Tytuł w zasadzie opisuje treść - to luźna, dygresyjna historia o tym, czemu babcia autora, Tonia, nie używała wielkiego, pięknego odkurzacza firmy General Electric. W trakcie powolnie rozsnuwanej historii poznajemy całą sporą rodzinę małego Meira, w której nie tylko babcia Tonia - porządkowa terrorystka - jest nietypowa. Świat dzieciństwa, sielankowe wspomnienia wakacji, obiadów na tarasie (bo babcia nie pozwalała jeść w domu), kąpieli pod oborą (bo babcia nie wpuszczała do łazienki), zdjęcia wujów i cioć; co ciekawe, pełnoprawnymi członkami rodziny są opowieści, które każdy w rodzinie przekazuje na swój sposób, kłócąc się o to, czyja wersja jest właściwa. W tle Izrael, Ziemia Obiecana, którą w kurzu i upale budują imigranci z całego świata (poza tym, co zdradzili i wyjechali do Ameryki).
Wada - brakuje jakichkolwiek przypisów. Owszem, nic tak nie irytuje, jak wyjaśnianie rzeczy oczywistych, ale jakkolwiek wiem, co to kibuc albo kim był Ben Gurion, tak musiałam sprawdzać jak zwierzę, co to moszaw, kolejne alije czy afikoman.
#50
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 13, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
22 marca. Zasiew:
(rzodkiewka, groszek pachnący)
16 kwietnia, zasiewy wzbogacone o sklepowe bratki, poziomkę (z zawiązkami kwiatów), kocimiętkę (olewaną przez trzodę) i rozmaryn.
(od lewej od góry: rozmaryn (z Jeżyckiego), szczypiorki - siedmiolatka i drobny, rzodkiewka. Na dole czarnuszka, przypołudnik, groszek. I bohater drugiego planu)
27/30 kwietnia.
10/11 maja. Z Targu Śniadaniowego przyniosłam posadzone przez Maja lewkonie, różową sałatę, dalie i dynię (dynia przeze mnie, nie mogłam się powstrzymać). A rzodkiewka już zjedzona.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 11, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 7
TAK.
Co mi się ogromnie podobało: sama idea - zjedzenie publicznie śniadania, w parku, na ławce, z ludźmi. Spotkanie znajomych (czasem przypadkiem). Świetne jedzenie - od typowo śniadaniowego (twarożek, jajka, kiełbaski, naleśniki) do żywności eko, bezglutenowej czy nietypowej (suszone wiśnie, winegret w butelce, konfitury, owoce w czekoladzie, ciasta). Świetne napoje - soki jabłkowe z burakami, pomarańczą, gruszką - doskonałe. Po parkowej alejce przewalał się tłum, z dziećmi, psami (Maj najpierw zaprzyjaźnił się z sympatycznym brązowym pieskiem pani od Kolektywu Kąpielisko, który aportował patyk, potem zakochał w 2-miesięcznym szczeniaczku chihuahuy). Dzieci można było zagonić do sadzenia na stoisku Kolektywu, gdzie posialiśmy z Majem czerwoną sałatę, dalie, lewkonie i dynię (do balkonowej kolekcji, o czym niebawem) albo zapuścić w klocki. Impreza zdecydowanie ma potencjał, zwłaszcza z lepszą pogodą (chociaż infrastruktura - namioty, stoły i ławki umieszczone pod drzewami - pozwalała na siedzenie i w czasie deszczu).
Kolektyw Kąpielisko
Trochę mniej TAK, ale ciągle nie NIE.
Wady: za mało stoisk. Jedno biedne Bike Cafe z kawą nie obsłuży kilkuset osób, kolejka na kilkanaście minut. Podobnie z ciepłymi śniadaniami (sadzone, jajecznica, naleśniki) - kolejka na ponad pół godziny. Ciasta zniknęły koło 13. Rozumiem, że to początki, że 3k lajków na facebooku to nie jest miernik popularności, ale warto imprezę rozszerzyć. Nie będę jutro na Sołaczu, gdzie ma się odbyć druga edycja, ale pewnie przyjadę za tydzień zobaczyć, co się zmieniło.
GALERIA ZDJĘĆ.
PS Wróciłam z suszonymi wiśniami, truskawkami w gorzkiej czekoladzie, sokiem jabłkowo-buraczanym i słonecznym winegretem z Werandy. I ze śniadaniem oraz kawą w brzuchu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 10, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Budowę dwutomowej historii Dominiki Chmury, chudej, kudłatej dziewczyny o bardzo skomplikowanym drzewie genealogicznym wyobrażałam sobie jako nitki - przychodzące z różnych miejsc i rozchodzące się w inne miejsca, czasem przez jakiś czas splątane razem, potem rozwijające się, żeby - w finale - się ze sobą spotkać. W zasadzie to nawet nie jest historia Dominiki, chociaż jest spiritus movens połowy akcji, to raczej bujna, choć z oczywistych powodów bardzo statyczna, narracja, która dzieje się na Piaskowej Górze w Wałbrzychu wokół Jadzi Chmury de domo Maślak. Historie sprzed drugiej wojny światowej, a czasem i wcześniej (nocnik Napoleona!) wpływają na współczesność, najpierw PRL-owską, potem już tą europejską. To panoramiczna opowieść o świecie kobiet, silnych i sprawnych; gdzieś w tle kręcą się epizodycznie mężczyźni, ale nikną przez alkoholizm, choroby i brak poczucia sensu w życiu.
Nie wiem, czy jest po co streszczać wszystkie historie, które się przydarzyły - czy to Sarze z Harlemu, czy Ciotkom Herbatkom. Co mnie zachwyciło, to dynamika - każda dama jest sportretowana pieczołowicie, unikalnie i realnie, nawet na poziomie języka. Nazwiska to odrębna historia - Maślak, Chmura, Rozpuch, Demon. Scenki znane z życia każdego - nielubiana teściowa, która okazuje się nie-taka-zła, nieustający konkurs z sąsiadkami na zazdrość, potrzeba niewystawania poza przeciętność przy jednoczesnej ciągocie do "niech o mnie mówią".
Ostatni, sielankowo-utopijny rozdział na greckiej wysepce, kiedy Jadzia Chmura de domo Maślak stoi w morzu Śródziemnym po bujną pierś w wodzie, z innymi matkami i babkami, które wprawdzie jej nie rozumieją, ale są - mimo innego kraju - takie same jak ona, oczarował mnie niezmiernie, mimo że - jak w życiu - nie było właściwej pointy.
Inne tej autorki tu.
#48/49
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 9, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Majut wysiał i podlewał. Sam.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 7, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 9
Za jakiś czas pojawi się inteligentny, uczący się system operacyjny. Taki, co to i pocztę za człowieka przejrzy, pliki uporządkuje, a do tego pogada. Sama fabuła nie jest bardzo skomplikowana - Theodore, mężczyzna w separacji, za to z wąsem (i on się zastanawia, dlaczego) instaluje system operacyjny, wybiera płeć żeńską, system nazywa sam siebie Samantha i zostaje najlepszym przyjacielem Theodore'a. Ponieważ nie wychodzi mu z kobietami na żywo oraz przez internet (czat erotyczny z panią, która chciała być duszona martwym kotem, może zniechęcić), a Samantha jest zawsze miła, zainteresowana i pełna zrozumienia, zaczyna mu wychodzić z systemem operacyjnym. Niestety, społeczeństwo to niespecjalnie docenia, a zwłaszcza była żona.
Złośliwości na bok, ale w warstwie fabularno-językowej to dość słaby film, pełen banałów, bez napięcia. Podobnie z grą aktorską - Phoenix z wąsem jest okropny, głos Scar Jo jest irytujący (naprawdę nie wiem, czy zmiana głosu Samanthy Morton na Scarlett to był skok jakościowy). Co jest natomiast warte obejrzenia, to miejskie pejzaże. Los Angeles w przyszłości jest mgliste, świetliste, pełne futurystycznych wieżowców (sceny kręcono w Azji) i filmowane tak, że nie można oderwać oczu. Od reszty - w tym próby pokazania wyalienowania ludzi, wklejonych wzrokiem tylko w komputer - można wzrok i uwagę oderwać. To nie jest zły film, raczej dość nijaki, ale do "Być jak John Malkovich" czy "Gdzie mieszkają dzikie stwory" się nie umywa.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 7, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
[4.05.2014]
Co roku, wraz z programem Parady Parowozów w Wolsztynie, pojawia się informacja, że miasto organizuje imprezę po raz ostatni. I tak chyba od 5 lat. Więc niespecjalnie wierzę, że za rok nie będzie można już zobaczyć pięknych lokomotyw, które jak w "Tomku i przyjaciołach" mają swoje imiona, ale na wszelki wypadek zabraliśmy młodocianką fankę kolejnictwa na festyn. Impreza niestety ludyczna, trzeba wyskoczyć z walorów pieniężnych na karuzelę, balonik (z kotkiem) oraz trampolinę. Na szczęście można też wejść na lokomotywę, popatrzeć jak majestatycznie płynie w obłokach pary, można się składem z parowozem (WIERZBA, STEFAN, NIKODEM, PROTAZY, RUDOLF, JOANNITA, TULIPAN, LEŚNIK i HEFAJSTOS!) przejechać, ale to wymaga planowania odpowiednio wcześniej i przez internet, bo bilety schodzą jak świeże bułeczki. Na miejscu krążyła prześlicznie steampunkowo przebrana ekipa młodych ludzi, ze skórzanymi sakwojażami z epoki. Najpiękniejszy oczywiście był słowacki požiarny vlak Albatros, niestety Maj odmówił zbliżenia się chociaż tylko w celu zdjęcia (myślę, że głównie chodziło o to, żeby wreszcie iść kupić ten obiecany balonik z kotkiem). Tłumnie, w kłębach pary i z pyłem węglowym wszędzie, krajobraz nieco jak na Śląsku, ale pociągi coś w sobie mają, nawet te bez specjalnego nadzoru.
Przypadkiem znaleziona googlem restauracja Zielona Prowansja okazuje się być miejscem fantastycznym - z krótkim menu na długi weekend, szybką obsługą, rozsianymi wszędzie figurkami gęsi (które dość intrygowały Maja, bo czemu ta jedna sama w klatce, a obok są już dwie?). Sam Wolsztyn przypomina mi niemieckie miasteczka - z ładnymi, czystymi kamieniczkami, mnóstwem kwiatów i jakimś takim zasobnym spokojem.
GALERIA ZDJĘĆ (EDIT: również z sierpnia).
PS Temat Wolsztyna się jeszcze nie wyczerpał, ponieważ jest też uroczy pałac, ale ominęliśmy z okazji głośnego i ludycznego majowego festynu.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 6, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
wolsztyn, polska
- Skomentuj
Jeśli się nie chce jechać w wielką podróż aż za Pniewy, można zanurzyć się w kolorowy tulipan zaraz pod Poznaniem. Dodatkowo Gołuski łatwiej wymówić niż Chrzypsko. Tu się jednak zalety kończą.
W gospodarstwie ogrodniczym w Gołuskach teoretycznie w długi weekend miał być wstęp w pole, w praktyce jednak pole tuż obok Specjalistycznego Gospodarstwa Ogrodniczego okazało się być przekwitnięte, albowiem - jak co bardziej wnikliwi czytelnicy sami zauważyli - z powodu dwutygodniowego przyspieszenia wegetacji aktualnie odbywają się Zimni Ogrodnicy. Na polu zostały nieliczne, smutne tulipanki. Szczęśliwie kawałek dalej, niestety pieczołowicie ogrodzony siatką, znalazło się pole z odmianami późnymi. Nawet jeśli nie można się w kolorze wytarzać (acz możecie mi uwierzyć, przelazłabym przez siatkę, ale ta warstewka ogłady mnie powstrzymała), to i tak warto. Dojechać można tam z MOP Dopiewiec, aczkolwiek trzeba zrobić parę sprytnych ruchów kierownicą, żeby objechać MOP-ową siatkę.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 4, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tag:
goluski
- Komentarzy: 2
Na kartkach papieru Marta zapisuje kawałki swojego życia. Małe miasteczko, ekscentryczna babcia, wyrozumiała matka i siostra z sześciorgiem dzieci; w przeciwieństwie do nich Marta robi karierę w Warszawie. Niekoniecznie z własnej woli, przepycha ją przez życie pęd przyjaciółki, Aleksandry. Nagle, w przededniu nowej pracy, zachodzi w ciążę i to z przyszłym szefem. Ale naprawdę przypadkiem. Notuje więc te kawałki, nad którymi jakoś panuje, bo robi wrażenie, jakby nie wiedziała, czego chce i dokąd idzie. Świat, który za plecami komentuje jej postępowanie, za to lepiej wie, co powinna robić - jak urodzić, jak wychować, wrócić do pracy, zostać z dzieckiem. To tytułowe pudełko ze szpilkami - każda akcja powoduje, że ktoś z offu wciska szpilkę - teściowa, eks-narzeczony, współpracownicy, siostra. Bardzo mnie ta Martowa bierność irytuje, ale to jakiś wycinek książki, bo to zbiór tych wszystkich sytuacji, które trafiają znienacka, a na które kobieta nie jest przygotowana. Ten cały zbiór sloganów - da się połączyć bycie matką i karierę, można mieć idealny dom i idealnie wyglądać, a jeśli nie, to coś z tobą, kochaniutka, nie tak - okazuje się być bardziej szkodliwy niż można przypuszczać.
Co mnie bardzo miło zaskoczyło, to to, że jednak nie jest to tylko tzw. proza zaangażowana feministycznie, kolejny artykuł o tym, że kobieta kobiecie wilkiem, tylko o tym, że jednak się w życiu wszystko układa. Mimo niedogadania i mimo że czasem we własnej historii trudno ująć kogoś, kto jest obok. Wpadłam w świat Plebanek i ciężko mi było z niego wyjść. Zdecydowanie chcę inne.
Inne tej autorki:
#47
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 3, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 3
Cytadela.
Po trawie biegają kwiczoły (sprawdziłam u ekspertki) i drą się uroczo.
Bez. Pachnie. Można z niego zrobić zupę. Można, metodą Kopciuszka, obrywać po jednym kwiatku i zbierać w parasolu, ponieważ parasol nadaje się do trzymania zerwanych kwiatków idealnie. Tak rzekł Maj.
Nauczyłam się dzisiaj, że z jasnoty można wysysać nektar. Jak z nasturcji. I że to jasnota, a nie trochę inna pokrzywa.
Lemoniada z rozmarynem i odrobiną pomarańczy smakuje jak tabletka musująca.
W Umberto nie ma zasięgu, nawet jak personel wyjdzie za podwórko i macha czytnikiem, więc zalegam J. walor pieniężny.
Lubię, jak stykają mi się różne światy. K. spotyka J., dzieci się mieszają na kocach.
Trawa jest mokra, ale przyjemna dla bosych stóp.
Latają takie czarne jętki? ważki?, wyglądające jak mikrodrony.
I nawet jeśli trochę pada, to można się schować pod drzewem.
Kilkuletni młody człowiek na górce za Umberto wyznał jak rasowy katorżnik, że nosi te kamienie od szesnastu lat.
Piknik jest miły.
PS Pojemnik na piknik z Lidla - bdb (patrz pierwsze zdjęcie).
PSS Miałam to przemilczeć, ale tak - w trzeciej godzinie zdjęłam stanik.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 1, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
cytadela
- Komentarzy: 11