23 stopnie
Błękitne niebo nad głową, gołębie czają się na drzewie, żeby zaatakować, jak tylko chleb się pojawi, a zamiast par młodych na Sołacz wyległy szafiarki.


Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Błękitne niebo nad głową, gołębie czają się na drzewie, żeby zaatakować, jak tylko chleb się pojawi, a zamiast par młodych na Sołacz wyległy szafiarki.



Nastawiłam się, że będzie padać przez cały weekend. Nastraszyłam ^boską i ^valwita, że jadą na biegun północny. I zostałam miło zaskoczona, bo wręcz przeciwnie. Jesień zaszalała, zarzuciła złotymi liśćmi, puściła zaoszczędzone ostatnio promienie słońca i było tak, jak trzeba. Ale jesień jesienią, śliczna i liryczna; imaginujcie sobie, że córka moja, kapryśna kulinarnie, spożyła naleśnik w cywilizowanym miejscu (konkretnie w rogalińskich "Dwóch pokojach z kuchnią"). Fakt, że z wielokrotnie dosypywanym cukrem, ale jednak.


Na poboczach grzybiarze i - trzymając się poetyki - ssaki leśne. Zepsuła mnie ta wizja straszliwie, szczęśliwie małoletnia odbierała żywiołową radość wesołego autobusu na poziomie emocjonalnym, nie treściowym.

GALERIA ZDJĘĆ (wcześniejsze - 2010 i 2008).
Lubi kałuże, ale grzecznie[1] omija je, jeśli nie ma kaloszy. Codziennie dostaję w prezencie patyki, kamienie i liście, to do Twojej kojekćji, mamusiu. Jest złocista w niskim, jesiennym słońcu. Wzrusza mnie, kiedy delikatnie(!) gładzi uszy kota, miętosi kark i przejeżdża ciepłą łapką po futrzanej szyi[2]. Idę w tę jesień z większą nadzieją, że przeżyjemy czas mroku łagodniej i szybciej, nawet nie odliczając kolejnych tygodni do wiosny. Że tym razem nie będę się kulić i mantrować, żeby ktośmniestądzabrał. Żeby mieć trochę koloru, od babci I. przywiozłam bukiet dalii i worek suszonych jabłek (tak, grzybki marynowane też, ale nie planuję ich jeść).


A może się oszukuję? Skoro z trudem zwlekam się z łóżka nawet w środku lata na urlopie, to jak jesienią i zimą ma być lepiej? Gdzie jest mój #hamak?
[1] Oczywiście, na innych frontach trwa blitzkrieg i to raczej nie my robimy naloty dywanowe.
[2] Tylko Koki, inne uciekają.
Zaczęłam się zbroić. Nie wprawdzie schowam w słoiki światła słońca, żeby odegnać zmrok, który już coraz wcześniej blokuje mi aparat i chęć do wyjścia na zewnątrz, ale kupiłam sobie ciepłe rękawiczki. Chociaż w tym roku nie odmarzną mi palce. Może. Od środka grzeje mnie ciasto orzechowo-korzenne ze śliwkami. Świetne (a piec nie potrafię, więc jak mi wyjdzie, to normalnie sama nie wiem).
Naprawdę czuję, że zima idzie, bo znowu mnie kusi, żeby robić blog szafiarski (ale naprawdę, kupiłam sobie taką sukienkę, że się wygląda jak milion dolarów, nawet jak się nie ma 186 cm wzrostu).


Poproszę też cierpliwości. Szybko i dużo.
Maj na huśtawce zamyka oczy. Zapytana, czemu tak robi, zeznała, że sobie wyobraża. A co sobie wyobrażasz? Nasz balkon. Ja z kolei na Jeżycach wyobrażam sobie, jakby ta dzielnica wyglądała bez samochodów, zaparkowanych wzdłuż każdego dostępnego chodnika (i wzdłuż, i w poprzek niedostępnych też). Reja to śliczna, krótka uliczka między Słowackiego a Sienkiewicza, dosłownie z kilkoma kamienicami po obu stronach, z wylotem na dawną zajezdnię tramwajową na Gajowej. Byłoby lepiej widać, że śliczna, gdyby nie służyła za parking. Ale i tak. W promieniach jesiennego słońca pokazuje, że warto było inwestować w detale. Najbardziej lubię zakątek na rogu Słowackiego, o którym dawno temu pisałam - podwórko na zapleczu nieistniejącego już kina Amarant.

GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).