Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Paula Hawkins - Zapisane w wodzie

Małe miasteczko Beckford mieści się tuż obok rzeki; najbardziej znane miejsce to Topielisko, gdzie od kilkuset lat umierają kobiety. Najpierw "wiedźmy" topione podczas próby wody, potem liczne samobójczynie. Nel Abbott, pisarka, podejmuje wysiłek zebrania historii wszystkich kobiet, które zginęły w rzece, co budzi wiele kontrowersji, zwłaszcza po samobójczej śmierci nastoletniej Kate. Jules, siostra Nel, która do tej pory unikała kontaktu z siostrą, musi wrócić do miasteczka, z którego uciekła przed laty, na jej pogrzeb, bo również Nel nie unika losu, jaki spotkał jej poprzedniczki. Kilka kobiet - Jules, córka Nel - Lena, policjantka Erin, schizofreniczna Nickie, żona policjanta Helen - składają w całość swoją przeszłość, żeby odkryć, do doprowadziło do kolejnej śmierci.

W przeciwieństwie do "Dziewczyny z pociągu" akcja tutaj niespecjalnie się klei w zgrabny finał. Wielowątkowa narracja, skacząca między przeszłością a teraźniejszością, przeplatająca punkty widzenia poszczególnych uczestników wydarzeń, w tym - jak się łatwo domyśleć - mordercy, tej spójności nie ułatwia. Jakkolwiek jedno z morderstw sprzed lat zostało wyjaśnione, do drugiego morderca się przyznał, tak pozostałe niekoniecznie wiarygodnie zostały zamknięte. Trochę się zmęczyłam lekturą i na końcu nie było oczywistego katharsis.

Inne tej autorki.

#78

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 25, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panie, kryminal - Skomentuj


Tove Jansson - Słoneczne miasto

Zbiór dwóch opowiadań - "Słoneczne miasto" i "Kamienne pole". Pierwsze to epizody z pensjonatu dla emerytów (unika się określenia "Dom starców") w Saint Petersburgu na Florydzie; ludzi, którzy albo nikogo już nie mają, albo są niepotrzebni nikomu. Czytając, nie mogłam się pozbyć myśli, że to postaci z "Doliny Muminków", odarte z baśniowego sztafażu. Jest Mama Muminka (nieco ironiczna pani Rubinstein, potrafiąca rzucić frazą "mój potworny Synu, jesteśmy do siebie bardzo podobni, choć moja inteligencja w szerszym sensie nie przeszła na Ciebie"), pisująca listy do swojego syna, jednak ciągle nie umiejąca napisać tego, co naprawdę czuje, zamiast tego przygotowująca gładką, pozbawioną dramatyzmu narrację, jaką - jej zdaniem - syn chciałby przeczytać. Jest Paszczak/Wuj Truj/Piżmowiec (pan Thompson, często udaje głuchego, uwielbia krytykować książki science-fiction), który jest niechętny towarzystwu, popija ukrywaną pod łóżkiem wódkę, zmuszany do kontaktów towarzyskich bywa niegrzeczny i wybuchowy, co zapewnia mu spokój; w pewnym momencie jednak chce dokonać bohaterskiego czynu w dżungli (oswojonej, w parku tematycznym, ale jednak dżungli). Panna Peabody to Filifionka, zestresowana, usiłująca nadać swoim słowom znaczenie, ale bojąca się każdego dookoła, łatwa do zbicia z tropu. Joe Bounty, młody robotnik sypiający z pomocą domową z pensjonatu, to Włóczykij, podjeżdżający codziennie na motorze; czeka na zew przygody - list od Świadków Jehowy, zapraszający na uroczystość Wniebowstąpienia. Nie zarzucam oczywiście, ze Jansson posługuje się kliszami, ale to kojące, że wzorce znane z Muminków mają się też dobrze wśród ludzi; nagle, po kilku słowach opisu wszystkich się zna.

"Kamienne pole" to lato z życia pewnej rodziny - owdowiałego, starzejącego się ojca, byłego dziennikarza, który w domu na wsi, w towarzystwie swoim dorosłych córek, usiłuje napisać ostatnią książkę. Mam poczucie, że stracił swoje słowa ("wyświechtane, nadwerężone, zmęczone (...), nie nadają się już do użytku. Trzeba by je wyprać i zacząć od początku"), pisanie sprawia mu trudność, a obecność osób, które od zawsze miał za wymagające opieki i zajęte miałkim krzątactwem, dodatkowo go irytuje. Córki też traktują sytuację jako przykry obowiązek: widzą postępującą degenerację sprawnego kiedyś ojca, nadużywanie przez niego alkoholu, ale - również przez pamięć zmarłej matki, która utrzymywała rodzinę w całości - próbują pozszywać rozsnuwającą się materię rodziny. Wszyscy troje czegoś się o sobie uczą, co jednak z tą wiedzą zrobią (i czy nie jest za późno) - nie wiadomo.

Inne tej autorki.

#77

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 18, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panie, opowiadania - Skomentuj


Kazuo Ishiguro - Nie opuszczaj mnie

Hailsham, szkoła z internatem dla młodzieży na angielskiej prowincji, w czasach przedinternetowych. Miłostki, konflikty, mniej lubiani nauczyciele i ci bardziej. Narratorka dorasta, zaczynają ją dziwić na pozór oczywiste do tej pory sprawy - czemu nikt nie wyjeżdża na święta i wakacje do domu, czemu nikt nie ma domu poza internatem; kim jest tajemnicza Madame zbierająca najładniejsze rysunki, wiersze i rzeźby; czemu nauczyciele czasem zachowują się dziwnie, tak jakby im było dzieci żal. W perspektywy dorosłej narratorki, Kathy, opiekunki Dawców, wiadomo już, że nie są to zwykłe dzieci, tylko klony (czyje? nie wiadomo), przygotowane specjalnie po to, żeby oddawać swoje organy (komu - autor nie precyzuje). Skupia się na podobnym podejściu do wydarzeń jak w "Okruchach dnia" - poczuciu sensu życia. Kathy jest dumna w zasadzie ze wszystkiego - z elitarnej (a jak się potem okazuje, eksperymentalnej) szkoły, swoich umiejętności jako opiekunki, sposobu, w jaki rozwiązuje problemy, aż wreszcie z perspektywy zostania Dawcą, jak pozostali wychowankowie Hailsham.

Dziwna to książka i taka... niedokończona. Osią akcji jest retrospektywna (więc wiadomo, jaki był skutek) opowieść o próbie podjętej przez Kathy i jej ukochanego, którzy próbują "złamać" system i wyjść z przypisanych im ról; uważają, że ujawnienie prawdziwości łączącego ich uczucia pozwoli na bycie "normalnymi", jak inni ludzie. Niewiele poza tym jest ujawnione - co to za system i co ma przynieść, jak wyglądał los klonów poza elitarnym Hailsham (poza tym, że był o wiele mniej komfortowy).

Rozbawiła mnie przeczytana gdzieś wypowiedź Ishiguro, który odżegnuje się od pisania science-fiction. Otóż jednak to jest science-fiction, nie mam wątpliwości.

Świetna recenzja ^dees tutaj.

Inne tego autora.

#76

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 12, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panowie, sf-f - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Kate Morton - Zapomniany ogród

Australijka Cassandra, owdowiała 40-latka po przejściach, dziedziczy po babci Nell dom, tyle że niespodziewanie na angielskiej prowincji. Jest to zaskakujące, bo jej babka od zawsze mieszkała w swoim zagraconym mieszkaniu nad sklepem ze starociami. Im więcej historii swojej rodziny Cassandra odkrywa, tym więcej tajemnic i niepokojących faktów się pojawia. Jej babkę znaleziono jako 4-latkę, błąkającą się samą w australijskim porcie; zaadoptował ją pracownik portowy, w którego rodzinie spokojnie rosła aż do momentu, kiedy dowiedziała się o swoim pochodzeniu. Długo szukała w przeszłości, łącząc ślady na mapie, ale nie udało się jej wyśledzić genealogii. Dopiero Cassandra, zaopatrzona w nowoczesne narzędzia i sieć społecznych kontaktów odkryła, co łączyło ogród z labiryntem, ilustracje znanego angielskiego rysownika i zapomniane wydanie pięknych baśni.

To historia trzech pokoleń kobiet, z których każda - w różnym zakresie - poszukiwała własnej tożsamości i jednocześnie próbowała się rozliczyć z przeszłością. Trochę powieść kostiumowa - dorastanie małej Elizy w londyńskich slumsach na początku XX wieku, potem na dworze zamożnych krewnych, trochę współczesna opowieść o powrocie do życia po tragedii.

Inne tej autorki tutaj.

#75

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 12, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panie - Skomentuj


Hakan Nesser - Punkt Borkmanna / Powrót / Kobieta ze znamieniem

Poprzedni tom niespecjalnie mnie wciągnął, ale kolejne - bardzo. Mimo początkowego braku chemii polubiłam Van Veeterena, cynicznego, dowcipnego[1] i elokwentnego policjanta na granicy wypalenia zawodowego i życiowego[2], ale ciągle węszącego i pchającego kolejne śledztwa do przodu mimo tępego szefa[3] i często braku jakichkolwiek przesłanek do kontynuowania sprawy. Ba, ma całkiem ogarniętą ekipę, która - w przeciwieństwie do szefa - bardzo dobrze ze sobą współpracuje i ma życie prywatne! Śledztwa nie są też prowadzone metodą olśnień (chociaż czasem się to Van Veeterenowi zdarza, co go jednak niepomiernie irytuje), tylko wymagają ciężkiej pracy, setek godzin poświęconych na przesiewanie zgłoszeń i danych (rzecz się dzieje na początku lat 90., nawet w Holandii nie było wtedy jeszcze sprawnie działających sieci komputerowych). Najbardziej lubię porównanie padające w "Kobiecie", że najczęstszą metodą pracy jest zadanie świadkom pytań zgodnie z regułą świni poszukującej trufli - jeśli odpowiednio długo i wytrwale się grzebie w ziemi, to prędzej czy później coś się znajdzie. Oraz że policjant to ktoś, kto nie ma szansy na bycie kimkolwiek w życiu.

Tytułowy punkt Borkmanna to taki moment w śledztwie, kiedy policja dysponuje już wszystkimi niezbędnymi śladami, żeby rozpoznać przestępcę. Problem w tym, że najczęściej detektywi nie są w stanie tego punktu określić i często tylko przypadek pozwala na rozwiązanie sprawy. Van Veeteren wraz ze współpracownikiem Münsterem zostaje delegowany do miasteczka Kaalbringen, gdzie morderca za pomocą siekiery rozwala głowy pozornie nie związanym ze sobą mężczyznom. Na miejscu jest emerytowany inspektor Bausen, dla którego to ostatnia sprawa przed odejściem na emeryturę. Od razu się z Van Veeterenem dogadują - Bausen ma doskonale zaopatrzoną piwniczkę z winami[4], a do tego świetnie gra w szachy. Münsterowi nie jest tak wesoło - delegacja odciąga go od dzieci i żony, która również jest faktem rozłąki zirytowana; na szczęście śledztwo jest nadzwyczaj ciekawe, a lokalni współpracownicy - całkiem niegłupi i sympatyczni. Ba, nawet przestępca okazuje się - mimo makabrycznego zamiłowania do walenia siekierą po głowie - bardzo miłym człowiekiem.

W "Powrocie" z więzienia po drugim wyroku wychodzi morderca. Długo się wolnością nie cieszy, bo znika; jego zwłoki po prawie roku znajduje przedszkolna wycieczka[5]. Trochę zajmuje, zanim ekipa odkryje, kim jest denat (nie pomaga brak głowy, stóp i rąk), dodatkowo Van Veeteren część śledztwa prowadzi ze szpitalnego łóżka, bo akurat wycinają mu raka jelita grubego. Śledztwo podważa winę zaginionego, a jego zwłoki sugerują, że ktoś, kto zabił wcześniej dwie kobiety i znalazł kozła ofiarnego, dalej jest na wolności. Kiedy po mozolnym zbieraniu dowodów Van Veeteren wkracza na finałową rozmowę z podejrzanym, finał jest niespodziewany i zaskakujący nawet dla mnie (a trochę kryminałów w życiu przeczytałam).

W "Kobiecie ze znamieniem" giną na oko zupełnie nie związani ze sobą mężczyźni - każdy najpierw dostaje dwa strzały w serce, potem kolejne trafiają w przyrodzenie. Wydaje się nic ich nie łączyć, tym bardziej sprawa jest trudna, bo nie ma motywu; nie pomaga, że rzecz się dzieje w styczniu, kiedy Van Veeteren wolałby zapaść w hibernację. Tuż przed trzecią zbrodnią ekipa odkrywa, że panowie kończyli razem szkołę wojskową; nagle mają ponad 30 potencjalnych ofiar (jeśli trend się utrzyma), z których jedna może, choć nie musi, być mordercą. Wątek śledztwa przeplatany jest przemyśleniami zbrodniarza, które jednak niespecjalnie zdradzają zakończenie.

[1]

– Znasz historię Heliogabala? – zapytał.
– Tego od krwi na trawie? – Tak. Był cesarzem rzymskim od 218 do 222 roku. Zabijał ludzi, bo lubił podziwiać czerwień na zielonym tle. Bezkompromisowy esteta, bez dwóch zdań. Chociaż krew nie najlepiej utrzymuje kolor.
– Nie – odparł Bausen. – I mało prawdopodobne, żeby to było motywem tej zbrodni. W środę w nocy musiało tu być ciemno jak diabli. Dwie sąsiadujące ze sobą latarnie są zepsute.
– Hm. To skreślamy wątek Heliogabala. Zawsze to miło móc wyeliminować jakieś nazwisko z listy...
– A pan komisarz nie da mi żadnej dobrej rady? – spytał, kiedy wychodzili już z lokalu.
Van Veeteren podrapał się po karku.
–  Nie. Przecież sam już powiedziałeś: trzeba umieć być cierpliwym. Kury nie będą szybciej znosić jajek od tego, że będziemy stać nad nimi i się gapić.
–  Skąd pan komisarz bierze te wszystkie powiedzonka?
–  Nie mam pojęcia – rzucił ubawiony Van Veeteren. – My, poeci, tak już mamy. To po prostu na nas spływa.
Van Veeteren z irytacją zgasił swoją cygaretkę.
–  Przecież wiem – wymamrotał. – Wycięli mi kawałek jelita, Münster, a nie mózgu.

[2] Eks-żona Renate, której raczej unika, bo go nudzi, syn w więzieniu, z którym niespecjalnie ma o czym rozmawiać i zamężna córka z kilkuletnimi bliźniakami, dość zajęta swoim życiem.

[3] Który potrafi nie przyjść na odprawę, bo zatrzymują go sprawy doniosłej wagi, a konkretnie przesadzanie roślin doniczkowych w gabinecie. W lutym. Nie żeby podwładni żałowali nieobecności.

[4] Się pije: Sain Emillion '71 z serem i gruszkami czy Pertrault '81.

[5] Mental note to self: nigdy nie zostać przedszkolanką.

Zaczęło się od Eunice, lat sześć, która zwymiotowała w autobusie już po przejechaniu czterystu metrów. Paul, lat trzy, mniej więcej w tym samym czasie nasikał sobie do butów. Ellen i Judith, lat cztery i pięć, dosłownie kilka minut później rzuciły się sobie do oczu z powodu zielonej chusteczki w różowe króliczki. Emile, lat trzy i pół, zanosił się od płaczu za mamą, aż huczało w całym autobusie, a Christophe’a, lat sześć, rozbolał ząb.

Inne tego autora tutaj.

#72-#74

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 2, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panowie, kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 1


Nathan Hill - Niksy

Skomplikowana saga ze skandynawską legendą w tle, o ludziach, którzy w pewnym momencie odkryli, że nie mają zupełnie wpływu na swoje życie. Skomplikowana jest też ze względu na strukturę - przeplatają się wydarzenia współczesne (2011) z historią z lat 80. (dzieciństwo Samuela), końca lat 60. (dramatyczny czas między szkołą a studiami Faye, matki Samuela) i z lat 40. (norweskie korzenie ojca Faye), dodatkowo część wydarzeń dzieje się w rzeczywistości wirtualnej, a kolejna partia zdarzeń ujawnia się dzięki napisaniu o nich książek.

Samuel, wykładowca niezbyt prestiżowej uczelni, gdzie załapał się jako autor jednej książki (kolejnych nie potrafił napisać), dowiaduje się, że jego matka - która zniknęła wiele lat wcześniej, kiedy miał 8 lat (i z czego do dziś się nie wygrzebał) - została aresztowana za zamach na konserwatywnego gubernatora i oskarżona o terroryzm. Wplątany w sieć niezależnych od siebie intryg - wydawca żąda od niego, żeby napisał druzgoczący dokument o swojej matce, na uczelni skandal z psychopatyczną studentką - zgadza się na wszystko i zaczyna podróż w przeszłość rodziny. W trakcie poszukiwań z pomocą uzależnionego od gry internetowej znajomego odkrywa, że jego matka jest postacią niejednoznaczną i nawet fakt porzucenia go przez nią i konsekwencji tego (nieumiejętność zdobycia ukochanej i utrzymania trudnej przyjaźni) nie wydaje się już być taki znaczący.

Pozostałam z ambiwalentnymi uczuciami po lekturze. Zgrabna konstrukcja, napisana w dynamiczny sposób, wciąga w śledzenie ciekawej historii, ale postaci są w najlepszym razie irytujące (Laura, Charlie Brown), a w większości przypadków zupełnie mdłe (pozostałe); rozwiązania fabularne okazują się mimo budowanego napięcia dość... zwyczajne. Bohaterowie są przemiatani przez życie zupełnie bez udziału własnej woli: Samuel nie próbuje grać o ukochaną z powodu decyzji jej brata, Faye - najpierw zmanipulowana przez znajomą, potem wplątana w zamieszki studenckie w Chicago - żyje nie swoim życiem. Dodatkowo wiele wątków, a niektóre robiące wrażenie doklejonych na ślinę (studium uzależnienia od gier internetowych, samo zawiązanie akcji z ewolucją ciśnięcia żwirem w przypadkową osobę do ataku terrorystycznego), rozwadniają esencję książki. Nie jest to jednak pozycja zła, ale może niekoniecznie trafia do mojego kanonu "dobrych książek".

#71

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 26, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panowie - Skomentuj