Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o sf-f

Terry Pratchett - Piramidy

Książę Pteppic ze Starego Państwa, Królestwa Słońca, następca tronu, zwany dalej Teppicem, decyduje się zostać Skrytobójcą (wbrew woli ciotki). Niestety, tuż po - spoiler alert - zdanym egzaminie, odkrywa, że chyba właśnie tron opustoszał; to, co daje mu do myślenia to fakt, że tam, gdzie stanie, wyrastają rośliny. I tak rzeczywiście jest - jego ojciec, całe życie oczekujący na rozkosze życia wiecznego, wreszcie doznał radości śmierci, tyle że niespecjalnie mu się to spodobało. Teppic wraca do domu, gdzie odkrywa, że funkcja króla-słońce jest taka bardziej tytularna, a faktyczną władzę sprawuje wielki kapłan Dios. Zadaniem następcy tronu jest wybudowanie zmarłemu ojcu najbardziej okazałej piramidy, żeby mógł w niej godnie żyć wiecznie. A, i jeszcze poślubienie ciotki. Jak się łatwo domyślić, Teppic - przyzwyczajony do pewnego poziomu życia (kanalizacja, materac, samostanowienie) - decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, przy okazji zmieniając życie jednej z podręcznych swojego ojca, Ptracy.

Przyznam, że nie pamiętam, czemu ta książka mi się swego czasu nie podobała, poza oczywistymi, choć miałkimi powodami, że nie ma w niej magów, wiedźm ani Straży. Nie ma, owszem, ale jest Ankh Morpork, Gildia Skrytobójców i bardzo udatnie odmalowana kultura starożytnego Egiptu - budowniczowie piramid i księgowi, doskonali matematycy z kopytami, mały rzut oka na sąsiadujący z Djelibejbi Tsort z jego filozofami-empirykami (którzy odkrywają, że owszem, są sytuacje, kiedy strzała nie dogoni żółwia, ale częściej żółw staje się smutnym szaszłykiem), kult zmarłych i wreszcie literalne pojmowanie bogów.

Inne tego autora.

#82

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 21, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panowie, sf-f - Skomentuj


Peng Shepherd - Księga M

Współcześnie. Na targowisku przypraw w jednym z miast w Indiach znika cień przypadkowego człowieka, staje się to sensacją, transmitują to wszystkie telewizje i Internet. Nie da się tego wytłumaczyć żadnym znanym zjawiskiem astronomicznym, tym bardziej, że wszyscy inni cienie mają. Oczywiście do czasu, bo niebawem cienie tracą kolejni ludzie. Sensacja powoli przygasa do momentu, kiedy okazuje się, że oprócz cieni ludzie tracą pamięć, co samo w sobie już jest straszne, ale katastrofalne staje się w chwili, kiedy zapomnienie o jakiejś rzeczy wymazuje ją z rzeczywistości. Oczywiście czytelnik nie dowiaduje się wszystkiego, również tego, jak wygląda świat po tak drastycznej zmianie rzeczywistości, od razu, ale powoli - z narracji czterech osób, które przeżyły katastrofę: Ory’ego, którego żona Max straciła cień; Max, usiłującej za pomocą dyktafonu opóźnić utratę wspomnień; Naz, Iranki, która tuż przed katastrofą przyjechała do USA na mistrzostwa świata w łucznictwie; wreszcie Amnezjaka, człowieka, który tuż przed opisanymi wydarzeniami w wyniku wypadku stracił pamięć.

To bardzo nierówna książka. Zawiązanie akcji jest świetne, podobnie pomysł na świat - do pewnego momentu, finał też jest znośny (mimo że pojawiają się magia). Całość jest niezłą metaforą pandemii o nieznanym źródle i w zasadzie bez możliwości wyleczenia, co ciekawe, to książka z 2018 roku. Niestety pomiędzy jest przeraźliwie długa opowieść drogi, pełna bohaterów i wydarzeń, niespecjalnie ważnych dla fabuly, pojawiają się tylko dlatego, by czterej bohaterowie mogli się spotkać w Nowym Orleanie. Zmęczyłam się czytając. Zabrakło mi też nieco logiki w znikaniu rzeczy - wystarczyło, że komuś bez cienia przypomniano o czymś, o czym zapomniał, wtedy ta rzecz znikała (np. napisy na opakowaniach jedzenia). Gdyby było to konsekwentne, przy mniej więcej połowie populacji dotkniętej dziwną amnezją zniknęłoby wszystko, a tak się nie dzieje.

#80

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 15, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panie, sf-f - Skomentuj


Łukasz Orbitowski - Chodź ze mną

Helena Barska, emerytowana dentystka, osoba barwna i nietuzinkowa mimo ponad 80 lat, oznajmia synowi, ponad 40-letniemu Dustinowi, że jej czas jest policzony i wreszcie wyjaśni mu to wszystko, co ukrywała przed nim przez lata - kim był jego ojciec, czemu uważa, że to w porządku, że mieszka w “Willi pod Murzynem”, skąd zakaz wstępu do domu komukolwiek poza rodziną i wreszcie, czemu do cholery dała synowi, wychowanemu na gdyńskim blokowisku, na imię Dustin. Syn zaczyna zaniedbywać rodzinę - żonę i syna - oraz restaurację, którą z miłością prowadzi, bo usiłuje zapisać wszystko, co barwnie, aczkolwiek dawkując ważne informacje jak Szeherezada, opowiada mu matka: o ojcu, radzieckim kapitanie okrętu wojennego stacjonującym w Gdyni, zalotach i ostracyzmie otoczenia, miłości i zdradzie, amerykańskim pilocie, który spadł z nieba, arcywrogu z bezpieki, brawurowej ucieczce za granicę, spotkaniu z prezydentami Kennedym i Nixonem… Do Dustina szybko dociera, że jakkolwiek historia jest fascynująca, tak matka chyba jednak łże, bo nic się w opowieści nie spina, a całość zaczyna przypominać historię szpiegowską z elementami science-fiction. Nie zmienia to jednak faktu, że zarywa kolejne noce, mimo mitygującego głosu trzeźwej żony, Klary, żeby zdążyć, bo stan matki nagle się pogarsza.

Nie do końca umiem określić, czy podobało mi się niejednoznaczne zakończenie, które przeniosło szaloną historię w obszary metafizyczne. Bo to takie łatwe - nie dać wiążącej odpowiedzi, a jednocześnie czy po takiej jeździe w historię, w skomasowane kilkadziesiąt lat trójmiejskiego PRL-u, zimnej wojny, skomplikowanych losów ludzkich, tajemnic, wywiadu, zwyczajnej ludzkiej zawiści i przypadku, da się wrócić do zwyczajnego życia? Do codziennego robienia synowi śniadania, trzymania się za ręce z żoną, a w restauracji do sprawiania mięsa i smażenia steku, który trzeba wydać klientowi? Nie wiem.

Są książki, od których nie można się oderwać - to jedna z tych. Mimo że chwilę temu czytałam bardzo podobnie skonstruowaną historię u Dominiki Słowik, mimo że to realizm magiczny, pomieszany z bezsenną schizą jak u Żulczyka, mimo wszystko, to jest doskonała, wciągająca historia.

Inne tego autora:

#73

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 18, 2022

Link permanentny - Tagi: 2022, panowie, sf-f, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Terry Pratchett - Ostatni bohater

Emerytowani bohaterowie pod wodzą Cohena Babrarzyńcy, do niedawna zasiadającego na tronie Imperium Agatejskiego (por. Ciekawe czasy), zaopatrzeni w tajemniczą beczułkę i porwanego minstrela, kierują się w stronę Cori Celesti, żeby - jak się w trakcie okazuje - zwrócić bogom ukradziony u zarania legend ogień. Co, jak z kolei odkrywa Patrycjusz Vetinari, według jednej z legend może spowodować zapaść magii na jakiś czas, wystarczająco długi, żeby Świat Dysku się rozpadł. Zbiera więc ekipę, składającą się z Leonarda z Quirmu, kapitana Marchewy i słynnego z niemagiczoności maga Rincewinda (tu proszę zaznaczyć, że ten ostatni nie zgłosił się na ochotnika), żeby w zbudowanym przez Leonarda statku powietrznym przeszkodzić bohaterom w ich dosłownie ostatniej wyprawie. Dużą rolę odgrywa Bibliotekarz oraz Myślak Stibbons; pierwszy ma cztery chwytne kończyny, drugi coraz bardziej umie w dyplomację i ma mocny zmysł techniczny. Dużo żartów z korporacji i stylów zarządzania, trochę kreatywnego przekształcania ziemskiej historii wynalazczości i science-fiction, wszystko jest obficie podlane pratchettowskim ciepłym humorem.

”Ostatni bohater” to w zasadzie nowelka, ale całkiem obszerna, a dodatkowo w dużym formacie oraz zawierająca mnóstwo grafik i diagramów, więc dodatkowo uczta dla oczu, tyle że powoli się czyta, bo przewracanie dużych kartek jest taaakie wyczerpujące.

Inne tego autora.

#71

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 11, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panowie, sf-f - Skomentuj


Tales from the Loop

Jest sobie szwedzki artysta, Simon Stålenhag malujący przedziwne obrazy, gdzie zwyczajne, sielskie pejzaże zaludniają dziwne roboty, budynki rodem z enerdowskiego socrealizmu, uzbrojeni w futurystyczne artefakty żołnierze czy wreszcie ludzie, którzy się zupełnie temu, co jest wokół nich, nie dziwią. I to - na pewnym poziomie - jest doskonałym streszczeniem tego nietypowego mini-serialu. Rolnicze Ohio, koło niedużego miasteczka mieści się Pętla - miejsce pracy urzędników i naukowców, głównie fizyków - którzy coś badają. Co konkretnie - nie wiadomo, ale po całej okolicy poniewierają się maszyny nieznanego pochodzenia, o czasem zaskakujących mocach - przenoszenia w czasie, zatrzymywania czasu, przepowiadania przyszłości, rozdzielania rzeczywistości na alternatywne ścieżki, czasem też są świadome i człekokształtne. Każdy z odcinków jest niezależnym epizodem, ale ich fabuła splata się ze sobą. I tak jak na obrazach, nikt się niczemu nie dziwi[1]. 10-letnia Loretta szuka matki, która pracuje w Pętli; matka zabrała jeden z kamieni, z których zbudowana jest tajemnicza kula. Loretta z tym kamieniem przenosi się kilkadziesiąt lat w przyszłość, gdzie spotyka samą siebie - matkę dwóch synów, również pracującą w Pętli. Jeden z synów Loretty wędruje w jeszcze dalszą przyszłość, dziewczyna drugiego odkrywa, że umie wstrzymać czas dla całego świata, strażnik Pętli wtem odkrywa, że w innej linii czasu miałby inne życie.

Serial ma 1 sezon, 8 odcinków, nie wiem, czy będzie więcej. Wbrew moim obawom, stanowi zamkniętą całość, zagadki są - do pewnego poziomu - wyjaśnione. Do pewnego poziomu, gdyż, jak wspomniałam, tu się nikt niczemu nie dziwi, nikt niczego nie wyjaśnia - skąd się wzięły artefakty, kto je stworzył, raz pojawia się informacja, że Pętlę założył teść Loretty, drugi raz, że niektóre z tworów są jego projektu. Tymczasem wszystko jest dość stare, często zniszczone, nawet pracownicy Pętli nie znają zastosowania niektórych mechanizmów. Desant obcej cywilizacji? Świat alternatywny, w którym czas zatoczył tytułową pętlę i cywilizacja odrodziła się w prawie identycznym kształcie na gruzach poprzedniej (przeskoki są między latami mniej więcej 1960 do połowy lat 80., potem do okolic roku 2000)? Poza małym miasteczkiem jest też duże, bardzo futurystycznie wyglądające miasto, ale czy świat tak samo tak wygląda jak w okolicach Pętli? Dziwne i dość niepokojące, ale bardzo ciekawe; klimatem podobne do Eureki czy Fringe’a.

[1] Co oczywiście strasznie mnie irytowało i zmuszało do głośnej dyskusji z ekranem. No na litość, niszczeje sobie budowla, w której można zamienić się z kimś na jaźń, wchodzą tam dzieci bez nadzoru, wychodzą, gromada naukowców jest tak zajęta, że tego nie bada. Bo po co.

Przeczytałam też w międzyczasie Złodzieja czasu Pratchetta.

#68

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 25, 2022

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Seriale - Tagi: 2022, panowie, sf-f - Skomentuj


Kazuo Ishiguro - Klara i Słońce

Klara wraz z innymi sobie podobnymi przebywa w sklepie, czasem w głębi sklepu, czasem we wnęce, czasem nawet na wystawie. Na wystawie najlepiej, bo nie dość, że mogą ją zobaczyć dzieci i może jedno ją wybierze, to jeszcze tam jest najlepszy dostęp do życiodajnego Słońca. Nie, Klara nie jest światłolubnym zwierzęciem ani rośliną, jest SP - sztucznym przyjacielem - samoświadomym androidem, który dostrojony do “swojego” dziecka, będzie najlepszym przyjacielem i towarzyszem. Potem, w trakcie właściwych wydarzeń, kiedy Klara zostaje wybrana przez kilkunastoletnią Josie, wyjaśnia się, skąd w ogóle taki pomysł. To świat na krawędzi katastrofy (ekologicznej? biologicznej? politycznej?), dzieci jest coraz mniej, sporo z nich - jak Josie - jest chora, uczą się zdalnie, odseparowane od kontaktu z rówieśnikami, a organizowane raz na jakiś czas “spotkania integracyjne” nie spełniają swojej socjalizującej roli; mocno pobrzmiewa tu świeże doświadczenie z lockdownów i ogólnoświatowego zamknięcia, z którego nasze dzieci, i nie tylko dzieci, będą się naprawiać przez kolejne lata. Klara obserwuje i analizuje, choć ma dość skąpą bazę wiedzy, czasem miałam poczucie, że jej orientacja jest na poziomie autonomicznego odkurzacza (co pada kilka razy jako obelga), czasem wykazywała niesamowitą wprost intuicję i inwencję. Choroba Josie, jej przyczyny, różnica między nią a mieszkającym w sąsiedztwie Rickiem, trudne decyzje matek, nieobecność ojców, te wszystkie rzeczy częściowo autor wyjaśnia, częściowo zostawia niedopowiedziane (na przykład co oznacza wycofanie się ojca Josie z życia i jego substytucja ze stratą dla świata, przy jednoczesnym zapewnieniu córki, że nie jest kretynem, chociaż ludzie go tak postrzegają). Ale to chyba mniej istotne od samej analizy sztucznej świadomości - czy jesteśmy w stanie stworzyć taki program, że będzie ludzki, co to w ogóle znaczy “ludzki”, czy da się sklasyfikować wszystkie ludzkie motywacje, zachowania i uczucia tylko za pomocą nazwania ich? Wrócił znany z innych książek trop idealnego służącego/dawcy organów, który emocje zastąpił analizą i bezwzględnym samopoświęceniem i jest z tego absolutnie zadowolony, chociaż tak naprawdę to tylko czerpanie wdrukowanej radości z sytuacji bez wyjścia.

Złapałam się na tym, że właśnie chciałam użyć identycznej frazy co przy “Nie opuszczaj mnie”, że to dziwna książka, niedokończona. Wygląda na to, że tak celowo autor konstruuje swoje światy (które oczywiście nie są sf, wcale), żeby zostawić ten nieuregulowany kawałek, różnicę między naszym dziś, a opisywanym w książce kiedyś, żeby czytelnik sobie dokleił w głowie, ile nam jeszcze brakuje do przyszłości. Nie czytało się tego źle, ale jednak wolałabym więcej wyjaśnień, mniej niedomówień.

Inne tego autora.

#52

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 24, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panowie, sf-f - Skomentuj