42
Rok odpowiedzi na wszystkie pytania?
(zdjęcie - TŻ)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Rok odpowiedzi na wszystkie pytania?
Archipelag Wysp Liparyjskich (zwanych Eolskimi[1]) składa się z siedmiu wysp i całego mnóstwa mniejszych skałek i wysepek. Dopłynąć można w miarę szybko (w 1,5 godziny[2]) wodolotem z Mesyny (a wcześniej wstać o 5:45, żeby o 6:30 stać na przystanku na autokar; wakacje to czas odpoczynku, ale przy okazji widać wschód słońca[3]).
Lipari to największa z wysp, najbardziej cywilizowana (chociaż nie bardzo wierzę w zapewnienia z przewodnika, że na większości jedynym środkiem lokomocji są zwierzęta). Wąskie uliczki, schody, a na wzgórzu (mnóstwo schodów!) normańska katedra Św. Bartłomieja, muzeum archeologiczne i pocztówkowy widok na okolicę. Z wielką lubością wchodzę do kościołów latem, nie dość, że w środku bywa obłędnie ładnie, to jeszcze czasem należycie chłodno. Oprócz pozostałości po maleńkim klasztorze normańskim (za drobną opłatą), Maj zachwycił się kościelnym kotem, który nie zwracając na nikogo uwagi usiłował umościć się w konfesjonale. Udało nam się znaleźć ekskluzywną restaurację na Piazza Mazzini (Ristorante Filippino), ze świetnym jedzeniem i kelnerem z Polski (przez co nie mogłam udawać światowca z google translate, że niby wiem, co jest w daniu).
Wyspa Vulcano jest raczej czysto rekreacyjna - wulkaniczne źródła siarki, w których się można obłożyć śmierdzącym błotem i czarna plaża, którą - ze względu na upał i brak czarownego zapachu nieświeżych jajek - wszyscy jednogłośnie wybrali. Zrobiłam kilka (naprawdę kilka) zdjęć, bo siedziałam przez ponad 2 godziny w płytkiej wodzie, a jakbym mogła, to bym i została na dłużej. W ramach egzotyki - TŻ z wody zaobserwował przejście mikro-trąby powietrznej przez plażę. Z brzegu było tylko widać przewracające się leżaki i ludzi (ale to może z ekscytacji).
[1] Normalnie czuję, jakbym się "Mitologią" Parandowskiego pocierała.
[2] Albo krócej, płynęliśmy na Lipari dużym łukiem, żeby obejrzeć po drodze mniejsze wyspy - Salinę, Panareę i Filicudi i Alicudi.
[3] Chyba że się jest nadgorliwym fotografem i wstaje o 6:15, żeby fotografować marinę o świcie, BTDT.
[23.08.2017]
Jest wiele sposobów, żeby wejść na sam szczyt Etny. Zwykle podjeżdża się autem albo autobusem do schroniska Rifugio Sapienza (1900 m n.p.m.), gdzie się parkuje[1] i wychodzi na lokalny odpowiednik Krupówek (mnóstwo sklepików z badziewkiem i standów z lokalnymi specjałami[2]). Stąd można iść piechotą do góry po osypującej się ścieżce z drobniutkiego żużlu (co wyjaśnia sugerowane wszędzie buty za kostkę[3], długie spodnie i rękawiczki), wjechać terenówką czy innym busem albo podjechać kolejką linową, Funivia dell'Etna. Ostatnia opcja ma zdecydowany wow factor dla młodzieży płci dowolnej mimo dość słonej ceny (ok. 30 euro w górę i w dół). Z górnej stacji (2500 m n.p.m.) można iść piechotą (jeszcze stromiej) lub w ramach droższego biletu przesiąść się na busik do góry. Ponieważ nasza wesoła wycieczka składała się z jednego dorosłej osoby ze szwankującym kolanem oraz dwóch kapryśnie chętnych lub niechętnych do wspinania się dzieci, ograniczyliśmy się do spaceru po księżycowej okolicy i powrotu ostatnią kolejką w okolicach 17.
Umówmy się, że - poza pięknymi (choć często mglistymi) widokami - warto na Etnę ogromnie, bo jest tam w sierpniu chłodniej niż na reszcie wyspy. Z 30 stopni (a czasem i upiornych ponad 35) i pełnego słońca wchodzi się w absolutnie przyjemne 15-18 stopni, można skorzystać z bluzy, którą się wlekło pół Europy ze sobą (oraz kupić bluzę z sycylijską sówką dziecku, bo się nie spakowało odzieży dla dziecka, bhawo ja).
Z pewnym zażenowaniem przyznam, że Etna nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia jak pobliski krater Silvestriego, który można obejść w kilkanaście minut, zejść na dół i wrócić bez zadyszki. W przeciwieństwie do Etny, która jest czarno-szara (aczkolwiek porośnięta tu i ówdzie), krater jest raczej kolorowy - zielonkawo-rudy, porośnięty mchami, trawami i drobnymi kwiatuszkami. Na dole ktoś ułożył z kamieni spiralę, przedni pomysł, kosmici mają gdzie lądować. Dodatkowo na zdjęciach widać, jak często zmienia się pogoda - od szaroburej mgły do błękitnego nieba bez śladu chmur.
[1] Pozdrawiam uczynnego dżentelmena, który stwierdził, że właśnie odjeżdża i bez sensu, żebyśmy płacili za parking, skoro już jest prawie 16, więc oddał nam swoją kartę parkingową.
[2] Jak niechętna jestem kupowaniu dla samego kupowania, tak ogromnie mnie ujął sprzedający na stoisku z miodami, biegle operujący w wystarczającym zakresie ponad 10 językami. Proszę, łyżeczka, krem z pistacji, dobre, dobre, bardzo dobre? Miód z castagna! Dobre? Bardzo dobre? W efekcie wyszłam ze słoiczkiem kremu z pistacji i miodami (cytrynowym, eukaliptusowym, pomarańczowym i kasztanowym). Zupełnie nie żałuję, jak i reszty mojego nadbagażu, o czym niebawem.
[3] Czy weszłam na kawałek Etny w sandałach? Ależ. Bez skarpet, ale miałam w zanadrzu[4], jakby co.
[4] Nawet nie swoje, podkradłam parę skarpetek Majowi, z Anką i Elzą.
[5.08.2017]
W ramach leniwej rodzinnej soboty, w upalne sierpniowe przed- i popołudnie przeszliśmy przez Poznań znany i mniej znany. Po śniadaniu w Republice Róż (nieustająco polecam) zdążyliśmy na południowe Koziołki na Ratuszu, gdzie - wśród zwyczajowych tłumów - po raz pierwszy słyszałam, że rozentuzjazmowana publiczność klaszcze na widok figurek jak nie przymierzając w Ryanairze (również polecam, acz wcześniej nie słyszałam, żeby ludzie klaskali). Maj zaciągnął nas przy okazji do Fotoplastikonu w Galerii Arsenał, gdzie za 10 zł (bilet rodzinny, indywidualne taniej) przez chyba 20 minut przekrzykiwaliśmy się, jaką akurat dioramę z pamperkami Lego kto widzi (gorąco polecam, mój ulubiony był nurek w słoiku z kiszonymi). Po krótkiej wizycie w kościele Franciszkanów, gdzie Maj ze zblazowaniem bywalca objaśnił nam, jakie są obrazy na suficie, że smok przy ołtarzu i organy na galeryjce ("bo my tu byliśmy na półkoloniach i ja wszystko pamiętam"), dotarliśmy do Muzeum; cały czasu oczywiście poruszaliśmy się w obrębie Rynku, więc nie były to jakieś dramatyczne odległości, w końcu to letnia leniwa sobota.
Sztuka użytkowa (z frazami-wytrychami "estetyka" i "funkcjonalność") to chyba moja ulubiona dziedzina sztuki. Muzeum nie jest duże - w sumie dwa piętra plus dodatkowa mała sala w piwnicy, ale dobrze pomyślane i pełne takich fajnych i ciekawych rzeczy. Ubrania, biżuteria, meble, naczynia (sporo sakralnych, ale też i sporo takich codziennych) ładnie poukładane, dobrze opisane (czasem etykiety na gablotce, czasem wirtualna galeria na standzie) i dobrze oświetlone; co najlepsze - sporo rzeczy można dotykać, wziąć do ręki albo przymierzyć, sala z ubraniami była hitem. Niechcący Maj został bohaterką sesji zdjęciowej "nos-ręka" przy zgadywance z wiktoriańskimi zapachami, zgadłam mncnpu eóżnal, zvtqnłbjl nie przypominały nic, a xjvng cbznenńpml coś, ale zupełnie nie do skojarzenia (idźcie wąchać!). Bardzo miłe, kompaktowe muzeum, a do tego wieża widokowa, tego nie warto opuścić, zwłaszcza że w cenie biletu (a we wtorki darmo).
Na koniec weszliśmy do Cafe Szop, gdzie tym razem były tłumy, a szop został aresztowany na zapleczu za nielicencjonowaną próbę opuszczenia lokalu (poprzednio spał przy routerze), więc ostatecznie wylądowaliśmy w Republice Cacao na kawie, lodach i cieście czekoladowym (jeden kawałek na trzy osoby, a i tak nie daliśmy rady).
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ oraz archiwalnie o tym, że MSU w remoncie (2011) oraz po otwarciu wieży widokowej (2015).
[30.07.2017]
W dalszym ciągu na wieżę prowadzi 240 stopni (chociaż licząc w górę Maj zmalwersował 4, osiągając 236), w katedrze uroczo chłodno, a refleksy witraży wprowadzają kolor na surowe posadzki. Pod katedrą jarmark i festyn z okazji okrągłej rocznicy koronacji. Obiad zjedliśmy w towarzystwie I. w bezpretensjonalnym Misz-maszu.
GALERIA ZDJĘĆ, wcześniejsza z 2012 tutaj.
Koty garfieldzieją. Zwlokły z krzesła poduszkę i umieściły ją strategicznie przy misce. Żeby im dupy i łapy nie marzły, jak jedzą. What I like it here is easy commute.
Z pracowej imprezy w grudniu zostały jeszcze ogryzki balonów. Kiedy mam bardzo złą chwilę, skaczę na balony, żeby je pęknąć. Przy ostatnim spektakularnym *kaboom* D., siedzący za ścianą, melancholijnie stwierdził: "O, znowu Oracle się wyłożył".
P. zaproponował, że z Geomaga zrobi gołą babę z cyckami. Trzymam za słowo, zaczynam nosić aparat.