Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

SB w SB

Kiedy usłyszałam, że w Starym Browarze mają otworzyć pierwszego w Poznaniu "Starbucksa", ani się nie zdziwiłam (bo po pierwsze - czas najwyższy, a po drugie - gdzie, jak nie w SB), ani nie zasmuciłam. Kiedyś już pisałam za co lubię Starbucksa (nic się nie zmieniło, tyle że już nie mam jednego kubka, a - policzmy - siedem). Dodatkowo teraz dochodzi ta miła cecha, że dostanę tam latte z mlekiem sojowym bez wywoływania zażenowania bądź zdziwienia u personelu. Nie jest to zapewne instytucja pierwszej potrzeby, ale tak czy tak miło.

W zasadzie Stary Browar w żadnym aspekcie nie jest towarem pierwszej potrzeby, ale umówmy się, od pierwszych potrzeb to jest apteka, piekarnia i spożywczy. Lubię przespacerować się wzdłuż sklepów z odzieżą i obuwiem, żeby stwierdzić, że moda zimowa nie jest dla mnie (lub kontrastowo znajdować w kolekcjach letnich coś w każdym sklepie, co będzie wymagało wydania pensji i nowego mieszkania, żeby wszystko pomieścić), obwąchać cudności w Almie, Piotrze-i-Pawle czy Kuchniach Świata albo usiąść we wnęce w Taste Barcelona i dostać michę zieleniny z hiszpańskimi wędlinami.

I oczywiście po to, żeby obejrzeć sobie po raz kolejny Opertus Lunulę Umbrę, czy jak tam to się odmienia. I kółeczka.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 16, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Komentarzy: 3




Dave Eggers - Wstrząsające dzieło kulejącego geniusza

Są książki o czymś, są książki zupełnie o niczym. Ta należy do drugiej kategorii; najprościej byłoby dokleić ją do nurtu "strumień świadomości". Przedzierałam się przez nią długo, w dwóch podejściach. Ale przedarłam się, tyle że ostatecznie nie wiem, czy było warto. Chociaż nie, było, ale niekoniecznie teraz. To książka na powolne smakowanie, mimo że czyta się ją czując świst wiatru w uszach. Oprócz książki właściwej dodatkowo jest także wstęp, dodatek i cała seria wyjaśnień i appendiksów, w których autor objaśnia, co przemilczał, posklejał, zmienił, uprościł czy przejaskrawił. Bo książka to pamiętnik nietypowego okresu przejścia z okresu dzieciństwa do roli rodzica. Eggers nie ukrywa, a nawet podkreśla, że opisuje rzeczy prawdziwe (ot - opisuje przyjaciółkę z Nowego Jorku - Skye, która grała małą rólkę w "Młodych gniewnych"). W ciągu kilkudziesięciu dni umierają na raka ojciec i matka czworga rodzeństwa - 21-letniego Dave'a, nieco starszych Billa i Beth i 9-letniego Topha. Każde z nich umiera inaczej - ojciec z dnia na dzień, matka - długo, boleśnie i walcząc o każdą chwilę życia. Prosto ze szpitala Eggers przenosi czytelnika do San Francisco, gdzie opiekując się bratem dorywczo pracuje w różnych agencjach, tworząc z przyjaciółmi offowe czasopismo "Might". Głównie dla tego kawałka nie żałuję wielu wieczorów spędzonych na przedzieraniu się przez kolejne strony - kocham San Francisco, cieszyłam się opisami poszczególnych dzielnic, parków, plaż, wypraw Bay Bridge'em czy biegu przez Golden Gate (rany, jak tam wieje). Reszta książki jest autoterapeutyczna i bardzo osobista, pełna traum i schiz, ciężko mi się przez nią przechodziło. Podobnie było w przypadku poprzedniej tego autora.

Tragiczne tłumaczenie; poza oplutymi już na blipie tamponami Q-tip czy lampami z lawy irytuje mnie, że język jest toporny, że czasem do dość oczywistych imion przypisywana jest zła płeć (Dot to Dorothy, na litość), a czasem całość zdania zgrzyta przeraźliwie, bo niegramatyczne. Cóż, Jerzy Łoziński to klasa sama w sobie.

Inne tego autora tutaj.

#1

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 4, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Pocztówka

Mam w głowie takie generyczne obrazy na różne okazje. Jesień - park z płomiennym listowiem, lato - plaża, wiosna - coś tam jeszcze innego. Zima ma kilka obrazków, ale taki pocztówkowo-świąteczny, zapisany gdzieś na dnie mojej głowy, to gwiazdkowa wieś. Ciasno stłoczone domy ze skośnymi dachami, okryte śniegiem, z choinkami, światełkami, bałwanem koło krzywego płotu z desek. I taką wieś dzisiaj zobaczyłam w podpoznańskim Luboniu. Widziałam ją już wielokrotnie, bo tamtędy wiedzie droga do outletu z ciuchami. Za każdym razem jestem zachwycona, bo czuję się, jakbym pojechała w Zupełnie Inne Miejsce. Domy są jak z najprostszych dziecięcych rysunków - prostopadłościenne klocki z dwuspadzistymi dachami, tyle że w jednym prostopadłościanie mieści się kilka domów, na każdy przypadają po dwa okna i drzwi na środku. Wygląda to przeraźliwie ubogo, ale coś mnie w tych domach fascynuje. Dzisiaj padał śnieg, zapadał zmrok, w oknach za zasłonami zapalały się światła, a w jednym z domo-baraczków szyld dumnie obwieszczał, że tu się mieści ogólnospożywczo-przemysłowy sklep "Rabat". Poczułam się jak w skansenie własnej wyobraźni.

PS Uprzedzając, powyższa notka nie ma wydźwięku pejoratywnego ani kpiącego.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 2, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 5


Breaking Bad

Przeraźliwie smutny serial o handlu narkotykami. Takie "Weeds", ale na poważnie i tragicznie. Walter, 40-letni nudny nauczyciel chemii w liceum (charyzma --), dorabiający sobie na myjni samochodowej (obciach ++), z niepełnosprawnym synem i żoną w ciąży (wydatki ++, stres ++) dowiaduje się, że ma zaawansowanego raka płuc (hit points --). Nie ma też pieniędzy (sanity --). Przypadkiem spotyka młodego handlarza narkotyków i wpada na pomysł, jak zarobić odpowiednio dużą stertę pieniędzy, żeby zapewnić byt rodzinie, kiedy niebawem umrze. Bo wprawdzie nauczycielem jest słabym, ale całkiem sprawnie robi metamfetaminę z dostępnych składników. Im dalej w las, tym bardziej zaplątuje się w podwójne życie i z odcinka na odcinek jest ryzykowniej, tym bardziej że jego szwagier to jeden ze skuteczniejszych agentów DEA.

Absolutnie obłędne pejzaże Nowego Meksyku, dużo ładnego i szerokiego filmowania nieba, co dość ostro kontrastuje z krwią, co się leje szeroką smugą. Serial do tego moralnie ciężki, bo z jednej strony siedzę i kibicuję choremu człowiekowi, z drugiej wybory, jakich dokonuje, nie są akceptowalne (a im dalej w sezony, tym trudniej). I jak w "Weeds" Nancy czasem obrywała od życia, ale na końcu zawsze wychodziła w pantofelkach na obcasach, tak tu nie jest powiedziane, że wtem się wszystko nie sypnie. Dodatkowo w większości odcinków pojawia się formuła pokazywania pointy odcinka, a potem dopiero widać, jak do tego doszło; łatwo o zmyłki i cliffhangery.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 1, 2010

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2



Nic nie postanowię

Zmiana roku w datowniku nigdy nie była dla mnie żadną cezurą. Prędzej urodziny czy wcześniej w czasach szkolno-studenckich wakacje, które pozwalały grubą krechą odcinać jeden rok od drugiego. Zdarzało mi się wyjeżdżać na Sylwestra tak trochę wbrew sobie, z głupią nadzieją, że mi się spodoba, zrezygnowałam w pewnym momencie bez żalu, próbowałam organizować imprezę noworoczną w domu, bez rewelacji, przez kilka lat robiłam też imprezę przedsylwestrową, ale mi się z paru względów znudziło.

Nigdy też jakoś specjalnie nie robiłam listy z rzeczami, które na 100% zrobię w następnym roku. Bo i tak nic z tego nie wychodziło. Wszystko, co mi się udaje i uznaję to za sukces, zdarza się jakoś mimochodem. Ot, kilka lat walczyłam z nadmiarowymi kilogramami, przechodziłam na diety, ćwiczyłam, miałam motywację, efekt był znikomy. W tym roku pac - w kilka miesięcy po urodzeniu Mai kilogramy zniknęły, a po założeniu motywacyjnych spodni okazało się, że na mnie wiszą i wcale nie są takie ładne. Dlatego chytry plan jest taki, że ten rok będzie spokojny. Leniwy, zamiast biegu - spacer, zamiast od 9 do 17 - płynność i elastyczność (pewnie jeszcze długo nie uda mi się umówić na konkretną godzinę przed 12, trudno), pełen odkrywania świata z perspektywy kilkudziesięciu centymetrów, a nie niespełna 160. Oczywiście, oprócz tego chciałabym nauczyć się paru rzeczy, pojechać w parę miejsc, przeczytać kilka książek, zjeść trochę dobrych rzeczy i raz na jakiś czas wyspać się. Taki plan minimum na 2010 mi wystarczy.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 31, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 3


Blue Is the Color I Choose

Bo co mam robić? Jestem mentalną jesienią, z jej czerwieniami, pomarańczami i żółciami. A zima to szarość, czerń, blade brązy i w wersji najelegantszej biel i nasycony niebieski w różnych odcieniach.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 29, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Skomentuj


Rodzeństwo

Przy stoliku obok rodzina z dziećmi, między innymi starsza córka i młodszy syn. Na widok Mai dziewczynka (tak na oko 10-letnia) mówi do brata (6 lat?):

Ty też byłeś kiedyś taki mały. Ale nie taki ładny.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 29, 2009

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 2