Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panowie

Karl Ove Knausgård - Moja walka (tom V)

Kolejny, mniej więcej chronologiczny kawałek życia Karla Ove - mozolne przejście przez Szkołę Pisania i studia, alkohol i imprezy, trudne początki pisarskie, pierwsza poważna dziewczyna, pierwsza żona, pierwsza książka. Niestety, im dalej autor zagłębia się w swoje życie i przeżywa kolejne rozczarowania - bogdanka wybiera jego brata, studia sprawiają trudność, złe decyzje pod wpływem alkoholu, przypadkowa i nie przynosząca nawet chwilowej przyjemności zdrada, sława skandalizującego debiutu - tym większe poczucie zażenowania mnie ogarniało. Z jednej strony doceniam pewną szczerość, to nie jest pełna samozadowolenia opowieść o tym, co się w życiu udało, z drugiej nie mogę się oprzeć poczuciu, że jest to poza i ma na celu wywołanie konkretnego efektu. Współczucia? Politowania? Przekroczenia granic tego, co intymne a dotyczące nie tylko autora? Nie wiem, ale na pewno łapię się na to, bo mimo niechęci przewracam strony i czytam z zainteresowaniem. Problematyczne jest to, że Knausgård z taką samą otwartością potrafi pisać o swojej erekcji, jak i o chorobie psychicznej wujka, śmierci i pogrzebie ojca, smrodzie pijanej babci, pocięciu sobie twarzy z powodu wyobrażonego odrzucenia, czy cyzelowaniu pół strony tekstu przez kilkanaście godzin, żeby uznać, że jednak nie napisał nic wartego publikacji.

Mimo że tom opisuje dorosłość Knausgårda, cały czas znać silny wpływ postaci ojca, z którym autor się nieustająco porównuje. Przerażający jest opis powrotu do domu z wakacji tuż przed studiami, kiedy spłukany Karl Ove usiłuje dostać się na rodzinną wyspę, dzwoni do ojca, a ten odmawia mu nawet wpuszczenia do domu, bo nie zapowiedział z wyprzedzeniem wizyty, nie wspominając o wsparciu finansowym czy chociaż przenocowaniu i nakarmieniu syna. Sceny, kiedy syn błaga ojca, żeby ten pojawił się na jego ślubie i płacze, kiedy ten odmawia, a jednocześnie odczuwa ulgę, bo boi się, jak bardzo niestosownie ojciec-alkoholik mógłby się zachować, są jednymi z mocniejszych tego typu scen w literaturze, chociaż myślałam, że po opisie okrucieństwa i przemocy w stosunku do synów w poprzednich tomach, już mnie tu nic nie zaskoczy. Nie dziwi zupełnie reakcja tej części rodziny (jedynej w Norwegii o takim nazwisku), która odcięła się od pisarza po publikacji tego i poprzednich tomów.

Inne tego autora tutaj.

#130

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 15, 2021

Link permanentny - Tagi: 2021, beletrystyka, panowie, biografia - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Vaclav Čtvrtek - Rumcajs

Chronologicznie pierwszy tom o przypadkach sprawiedliwego zbójnika z Rzaholeckiego Lasu. Rumcajs, szewc z Jiczyna, naraża się staroście Humpalowi, ponieważ nie wyraża zachwytu wielkością stopy urzędnika. Rozzłoszczony Humpal zamyka warsztat szewca, zmuszając rzemieślnika do zmiany ścieżki kariery. Nie wiadomo dokładnie na czym zbójowanie polega, bo Rumcajs raczej nikogo nie napada, a większość czasu spędza na kontestowaniu aparatu państwowego w osobie starosty, księcia pana, pruskiego generała, a nawet samego cesarza. A to zamyka księcia pana w jiczyńskiej wieży, a to wysyła pszczoły, żeby go pokąsały, księżnę Majolenę odrzut wysyła aż do pobliskiego Kropidlna,a cesarza obraża wykrzywiającą się kobyłą. Potrafi przechytrzyć smoka, olbrzyma i ogromnego suma oraz lokalnych bogaczy, którzy utuczyli się na krzywdzie biedoty. Pojawia się też Hanka - zbójecka żona, która nie odstaje od Rumcajsa sprytem i nosi z dumą pierścionek ze słonecznego promienia.

Inne tego autora.

#127

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 6, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, dla-dzieci, panowie - Komentarzy: 1


Václav Erben - W zasięgu ręki

Przedwojenna praska kamienica przy ulicy W Pstroszce 14 (nie udało mi się wyśledzić, czy to rzeczywista ulica), dawniej luksusowa - z windą, dywanem na schodach, wielkimi i jasnymi mieszkaniami - po latach już nie zachwyca. Ściany się sypią przez brak remontów, kabina w windzie wyłożona jest sklejką, schody gołe, a przestronne mieszkania podzielone są czasem w absurdalny sposób na małe klitki (na przykład korytarz ze ścianką z dykty w miejscu żyrandola, przez co wieczorem trzeba sobie świecić latarką albo trzymać otwarte drzwi). Dom zamieszkuje cała galeria barwnych postaci z różnych środowisk - profesor uniwersytecki z piękną córką (jeśli zastanawiacie się, czy Exner zachwyci się jej długimi nogami, to tak, i w mieszkaniu i na stryszku, a panna nawet dostanie od ojca po buzi, kiedy wyjdzie na jaw, gdzie spędził noc kapitan); śpiewaczka operowa z matką-emerytką i tłustym jamnikiem Bibinką; dyrektor po awansie społecznym, który toczy wojnę ze znienawidzonym zięciem; kelner; emerytowany adwokat; celnik; aktorzy; malarz - przypadkiem będący kochankiem znajomej Exnera, rudowłosej Gabrieli Stein czy homoseksualista, który użycza lokalu innym kolegom. Para kelnerów wynajmuje pokój na godziny ludziom w potrzebie, zdeklasowana dama została wróżką, złota rączka prywatnie podejmuje się wszelkich napraw i remontów. Wreszcie właściwa akcja zaczyna się od dwóch sióstr, starszych pań - dwukrotnie rozwiedzionej Fikejzowej i wdowy Libanowej, które usiłują sprzedać daczę oraz zamienić się na mieszkanie, bo są skłócone ze wszystkimi; chwilę potem zlecają złotej rączce remont w ich mieszkaniu i wyjeżdżają do sanatorium. Problem w tym, że dopiero po jakimś miesiącu staje się oczywiste, iż do kurortu nie dotarły, a ich walizki czekają na odbiór na dworcu. Kapitan Exner rozpoczyna mozolne przesłuchania wszystkich mieszkańców i osób spowinowaconych z siostrami, odkrywa zwłoki zamurowane w piwnicy, przy okazji dokopując się do całego mnóstwa drobnych przestępstw, animozji i wykroczeń.

Historia prowadzi w przeszłość, a jako że rzecz dzieje się w Pradze, nie dziwi specjalnie tło historyczne - kamienica przed wojną należała do zamożnej rodziny żydowskiej, która - mimo posiadania kontaktów i ogromnego majątku - straciła życie w Teresinie. To wątek raczej nie do pomyślenia w polskim kryminale z czasów socjalistycznych. Zbrodnia doprowadzi do odkrycia pozostałości majątku (pozostałości, bo podobno trzon rodzinnej fortuny Berdischów spoczywa nadal w szwajcarskim banku) - dzieł znanych czeskich malarzy, Kandinsky'ego czy Klee oraz pięknej, zabytkowej Tory. Przemycona nawet jest informacja o zastanawiającym rasowo profilu Exnera.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#124

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 28, 2021

Link permanentny - Tagi: 2021, kryminal, panowie, z-jamnikiem - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Komentarzy: 2


Terry Pratchett - Ciekawe czasy

Rincewind szczęśliwie odczuwa nudę na tropikalnej wyspie. Do czasu, aż Niewidoczny Uniwersytet przypomina sobie o nim pod wpływem pisma dyplomatycznego, którego nie otrzymali za pośrednictwem Patrycjusza Vetinariego. Zupełnie dobrowolnie, że użyję dyplomatycznego języka, Rincewind zgadza się na odesłanie za pomocą magii oraz HEXX-a do Imperium Agatejskiego, które we wspomnianym piśmie dyplomatycznym nie wyraziło potrzeby wysłania tam Magga. Na miejscu okazuje się, że, adekwatnie do tytułu, wpadł w sam środek wielkiej rewolucji, prowadzonej przez Czerwoną Armię, która - po przeczytaniu nielegalnego samizdatu “Co robiłem na wakacjach” - usiłuje obalić cesarza, oczywiście z należytym szacunkiem. Po lekturze kilku akapitów o Ankh-Morpork, mieście pełnym wolności i przygód, oraz o wszechmocnym Maggu, który potrafi wyjść nawet z najgorszych opałów, Rincewind domyśla się, że autorem wywrotowych wspomnień jest Dwukwiat. Tymczasem rewolucja okazuje się być przedsięwzięciem sprytnie sterowanym przez przedstawiciela jednego z pięciu konkurujących ze sobą rodów szlacheckich, podobnie pojawienie się Rincewinda z jego magiczną umiejętnością nie używania czarów i wszystko zmierzałoby do (smutnego) finału, gdyby nie pojawienie się Srebrnej Ordy, kierowanej przez Cohena Barbarzyńcę ze znaczącym wsparciem emerytowanego nauczyciela, zwanego Uczem.

To była moja pierwsza książka Pratchetta po angielsku, czytana jeszcze w czasach studenckich, kiedy w Polsce pojawiało się dopiero tłumaczenie “Czarodzicielstwa” czy “Morta”. Zaskoczyło mnie wtedy, jak bardzo autor się rozwinął w kwestii konstruowania fabuły i jak wnikliwie obserwuje społeczeństwa totalitarne; teraz - ze znajomością całego cyklu - to aż tak nie zaskakuje, ale dalej przyjemnie się czyta. W tle autor przemyca sporo gorzkich refleksji o systemie totalitarnym (mariaż maoistycznych Chin i socjalistycznego ZSRR) oraz o tym, co traci się w wyniku nawet wygranej rewolucji. Całość oczywiście okraszona jest solidną dawką ironicznych obserwacji o kulturze (w tym osobistej), podatkach i budzącej się sztucznej inteligencji.

Inne tego autora.

#122

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 24, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panowie, sf-f - Skomentuj


Václav Erben - Tajemnica “Złotego Księcia”

Ubolewam ogromnie, że z bogatego, 14-tomowego cyklu o przygodach kapitana Michała Exnera, dandysa i duszy towarzystwa, wydano losowe trzy tomy. Ubolewam, bo sądząc z tego tomu (trzeciego), to książki zabawne i mocno ironiczne[1]. Nie wiem, na ile seria oddaje realia pracy czeskiej milicji, ale kapitan - mimo wsparcia aparatu śledczego - nie ma szefa, nie konsultuje się z nikim, tylko objeżdża swoim zabytkowym czarnym “Mercedesem” z 1939 roku rozproszonych po okolicy podejrzanych, popija z nimi i jada, a nawet gotuje!, sypia w ich domach albo miejscach pracy (pyszna scena, kiedy Exner w samych slipkach - białych! - odpoczywa po nocnej jeździe w szopie na wykopaliskach), nie wspominając o niedwuznacznie zasugerowanym[2] pożyciu intymnym z piękną panią antropolożką. Śledztwo referuje swoim znajomym, nie kolegom po fachu. Uroczo realistyczne jest, że Exner, wysławszy się do Paryża, nie zajmuje się tylko pracą, ale solidnie się upija, a po uzyskaniu potrzebnych informacji pozostały czas przeznacza na zwiedzanie. Nie wiem, jak ubierali się ludzie w latach 60. w Czechach, ale Exner ewidentnie budzi zainteresowanie nawet w Paryżu swoimi dobrze dobranymi garniturami - w tym śnieżnobiałym - i rękawiczkami do jazdy samochodem, którego kierownicę przeciera szmatką, zanim rozpocznie jazdę.

Autor streszcza sprawę dla nieuważnego czytelnika:

‒ Jeden facet wyskoczył tam [na konferencji archeologów w hotelu z zamku Hrabin] przez okno i zabił się, drugi przebił się halabardą prawie na śmierć, a doktor Soudek wyszedł sobie na spacer oknem z pierwszego piętra. Beranek pomyślał, że mogłoby cię to zainteresować i położył ci odnośne dzieło na biurko.
‒ Co tam się działo, na Boga? ‒ zaśmiał się Exner.
‒ Nie wiem, nie czytałem. Ale Beranek mówił, że będziesz miał ubaw.
Okazuje się, że owszem - Exner ma ubaw, zwłaszcza że zna niektóre nazwiska z akt z wcześniejszych śledztw (np. Poklad byzantského kupce). Galeria postaci jest barwna, a sprawa - jak się okazuje - ciągnie się od 15 lat, kiedy to skradziono drogocenne artefakty ze źle zabezpieczonych wykopalisk, jakiś czas później wypłynęły we Francji, a tuż przed konferencją na opuszczonym już terenie badań archeologicznych koparka wykopała szkielet mężczyzny, podejrzewanego o kradzież skarbów.

Się pije: pernot i calvados (w Paryżu), gin, wino, wódkę, różowy szampan.

Bawiąc-uczyć: dużo o archeologii, suszona tarnina jako lekarstwo na biegunkę.

Się je: gulasz z konserwy (ugotowany przez Exnera), wołowinę smażoną na oliwie z sałatką z sałaty i pomidorów, sznycel cielęcy.

Się pali: sporo, ale bez gatunków papierosów, porucznik Vlczek pali fajkę, bo ponoć to zdrowsze od papierosów, ale za bardzo mu nie smakowała.

Się jeździ po Paryżu: Nie potrafił się dostatecznie skupić, ponieważ zgodnie z życzeniem ambasadora, musiał ćwiczyć jazdę po mieście i dotąd jeszcze przeżywał wrażenia z przejazdu naokoło Łuku Triumfalnego. Z powrotem miał wracać tą samą drogą. Wizja tłoku aut na placu Concorde napełniała go tym większym strachem, że był zmuszony wyjechać własnym, prawie nowym samochodem.

[1]

Rannym ptaszkiem zamku Hrabin był palacz i konserwator, kierowca i mechanik, ogrodnik i ślusarz ‒ Fryderyk Hlina. Dziarsko zerwał się o pół do piątej, a punkt piąta już otwierał bramę garażu. Postanowił skorzystać z porannej rosy i skosić trawnik pomiędzy tarasami a basenem. Trzeba przyznać, że do tej pracy mógł zabrać się o jakiejkolwiek innej porze dnia, ale kierowała nim złośliwość. Motorek potrafił straszliwie hałasować i o to właśnie chodziło panu Hlinie, który nie znosił śpiochów. Dla niego wszyscy, którzy wstawali dopiero o siódmej, byli obrzydliwymi leniuchami. Cieszył się na samą myśl o tym, jak obudzeni będą zatrzaskiwać okna, okiennice i przewracając się w łóżkach przeklinać jego maszynę.
Dwieście metrów od Bylavsi, niedaleko chlewni i dołu z kompostem, stoi grupa drewnianych domków i blaszanych garaży otoczona śmiesznym zielonym parkanem. To siedziba ekspedycji archeologicznej.
Na bramie tabliczka: UWAGA! ZŁY PIES.
Zły pies Minda uwiązany na łańcuchu siedział przed budą, a jego potomek Antioch, prywatny pies doktora Soudka, obwąchiwał oszklone drzwi do wielkiego pomieszczenia, które spełniało funkcję sali konferencyjnej, klubu i jadalni.
Było już po kolacji. Pani Szetlakowa myła naczynia i nie zamknęła za sobą drzwi do kuchni, telewizor buczał, a długonoga studentka z Ameryki, która przywędrowała tutaj na praktykę, znowu nie zamknęła drzwi od ubikacji i woda w zbiorniczku bulgotała na całą salę niczym szemrzący strumyczek. Wacława Slanskiego, zastępcę kierownika ekspedycji, zdenerwował artykuł w gazecie na temat badań w Milczicach i mówił o tym już ponad dwie godziny, zaś pani asystentka zawzięcie milczała, ponieważ doktor Soudek powiedział jej przed południem, że mu demoralizuje psa.
Wianuszek zarostu na brodzie Soudka jeżył się i lekko falował. Soudek wstał i trzasnął drzwiami do kuchni, aż pani Szetlakowa z przestrachu upuściła szklankę. Brzęku szkła jej okrzyku nie było na szczęście już słychać. Potem podszedł do ubikacji i znowu trzasnął drzwiami.
- Och! powiedziała studentka odrzucając do tyłu długie włosy. ‒ Sorry...
‒ Jak długo ‒ rzekł doktor Soudek ze złością ‒ mam jej o wbijać do głowy! Zrobisz wywieszkę ‒ polecił Wacławowi Slanskiemu. ‒ Po angielsku. Tylko dla niej. W tym kraju, napiszesz, drzwi do ubikacji zamyka się zawsze.
Z wagonu sypialnego niosła się pieśń, którą śpiewali kiedyś pielgrzymi udający się z procesją do Velehradu. Niekończąca się pieśń o Cyrylu i Metodym. przeciągły refren: „...dzieeeedzictwo ojcóów zachowaj nam paaaanie...” przelewał się nad torami małych stacyjek i czarnymi żużlowymi peronami. Śpiewali trzej mężczyźni siedzący w przedziale. Kołysało się w szklankach wino, przesuwał się gąsior pod oknem.

[2]

Michał Exner wpatrywał się w pannę Hodacz, która zręcznie wysiadła w ślad za Berankiem ze służbowej „Tatry”. Miała doskonałe nogi. Widział to tak wyraźnie, jak wtedy, kiedy na wydziale antropologicznym instytutu archeologii parzyła mu kawę. (...)
Zauważyła, że przygląda się jej nogom częściej niż można by to uznać za normalne. Trochę ją to zmieszało, ale nie zmieniała pozycji. Siedziała dalej bosa z jedną nogą założoną na drugą. (...)
Myślał o tym, że kiedy się rozstawali, nie było wcale wiadomo, czy oboje są przekonani, że czas iść spać. I właśnie dlatego Michał Exner nie mógł usnąć. Wstał i wdrapał się stromymi schodami na poddasze.(...)
Postawiła na swoim, musiał ją zawieźć do najbliższego lasu, i nie rozstali się wcześniej, jak po dwóch godzinach.

Inne z tego cyklu, inne tego autora:

#121

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 23, 2021

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: 2021, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Jakub Żulczyk - Wzgórze psów

Mikołaj wynajmuje swoje mieszkanie w Warszawie Portugalczykom, pakuje dobytek do samochodu i wraz z żoną Justyną wraca do rodzinnych stron, do Zyborka. Niestety nie dlatego, że planuje jakieś rozwijające przedsięwzięcie, żeby odetchnąć od wyścigu szczurów, tylko prozaicznie, bo oboje są na krawędzi bankructwa: Justyna została zwolniona w ramach redukcji etatów w redakcji, a on - narkoman po odwyku, autor jednej książki - nie jest w stanie zarobić na życie poza drobnymi, okazjonalnymi fuchami. Niestety w Zyborku jest tak, jak się Mikołaj spodziewał - ojciec Tomasz, wprawdzie już nie alkoholik, ale w dalszym ciągu toksyczny (i wierzcie mi, wiem, co mówię), twardą ręką egzekwuje swoją wolę w domu, terroryzując brata Mikołaja, drugą żonę i dwójkę nastoletniego przyrodniego rodzeństwa Mikołaja. Mimo zmieniającej się narracji - Mikołaj, Justyna, tajemnicza ofiara, ksiądz - szybko widać, że coś się w miasteczku dzieje: zniknął znajomy ojca, ktoś maluje swastyki na domach i truje psy, toczy się bezpardonowa walka o usunięcie aktualnej władzy, która chce zarobić kosztem najbiedniejszych mieszkańców gminy. Dodatkowo Mikołaj musi sobie poradzić z nieprzepracowaną traumą, z powodu której opuścił Zyborek i napisał druzgoczącą powieść o zdegenerowanych mieszkańcach prowincji, konkretnie tragiczną śmiercią swojej ówczesnej dziewczyny. Nie pomaga w tym, że tuż przed wyjazdem z Warszawy dowiedział się, że Justyna go zdradziła.

To duża objętościowo, wielowątkowa opowieść o krzywdzie i zemście. W rodzinie (dorastanie Mikołaja z ojcem-alkoholikiem i przedwcześnie zmarłą matką), w związku (zdrada, rozstanie i odebranie dzieci), w życiu społecznym (Justyna latami pisała demaskatorski artykuł o pedofilii w szerokich kręgach elit, lokalne nadużycia i marginalizacja najbiedniejszych i chorych), wreszcie w sytuacji najgorszego przestępstwa - gwałtu i morderstwa. Dość szybko domyśliłam się, kto i dlaczego stoi za główną tajemnicą zniknięć, trochę zmęczyły mnie za to wątki poboczne. Całkiem nieźle Żulczyk obsadził akcję kobietami - ważna jest Justyna, nawet chyba ważniejsza niż Mikołaj, podobnie cicha Agata - druga żona Tomasza - ma w sobie mnóstwo rozsądku i podejmuje dobre decyzje, kiedy trzeba, wreszcie Daria - wielka nieobecna - o wiele doroślejsza niż Mikołaj wtedy i chyba nawet teraz. Tematyka, jak się łatwo domyślić, niełatwa, dużo triggerów, mrocznie, a zakończenia nie nazwałabym katartycznym. Dees ładnie napisała o tym Żulczyku, idźcie zobaczyć.

Inne tego autora tutaj.

#120

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 19, 2021

Link permanentny - Tagi: 2021, beletrystyka, panowie - Kategoria: Czytam - Skomentuj