Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Kawiarnie jak grzyby na deszczu

Dzisiaj zaprowadziliśmy Reputaka do Chimery (herbaciarnia z deserami, śniadaniami i daniami bardziej obiadowymi) na rogu Żydowskiej i Dominikańskiej. Ale w zasadzie to chciałam tylko pokazać szyld Cafe Bemehot (zaraz obok, na Kramarskiej).


Ciekawe, czy mają prymusy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 12, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Cywilizacja wiejska

To nie tak, że we wsi pt. Suchy Las nic nie ma w sensie infrastruktury knajpianej. No, jest ostatnio trochę mniej, bo ku mojemu głębokiemu żalowi zamknęli bar "Suchy Las Vegas", mieszczący się opodal w gustownym blaszaku, obitym sidingiem. Poza "Kuchniami Świata", gdzie można zjeść bardziej fastfoodowo, ale w dość urozmaiconym zakresie, jest też bardziej wyrafinowana, bo z kelnerami i białymi obrusami, "Estella". Bardzo dobra pizza, dania typu obiadowego też przyjazne, a na koniec do dość okrągłego rachunku podają w małych kieliszeczkach nalewkę śliwkową (chyba dla osłodzenia konieczności płacenia rachunku). Bardzo mnie te kieliszeczki ujęły. Do kompletu jest jeszcze "Zajazd Sucholeski", ale tam jeszcze nie jadłam. Na razie.

Ale ogólnie poza tym to jest ubóstwo. Żabka, sklepik u pani Eli, gdzie można dostać spleśniały albo suchawy chleb, kawałek dalej na rynku Chata Polska i Biedronka. Dlatego w poszukiwaniu śniadań trafiliśmy dzisiaj do "Monidła" [2024 - restauracja zamknięta] na Grunwaldzie. Mental note to self - śniadania dają do 13, więc przychodzenie o 13:30 (no ale co ja mogę, nie przewidziałam, że proste "proszę skrócić z tyłu i grzywkę" będzie trwało bite półtorej godziny, do tego połączone z wysiłkiem umysłowym koniecznym na konwersację z panem fryzjerem, który bardzo się starał przerywać doskwierającą ciszę) oznacza, że już nie dadzą. Dają za to dania obiadowe, szeroki wybór deserów i sałatek oraz kaw i herbat czy innych napitków alkoholowych. Do zamówionej sałatki z buraków, koziego sera, brzoskwiń i sałaty z octem balsamicznym mam trochę mieszane uczucia, ale to bardziej kwestia, że lubię smak octu, natomiast odrzuca mnie jego zapach, bo sama sałatka była ok. Co mi się ogromnie podoba, to duże wnętrze w suterenie podzielone na mniejsze sale, również takie, gdzie można wstawić duży stół na imprezy w większym gronie, dodatkowo zaopatrzone w ogródek z tyłu, otoczony kamienicami.

Znajduję również dość zachęcającym fakt, że knajpka mieści się nie w centrum, a tak trochę z boku - pewnie dlatego, że blisko MTP. Szybki rzut oka na okolicę sprawił, że zaczęłam się nieco wahać nad moim potencjalnym domkiem na Sołaczu czy na Zakręcie - nie byłabym od tego, żeby na przecinającej Matejki ulicy Skrytej[1] nie kupić sobie wyremontowanego piętra w jednej z kamienic. Jestem zdecydowanie miejska.

[1] Na Skrytej 1 mieści się biuro ogłoszeń (a po przeciwnej stronie Francuski Łącznik), w czasach przeglądania gazet miałam więc nieustającą wizję Wielkiej Skrytki Pocztowej, bo w większości inseratów pojawiało się sformułowanie "Skryta 1".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 29, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Moody blues

Poprzednią wersję wpierdzieliło mi pojawiające się znienacka logowanie na joggerze. Miałam w niej (tej wersji) żal do świata. Że niektórzy ludzie, których potrzebuję, nie potrzebują mnie, a akurat teraz przydałoby mi się parę ciepłych słów. Że martwię się, kiedy moje próby nawiązania kontaktu trafiają na mur, na którym się rozbijam, bo nie chcę pisać w ciemno, nie słysząc chociażby "mhm", które oznacza, że ktoś słucha, wie i rozumie. Że martwię się ciszą, kiedy milczy GG, jabber i telefon, a maile nie spływają. I że boję się wchodzić na ten mur i zaglądać do środka, bo może ktoś po drugiej stronie sobie tego nie życzy. I że kot po chwilowej hossie, kiedy to pożerał miskę za miską, mruczał, biegał i jak na chorego kota ogólnie był niesamowicie ożywiony, ma znowu bessę, podczas której snuje się apatycznie i odmawia jedzenia, zadowalając się kurzem i powietrzem. Że poszłam na spacer, żeby odetchnąć czymś innym niż fabryczna klimatyzacja, ale poczucia, że coś się zmieniło, starczyło mi na godzinę. I tak o. A, i jeszcze wkleiłam zdjęcie z ulicy Wyspiańskiego. Więc w zasadzie to może i dobrze, że znikło?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 27, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Ryszard Ćwirlej - Trzynasty dzień tygodnia

Ja się nie upieram, że siłą kryminałów Ćwirleja jest akcja i zagadka kryminalna, chociaż w związku z wydarzeniami, jakie rozpoczęła noc 13 grudnia 1981 roku, w Polsce dzieje się sporo. A to wojskowy samochód, wyjeżdżający z Nad Wierzbakiem na Wojska Polskiego, ma wypadek. A to w różnych punktach miasta znajdują się upozowane na samobójstwa zwłoki. A to oprócz zwykłych aresztowań działaczy Solidarności zaczyna się dziwna aktywność w szeregach SB. Szybko okazuje się, że to właśnie morderstwa (a nie stan wojenny) sprawiają, że oficerowie i pomniejsze SB-żuczki przebierają nerwowo nogami, bo za morderstwami kryje się zaginiona duża kwota w niemieckich markach, przesłana przez rodaków zza zachodniej granicy na wspieranie ruchu oporu. Tak jak w "Upiorach nad Wartą", śledztwo prowadzi błyskotliwy Fred Marcinkowski i młody Mirek Brodziak, przysłany świeżo ze Szczytna, dookoła pęta się wiecznie podpity Teoś Olkiewicz, a w tle jak złowrogi SS-man przemyka esbek Wirski.

Natomiast stanowczo się upieram, że siłą kryminałów Ćwirleja jest Poznań. Czytając, można jechać palcem po mapie - czy to śledząc trasę brawurowych ucieczek eskortowanego więźnia, czy podążając czasem komunikacją miejską, czasem radiowozami za milicjantami. Bardzo kolorowe postaci drugoplanowe - dominikanin wspierający Solidarność, księża gospodyni (zgaduję, że wzorcem była czyjaś pełna zapału i opiekuńczości babcia) czy staruszka pędząca bimber w podpoznańskiej wsi.

Inne tego autora tutaj.

#10

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 23, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Moje miasto - Tagi: 2008, kryminał, panowie, prl - Komentarzy: 2


The other way

Lubię zmieniać trasy. Dzisiaj w drodze na jogę przejechałam jeden przystanek dalej i mimo obleśnie zimnego wiatru przeszłam się w poprzek Grunwaldu. Dla niebywałych w Poznaniu - Grunwald to dzielnica, a nie miejsce, gdzie się konwencjonalnie naparzali kilkaset lat temu aktualni członkowie Unii Europejskiej. I to dość fajna dzielnica, bo ma duży stosunek starych kamienic i małych domków z ogródkami do szmatławej reszty blokowisk. Cała Matejki zasługuje na to, żeby przejść się z wiadrem i szmatą i doczyścić ją do połysku, a potem machnąć świeżą warstwę farby. Grottgera to wielkie, piękne, dość ponure i szare, ale przy tym bardzo majestatyczne kamienice z dużymi podwórkami, zawierające na stanie dużo burych, pręgatych, plamiastych i ryżych ryjów. Do tego Kossaka, która wygląda na wprawdzie dość ubogą, ale jednak krewną Manhattanu z jego schodkami, prowadzącymi do kamieniczek z apartamentami.

Do tego rzuciła mi się w oczy restauracjo-kawiarnia "Monidło". Mają śniadania, klimat, mini-ogródek przy ulicy i duży potencjał. Poznamy się w przyszły weekend bliżej.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 13, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Moje miasto - Skomentuj


Mall-tourism

Galeria Pestka, Poznań. No Stary Browar toto nie jest. Warte uwagi są Sklep Tchibo (cztery ostatnie kolekcje), salon firmowy butów Clarksa (ale po przecenach, jakoś wąż mi syczy, żeby wydać ponad 320 zł na wiosenne pantofelki), jakieś drobne sklepy z pierdółkami, parę sieciówek butowo-odzieżowych, optyk Fielmann i Carrefour. I tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 10, 2008

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Moje miasto - Komentarzy: 11