Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o SOA#1


What in Warsaw, stays in Warsaw

[19-20.01/2017]

Zaczęło się grubo, bo wiózł nas złotousty kierowca, który upodobał sobie office managerkę i w jej kierunku snuł piętrowe aluzje, sugerując, że w razie zimna ją rozgrzeje, bo on gorący chłopak, a ze zwierząt tylko długonogie łanie. Zupełnie nie rozumiem braku zainteresowania tej ostatniej (mam nadzieję, że pan złotousty nie czyta, a życzliwi nie powtórzą). Potem był kolor, bo wprawdzie przykaz przyszedł, że idziemy w Pantone, ale efektywnie pozostało na CMYK-u z wariacjami (pokażę, jak przyjdą zdjęcia ze ścianki, bo byłam i na ściance). Potem, jak już wszyscy się wylaszczyli należycie, zostaliśmy zawiezieni pod miejsce docelowe, które okazało się jednak mieć wejście od innej strony, przez co wesoły korowód (panie w subtelnych obcasikach, panowie przebrani za banana, milion dolarów lub wesołego husky, a na ziemi lód i pośniegowy syf, czujecie klimat) podążył na ślepo za przewodnikiem wzdłuż muru (drut kolczasty, nieużytek, hale produkcyjne, za chwilę miniemy granice rzeczywistości). Co jakiś czas jedna z osób w awangardzie cofała się, informując tych z tyłu, że to zła droga, co nie poprawiało morale. Ale w końcu, po dwóch latach, trzech miesiącach i półtora kwartału dalej było wejście.

Co w środku, to w środku, wiadomo, spuśćmy zasłonę, dość, że do hotelu wróciłam uroczo po 2 w nocy, przez co mam już (ja, kobieta-burrito w kocyku) w pewnych kręgach sławę party-girl, co prowadzi dzikie życie, studolarówkami cygara odpala, a do hotelu wraca boso (ale w całych pończochach, pantofle - owszem - na progu hotelu już niosłam). Tak, między wierszami właśnie przemyciłam informację, że widziałam na żywo... tak, Dawida Podsiadło też, tyle że go nie rozpoznałam i nawet mi brew nie drgnęła, a chodziło mi o Barbarellę. Macie też tak, że czytacie kogoś przez niewymawiając ileś lat, wyrabiacie sobie jakiś obraz (jak już przejdziecie przez ten moment, że myślicie jak Dick o Lemie, że to nie może być jedna osoba, tylko cała komórka agencji literackiej), a potem na żywo okazuje się, że ABSOLUTNIE WSZYSTKO SIĘ ZGADZA, a na świecie nie ma sprawiedliwości, bo są ludzie piękni, młodzi, inteligentni, elokwentni, z którymi można od pierwszego spotkania wszystko. Nawet jajko na twardo zabrać do pociąg^W^Ww prezencie dla dziecka. A ja głupia nie wzięłam, ale na swoją obronę mam, że pociąg był bezprzedziałowy.

W każdym razie już mnie nie bolą stopy, za to coś mnie łupie w lewym biodrze. W prawym nie, dziwne.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 19, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, SOA#1 - Tagi: warszawa, polska - Skomentuj


O tym, że nowe

(A ja nic o tym).

Nowa praca mnie nieustająco zaskakuje rzeczami skądinąd oczywistymi. Że ktoś dba o to, żebym miała czas. Na przeczytanie, zapoznanie się z, na uzyskanie i sprawdzenie dostępów. Że konsekwencją podpisania umowy o równym traktowaniu ze względu na płeć, orientację seksualną, etniczność czy wiarę jest brak często cytowanych w poprzednim miejscu zatrudnienia fraz o tym, gdzie powinni skończyć uchodźcy, a gdzie homoseksualiści i ciemnoskórzy (podpowiem - blisko siebie, daleko od "nas"). Że nikt mnie nie mikromenedżuje, mimo że to były cztery pierwsze dni. I że ludzie, z którymi siedzę, są mnie ciekawi. Jedna z piękniejszych willi (w zasadzie to nawet nie bałabym się nazwać jej pałacem[1]) na Sołaczu. W kuchni kawa, 30 rodzajów herbat, a na wejściu zestaw startowy do pracy biurowej (w tym naklejki). I co jakiś czas przychodzi ktoś z wyraźną troską, jak się czuję, czy wszystko w porządku i czy nie mam za dużo pracy. No więc czekam, aż będę miała na co narzekać. Bo na razie tylko marudziłam (cicho!) na kilkunastopniowy mróz oraz zalodzony brukowany podjazd.

Więc jak się martwiliście, to się nie martwcie.

[1] To skądinąd zabawne, jak bardzo jestem pozbawiona tzw. przeczuć. Z ogromnym zainteresowaniem przejeżdżałam koło zabytkowego budyneczku na dziedzińcu Instytutu Zachodniego przy Mostowej, pac - przepracowałam tam prawie 4 miesiące. Teraz weszłam po schodach między marmurowe kolumny, które zawsze podziwiałam sprzed bramy Ogrodu Dendrologicznego z drugiej strony Niestachowskiej. A nie spodziewałam się, żeby kiedykolwiek.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 10, 2016

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 6


Amnestia

Z jednej strony ogromna ulga, bo sytuacje zaczęły być tak absurdalne i stresujące jak w thrillerze, a ja bez żadnego wpływu na, za to z odpowiedzialnością. Z drugiej - pamiętam to fantastyczne poczucie haju, na którym wracałam z rozmowy ("a czy może zacząć pani od zaraz?"), śpiewałam w samochodzie jakieś szlagiery z lat 80. i letni świat należał do mnie. W poniedziałek zdałam ruchomości, wyszłam, zostawiając za sobą stres w żołądku, zagnieżdżony już w pierwszym tygodniu; jednocześnie z poczuciem porażki, bo w końcu się starałam.

W każdym razie wróciłam w miasto, niestety zimowo szare, żadna radość być bezrobotnym polską porą słotno-śliską, z mżącym zimnym deszczykiem. Checklista spraw odkładanych z powodu 8-16 i zmęczenia potem. Wszystko idzie ku lepszemu, nie ma kryzysu, wszystko da się rozwiązać robiąc najpierw jeden krok, ale potrzebuję koloru i światła, żeby pozbyć się tego marazmu, do którego wplątał mnie stres ostatniego roku.

Zacznę od tego, że poukładam sobie książki na półkach. Nie, nie kolorami. Jeszcze nie wiem jak, ale poukładam.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 17, 2015

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 6


12 lipca 2006

Czemu to nie mnie giną w pracy maile? Czemu wiem, gdzie co jest? Może dlatego, że jestem inteligentna, pociumana i zorganizowana? (yeah right, ale przynajmniej wiem, gdzie co leży).

Chciałam loda. Najbardziej to chciałam tego reklamowanego Nestle, co to i czekolada, i chili. Niestety, jeszcze nie znalazłam go w żadnej lodówie. Znalazłam za to loda sorbetowego o dźwięcznej nazwie Gilek. Powinnam czuć się ostrzeżona, ale się nie poczułam. Przy zdejmowaniu papierowej prezerwatywki lód okazał się być miękki. Miękki i przypominał glutożela, który zwisa jak zielony ozór i takąż ma, żelatynowa jego mać, konsystencję. Niewypada polecić.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 12, 2006

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 9 - Poziom: 2