Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o lanzarote

Śladami Manrique'a (3)

Nie ukrywam, że zaplanowałam głównie odpoczynek. Leniwe Costa Teguise zdecydowanie temu sprzyjało (o czym w ostatnim odcinku), ale żeby się wyspa nie zmarnowała, wybieraliśmy opcje krótkoterminowe i niewyczerpujące. Odwiedzenie Mirador del Haría pozwala na przejechanie przez piękną dolinę Haría z miasteczkiem o takiejż nazwie, tu i ówdzie można się zatrzymać. Nie zdziwi Was zapewne to, że w miasteczku mieszkał Manrique; tu można zwiedzić drugi z jego domów-muzeów, podobno zawiera bardziej osobiste rzeczy niż siedziba fundacji w Tahiche (podobno, bo wycieczka była bardziej zainteresowana kawą i lodami). Za miasteczkiem Haría, na drodze LZ-10, teoretycznie można znaleźć punkt widokowy (darmowy, tym razem). Teoretycznie, bo w miejscu oznaczonym jako Mirador jest w 2019 tylko droga i rozbabrana budowa; szczęśliwie kilkaset metrów i dwa ostre zakręty dalej jest restauracja Los Helechos z parkingiem i widokiem na sielską Dolinę Haría (w gratisie podeszczowe chmurki). To był jedyny dzień, kiedy zmarzłam z gołymi nogami (bo deszcz i wysokość).

O tym, czemu Jardín de Cactus jest unikalny, można przeczytać w notce sprzed 5 lat. Wprawdzie miałam poczucie, że jak już raz widziałam, to nie chcę ponownie, ale oczywiście dało się to łatwo wyprostować, bo to przemiłe miejsce. Robiłam dwa podejścia - jednego dnia wtem okazało się, że po burzy padła infrastruktura, nie działały bankomaty i płatność kartą (nie wiem czemu gotówka jakoś się mnie nie trzyma, nawet na takie okazje), dopiero drugiego udało się przejść przez kasę. W środku budyneczki zaprojektowane przez tego Bobka, zwłaszcza urocze są wolnostojące toalety i oświetlenie w kawiarni. Można kupić kaktus, aloes[1] i zjeść hamburgera z kaktusem.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Otóż jak wiadomo, Kanary aloesem stoją i wszędzie można kupić pudełka z grubą sadzonką. Problem w tym, że sadzonka okazuje się być zwyczajnie odciętą gałązką, która - pozostawiona na dłużej - zwyczajnie zwiędnie. Warto sprawdzać, czy sadzonka ma doniczkę i korzeń, a nie tylko kartonik.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 28, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, lanzarote, wyspy-kanaryjskie, mirador-del-haria, jardin-del-cactus, ogrod-botaniczny - Komentarzy: 1


Lanzarote południowe i centralne

[12-19.01.209]

Timanfaya to sztandarowa atrakcja Lanzarote - park narodowy, w którym można znaleźć czarno-rdzawe marsjańskie żużlowo-lawowe górki, okazjonalnie urozmaicone gorącą wodą termalną. Wjazd do parku jest biletowany, można dotrzeć na parking przy Mancha Blanca (restauracja, pokazy geotermalne), ale ewentualną resztę wycieczki spędza się w autokarze, który robi rundkę po niedostępnej okolicy i wraca. Cholera, no nie chce mi się jeździć autokarem, z którego można robić zdjęcia szybko przemykającego krajobrazu przez szybkę, zamiast tego pojechaliśmy ponownie pokazać młodzieży wielbłąda z bliska, jak w 2014. Może za trzecim razem się zmotywuję.

La Geria za to nieustająco mnie zachwyca. Skrzętnie poukładane w zatoczki kawałki żużlu, w zagłębieniach winorośl i tak po horyzont, idealna geometria. Optymalna trasa (z Costa Teguise na wybrzeże zachodnie) wiedzie od miasteczka Uga do Masdache. Zatrzymaliśmy się w tej samej bodedze co 5 lat temu, Antonio Suarez (Calle de la Geria 17, Yaiza).

Mieszkaliśmy w Costa Teguise, turystycznej miejscowości blisko Arrecife; absurdalnie przypominała mi rodzinne miasto latem. Niewielki ruch, sporo zieleni, sporo niedramatycznie drogich restauracji, blisko do plaży (nie żeby w moim rodzinnym mieście była plaża, nie wspominając o szerokiej ofercie restauracyjnej w latach 80., ale odłóżmy na bok szczegóły, zostając przy uczuciach). Bardzo polubiłam hotel Mansion Nazaret - drewniane balkony i tarasy, dwa ogrzewane baseny (i trzeci nieogrzewany), ponad 7 kotów-rezydentów (wprawdzie obsługa mówiła o trzech, ale halo - samych czarnych naliczyłam cztery różne, oczywiście mogły być dochodzące). Wadą mogły być wszechobecne schody bez wind, natomiast realnie przeszkadzał mi dźwięk jakiegoś aregatu, który codziennie poza niedzielą włączał się ok. 6:30 rano i buczał do wieczora. Przyjechaliśmy późno, bo samolot wyleciał spóźniony, a akcja na lotnisku w Warszawie[1] nie pomogła; w pokoju czekała na nas kolacja i butelka wina. Co rano obsługa przynosiła świeże bułeczki do pokoi. Spędziłam na Lanzarote najprzyjemniejsze chyba poranki, patrząc z tarasu na wschody słońca i słuchając gruchania sierpówek.

Hotel Mansion Nazaret Lokalesi Ocean (okolice plaży El Jabillo) Plaża Las Cucharas Pueblo Marinero, brama targowiska projektu CM Plaża Las Cucharas Uliczka / Juguetes de Erjos / Sangria w El Patio

GALERIA ZDJĘĆ.

Restauracje i sklepy:

  • La Hacienda & Cesar, Calle las Olas 6, dwie z zestawu czterech restauracji tych samych właścicieli, meksykańska i włoska, otwarte również w porze sjesty.
  • Big Bobs, Avenida Islas Canarias, amerykańskie burgery i frytki.
  • Masala Lounge, Av. del Jablillo 13, restauracja hinduska.
  • El Patio, Plaza Pueblo Marinero 16, restauracja włoska.
  • Crazy Loop, Paseo Maritimo 1, sklep z odzieżą i dodatkami, który nie jest a) markową sieciówką (te można znaleźć w sklepach konsorcjum Grube), b) chińszczyzną (wszędzie indziej).

[1] Long story short, lecieliśmy czarterem Enter Air z Poznania z międzylądowaniem w Warszawie. W Warszawie część pasażerów wysiadła, pozostałych poproszono o zebranie wszystkiego podręcznego (pod groźbą wysadzenia pozostawionego bagażu jako niebezpiecznego) i nakazano wsiąść do autobusu, który miał zabrać pasażerów do hali transferowej. Tyle że nie zabrał. Ponad 30 minut w ciężkiej odzieży (zimny styczeń), z bagażami, dziećmi, wózkami i co ino spędziliśmy na płycie w gęstniejącej atmosferze źle wentylowanego autobusu, po czym autobus przejechał 5 (pięć!) metrów i wystawił wszystkich pod schody samolotu, gdzie czekała uśmiechnięta załoga, udająca, że nic nie zaszło. Czy linia Enter Air chociaż przeprosiła? Ależ oczywiście, że nie. Z Berlina będę latać, obraziłam się na czartery.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 19, 2019

Link permanentny - Tagi: wyspy-kanaryjskie, lanzarote, hiszpania, costa-teguise, la-geria, timanfaya - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Śladami Manrique'a (2)

[15-17.01.2019]

Casa Museo Del Campesino mieści się w zasadzie na środku wyspy, w miejscowości Mozaga koło San Bartolome. Manrique zaprojektował skansen, oczywiście bogato używając lokalnego żużlu, w którym - poza monumentalną restauracją w skale - mieszczą się sklepiki i sale warsztatowe, pokazujące lokalne wyroby i rękodzieło: wino, kanaryjskie salsy i przetwory, kozie sery, kapelusze, batiki czy hafty. Można (odpłatnie) wziąć udział w warsztatach, na miejscu jest też podobno niezła restauracja. Podobno, bo na mnie całość zrobiła wrażenie pułapki na turystów, więc na lancz wybraliśmy się do leżącej opodal miejscowości Tao (i już wiem, że nie jestem wielką fanką kalmarów, w przeciwieństwie do mojo verde i świeżego pieczywa). Znak szczególny - monumentalna rzeźba przy rondzie.

Skansen Pomnik przy rondzie / Sklep z winami Sala w jaskini Lokalne jarzyny / Charakterystyczne schody Cesara M. Widoczki w okolicy Kalmar z grilla / Winorośl / Mojo rojo i verde Branding samochodu, projekt Cesara M.

Mirador del Río jest - ze względu na biletowanie w ramach obiektów pod opieką Fundacji Cesara Manrique'a - często kuźniarowany przez turystów, bo wystarczy podjechać na parking pod budynkiem i mieć taki sam widok. Otóż nie do końca, bo sam trzypoziomowy budynek na szczycie klifu jest wart zobaczenia, a przy okazji można wypić kawę czy zjeść coś słodkiego w restauracji na pierwszym poziomie. Na drugim poziomie jest sklepik z pamiątkami, a na trzecim taras widokowy z widokiem 360 stopni na okolicę (stamtąd nagrywałam story na insta, które rozśmieszyło moją córkę, ale na szczęście się nie zachowało, kto widział, ten wie, jaka jestem zabawna). Z tarasu przy restauracji i z wieżyczki można zobaczyć wijącą się drogę dojazdową oraz archipelag Chinijo; na największą z nich, La Graciosę, można dopłynąć promem z leżącej opodal miejscowości Orzola. Ubolewam, że na Graciosę mi się nie chciało aż tak, ale zdecydowanie ten wyjazd był w opcji bardziej leniwej niż zawsze.

Restauracje w drodze:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 17, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: lanzarote, wyspy-kanaryjskie, casa-del-campesino, hiszpania, mirador-del-rio - Skomentuj


Lanzarote zachodnie

Tym razem przegląd przez atrakcje bezpłatne (nie bójcie się, do płatnych wrócimy) na zachodnim wybrzeżu wyspy. Salinas del Janubio to jedyna pozostała działająca farma, jaka pozostała po kwitnącym na przełomie XIX i XX wieku przemyśle solnym. Geometryczna struktura solnych pól, gdzie wysycha morska woda, stworzona jest oczywiście z żużlu. W styczniu w salinach nie dzieje się nic spektakularnego, produkcja na dużą skalę zaczyna się w okolicach marca. Mimo to można saliny obejrzeć (bezpłatnie!) zarówno z perspektywy punktu widokowego przy drodze do El-Golfo lub wjeżdżając do zabytkowej solnej winiarni (Bodega de Sal), gdzie można kupić sól (w tym tzw. kwiat soli, platki zebrane z powierzchni salin).

Los Hervideros (Wrzące Wybrzeże) to miejsce, w którym woda spotkała się z lawą; morskie fale uderzają w zastygłą lawę wpadając do grot wulkanicznych, a przy okazji powstają duże ilości piany. Tak, to miejsce, gdzie z ogromną przyjemnością chodziłam po zużlowych ścieżkach i wydawałam okolicznościowe okrzyki zachwytu z lekką nutką przerażenia (albowiem WTEM pionowy szyb na kilkanaście metrów z dziarską, turkusową wodą na dole). Można podjechać ot, tak, na parking w drodze do El Golfo i już. Jest pięknie.

Zaraz za miejscowością o dźwięcznej nazwie Yaiza, tuż obok siebie leżą zielone jezioro Charco de los Clicos (Charco Verde) i czarna plaża El Golfo. Zielony kolor jeziora w zagłębieniu krateru po wygasłym wulkanie spowodowany jest unikalnymi algami na dnie. Woda w jeziorze jest mocno zasolona i z czasem odparowuje, aktualnie jezioro jest o połowę mniejsze od oryginalnej wielkości z XVII wieku. Teoretycznie z punktu widokowego powinno dać się zejść i nad jezioro, i na plażę, ale - przynajmniej w styczniu - zejście było zastawione szlabanem i poza parą, która ewidentnie na dziko zeszła mimo szlabanu, nie było tam można wejść. Na jednym ze zdjęć poniżej widać, że ludzie włażą tam, gdzie nie trzeba. Na miejscu jest restauracja El Siroco, gdzie można lody, ciasto i kawę. Również jest pięknie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 16, 2019

Link permanentny - Tagi: lanzarote, wyspy-kanaryjskie, los-hervideros, salinas-del-janubio, hiszpania, el-golfo - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Śladami Manrique'a (1)

[15.01.2019]

Lanzarote od innych Wysp Kanaryjskich odróżniają głównie dwie rzeczy (pewnie i więcej, ale te dwie są znaczące) - wszechobecny żużel, z którego mieszkańcy wyspy wyciągnęli, co się da i César Manrique, kanaryjski człowiek-orkiestra - architekt, rzeźbiarz, malarz, ekolog i polityk. Dzięki jego wpływowi, Lanzarote wygląda spójnie: niska architektura w ograniczonej palecie kolorów (białe domki!) i naturalne (tak, żużel, wspominałam o żużlu?) materiały. Oprócz rzeźb wiatrowych, porozstawianych tu i ówdzie (często na rondach), po Manrique'u, zwanym przez Majuta "tym Bobkiem"[1], pozostało sporo budynków i aranżacji w pięknych okolicznościach przyrody. Wyspa jest mała i jak się człowiek zepnie, może wszystko objechać w ciągu jednego dnia, można też sobie podzielić na kilka dni. Na atrakcje można kupić zbiorczy bilet, co - poza korzyścią cenową - przyspiesza przechodzenie przez kasę (wymagany jest tylko stempel).

Tahiche - César Manrique Fundación. Dom, siedziba fundacji, został skonstruowany we wnętrzu naturalnej groty, powstałej po wybuchu wulkanu. Czarne skały wulkaniczne (wspominałam już o wszechobecnym żużlu?) kontrastują z bielonymi murami, zielonymi roślinami i błękitną wodą w basenie. Wyposażenie wnętrz jest raczej dekoracyjne, ale widać intensywne nuty kolorystyczne. Na górnym poziomie budynku znajduje się niewielka galeria, gdzie można obejrzeć obrazy nie tylko Manrique, ale też dzieła Miró czy Picasso.

Przy wjeździe na teren Fundacji Na zewnątrz / W środku Jeden z pokoi w podziemiu Mozaika / Z jasności w półmrok / Kreatywne wykorzystanie żużlu Mozaika Okoliczne górki (1) Przyjazny lokales / Suterena Okoliczne górki (2)

Jameos del Aqua to system grot powstał podczas wybuchu wulkanu La Corona kilka tysięcy lat temu, kiedy lawa szukała ujścia z wulkanu do oceanu. Całość ma ponad 6 kilometrów, więc jest jednym z najdłuższych tuneli wulkanicznych na świecie. Odcinek łączący się z oceanem (całkowicie pokryty wodą) zwany jest Tunelem Atlantydy. Zwiedzać można dwie znacząco różne części całego tunelu: Jameos del Agua i Cueva de los Verdes. Pierwsze z nich zostało przekształcone przez Cesara Manrique'a w kompleks widokowy z kawiarnią, naturalnym słonym jeziorem, w którym mieszkają endemiczne krabiki-albinosy, błękitnym basenem (może się w nim kąpać jedynie Król Hiszpanii, ale można w ramach biletu obejść dookola) oraz sala koncertowa na 600 osób. I jak byłam nastawiona dość sceptycznie (wielkie mi co, grota w żużlu), tak widok wart jest wszystkich pieniędzy.

Zejście do kawiarni / Nieufny lokales Rozkładanie żagli nad wejściem do jaskini Flora / Odbicia Odbicia Flora i fauna / Kawiarnia Basen projektu tego Bobka Detal / Basen tylko dla króla Hiszpanii Sala koncertowa

Cueva de los Verdes jest zupełnie inne (poza tym, że też składa się z żużlu) - to dwukilometrowy labirynt jaskiń i korytarzy, w mniejszym stopniu przystosowanych do zwiedzania, efektownie podświetlonych przez, tak, Manrique'a. Żeby dojść do sali koncertowej na końcu jednego z tuneli, trzeba przejść przez ciemne, czasem wąskie i niskie korytarze. Wbrew pozorom i wbrew nazwie (verde to po hiszpańsku zielony) i złudzeniom na zdjęciach, skały są w kolorze skał, nie ma jaskrawych kolorów (zwłaszcza zielonego). Na końcu wycieczki jest tzw. "przyjemna niespodzianka", którą pokazuje przewodnik i zdecydowanie warto na nią poczekać, nie szukając podpowiedzi w internetsach.

Dalek Zejście do jaskini Oznaczone wejście / W środku W górę i w dół Dalek / W dół i potem w górę Kropla drąży skałę Idźcie w kierunku światła! Przyjazny lokales pod toaletami Krajobraz z Dalekiem

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Tak to jest, jak się próbuje pokazywać dziecku koloryt lokalny. Po drugiej atrakcji zaanonsowanej jako praca Manrique'a, młodzież zaczęła machać lekceważąco ręką i kwitować najpiękniejsze okoliczności przyrody wzgardliwym "tak, wiem, to znowu ten Bobek".

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 15, 2019

Link permanentny - Tagi: lanzarote, wyspy-kanaryjskie, tahiche, cueva-de-los-verdes, jameos-del-aqua, hiszpania - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Corralejo / Lanzarote

Wjeżdżamy, rozumiecie, na Lanzarote (pominę ten epizod, w którym bohaterowie wiją się jak Piekarski na mękach, albowiem dla bezpieczeństwa wszystkie paszporty mają schowane i w końcu jadą na sąsiednią wyspę na niekoniecznie ważny dowód osobisty, który noszą przypadkiem). Prom, z promu widać plaże, domki, cywilizacja. Wjeżdżamy więc, rozumiecie, w głąb i nagle się okazuje, że w parku narodowym trzymają żużel. Mnóstwo żużlu. Czarnego żużlu, co z daleka wygląda jak obiecujący czarnoziem, ale nie jest. Wymieniliśmy z TŻ-em mnóstwo uwag na temat tego, że po co komu tyle żużlu, po czym dojechaliśmy do winnic La Geria, gdzie się okazało, że jest niesezon i w tych fikuśnie poukładanych zatoczkach z, zdziwicie się, żużlu, nic nie rośnie. Może w sezonie bardziej, bo jednak te wszystkie bodegi po drodze nęcą lokalnym winem. Lista uwag na temat żużlu wzrosła, ale już z pewnym podziwem, bo Polak jednak by usiadł na kupie i zapłakał, a dzielny Kanaryjczyk to jednak układa te zakola i sadzi winorośl. Może mają inne powiedzenie, że prawdziwy mężczyzna to nie dom, dziecko i drzewo, tylko 50 zatoczek z żużla i wtedy.

W roli wisienki na żużlu były kaktusy w Jardin de cactus, ale o tym za jakiś czas, bo mam trochę zdjęć. Trochę. Nie było wisienki w posiadłości Manrique'a, albowiem byliśmy zbyt blisko 18, żeby pan strażnik nas wpuścił za pełną opłatą, a niepełnej nie chciał. Ale może i dobrze. Albowiem kiedy wjechaliśmy z powrotem do Playa Blanca, okazało się, że jest mnóstwo kierunkowskazów. Do hoteli. Zamkniętej informacji turystycznej. Centrów handlowych. Tylko, żużel ich mać, *nie do portu*. I wtem się okazało, że mamy 20 minut do odejścia ostatniego promu, nawigacja - jakby umiała po hiszpańsku - odpowiadałaby "¿que?" na nasze pytania o port, a na nabrzeżu, które cudem znaleźliśmy, była tylko malutka, gustowna marina, którą w innych okolicznościach zapewne bym się zachwyciła. Teraz jakoś nie. Long story short, warto zapamiętywać, gdzie wrócić, marina z nabrzeżem portowym w Playa Blanca nazywa się Punta Limones, warto pytać lokalesów, jak się człowiek zgubi. Naprawdę nie wiem, jakim cudem dotarliśmy minutę przed odpłynięciem promu. Mam nadzieję, że dziecko nasze nie zapamięta tej dwugłosowej lalochezji (dzięki, ^Cashew, wzbogacasz moje słownictwo).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 9, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: fuerteventura, lanzarote, wyspy-kanaryjskie, hiszpania - Komentarzy: 1