Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Koty

Jak będę kiedykolwiek narzekać, że koty za dużo jedzą...

... to proszę mnie czymś serdecznie lutnąć. Aktualnie ze 100% sensu je kot czarno-biały. Kot bursza, wprawdzie ożywiona, drąca towarzysko dzioba i co jakiś czas próbująca namówić szarszą na wspólną zabawę za pomocą delikatnej aluzji w postaci skakania na i prób przegryzania gardła, je dużo, ale tyleż zwraca (a czego nie zwomituje, to nie będę precyzować). Szarsza w ramach fluidów zjadła wczoraj wieczorem, natomiast rano posiłku odmówiła, a przed chwilą skubnęła dwa kawałki Sheby, zakopała miskę z dużym zapałem, po czym poszła zwinąć się w kłębuszek na parapet i tyle całego jedzenia. Ja wiem, że to głupia infekcja, ale widok słabego kota, który nie chce ganiać po całym domu za myszą, to smutny widok.

PS Za fluidy dziękuję - kot szarsza z antybiotykiem, wizyta u weterynarza działa motywująco na apetyt.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 19, 2008

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 3


Bez tytułu: 2008-11-18

Szarszyk się pochorował po szczepieniu i wróciła cała ta beznadzieja sprzed pół roku, kiedy prawie każdy dzień zaczynałam od sprawdzenia, czy kot Hera jeszcze oddycha, w pracy myślałam tylko o tym, co się dzieje w domu, wracałam i jechałam z kotem do weterynarza, po czym wieczorem i w nocy obserwowałam, jak bardzo kotu jest źle (w wersji optymistycznej - cieszyłam się, że kot zjadł, zamruczał, liznął po ręku czy położył się w sposób bardziej zrelaksowany). Wiem, że szarszej przejdzie, ale i tak martwi mnie to bardziej niż cokolwiek innego (z drugiej strony to takie dobre bardzo, że kot szarsza mimo karmienia na siłę, zawleczenia do weterynarza, trzymania do nieprzyjemnych zastrzyków i mierzenia temperatury przychodzi mi właśnie na kolana, zwija się w precelek i mruczy). Nawet wyprzedzając zwyczajowe Reisefeber, które już powinno mnie ogarniać, bo w piątek o 6:45 mam się zameldować przed zakładem w celu wyjazdu do Pragi. Który skądinąd wypada w kiepskim momencie, bo ostatnią rzeczą, jaką mam ochotę robić w tej chwili, to martwić się o mały kot w Pradze (i martwić się, że TŻ nie jedzie ze mną). Rats. I jeszcze się muszę spakować. Aaa. Proszę mi tu wysyłać fluida kotu szarszej, żeby zdrowa była, dobra?

Przygniata mnie jesienio-zima, jak co roku. Rośnie mi liczba zaległych notek (4 drafty, 5 nawet nie zaczętych), liczba książek oczekujących na przeczytanie i filmów na obejrzenie, zdjęć leżących na dysku, liczba zadań między którymi muszę się przełączać (powiedzcie, czy to jakaś prawidłowość, że jak zaczynam ogarniać w stopniu sprawnym to, czym się zajmuję w pracy, przychodzi korpo-wróżka i dorzuca mi szeroką ręką nowych obowiązków, zabierających mi tak z połowę czasu i sprawia, że automagicznie przestaję się z czymkolwiek wyrabiać, do domu wracam wypruta z energii, oglądam trzy odcinki seriali, czytam trzy kartki książki i padam martwym bykiem?).

Przy okazji wyjazdu do Wrocławia robiłam w kajeciku od siwej notatki na okoliczność blogów i z dużym smutkiem skonstatowałam, że nie umiem pisać na papierze. Nie chodzi o pismo, które skądinąd mam coraz bardziej kaprawe, tylko o umiejętność formułowania myśli na papierze - zdania są porwane, chaotyczne, tracą sens, lekkość i w ogóle powód do bycia zapisanymi. Może za szybko myślę, a za wolno piszę? Może mnie odrzucają moje gryzmoły, które są odczytywalne, ale obrzydliwie nieestetyczne, a jednak jestem pieprzoną estetką (chociaż bałaganiarą)? Cóż, przynajmniej jestem mistrzem klawiatury i umiem wypluwać z szybkością błyskawicy opinie, komentarze, uwagi i inne ciosy w korpo ju-jitsu. I takie tam.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 18, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, SOA#1, Fotografia+ - Komentarzy: 14


Jesienne róże

Nie stoją na fortepianie z tej prostej przyczyny, że nie mam fortepianu. Trywialniej, stoją w kuchni koło pieca, bo to najmniej zachęcające miejsce dla kota czarno-białego, traktującego róże spożywczo. A trochę mi ich żal dla kociej mordy, bo poza krwiście czerwonymi różami pomarańczowe są najbardziej en vogue.

Drugich akapitów napisałam kilka, ale każdy z nich był żałosnym siorbaniem, że ciemno, krótki dzień i że nie mam czasu, bo nie radzę sobie z multitaskingiem. Zamiast tego bezczelnie wkleję otrzymany jakiś czas temu pocztą tekst o tym, jak ciężko być człowiekiem roztargnionym i mało skoncentrowanym (Syndrom Starczego Braku Skupienia Uwagi):

Decyduję się na podlanie ogrodu. Kiedy rozwijam wąż do podlewania ogrodu, patrzę na mój samochód i stwierdzam, że wymaga umycia. Kiedy udaję się po kluczyki do samochodu zauważam leżącą na stole pocztę i rachunki, które wcześniej wyjąłem ze skrzynki. Postanawiam przejrzeć pocztę przed umyciem samochodu. Kładę kluczyki na stole i wrzucam reklamy do kosza i zauważam, że jest pełny. Decyduję się odłożyć rachunki i opróżnić kosz. Wtedy przychodzi mi na myśl, że wychodząc z koszem do śmietnika będę blisko skrzynki pocztowej więc mogę najpierw wysłać rachunki płatne czekiem. Biorę do ręki leżącą na stole książeczkę czekową i stwierdzam, że został mi jeden czek. Nowa książeczka czekowa jest w biurku w gabinecie. Wchodzę do gabinetu a na biurku stoi puszka Coca Coli, którą niedawno piłem. Stwierdzam, że Coca Cola jest ciepła i trzeba ją wstawić do lodówki. Idąc do kuchni z Coca Colą w ręku zwracam uwagę na kwiaty na parapecie wymagają podlania. Odstawiam Coca Colę na parapet i %u2026 odkrywam leżące tam moje okulary, których szukałem od samego rana. Postanawiam, że lepiej będzie jeżeli je zaraz położę z powrotem na biurko, ale najpierw podleję kwiaty. Odkładam okulary na parapet i idę do kuchni po wodę. Nagle zauważam pilota telewizyjnego. Ktoś zostawił go na stole kuchennym. Zdaję sobie sprawę, że wieczorem kiedy będziemy chcieli oglądać telewizję będę znowu szukał pilota i nie przypomnę, że jest na stole kuchennym. Decyduję się położyć go na miejsce przy telewizorze. Tam gdzie powinien być. Ale najpierw podleję kwiaty. Przy nalewaniu wody do dzbanka wylewa się trochę na podłogę. Odkładam pilota na stół, biorę szmatę i wycieram podłogę. Wracam do pokoju i próbuję sobie przypomnieć co ja właściwie chciałem zrobić.

To ja tak mam. Cud, że jeszcze jestem w stanie opanować poranną toaletę w godzinę (chociaż ostatnio poszłam do pracy w bluzce na lewą stronę), nie wspominając o rzeczach wymagających większej zręczności niż wiązanie sznurowadeł. I jeszcze mi wczoraj jajko spadło na podłogę, jak robiłam naleśniki (nb. małe koty wyliżą żółtko, ale nie ruszają białka). I jeszcze wersja próbna Beleweled Twist mi się skończyła. Co robić? Jak żyć?

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 6


Z kuchni

W niedzielę padało (google przepowiedziało, że w sobotę słońce, a w niedzielę mżawa/deszcz i rację miało). Przed rekreacyjną (bo po sobotnim skakaniu z kanału na kanał nogi bolą, kondycja jednak nie ta) wizytą w Instytucie Techniki NEMO[1] poszliśmy na śniadanie na Westerstraat. To, że w Amsterdamie mają obłędną kawę, to wiadomo. Ale oprócz kawy mają też obłędne kanapki - ciężko wybrać, kiedy jest łosoś z twarożkiem, sałatka tuńczykowa, Old Amsterdam i inne dobra. Dlatego zdecydowałam się na inne dobra: częściowo roztopiony kozi ser (na brzegach płynny, a w środku krucho-twarożkowy), ciemna zgrillowana bułka, orzechy włoskie i miód.

Obok kawiarenki była pizzeria, zamknięta jeszcze w niedzielny poranek. Na stole siedział i spał (jednocześnie, koty umieją) piękny szaro-biały kot. Na widok dziwolągów za szybą się ożwawił i stwierdził, że będzie rozkoszny i chce się z nami podotykać. Nie przeszkadzała mu w tym szyba. Nam trochę tak, bo kota się nie da głaskać przez szybę.

[1] NEMO to budynek w kształcie łodzi koło Centraal Station. W środku poza wrzeszczącym holenderskim przychówkiem w liczbie milion znajduje się instytut naukowy, pokazujący w jedynie słuszny, bo przez doświadczenia, jak działa świat. Skąd się biorą bańki mydlane (i czy można zrobić takie duże, żeby w środku zmieścił się człowiek [2]), co to siła odśrodkowa, czy można zrobić z wody prąd, skąd się biorą dzieci (o, holenderski przychówek jest naprawdę dobrze wyedukowany) i czy myszy legną się ze zgniłych liściów[3]. Więc ja się pytam - czemu tak nie można w polskiej szkole? Czemu nie można pokazać procesu łańcuchowego (i dać wersji demo Incredible Machines)? Czemu nie uczyć ekologii i fizyki?

[2] Można, po części też, że człowiek był mały.

[3] Nie. Od czasów Sapkowskiego okazało się, że jednak potrzebne są myszy i myszowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 27, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: amsterdam, holandia - Komentarzy: 10


Bez tytułu: 2008-10-18

Bursza płacze, kiedy nie widzi innych kotów - rozpaczliwie i przeraźliwie. Mały kotek zagubiony w wielkim świecie. Wystarczy ją pogłaskać, żeby zaczęła mruczeć jak traktor. Szarsza jest bardziej samodzielna i niezależna, przychodzi na kolana i zasypia błyskawicznie.

Robią mi porządek na balkonie. Wypatroszyły doniczkę z kaktusem. Wypatroszyły doniczkę z trawą. Przewróciły korytko z astrem. Motywują mnie do porządków na biurku i w bibliotece. Zasypiają na kołdrze po stronie TŻ i spią do siódmej (niestety, również w weekend).

Kot czarno-biały patrzy z politowaniem. Nie chce. Nie lubi. Unika. Nasyczy. Ale czasem poliże. Skubnie z tej samej miski. Wskoczy na parapet, na którym śpią małe gnomy.


Zdjęcie - eloy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 18, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 8


Herbata Paris i gouda z Lidla

Od jesiennej mgły, przez którą widać na kilkanaście metrów, znacznie lepsza jest mgła lokalna. Taka snująca się na wysokości kilku metrów, wyglądająca jak rozsnuta wata cukrowa. Oczywiście, jak już zwróciła uwagę Hanka, albo takie rzeczy widzi się z pędzącego samochodu, albo - jak dziś - bez aparatu (a mówili, że noś i przy pogodzie) i do tego wczesnym jesiennym wieczorem, więc nawet i sam aparat bez statywu (a mówili, że woź w bagażniku i przy pogodzie) by nie uciągnął. Dlatego wcale nie jest mi przykro, do wyboru pozostają zdjęcia młodych futerkowych bądź kwiatków ogrodowych.

Na froncie kocim pozytywnie. Kot szarsza jest pierwsza do zwiewania przez otwarte drzwi, ale grzecznie przychodzi pomruczeć na kolana. Kot bursza jest konsekwentna i po ukradkowym przytuleniu się do śpiącej Koki udało się jej podejść na tyle delikatnie, że kot Koka liznęła ją parę razy na zachętę. Nawet jeśli kot czarno-biały nie pokocha małych gnomów miłością wielką, to sytuacja jest pokojowa, a wszystkie futerkowe zadowolone.

W zasadzie to bardzo się cieszę, że nie bardzo mam o czym pisać. Przecież nie mam się co ekscytować panią kelnerką, która nie przynosi części zamówienia, twierdząc, że oni tego nie prowadzą, a po delikatnej sugestii, że przy kasie mieli w ofercie, bo zapłaciłam, rejteruje, że ona to w ogóle jest z innej restauracji. Albo kolejnymi spotkaniami, na które zakładam czerwoną koszulę, a nie brązowe spodnie. Ani tym, że prawdziwą klasę poznaje się nie po tym, jak ktoś zaczyna, a jak kończy (i nie, nie będę się na tym elemencie skupiać, wyjaśnię tylko, że nie chodzi o osobistego TŻ). Jeśli ktoś się spodziewał flaków, krwi i narzekania na recesję i kryzys światowy, to mogę podać parę adresów alternatywnych.

Nb., czy też Was drażni, jak ktoś kończy notkę pytaniem "A co Wy o tym myślicie"?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 13, 2008

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 4