Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
... panie Pawle kochany, kiedy czytałam pana opowieść, w której nauka jazdy małym fiatem pięknej panny Ciwle była tylko pretekstem do rozsnucia onirycznej, magicznej opowieści o Gdańsku, nie takim jak z przewodnika turystycznego, nie takim, w którym ogranicza się do podróżowania w trójkącie dom-praca-sklep, tylko takim, gdzie nie grają roli znaki drogowe i interpunkcyjne, za to pojawia się świat nie zauważany na co dzień, pełen skomplikowanych ludzkich życiorysów, czasem tylko związanych geograficznie z jakimś miejscem, jak te ogródki działkowe, w których przypadkiem mieszkała panna Ciwle z bratem; więc kiedy czytałam o tym, zapragnęłam mieć taką łatwość składania fraz w długą, lejącą się jak miód za łyżką historię o tym, co się składa na świat, w którym żyję...
Bo taka to właśnie książka - nienachalnie inna w formie, co jednak zupełnie nie przeszkadza w odbiorze. Skonstruowana jako listy do milego pana Bohuška, jako znak tęsknoty za światem niezwykłym, letnim i bogatym w smaki, zapachy i kolory. Narrator, zawstydzony swoją nieumiejętnością jazdy, snuje - jak Szeherezada lat 90. - opowieści o samochodach, które pojawiały się w jego rodzinie - awaryjnym citroënie, który skończył pod kołami polskiej lokomotywy, wytrzymałym mercedesie zarekwirowanym we Lwowie, swojej rodzinie, drugiej wojnie światowej, PRL-u i tych wszystkich kolejach losu, które doprowadziły go pod firmę instruktora Szkaradka.
Inne tego autora:
#84