Więcej o
beletrystyka
Wuj Franciszek, pogromca rodziny w coniedzielnych quizach (których był autorem) wjechał pewnego dnia na swym wózku inwalidzkim do salonu i oświadczył, że wynalazł maszynę, dzięki której można zarządzać czasem. Kto nie potrzebuje nadmiarowego czasu (np. oczekiwania na spóźniony pociąg), może sprzedać go potrzebującemu i mieć trochę grosza w kieszeni. Po początkowej fali szydery, bo nawet święty by się nie powstrzymał w takiej sytuacji, a co do dopiero upokarzani po przegranych w quizie Grażyna, siostra Franciszka i Piotr, jej mąż oraz babcia Wiktoria, mistrzyni domina (dla ścisłości dodam, że 6-letnie wtedy bliźnięta Hania i Michaś nie szydziły, bo nie znały tego słowa i były zachwycone wujkiem), wynalazek zmienia cały świat, o czym opowiadają kolejne historie.
Jakże ładnie Jachimek opisuje codzienny świat, z lekką ironią, ale i sympatią, nawet gdy rzecz dotyczy krwawej kadrowej czy przypakowanego dresiarza-zabijaki. Wsadzenie absurdalnego wynalazku wuja w całkiem zwykły, codzienny świat przeciętnych ludzi, których życiowym mottem jest "żeby było normalnie, a jeszcze w dodatku sympatycznie", powoduje oczywiście chaos, co, cytując autora, powoduje, że "wtedy przestawało być sympatycznie, za to z powrotem zaczynało być normalnie".
Książkę dawno temu rekomendowała mi moja H., więc posłusznie informuję, że już po chyba 5 latach przeczytałam.
#66
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 25, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2
Zanim zacznę, jedno założenie - czytaliście już "Fanfik"? Jeśli nie - przed "Slashem" warto przejść przez historię, która doprowadziła Leona, tegorocznego maturzystę, pośrednio do gabinetu odnowy dla pań, w którym - za wykonany po znajomości remont - ma masaże gratis. Masaże niestety nie pomagają na to, co dzieje się w Leonowej głowie, zaprzątniętej w 95% Tośkiem, irytującym, fascynującym stworzeniem, aktualnie skłóconym z nim z powodu jakiejś pierdoły. Pozostałe 5% to życiowy niepokój, który nie pozwala się chłopakowi cieszyć z tych chwil, które spędzają z Tośkiem niepokłóceni na czułych uściskach. Nie pozwala, bo wie, że absolutnie nieodpowiedzialny Tosiek na pewno się w coś wrąbie - spróbuje przekłuć sobie nos, bez zastanowienia pokaże transmisję gejowskiej parady z Londynu na szkolnym kanale Youtube, łyknie dopalacz, pójdzie na szemrane spotkanie dziwnie wyglądających, genderowo niepoukładanych ludzi w Amarancie. I wie też, że będzie szedł krok za swoim ukochanym, ratując go z kolejnych katastrof, nawet jeśli będzie to robił z irytacją i wkurzeniem.
Tyle że nie do końca. Za pierwszym czytaniem dałam się nieco nabrać na pewną powierzchowność tego kontrastu Idealny-Leon kontra Nieobliczany-Tosiek. Autorka w zgrabny sposób manipuluje czytelnikiem, pokazując rewolucję, jaką pozornie porządny maturzysta - uczynny, słowny, uporządkowany, ciężko pracujący jako korepetytor, żeby mieć z czego żyć, pomagający zbyt pewnemu siebie dzieciakowi - przechodzi, żeby dojść do ładu sam ze sobą. Bo to nie na Tośka się Leon wścieka, tylko tak naprawdę na siebie.
Co mnie absolutnie zachwyciło, to realność i postaci, i wydarzeń. Prawie że schulzowski opis Czarnego Protestu, stanowiącego finał "Slasha", jest absolutnie prawdziwy, tak samo jak ultra-irytujący rodzice Karolka, któremu korepetycje "z matematyki" obstawia Leon. Łapałam się na tym, że zastanawiam się, co się stało za drzwiami willi, kiedy za Leonem zatrzasnęła drzwi katatoniczna matka. Co się urodziło mężczyźnie stratowanemu przez Leona pod szpitalem? Co z przedstawieniem, w którym Horpyna w stroju świętomarcińskiego rogala zapowiada Jagienkę stojącą tuż obok Basieńki nad zwłokami Radziwiłła (albo innymi, to w końcu średniowiecze według Tośka)? Jak zareagował Marcin na ostatnie pytanie Leona? Tyle pytań, a autorka nie chce obiecać, że za rok będzie trzecia część.
Inne tej autorki tutaj.
#65
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 22, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panie
- Skomentuj
W dalszym ciągu nie odkryłam klucza doboru opowiadań do zbiorków - w tym są historie żony dzieciobójcy; "środkowej" żony, dla której mąż zostawił poprzednią, a ją zostawił dla następnej; studentki, która za sprawą neurotycznej współlokatorki wplątuje się w psychodeliczno-erotyczny epizod; matki, której syn (po wypadku w wieku kilkunastu lat) dorósł i rozpoczął życie poza nawiasem społeczeństwa; wdowy zaatakowanej przez mordercę; aktora radiowego ze zniekształconą twarzą, żyjącego w cieniu matki i zdradzającego ojca; młodej dziewczyny, pracującej jako dama do towarzystwa śmiertelnie chorego człowieka i obserwującej dziwny trójkąt pomiędzy jego matką, żoną i masażystką; kobiety, która wyparła zbrodnię z dzieciństwa do czasu, aż przypomniała ją jej ówczesna przyjaciółka, dręczona wyrzutami sumienia; drwala, który miał żonę z depresją czy wreszcie tytułowe opowiadanie - beletryzowana biografia Zofii Kowalewskiej.
Wspólnym mianownikiem tych historii jest przypadek - żadna z osób bezpośrednio nie spowodowała akcji, będącej sednem historii, one po prostu tam były. Nieustająco przeszkadza mi forma, co oczywiście nie wyklucza, że te opowieści się świetnie czyta; nie lubię braku zakończenia, skierowania spojrzenia narratora na innych ludzi z pozostawieniem właśnie opisywanych samych sobie. Czasem aż prosi się o pociągnięcie historii, o pointę, ba - w przypadku jednej z historii, gdzie suspens zrobił się prawie kryminalny - o śledztwo.
Inne tej autorki tutaj.
#64
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 21, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panie, opowiadania
- Skomentuj
Smutny, schorowany 50-latek, wynajmuje pokój w mieszczańskim domu[1], żeby... no właśnie nie wiadomo, co - nie robi nic, tylko się snuje. Trochę czyta, trochę pije, trochę spaceruje, unika ludzi, wreszcie któregoś dnia znika. Syn właścicielki domu, smętny pracownik biurowy, odnajduje dziennik lokatora i decyduje się go przedstawić światu[2]. Harry, tajemniczy lokator, rzeczywiście nie nic nie robi, poza czytaniem, snuciem się, cierpieniem z powodu licznych (choć bliżej nieokreślonych) schorzeń, jadaniem tu i ówdzie (ze szczególną predylekcją do młodych win alzackich) i rozważaniem kwestii zakończenia swojego marnego życia za pomocą brzytwy, sznura lub trucizny. Próba spotkania towarzyskiego z niegdyś lubianym profesorem kończy się irytacją, obrażeniem gospodarza i ucieczką; jest też kulminacją największego życiowego problemu Harry'ego, który nie czuje się ani człowiekiem (bo rządzą nim zwierzęce impulsy, nie pozwalające mu być grzecznym członkiem społeczeństwa), ani wilkiem (bo jest za mało dziki, żeby biegać bez ubrania i mordować). Za pomocą nierealnych znaków (migające magiczne litery reklamujące teatr dla nienormalnych, broszurka o dwoistym człowieku-wilku) trafia na Herminę, młodą kurtyzanę, która okazuje się go rozumieć (chociaż nieustająco drwi z niego) i pokazuje mu, jak czerpać z życia radość (w skrócie - taniec, seks, w tym homoseksualny oraz miękkie i twarde narkotyki). Finałem jest bal maskowy, zakończony deliryczno-narkotyczną przechadzką po bezdrożach umysłu Harry'ego.
Nadrabiając zaległości w tzw. literaturze kultowej, ze smutkiem stwierdzam, że niekoniecznie warto. Lektura "Wilka stepowego" nie prowadzi do czegokolwiek (poza poczuciem, że drugs are baaad mkay). Domyślam się, że w dwudziestoleciu międzywojennym była to rzecz przełomowa, zwłaszcza w kwestiach obyczajowych, ale sto lat później jakoś nie porywa. Dodatkowo, jeśli się nie lubi zakończeń leniwie otwartych ("nie wiem, co mi się roiło pod wpływem narkotyków, a co było naprawdę"), a ja na ten przykład niespecjalnie, to można do końca nie dotrzymać.
[1] Na półpiętrze którego stała araukaria, moje nemezis podczas słuchania audiobooka; lektor uparcie artykułował ją jako "aurakarię", budząc moją żywiołową chęć poprawienia. RAZ się pomylił i przeczytał prawidłowo, prawie że zaczęłam klaskać.
[2] Co oznacza, że kończy się przedmowa, a zaczyna dziennik, a do właścicielki domu i jej syna już nie wracamy.
#62/13
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 8, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 3
Już sam tytuł (i jeden z najbardziej rozpoznawalnych w literaturze początków) zdradza zakończenie - baronowa Blixen, Dunka, po latach, jakie minęły od opuszczenia przez nią farmy u stóp gór Ngong, opowiada o swoim życiu w Afryce. Nie jest to opowieść fabularna, tylko zbiór luźno ze sobą powiązanych (zwykle bohaterami) historii, osadzonych w latach 1913-1931. Trudno uniknąć tutaj enumeracji - jest (w kolejności dowolnej) o chrześcijaństwie[1] w pogańsko-islamskiej Afryce, kolonializmie[2] i roli białego człowieka, polowaniach, afrykańskim prawodawstwie, życiu rodzinnym czy zwierzętach.
Przede wszystkim doznałam ogromnego zaskoczenia, bo - w przeciwieństwie do filmu (Streep, Brandauer, Redford) - nie jest to historia o miłości. Gdzieś, pod koniec, wspomniany jest Denys Finch Hutton jako jeden z wielu przyjaciół autorki, trochę historii ze wspólnych polowań, wreszcie jego niespodziewana śmierć w wypadku nie-wypadku. Oczywiście widać głębokie i nieskrywane uczucie, jakim autorka darzyła Denysa, ale pokazane jest w delikatny i subtelny sposób, bardziej na marginesie zapisków. W ogóle za to nie pojawia się (poza kilkoma drobnymi wzmiankami w ostatniej części książki) niewierny mąż autorki, w filmie "ten trzeci".
Chociaż nie, kłamię, to jest historia o miłości. O miłości do Afryki - gdzie najpiękniejsza przyroda, najświeższa i najmniej skażona zachodnią cywilizacją, gdzie perspektywy i chęć życia. Można to oczywiście odczytywać jako nostalgiczne wspomnienia ponad 50-letniej re-emigrantki, dla której pobyt w Afryce był tożsamy z młodością i czasem życiowych okazji, chociaż im bliżej końca, tym opowieści stawały się bardziej minorowe i opisujące upadek również tego, co było w Afryce piękne jeszcze 20 lat wcześniej.
[1] Wspomnienia o misjach i próbach wtłaczania Kikuju w świat wierzeń chrześcijańskich były tymi momentami, kiedy z irytacją przewracałam oczami; autorka - osoba niespecjalnie religijna - mimo swojej otwartości na świat, w kwestii wiary bywała irytująca.
[2] Tu oczywiście można by rozpocząć dyskusję, czy wystarczająco etyczny był neokolonializm baronowej Blixen, ludzkiej pani, która za 180 dni niskopłatnej pracy w roku pozwała odwiecznym właścicielom swojej farmy żyć na niej i pracować (chociaż - uczciwie dodam - dbała o nich, leczyła, uczyła i próbowała podnieść ich poziom życia).
#59/12
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 30, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panie, kenia
- Komentarzy: 2
45-letnia Kate Brown stoi w drzwiach własnego domu na przedmieściach Londynu i szykuje się do podania kawy gościowi swojego męża. Przez ostatnie 25 lat jej życie było wypełnione przyjemną, powtarzalną krzątaniną - czwórka dzieci (już prawie wszystkie dorosły), dom pełen ich gości i mąż, wzięty lekarz, zwykle w rozjazdach. Okazuje się, że za chwilę zapadnie decyzja (w zasadzie zostanie podjęta przez męża Kate), która zmieni resztę życia kobiety. Znajomy męża proponuje jej posadę na wakacje - organizacja rządowa pilnie szuka tłumaczki konferencyjnej z i na portugalski, a Kate zna ten język doskonale (ojciec był Portugalczykiem). Kate się waha, ale dzieci rozjeżdżają się na wakacje, mąż planuje 4-miesięczną praktykę w USA, a dom będzie wynajęty. Oczywiście, mimo początkowych wątpliwości, świetnie sobie radzi w roli profesjonalnej tłumaczki, dostaje więc propozycję dłuższej współpracy w organizacji, co finalizuje przygotowanie kolejnej konferencji, tym razem w Stambule. Po konferencji Kate decyduje się na wakacje w Hiszpanii z przygodnie poznanym, młodszym od niej Amerykaninem. Po różnych dziwnych zdarzeniach, bardzo chora wraca do Londynu, gdzie po rekonwalescencji dojrzewa do powrotu do domu.
Doceniam wnikliwość tej książki - Kate nieustannie analizuje siebie i świat wokół pod kątem roli kobiety. Wyłapuje frazy i wzorce, których ona sama (świadomie i nieświadomie) używa do określenia ról; do pewnego momentu traktuje je jak pewnik, od pewnego - zaczyna kontestować porządek świata, który bez słowa protestu wtłoczył ją wprost z bycia najbardziej pożądaną dziewczyną w okolicy w rolę gderającej, wiecznie krzątającej się matki i zdradzanej żony. Gorzko uśmiecha się, relacjonując rozpad swojego małżeństwa, które jednocześnie traktuje jako bardzo dobre i pełne zrozumienia. Z drugiej strony książka jest przeraźliwie przegadana - autorka wkłada w relację bohaterki moralitet na kondycję ludzkości lat 70. - bezsensowność działań organizacji międzynarodowych i aktywistów, płytkość kontaktów międzyludzkich, zatrucie środowiska, biedę i na tym tle miałkość jest własnych rozważań o negowaniu swoich potrzeb (#problemypierwszegoświata). Dodatkowo przez 3/4 powieści przewija się powracający motyw proroczego snu Kate i jej umiejętności wpływania na fabułę śnienie, w którym niesie umierającą fokę przez zmrożoną krainę. Zapewne ma ogromne znaczenie symboliczne, ale jest męczący i niczego nie wnosi.
#51/#10
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 6, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panie
- Skomentuj