A na dworcu jak to na dworcu. Duża oszklona hala. Wielkie zegary. Schody i przestrzeń. I - mniej typowo - cała kolekcja sztuki XIX-wiecznej. Bo w starym, XVIII-wiecznym budynku dworca d'Orsay Paryżanie trzymają sobie dzieła impresjonistów i postimpresjonistów (i całe stada mniej lub bardziej ubranych rzeźb płci obojga). I owszem, z dużą przyjemnością sobie szybko obejrzałam część obrazów, większą porcję zostawiając na następny raz, kiedy będę mogła oglądać bez ciągłego spoglądania na wysokość metra od ziemi. Obrazy jak obrazy (wiem, bluźnię, mieć Van Gogha w zasięgu ręki to jednak jest spore wzruszenie), ale ten dworzec! Ze względu na to, że zdjęć na razie nie będzie, mam poczucie śpiewania o architekturze, o idealnej proporcji, przestrzeni, świetle wpadającym przez dach, o konstrukcji łuków i ogromnym zegarze, całym ze zdobień. #chceto, zdecydowanie.
Dla dzieci - kolejka przed wejściem[1]. Normalnie jak w PRL-u. Maj był zachwycony, mimo deszczu, że wszyscy stoją w ogonku, że czasem się przesuwają do przodu, że machają i uśmiechają się do siebie z kolejnych zakrętów kolejki. Również dla dzieci - przepiękny przekrój przez model gmachu Opery Paryskiej, jak miniaturowa opera dla lalek, z maszynerią, krzesłami i rzeźbami tu i ówdzie. I dla odmiany dla dzieci - oszklona podłoga na końcu hali, a pod podłogą miniaturowe centrum Paryża - kwartały(?) na planie pięciokątów, dachy, kopuły, drzewa. To też chcę, jeszcze zdecydowaniej.
PS Francuzi bynajmniej nie zauważają matki z dzieckiem na ręku przed wejściem do autobusu, kolejka rzecz święta, natomiast zdarza się, że w środku nagle znajduje się miejsce. Albo nie.
[1] Można bez kolejki, jak się ma Paris Museum Pass (tyle że jak się planuje wszystkiego dwa muzea, to jednak się niespecjalnie opłaca) albo się kupi przez Internet. Się nie kupiło, się postało, ale za to w bundlu można dostać bilet do l'Orangerie, więc może tam nie będziemy stać.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 25, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
francja, paryz
- Komentarzy: 3
Akurat historia zwiedzania muzeum jest mało barwna. Bo się okazało zamknięte we wtorek. Ale i tak było miło, bo głównie chcieliśmy zobaczyć Luwr i Tuileries. I zupełnie nie przeszkadzało mi, że Luwr również okazał się zamknięty, bo samo obejście z zewnątrz okazało się na tyle wyczerpujące, że nie porywam się nawet na zwiedzanie środka. Może za jakieś 3 lata. Nie wcześniej. Piramida na dziedzińcu - klejnocik. Lubię, jak ktoś pomyślał, że odbicia wydają się znacznie ciekawsze niż obraz właściwy.
W deszczu i wiatru weszliśmy pod Arc de Triomphe du Carrousel do Tuilerii. Tylko czemuż ach czemuż ten łuk taki brzydki?
Na szczęście Tuileries są ładne, w przeciwieństwie do. Najzieleńsza wiosną zieleń, kwitną drzewa, tulipany i turyści, robiący sobie wzajemnie zdjęcia. Bardzo poręczne krzesełka służą i do siedzenia, i patrzenia na kaczki, i - też dość często - do pozowania (i na instagram). Kaczki są urocze, zwłaszcza że siedziało całe stado maluchów, co zachwyciło Maja. Jest karuzela dla maluchów; następnym razem będziemy jechać w pociągu, bo teraz był samochodzik. I trampoliny, ale co z tego, jak na zmianę padało albo padało.
I muzeum l'Orangerie. Ale jak wspomniałam, zamknięte. Ale wrócę, zwłaszcza że mam już bilet.
Oczywiście uwielbiam metro, chociaż spodziewałam się, że każda stacja będzie swoistym klejnocikiem. Niestety, większość wygląda tak samo - białe kafle, czasem złocone gipsowe ramy na plakaty. Zbroję się na Arts et Metiers. Maj zachwycony metrem również. Na tyle, że usilnie próbuje zasnąć.
(peron stacji Franklin D. Roosevelt)
Zdjęcia będą, jak wrócę. Do domu, nie z jedzenia sera.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 25, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
francja, paryz
- Komentarzy: 3
Lubię metro. Jak już się wyśpię i zjem ser...
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 24, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
francja, paryz
- Skomentuj
Nie będzie to historia o tym, że bardzo miły skądinąd lot zakończył się straszliwą awanturą, ponieważ pewna mama (nie wspominajmy nazwisk) pewnemu dziecku (j.w.) odmówiła zabawy portfelem w obawie o zagubione w samolocie dokumenty. Dziecko tak aktywnie protestowało przeciwko zapięciu pasa przy lądowaniu oraz potem już przeciw wszystkiemu, że kiedy wreszcie ataczek histeryjki przeszedł, a samolot wylądował, wszyscy pasażerowie klaskali nie tyle pilotowi, co bohaterce awantury, która wreszcie zmniejszyła liczbę wydzielanych decybeli.
Nie będzie to historia o Polakach za granicą, którzy imprezę rozpoczynają już w autobusie dowożącym pasażerów z lotniska do miasta, prosząc w łamanym polskim kierowcę o zatrzymanie się na fajkę i siku. Ani o tych, którzy tamże załatwiają biznesy, negocjują zasiewanie lucerny i rzepaku, szeroko siejąc kurwami, a wielokrotne powtarzanie "bonjour, kurwa!" budzi nieustającą radość za każdym razem.
Nie będzie to też historia o tym, że przygotowałam się do solidnie do podróży, robiąc notatki w czarnym notesie, którego potem pieczołowicie zapomniałam zabrać (i, oraz ładowarki do laptopa, a także do telefonu).
Będzie to historia o tym, że zakochałam się w wieży Eiffla, która WTEM wygląda zupełnie inaczej niż ją sobie wyobrażałam. Nie jest obciachową stertą złomu w kolorze stalowym, tylko piękną, wyniosłą, steampunkową brązowawą konstrukcją. Na razie byłam pod (ale żebyście wiedzieli, jak zmarzłę) i zdecydowanie planuję wejść na. Chociaż umrę ze strachu, będę sobie potem wielokrotnie pluć w brodę, ale za to będę miała piękne wspomnienia tej chwili sprzed chwilowej utraty rozsądku. Wyjątkowo wejdę w dygresję, bo do wieży Eiffla mam bardzo osobisty stosunek od czasu wielokrotnej lektury "Wieży zakładników" Alistaira MacLeana, którą to sensacyjkę swego czasu (nastolatki mają dziwne fascynacje) bardzo lubiłam. I jedną z moich ulubionych scen (poza oczywiście tą, kiedy główna bohaterka au naturell przemierza gzyms, żeby dostać się z pokoju do pokoju w zameczku) była scena zjazdu bez liny jednego z dzielnych agentów z matką któregoś prezydenta na plecach po rusztowaniu wieży. Zjechali, a on został bohaterem oczywiście. W każdym razie miałam ciepłe miejsce dla wieży w serduszku.
Zdjęcia już w następnym odcinku. Albo kolejnych. Teraz zjem ser. I bagietkę.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ (ale monotematycznych, ostrzegam).
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 23, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
francja, paryz
- Komentarzy: 4
Walc z Baszirem powstał w oparciu o sny, urywki wspomnień i to, co świadomość skrzętnie ukrywała na co dzień przed reżyserem, Arim Folmanem. Ari, po rozmowie z przyjacielem, do którego prawie co noc we śnie przychodziło 26 wściekłych psów, uzmysłowił sobie, że nie umie przypomnieć sobie szczegółowo, co robił podczas wojny libańsko-izraelskiej w 1982 roku. Najmniej pamięta dzień masakry w obozie palestyńskich uchodźców, mimo że jest przekonany, że był tam wtedy. Odwiedza swojego terapeutę, a potem po kolei przyjaciół i dalszych znajomych, o których wiedział, że brali udział w wojnie ćwierć wieku temu. Żaden z nich nie ma w głowie całego obrazu, każdemu brakuje jakichś elementów. Niektóre obrazy i sceny wydają im się snem, co do innych wydarzeń są przekonani, że brali w nich udział, mimo że tak nie było. Wizje z pogranicza jawy i ułudy są na tyle drastyczne, brutalne i nieakceptowalne, że trudno się do nich przyznać i łatwiej uznać, że powstały w wyobraźni.
Film powstał w nietypowej jak na film dokumentalny technice rysunkowej ze świetną, mocną punkowo-rockową muzyką z epoki. Na samym końcu widać przerażający kontrast między zwyczajną aktywnością żołnierzy, nawet przerywaną umownie pokazaną śmiercią, rozpryskiem rysunkowej krwi czy płomieniami, a zdjęciami pomordowanych w obozie uchodźców. To film o tym, jak wojna krzywdzi również tych, którzy z niej wyszli bez fizycznego szwanku, jak ciężka jest praca z traumą i jak bolesne może być uzmysłowienie sobie całej prawdy (jeśli to w ogóle możliwe). To film o tym, że w każdej wojnie są tylko przegrani.
[Tekst "Walc z Baszirem" do Magazynu Business&Beauty, czerwiec 2012].
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 23, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 22, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
srodka
- Skomentuj
Tym razem miało być bez paniki. Wynotowałam, co trzeba zrobić. Usiadłam z długopisem, travel journalem, książką, przewodnikiem i mapą. Przeczytałam nawet wątek na forumku o tym, że tym razem pierwsza bridezilla IV RP planuje wziąć "prawdziwy ślub" w Paryżu. Bba, pamiętałam nawet, żeby zdążyć wydrukować dokumenty odprawy. Dlatego nawet łagodnie udało się przejść przez "rany, gdzie jest dowód osobisty Maja", bo znalazł się już w piątej przeszukanej szufladzie (a wierzcie mi, w moich szufladach jest czego szukać). W ramach wstydliwych wyznań - jestem podgrzana jak fretka na sterydach. Czekam już tylko na nagły atak grypy jelitowej w ramach reisefieber, żeby mnie z tego rozkołysania wytrącił. Brać statyw do podręcznego? Które obiektywy? Sandałki? Zaryzykować sukienkę dla Majuta, żebyśmy choć raz udawali, że jest różową dziewczynką? (Yeah, right). Czy będzie się jej podobać Paryż?
Na paznokciach mam różowy i granatowy lakier, świat należy do mnie. Byle nie zapomnieć szczoteczki do zębów.
W sesji wystąpiły:
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 21, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
francja, paryz
- Komentarzy: 7
Dirk Gently (znany także jako Svlad Cjelli) podchodzi do rozwiązania sprawy holistycznie, chociaż czasem może go to zaprowadzić na Bahama, do archiwum Cambridge albo do zakupu - oczywiście na koszt klienta - nowej lodówki. Zasada jest jedna - najpierw trzeba odrzucić rozwiązania błędne, a jeśli zostanie tylko niemożliwe, przyjąć je za oczywiste.
Książki czytałam na tyle dawno, że z dużą przyjemnością po obejrzeniu brytyjskiego miniserialu (pilot plus trzy odcinki pierwszego sezonu) wróciłam do nich. Pomińmy fakt, że nic z nich nie pamiętałam (albo czytałam je jednym okiem, albo mam sklerozę, albo muszę poszukać rozwiązania niemożliwego), ale serial bardzo wiernie oddaje ducha książek. Wprawdzie poszczególne odcinki stanowią luźną kombinację wątków "Holistycznej", ale Dominic Mangan (Guy Secretan z Green Wing) jest Dirkiem idealnym - sprytnym, egoistycznym, nastawionym na wygodę i własny sukces (oraz wysokie zarobki). Do tego świetna muzyka, w pilocie piękny kot i brytyjskie pejzaże.
Książkowa "Holistyczna" to śledztwo w sprawie morderstwa Gordona Waya, właściciela firmy komputerowej WayForward, w trakcie którego pojawia się kanapa zaklinowana na amen na klatce schodowej, koń w łazience oraz solniczka w zabytkowym wazonie.
"Podwieczorek" zaczyna się od awantury na lotnisku przy stanowisku odprawy do Oslo, w wyniku której Kate Schechter trafia do szpitala, znika była sekretarka Dirka Gently'ego, pan Odwin traci możliwość spania na wykrochmalonych lnianych prześcieradłach, pojawia się automat do Coca-coli, a dość złośliwy orzeł zamieszkuje w domu detektywa.
Douglas Adams nie pisał śmiesznych książek. Pisał książki mądre, cyniczne, pełne obserwacji tego, co zazwyczaj umyka przechodniom na ulicy. A do tego umiał zrobić całkiem zgrabną intrygę kryminalną.
A dla tych wszystkich, co dojechali do końca (i dla ^yacooba) - w nagrodę sucholeska sakura.
#21, #22
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 19, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale, Fotografia+ -
Tagi:
2012, panowie, sf-f
- Komentarzy: 3
(karton kolorowy z Lidla)
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 18, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 2
... po wejściu do pracy zobaczyłam obłędnego pluszowego kota z pluszowym rybim szykieletem. I wcale się nie wstydzę, że się do niego poprzytulałam (do kota, nie do szkieletu).
... udało mi się znaleźć PIT-y.
... zobaczyłam cień mrówki. Maj mi pokazał. Mała rzecz, a cieszy. I biedronkę na płocie.
... poczułam wiosenny wieczór. Pachnące kwiaty wiśni, jeszcze jasno chwilę przed 20. Zdecydowany dzikotek spotkany na osiedlu. Dalej nie umiem haiku.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 17, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 1