Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panowie

Jerzy Edigey - Alfabetyczny morderca

Bardzo chciałam skwitować tę książkę zdaniem “Edigey skopiował intrygę i rozwiązanie z Agathy Christie”, ale absurdalnie to za mało. Owszem, jest seria morderstw, których ofiary mają nazwiska zaczynające się na kolejne litery alfabetu i nic ich ze sobą nie łączy - 30-letni Adamiak (lokalny chuligan), 70-letnia Borzęcka (wdowa doraźnie handlująca wódką), 62-letni Czerwonomiejski (zamożny badylarz), wreszcie 50-letni Delkot (kolejarz pracujący na górce rozrządowej pod miastem). Jako że Polska jeszcze pamięta sprawę Wampira z Zagłębia, idea seryjnego mordercy jest bardzo nośna i lokalna milicja w ogóle nie bierze pod uwagę innej opcji. Oczywiście dopóki nie przyjeżdża “z nadania” porucznik Barbara Śliwińska, która świeżym okiem przegląda akta i rozwiązuje tajemnicę (nanybtvpmavr wnx h Puevfgvr, jłnśpvją bsvneą olł pmłbjvrx b anmjvfxh an yvgreę P, erfmgn zvnłn hxelć cenjqmvjl zbglj). Na tym podobieństwa się kończą, bo powieść porusza trzy mocne tematy, rzadko obecne w PRL-owskich kryminałach.

Na wstępie pojawia się enigmatyczna dedykacja:

Ale w szeregach Milicji Obywatelskiej pracuje setki kobiet wypełniających codziennie swe ciężkie i nieraz niebezpieczne obowiązki. Jeśli któraś z nich czytając tę powieść choć raz uśmiechnie się, będzie to największą nagrodą dla autora.
Szybko okazuje się, skąd miałby się wziąć ten uśmiech. Autor objaśnia:
Wbrew wszystkim normom konstytucyjnym i wszelkim frazesom o równouprawnieniu kobiet mają one jednak dużo mniejsze szanse wybicia się i awansu. Wszędzie, także i w milicji.
Porucznik Barbara traktowana jest jako dopust, major Zajączkowski jest nastawiony do niej negatywnie jeszcze zanim ją spotkał; wszak “- Na diabła mi tutaj baba? Ja potrzebuję ludzi do roboty, a nie takich, co cały dzień patrzą w lusterko i albo malują usta, albo pudrują nos”. Major “tolerował je najwyżej w służbie ruchu i w gospodarczym. Żadna komenda w całym województwie nie miała tak małej żeńskiej obsady jak Zabiegowo. W ogóle Zajączkowski był typowym starym kawalerem z wszystkimi uprzedzeniami do płci pięknej. Jaki był powód owej niechęci, nikt z podwładnych nie ośmielił się nigdy o to „Starego" zagadnąć. (…) Tak jej życie obrzydzę, że sama będzie prosić o powrót do Częstochowy. A co do śledztwa, nie obawiaj się. Dam jej sprawę, ale sam przypilnuję, żeby dziewczyna nie popełniła jakichś głupstw, i będę robił, co uznam w tym wypadku za stosowne”. Dodatkowo porucznik jest na straconej pozycji, bo jeśli będzie ładna, to “będzie przewracała oczyma i mizdrzyła się do moich chłopaków, jeśli brzydka (zezowata, kulawa i garbata), to “Jeszcze gorzej - Zajączkowski przestraszył się nie na żarty. - Wolę ładną niż potwora”. Na szczęście dla wymagających oczu majora Baśka jest ładna, mini ujawnia zgrabne nogi, a do tego całkiem poważnie traktuję pracę i ma efekty, chociaż podczas śledztwa zmuszona jest odrzucać niedwuznaczne propozycje erotyczne również od żonatych kolegów. Na szczęście koledzy są wyrozumiali i nie robią jej z tego powodu trudności (sic!). W finale sam major chce panią porucznik zatrzymać w mieście, oczywiście z nutką sugerującą, że również z powodu dojrzewającego, choć niezgodnego z regulaminem, uczucia.

Drugim trudnym wątkiem jest niejako dobroczynna działalność mordercy, który wyręcza milicję w ukaraniu przestępców. Zamordowani okazują się wielokrotnym gwałcicielem (o tym tropie za moment), trudnią się lichwą, mają na sumieniu między innymi brutalne morderstwo i zdradę, wreszcie rozkradają mienie państwowe. W żadnym z przypadków milicja nie podjęła śledztwa, czasem z niewiedzy (pozornej!) lub z powodu przedawnienia. Oczywiście po aresztowaniu podejrzanego milicja wyjaśnia mu niestosowność jego postępowania, a winę zwala na brak zaufania społecznego do milicji:

Bo sprawiedliwość to także umiejętność przebaczenia. Tym się różni od zemsty. Wspominał pan o konieczności rzucenia pracy, o stale towarzyszącym przezwisku „bandyta”. To na pewno było nie do zniesienia. Ale czy szukał pan pomocy i opieki?
- Gdzie jej miałem szukać?
- W radzie zakładowej, w partii czy choćby u nas, w milicji. Na pewno podano by panu życzliwą dłoń, tak jak ją podajemy tysiącom ludzi, którzy wychodząc z więzienia i chcąc dalej żyć uczciwie, znajdują się w takim samym położeniu. Nawet zmianę nazwiska mógł pan przeprowadzić legalnie, a nie za pomocą tuszu i żyletki. Ale pan nie chciał widzieć tej drogi.

Wreszcie trzecia, najsmutniejsza sprawa. Jak wspomniałam, jeden z zamordowanych miał na sumieniu wielokrotne gwałty, wprawdzie całe miasteczko, w tym milicja, wiedziało, kogo i gdzie “przekręcił” (sic!), ale ponieważ dziewczyny tego nie zgłaszały, sprawy nie było. Pytacie, czemu nie zgłaszały? Bo małe miasto, a zgłaszająca dziewczyna jest w miasteczku “spalona”, Każdy będzie się z niej śmiał. Żaden chłopak z nią nie tylko się nie ożeni, ale nawet nie pokaże na ulicy. (…) Stary Niziołek [ojciec] , jak się o tym wreszcie dowiedział, sprał córkę, że przez cztery dni nie mogła się ruszyć. Zapowiedział, że jeśli jej noga jeszcze raz postanie w Zabiegowie, to ją zabije.. Pada oczywiście znana fraza “Żeby sama nie chciała, to do tego by nie doszło”, tutaj - skoro dziewczyna się zgodziła, żeby czterech znanych jej chłopaków[1] - odprowadziło ja do domu, wyraziła zgodę na bycie zgwałconą, wszak “cnota nie mydło”, Kopyt podzielał opinię całej wsi - to już Reymont pisał, że “jak suczka nie chce, piesek nie weźmie”. Kiedy dziewczyna szła z chłopakami do lasu, nie wiedziała co robi?… Okazuje się, że cała ta “sprawa z gwałtem” ma zalety - dziewczyna nie kręci już nosem na niezamożnego kawalera (“Czy ona ma jakiś wybór? Tu się z niej będą dalej śmieli”), a ojciec wreszcie wybił jej z głowy pomysły pt. praca w mieście, zamiast ożenku i zajmowania się przychówkiem. Porucznik Śliwińska jeszcze się dziwi:

- A więc według was, sołtysie, wszystko jest w porządku? - Barbara nie mogła się pogodzić z tą swoistą filozofią.
- Ano, tak by wynikało, że w porządku. Pewnie, że dziewczyna dużo przeszła, ale trzeba było uważać.
… ale kiedy widzi niezbyt urodziwą dziewczynę, stwierdza, że “rzeczywiście (…) dobrze mówił Kopyt, że dziewczyna nie ma zbytniego wyboru. Ale na co ci chłopcy polecieli?”. Tak, furia we mnie narastała, kiedy czytałam o społecznej akceptacji dla gwałtu (wielokrotnego! zbiorowego!), eufemizmów na przestępstwo, boys will be boys, niskiej szkodliwości czynu, zdziwieniu, że ktoś nawet taką nieładną dziewczynę chce zgwałcić (bo przecież nie chodzi o przemoc i dominację, tylko żeby się sobie podobać, oczywiście), bo - owszem - to jest fikcja, ale do dzisiaj nie jesteśmy społecznie wiele dalej.

Się pije: wino owocowe “Czar Pegeeru”, “likier strażacki”, wódkę klubową (bo “nic bowiem w Polsce tak nie imponuje ludziom, jak umiejętność picia”), bułgarską kawę, soplicę i egri bikaver.

Się je: kiełbasę na zagrychę, śledź, ogórek, sznycelki ze świeżutkiej cielęciny.

Się kupuje( jak rzucą): czekoladki „Wedla” czy „Goplany", sok grapefruitowy w puszce, świeżutką szyneczkę, kiełbasę „śniadaniową" (chociaż ta nie cieszyła się zbyt wielkim wzięciem na Śląsku), przerastały boczek i świńskie ryje (…) Krupniok i kaszankę już sprzedano, bułgarskie winogrona i banany, ale i kalafior, kapustę czy kwaszone ogórki.

Bawiąc-uczyć: jak działa górka rozrządowa.

Problemy kadrowe w milicji: zastępca komendanta uległ poważnemu wypadkowi motocyklowemu, jeden z oficerów szkolił się na kursie specjalistycznym z dziedziny kryminalistyki, drugi ciężko zachorował i musiał wyjechać do sanatorium na dłuższą kurację.

[1] Ach, ten ograny motyw “obcego w mroku”…

- Ale proszę mi, panno Hanko, wytłumaczyć, jak do tego doszło, że zgodziła się pani iść z tymi chłopcami wieczorem przez las?
- Z jednym bym nie poszła. Bałabym się. Ale ich było czterech. Wszystkich przecież dobrze znałam. Z jednym razem pracowałam. A z Wickiem biegałam do szkoły. Teraz wiem, że byłam głupia.

Inne tego autora, inne z tego cyklu.

#100

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 7, 2021

Link permanentny - Tagi: kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza, 2021 - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Terry Pratchett - FaustEryk

"Eryk" to bardziej nowelka niż pełnowartościowa książka, wprawdzie w większym formacie, ale sporo zajmują całostronicowe grafiki. Rincewind, po wypadkach opisanych w "Czarodzicielstwie", ląduje gdzieś w Piekielnych Wymiarach, słychać go tylko w postaci dziwnego pogłosu na Niewidocznym Uniwersytecie. Motywuje to magów do kolejnego rytuału Ashk-Ente, który - poza przykuciem uwagi Śmierci - niczego nie wyjaśnia (i kończy wątek NU, szkoda). Wracając do Rincewinda, zostaje przywołany z powrotem do świata żywych przez Eryka, który nie jest wcale sprawnym magiem, a znudzonym 14-latkiem, szukającym życia wiecznego, najpiękniejszej kobiety i panowania nad światem. Razem przenoszą się przez historię, odwiedzając dyskowy odpowiednik krainy Majów, gdzie poznają podróżnika Ponce'a da Quirma i dowiadują się, w jaki sposób należy pić wodę ze Źródła Młodości (cemrtbgbjnaą); Eryk odkrywa, że Helena z Tsortu może i była najpiękniejszą kobietą, ale od tego czasu minęło trochę lat; wreszcie spotkanie ze stwórcą i obserwowanie początku świata nie jest takie fascynujące, jakby się wydawało (oraz co może zdziałać kanapka z rzeżuchą, ale bez majonezu). Całość przeplatana jest celnie przedstawioną historią rewolucji biurokratycznej w piekle.

To pozycja raczej dla fanów Świata Dysku i literatury, niezależnie czytania niespecjalnie się broni.

Inne tego autora.

#95

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 28, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panowie, sf-f - Skomentuj


Marcin Dor - Major opóźnia akcję

Jeśli nie czytałyście książki, ale coś się Wam kojarzy, to macie rację - główna oś fabularna tego tomiku została kanwą dla pierwszego odcinka serialu “07 zgłoś się”, choć z pewnymi zmianami w fabule.

Z zagranicy do prywatnych osób przychodzą francuskie sweterki na suwak, w planach są hurtowe ilości pożądanych na rynku płaszczy ortalionowych, w zamian twarda waluta opuszcza kraj, przemycana podczas niby niewinnych wyjazdów (w serialu nielegalnie importowana jest… kremplina). Porucznik Drwień ma rozpracowany cały gang, ale jego zwierzchnik - major Krupski - wcale nie kwapi się do wydania pozwolenia na interwencję, co dla Drwienia jest oczywiste - major zwariował albo dostał łapówkę. Dodatkowo życie osobiste porucznika nie układa się - jego ojciec, przyjaciel majora z czasów wojny, odradza synowi występowanie przeciw szefowi, dodatkowo nie akceptuje jego związku ze starszą od niego Joanną[1]. Narratorem drugiego wątku jest Tomasz, właśnie wyszedł z więzienia za malwersacje na rynku mieszkaniowym, zaczepił się u zgrabnej[2], acz “wybrakowanej” - bo z blizną na twarzy - urzędniczki pocztowej i szuka pracy. Przez więzienne kontakty trafia do prywaciarza Kreczera, zaczyna rozwozić towar, szybko okazuje się, że ma czujne ucho i sprawne ręce w kwestii przesłuchiwania i wymierzania kar, stając się cennym nabytkiem dla przemytniczego gangu, tego samego, co go właśnie porucznik Drwień rozpracowuje. Nie jest też - co przestępcza "inteligencja" docenia - prymitywem; zna się na malarstwie (Kossak, Boznańska), mówi po francusku (bo miał matkę Francuzkę) oraz wie, że pernod to anyżówka. Z serialu wiadomo, jaka jest pointa - Gbznfm - frevnybjl Oberjvpm - wrfg zvyvpwnagrz vapbtavgb, m avrbcngembaą gjnemą, ob jłnśavr jeópvł m cynpójxv mntenavpmarw. Książka wypakowana jest dodatkowo lekko zakamuflowaną erotyką.

Się pali: sporty, carmeny, camele (u inżyniera), wawele, ekstra-mocne, fajkę nabitą wiśniową “Amphorą” (major), z której dym pachnie miodem, kadzidłem i polnymi kwiatami(!), fajkę nabitą tytoniem „Prince Albert” (dym był fiołkowy, aromatyczny), goluazy (pisownia oryginału).

Się pije: Full Light (z lodówki), gin z sokiem pomarańczowym i lodem, ormiański koniak „Dwin”[3], jarzębiak, koniak, pomarańczówkę, pernod, herbatę “yunan”, jugosłowiański rizling, pilznera.

Się je: słone pałeczki i biszkopty (pod koniak), herbatniki, ogórkową, podsmażony makaron z mięsem, rozpustną kolację z garmażem z „Delikatesów” - kawior, plastry łososia, węgorz i węgierskie salami, popijając to oryginalnym francuskim szampanem, a potem przegryzając bananami, które trafiły się akurat, cukierki „Leśne”, korki jugosłowiańskie(?), bulion rakowy, pieczonego indyka, melbę, podlane butelką wina francuskiego (Beaujolais) - w restauracji.

Się nosi: futra z nurków lub popielic, na każdym paluchu brylant (luksusowa kokota[4]); “zamszową marynarkę i koszulkę polo rozpięta pod szyją. Koszulka była beżowa, o ton jaśniejsza od marynarki. Taki szczegół zdradza klasę faceta” (Kreczet), “piaskowy garnitur z połyskiem, białą koszulę i modny ciemnobrunatny krawat w ukośne żółte pasy. Wyglądał jak starzejący się amant z hollywodzkiego filmu dozwolonego od osiemnastu lat” (inżynier), “satynową piżamę, niebieską w złote pasy” (Tomasz).

Się ma gadżety: porucznik Drwień bawi się czterokolorowym długopisem.

Społecznie: [dzieci] fajne mają życie. Nikt im nie daje dwóch tygodni [na rozwiązanie sprawy], najwyżej klapsa w pupę, jeśli przesolą.
Wspomniany jest dramat żony majora Krupskiego:

— „Nie chciałbyś mieć dziecka?”
— „Jasne, że nie — odparł, całując Ewę w policzek — statystycznie mamy i tak ze dwoje dzieci, wystarczy, nie musimy uczestniczyć aktywnie w produkowaniu wyżu demograficznego, przywykłem do naszego trybu życia, dobrze mi, przysięgam, wcale: nie chcę mieć dziecka...” Uwierzyła? Może. Ale uśmiech miała smutny, przepojony goryczą, jak gdyby była winna przed nim że nie potrafi rodzić, że pozwoliła obozowemu lekarzowi na eksperyment; miała wtedy czternaście lat, sama była dzieckiem, w szpitalu dostawała lepsze jedzenie.

[1]

— Był telefon do ciebie — odzywa się, żując z apetytem. - Dzwoniła pani Joanna.
— Wróciła?! — Drwień aż się podrywa, patrzy na ojca z niepokojem. — Jak z nią rozmawiałeś?...
— Nauczono mnie być uprzejmym dla dam — mówi ojciec, sięgając po następne ciasteczko. — Co oczywiście nie znaczy, że mój stosunek do sprawy się zmienił.
— Mam dwadzieścia cztery lata — rzuca sucho Drwień. —Wolno mi...
— A ona czterdzieści dwa — wtrąca ojciec.
— I co z tego?
— Z tego jeszcze nic. Jestem dialektykiem, rozpatruję zjawiska w ich całokształcie. Znasz mój stosunek do tej pani.
— Kocha mnie! — Drwień rozpoczyna szybki spacer po pokoju, manewrując między stołem, kredensem i szafą biblioteczną. — I ja ją kocham... Jest nam dobrze ze sobą... nie rozumiem, jak możesz...
Ojciec dopija herbatę, patrzy z żalem na pustą filiżankę.
— Trudno mi o życzliwy stosunek do kobiety, która po dwóch godzinach znajomości przyprowadziła cię do swojego domu, spiła i wpakowała do łóżka.
(...) Nie wiedziała, że jest stara.
Nie chciała przyjąć do wiadomości, że cały jej urok to teatralny grym. Przynajmniej dla postronnego obserwatora. Młody kochanek upewniał ją, że jest wciąż młoda i piękna, ale ja nie miałem jego oczu: widziałem hennę, szminki i tusz, zmarszczki przy wargach, wiotczejącą skórę na szyi.

[2] Gdyby była amerykańską aktorką, ubezpieczyłaby swoje nogi na ładną sumkę, powiedzmy, sto tysięcy dolarów. Miały tę wartość. Zgrabne łydki spotyka się dosyć często, ale wówczas uda są albo za tłuste, albo zbyt umięśnione. Nogi Marty były skomponowane klasycznie. Posągowo. Uda, łydki, kolana — jak na reklamie pończoch Piersi też miała reklamowe, strome i twarde, na takich byle płócienny stanik wygląda jak arcydzieło gorseciarskie.
Aż dziw, że nie jest modelką.

[3] (...) wcale nie gorszego od najlepszych francuskich. Ktoś mi opowiadał: ormiański plantator winogron, jeszcze za carskich czasów, chciał kupić od ojców miasta Cognac tajemnicę produkcji ich sławnego napoju. Odmówili. Wówczas cwaniak ormiański posłał do Francji swego syna, który najął się do wytwórni koniaku jako zwykły robotnik. I wywąchał najpilniej strzeżone tajemnice.
Tata machnął koniaczek, który zdobył kopę medali na festiwalu alkoholowym, kosząc Francuzów jak pod Borodino.

[4] Gębę ma jak szympansica, nos płaski, ślepka malutkie, każdy ząb w inną stronę. I zawsze przychodzi z innym przystojniakiem. Skaczą koło niej jak pieski na tylnych łapkach, mizdrzą się, po rączkach cmokają.

Inne tego autora:

Inne z tego cyklu.

#94

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 26, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie - Skomentuj


Erle Stanley Gardner - Pięć dni w Madison City

Major Doug Selby był prokuratorem okręgowym w Madison City, ale zrezygnował z tej funkcji, bo ważniejsza po ataku na Pearl Harbor roku była obrona kraju; autor umieszcza kilka aluzji plus jedną pokrzepiającą przemowę o konieczności pracy u podstaw, żeby INNI nie odebrali USA tego, co USA może uzyskać ciężką pracą obywateli. Major ma 5 dni urlopu przed powrotem na front, decyduje się więc, żeby odwiedzić przyjaciół - szeryfa Brandona, dziennikarkę Sylwię i “wybitne przystojną” prawniczkę Inez, niechcący włączając się w trwający właśnie głośny proces o milionowy spadek. Zamożna dama zginęła w wypadku, przed śmiercią sporządziła jednak testament, wydziedziczający rodzinę na korzyść swojej gospodyni. Jako że gospodyni również zginęła w wypadku, dziedziczy jej córka, a adwokaci obu stron usiłują ustalić, czy dama była w pełni świadoma i nie została zmuszona do sporządzenia niesprawiedliwego dla rodziny testamentu, co jest nietrywialne. Inez jest adwokatką rodziny testatorki, po stronie rodziny gospodyni sprawę prowadzi A. B. Carr, adwokat-celebryta. Selby przypadkiem obserwuje dziwne spotkanie na dworcu, kiedy Carr - ozdobiony białą gardenią - spotyka kobietę i mężczyznę z podobnymi ozdobami; okazuje się to istotne dla sprawy. W trakcie akcji ginie jedna osoba, druga cudem wymyka się śmierci.

Selby nie ma oczywiście żadnego umocowania poza ustnym stwierdzeniem szeryfa, że “pomaga mu zbierać dowody” oraz w pewnym momencie zostaje współ-adwokatem z Inez, nie przeszkadza mu to oczywiście w przepytywaniu świadków. Jakkolwiek oczywista jest przyjaźń z szeryfem, wszak latami współpracowali, tak dość dziwna jest sytuacja z dziennikarką i adwokatką - Inez jest ewidentnie zazdrosna o Sylwię, obie w momencie wzruszenia rzucają się i wpijają w usta Selby’ego, co ten traktuje jako oczywistą oczywistość.

Społecznie: Czarny posługacz czyści podróżnym buty w pociągu za drobną opłatą, zaś do mniej zamożnych domów, w których nie ma zwyczaju odnoszenia ubrań do pralni, raz na jakiś czas przychodzi praczka.
Edycyjnie: książka zawiera spis bohaterów, bardzo lubię!

Inne tego autora, inne z tego cyklu.

#92

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 23, 2021

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, 2021 - Skomentuj


Viet Thanh Nguyen - Sympatyk

Anonimowy narrator, dziecko 13-letniej Wietnamki i katolickiego misjonarza z Europy, rozpoczyna od opisu nagłej ewakuacji Sajgonu w 1975 roku, kiedy to USA uznało, że nie będzie jednak włączać się w politykę wewnętrzną Wietnamu i z godnością odejdzie przed naporem bojówek komunistycznego Wietkongu[1]. Sojusznicy demokracji zniknęli ze swoją zaawansowaną dyplomacją i uzbrojeniem, pozostawiając wspieranych Wietnamczyków na lodzie. Narrator pomaga przy ewakuacji podwładnych swojego szefa, Generała, ale zdaje sobie sprawę, że do samolotu zmieści się tylko promil zagrożonych, a reszta, cóż, w najlepszym razie straci pozycję, w gorszym - trafi do reedukacyjnego obozu albo od razu zginie. To nie pierwsza trudna decyzja bohatera, bo od lat podejmuje tylko takie, będąc tajnym agentem komunistów - pracuje dla demokracji tylko po to, żeby dostarczać wywiadu. Podobnie dzieje się w Stanach, gdzie dla ukrycia swojej roli, narrator przyczynia się lub wręcz sam morduje ludzi. Oczywiście, ma wyrzuty sumienia, wszak jest wyjątkowo inteligentny, dobrze wykształcony, widzi wady komunizmu, ale jego młodzieńcza sympatia (patrz tytuł) dla obiektywnie najsprawiedliwszej ideologii jest silniejsza od rozsądku. USA też nie pomaga - zatrudniony na planie filmowym u Mistrza, który tworzy Wielkie Dzieło o Wietnamie (nietrudno odkryć, że mowa o “Czasie Apokalipsy”) - widzi ogromne zadufanie Amerykanów i ich pogardę dla niedawno wspieranej wietnamskiej demokracji. Wraca wreszcie do Wietnamu, ale to, co zastaje, nie jest tym, czego się spodziewał.

To trudna książka, brutalna i nierówna oraz - jak inne książki o szpiegach - od samego początku pokazuje, że z bycia szpiegiem nie da się wyjść bohaterem. Sporo rozliczeń, jakże aktualnych w roku 2021, o “pokojowym wsparciu” czy “rozjemczej” roli Stanów Zjednoczonych w światowych konfliktach, to gorzko brzmi nawet teraz, kiedy już chyba nikt nie wierzy w dobrą wolę polityków, hojnie lobbowanych przez producentów broni, żywności czy chemii. W tle pojawia się też bogaty obraz emigracji etnicznej, niekoniecznie zgodny z wizją grzecznych, łatwo asymilujących się Azjatów.

[1] I tak, jest coś znaczącego w tym, że przypadkowo wzięłam tę książkę w momencie, kiedy analogiczna akcja dzieje się w roku 2021 w Kabulu.

#91

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 22, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Michał Rusinek - Pypcie na języku

Cytując autora: "książka ta nie jest monografią dermatologicznych wykwitów, lecz zbiorem felietonów poświęconych pewnym zjawiskom językowym". Felietony publikowane były w krakowskim dodatku do Gazety Wyborczej w latach 2013-2016, co jest o tyle istotne, że widać już, jak od tego czasu zmienił się język. Według Rusinka, "małpka" jako mała ilość wysokoprocentowego alkoholu była w odwrocie, a protesty - wtedy KOD i Czarny Protest - raczej bawiły hasłami niż oddawały wściekłość zebranych; znak czasu. Forma felietonu jest dość skrótowa - dwie-trzy kindlowe strony, czasem to wystarcza do opisania jakiegoś zjawiska, czasem to ciut za mało. Cenię oko i ucho Rusinka do żartów językowych i lapsusów typu "twarz rajstop" czy "Pistorius odpowiada z wolnej stopy", doceniam głos w sprawie feminatywów (że nie niszczą męskości i równie dobrze mogą być traktowane jako neutralne nie tylko w zawodach sfeminizowanych) czy leciutką szyderę z nowomowy typu "wysort" czy "ceramika łazienkowa dolna". Nie jest to lektura obowiązkowa, ale całkiem przyjemna rozrywka językowa.

Inne tego autora tutaj.

#90

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 20, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, felietony, panowie - Komentarzy: 1