie gazety był kot redakcyjny, uspokajam, że przeżył). Qwill wspiera syna właściciela w stworzeniu nowego dziennika. Kot Koko podsuwa pomysły, zrzucając z półki zabytkowe tomy Szekspira, w których znajdują się odpowiednie sytuacje.
  • 8: Kot, który wąchał klej - Qwill uczestniczy w próbach do amatorskiego spektaklu i jednocześnie - jako ojciec chrzestny - czeka na pierwszy numer nowej gazety. "Moose County Something" do pierwszego numeru dostaje sensacyjną wiadomość o śmierci jednego z aktorów i jego żony, którzy nie dotarli na próbę. Kot Koko jest podejrzewany o narkotyzowanie się klejem z kopert, ale tak naprawdę wszystko, co robi, ma sens.
  • 9: Kot, który zszedł pod podłogę - na upalne lato Qwill przenosi się z pokoju nad garażami do domku na wsi. Domek okazuje się mieć tę wadę, że po kolei coś w nim wysiada, przez co odwiedzany jest przez kolejnych hydraulików i elektryków. Jako że domek nie jest duży, Qwill planuje powiększyć go, ale kolejni majstrowie zatrudnieni do prac budowlanych, znikają bez śladu. A kot Koko nieustająco siedzi przy klapie zamykającej dziurę w podłodze.
  • 10: Kot, który rozmawiał z duchami - Qwill znajduje swoją starą znajomą martwą chwilę po tym, jak dzwoniła do niego, skarżąc się, że słyszy duchy. Wprowadza się do domu obok muzeum do czasu znalezienia nowego opiekuna. Kot Koko pokazuje mu różne przedmioty, dowodzące, że śmierć nie miała przyczyn naturalnych, a przy okazji dzięki rozmowom ze staruszkami poznaje tajemnicę z przeszłości.

Ciąg dalszy nastąpi.

Inne tej autorki

#32-42

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 23, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Koty - Tagi: 2008, kryminal, panie - Komentarzy: 9


City & I

Mam żal. Bo ja tu przychodzę do miasta Poznań z uczuciem i podziwem. Z zaufaniem. Z chętnym obiektywem i dużą dozą cierpliwości, zwłaszcza w upały. Nie jadę nad jezioro, jadę schronić się niekiedy w cieniu kamienic. Wiem, zdradzam czasem, wyjeżdżając do innych miast, ale - przykro mi to stwierdzić - miasto samo sobie winne. Bo co dostaję w zamian? Pozamykane restauracje. Do jasnej i ciężkiej, to nie jest do pomyślenia, żeby w sobotę wczesnym wieczorem miasto było nieżywe i leżało wentylem do góry. "Sól i Pieprz" opluło mnie obsceniczną informacją, że w weekendy nie otwierają, bo lato. Pizzeria na Ratajczaka mimo obietnicy, że w weekendy do 21, zamknięta na twardo bez żadnej wymówki. Pod Apollo miejscówka knajpiana dalej w remoncie. Szczęśliwie Stary Browar nie nawala i to jedyny jasny promyczek w tym posępnie burzowym i dusznym dniu. Ubolewam, że od razu nie poszliśmy do Cafe Barcelona, bo i spożywka tam wydawała się lepsza, z dołu można było posłuchać koncertu, a do tego znaleźć sąsiadów. Tak czy tak - żal mam, bo miasto w letnie wieczory powinno żyć, a nie śmierdzieć uryną i przejawiać aktywność jedynie w zakresie starszych pań, spoglądających z wysokości swoich wyścielonych poduszkami parapetów na ulicę.

Dzisiejszy dzień był dniem kondycyjno-filmowym. W skrócie - "Ryś" to żałosne nieporozumienie i gdybym wydała ciężko zarobiony pieniądz na bilety w kinie[1], miałabym ochotę obić komuś twarz za ciężkie oszustwo nazwania tego "następcą Misia" i "komedią". Kolejny odcinek "Life on Mars" - coraz bardziej znakomity, końcówka "Numb3rs" - trzyma poziom, a w roli wisienki na czubku - doskonała "Angielska robota". Szerzej - niebawem.

[1] 9,99 zł za płytkę dołączoną do Gali jakoś przełknęłam, zwłaszcza że śniadaniowa lektura podbudowała TŻ[2].

[2] Pewnie trudno uwierzyć, ale jest pewna dziedzina życia, co do której zgadzam się z Kazimierą Szczuką. W felietonie poruszyła kwestię, którą dawno zarejestrowałam, że mężczyźni to ta grupa ludzi, która ma hobby, a kobiety mają mieszkania, dzieci, zwierzęta, ewentualnie mogą nieśmiało współdzielić hobby z szeroko pojętym partnerem. Ba, często nawet ich praca jest tylko po to, żeby nie gnuśniały w domu. Smutne, zwłaszcza że dotyczy sporej grupy znanych mi pań, z chlubnymi wyjątkami. Po prawdzie to jakbym miała sama powiedzieć, jakie mam konkretnie hobby, to ciężko by było. Również z tego względu, że hobbiów mam sporo, niektóre są mało konkretne (ale fajne), niektóre zdarzają się okazjonalnie, a wspólną ich cechą jest to, że w żadnym tak naprawdę nie jestem ekspertką. Cóż, taki los człowieka Renesansu - wszechstronnie i powierzchownie znam się na wielu rzeczach i jest mi z tym dobrze. Wracając do baranów, Kazia Szczuka uświadomiła mi, że mam w domu skarb, czyli mężczyznę, który z własnej i nieprzymuszonej woli chodzi na jogę, robi psa z głową w dole oraz siavasanę (pochlebiam sobie, że oboje jesteśmy w tym całkiem nieźli), a do tego nie nabija się ze mnie, kiedy wbrew sugestiom pani Inki usiłuję wyprostować nogę, zaciskając zęby.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 3, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Moje miasto - Komentarzy: 2


Stefania Grodzieńska - Nie ma się z czego śmiać

Bo nie ma. Wojna była, ludzie ginęli, a potem był biurokratyczny i często nieprzewidywalnie kapryśny PRL. Mimo to Stefania Grodzieńska znajdowała powody, żeby się śmiać. Często również z siebie, co jest naprawdę pozazdroszczenia godną cechą u kogoś, kto na 94 lata. Mimo że czytałam już kilka jej książek semi- lub całkiem biograficznych, jest sporo elementów nowych, które - zwłaszcza z przedwojennej i wojennej historii - dają trochę więcej światła na to, jaka pani Stefania jest. Trochę autoplagiatu jest, nawet nie ukrywanego, ale nie nie gryzie i nie jest tego aż tyle, żeby powstał autorski autokanibalizm.

Poważniej, niż w innych książkach. W wieku 94 lat o większości przyjaciół, rodziny i bliskich pisze się już w czasie przeszłym, zwłaszcza w związku z wojną i Powstaniem Warszawskim. Dużo o Jurandocie, mało o Jarossym (bo o nim była oddzielna książka). Sporo o córce i współcześnie otaczających autorkę ludziach. I dość znamienny brak jadu - to książka o miłych ludziach, a nie rozliczenie przeszłości i grzebanie po teczkach. Jak to się teraz mówi - rispekt, mon.

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 24, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, biografia, panie - Skomentuj


Kelly i Elanie Crawford - Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L. M. Montgomery

Książki typu "fusion", które łączą w sobie jakieś dwa elementy, rzadko są udane. I tak w "CK Kuchni" Makłowicza czy książkach Herve Thisa przepisy mają zwykle rolę drugorzędną, a właściwym mięskiem książki są opowieści obok przepisów, natomiast w "Przepisach z Zielonego Wzgórza" połączenie jest harmonijne. Kawałki biografii autorki cyklu o rudej dziewczynce z nadczynnością wyobraźni są przeplatane zestawami klasycznych kanadyjsko-wyspiarskich przepisów na tzw. domową kuchnię. Nie rzuciłam wszystkiego, żeby - jak w przypadku kolorowych książek z obrazkami - piec i gotować, ale głównie z tego powodu, że to kuchnia na dużą skalę. Obiad na 6 osób, deser na piknik, pieczona gęś czy nastawianie nalewek na kilka tygodni. Ja jestem w skali mikro i kuchenna godzina to dla mnie górny limit, na więcej jestem za leniwa.

#30

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 13, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kulinarne, panie - Skomentuj


Danuta Frey - Osiem ramion bogini Kali

Przyznam, że za dość drażniący fakt uważam to, że większość PRL-owskich kryminałów milicyjnych dzieje się w Warszawie. Tam zawsze były najlepsze dziwki (no, czasem akcja chwilowo skakała do hotelu Grand w Sopocie, żeby rzucić okiem na tamtejsze mewki), najsprytniejsi cinkciarze czy oczywiście najsprawniej działający wydział w Pałacu Mostowskich. Zaczynając smutną historię o przynoszącym pecha kolejnym właścicielom złotym posążku bogini Kali, westchnęłam sobie ze znużeniem, bo znowu będzie bazar Różyckiego i Saska Kępa. I tu miła niespodzianka - po zabójstwie dentystki, wdowy po posiadaczu tytułowego posążka, pewna sympatyczna pani patolog[1] Elżbieta i nieco mniej sympatyczny, bo szowinista[2], pan milicjant Wanacki, odkrywają, że się mają ku sobie. A że Elżbieta miała wujka, specjalizującego się w antykach i sztuce, to została wysłana w celu uzyskania informacji z pierwszej ręki na temat handlu hinduską sztuką. Idzie sobie Elżbieta w celu pozyskania wiedzy, aż dociera na Żoliborz, w okolice wujowej wilii na "niewielki placyk, o tyle charakterystyczny, iż całkowicie otoczony przez półokrągłe domy. Dokładnie w jego środku rosło ogromne, stare drzewo o potężnym pniu i rozłożystych gałęziach, pochylających się nad jezdnią". I tu mnie tknęło, bo takie miejsce pokazywała mi siwa[0].

Wujek-kolekcjoner należał do ludzi zamożnych, bo tacy - oprócz lewicującej inteligencji - mieszkają na Żoliborzu. Niestety szybko się okazało, że nawet dziewczyna milicjanta może mieć kogoś zbliżonego do kręgów przestępczych w rodzinie. Trup się trochę jeszcze posłał, nastąpił napad, a sprawę zaginionego posążka udało się wyjaśnić dzięki nieco wścibskiej i dość pechowo trafiającej na kolejne zwłoki starszej pani, również mieszkanki Żoliborza. Może ona też co wieczór wystawiała butelki na mleko?

[0] Zdjęcia świeżutkie, autorstwa siwej.

[1] Niezbyt przepadam za współczesnymi polskimi filmami policyjnymi, Glinę oglądam kątem oka, bo TŻ lubi, ale uwielbiam każdą scenę z panią patolog, która zapytana, czy nie boi się robić sekcji, flegmatycznie stwierdziła, że przynajmniej jej pacjent na stole nie umrze.

[2] "Asystentka? - pomyślał z niechęcią. - Że też te baby nawet tu się wepchną!"

Inne tej autorki tutaj.

#29

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 5, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: prl, 2008, panie, kryminal, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 4