Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panie

Danuta Noszczyńska - Mogło być gorzej

Julia ma 36 lat, dwie córki w wieku lat 7 i 16, męża i wyczerpującą, acz satysfakcjonującą pracę. Mimo że jest zarobiona, wpada na pomysł, żeby wrócić na studia, bo ma poczucie, że mogłaby jeszcze więcej i lepiej. Mąż jest przeciwko, motywując to troską o dobrostan żony, ale kiedy dostaje propozycję kilkumiesięcznego wyjazdu służbowego za granicę, nie waha się. Julia zostaje sama z córkami i niby wszystko jest do ogarnięcia, ale zaczynają się dziać rzeczy dziwne - ktoś robi za nią zakupy, wysyła erotyczne wiadomości do szefa w jej imieniu, anonimowo informuje męża za granicą, że żona się łajdaczy. Niedosypiającą, chorą Julię, skupioną na dowiezieniu grupy dzieci na festiwal, usiłującą unikać swojego szefa, którego się boi, nie dziwi nawet, że straciła kontakt z mężem; bardziej martwi się, że nie umie przeciwstawić się pomocnej sąsiadce, która ofiarnie prowadza jej młodszą córkę na spotkania przygotowawcze do komunii. Finał jest burzliwy, acz z happy endem.

To niestety jest jedna z tych książek reklamowanych jako “dowcipne”, niestety nie udało mi się tego humoru zlokalizować, chyba że należy się śmiać z tego, że bohaterka zapodziała gdzieś komórkę i kilka dni jej zajmuje wymyślenie, że mogłaby zadzwonić do siebie z telefonu stacjonarnego lub - skoro mąż do niej nie dzwoni - ona może zadzwonić do niego. Nietrudno jest zrobić komedię pomyłek, jeśli nikt z nikim nie rozmawia, zamiast cokolwiek wyjaśnić, lepiej się schować pod koc i udawać martwe zwierzę. Śledztwa jako takiego nie ma, chociaż pojawiają się zwłoki i mnóstwo podejrzeń. To, co mnie chyba najbardziej zdziwiło, to umieszczenie - zapewne uzasadnionego akcją - wprowadzenia w pełnej powadze dyskusji o konieczności chodzenia do kościoła i zakazu dyskusji, bo baczność, JESTEŚMY KATOLICKĄ PRAKTYKUJĄCĄ RODZINĄ, spocznij. Nastolatka próbująca wyjaśnić, czy ateiści idą do piekła, bez względu na zachowanie, zostaje zgaszona i wystawiona za drzwi, bo takich dyskusji w oświeconym domu nie będzie. Parafrazując tytuł, mogło być gorzej, ale za dobrze nie wyszło.

#66/#8

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 2, 2024

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2024, kryminal, panie - Skomentuj


Zadie Smith - Łowca autografów

Alex Tandem-Li żyje w cieniu śmierci swojego ojca, który kilkanaście lat wcześniej zabrał nastoletniego Alexa z dwójką kolegów - Adamem i Rubenfinem, na słynny mecz zapaśniczy, gdzie poznali spokojnego Josepha. To był ostatni dzień z ojcem, który umarł nagle w czasie meczu, pozostała po tym przyjaźń z Josephem i przejęta od tego ostatniego pasja zbierania autografów. Dorosły Alex jest w związku z Esther, siostrą Adama, ale nie traktuje tego jakoś zobowiązująco, ponieważ głównie zajmuje się ćpaniem i piciem, z rzadka trzeźwiejąc tylko wtedy, kiedy musi coś sprzedać albo zażegnać kolejny kryzys, spowodowany pod wpływem. Ma w życiu dwie misje - napisać książkę o różnicy między rzeczami żydowskimi a gojowskimi oraz dostać autograf ukochanej aktorki, Kitty Alexander. Adam i Joseph zmuszają niechętnego Alexa do odmówienia kadyszu za ojca, w tle mnóstwo pseudofilozoficznych, nietrzeźwych rozmów o Kabale i sensie życia, Alex leci do Nowego Jorku na Festiwal Autografów, skąd wraca z Kitty Alexander, z którą zdołał się psim swędem zaprzyjaźnić. Kadysz, koniec.

Jaka to męcząca, przeintelektualizowana, zmaskulinizowana powieść, niby w klimacie innych książek Smith, która umie zbudować złożony świat niekoniecznie prostolinijnych ludzi, ale tak odstręczająca, że czytałam już po kilka stron. Robi wrażenie poskładanych na siłę kilku historii - fascynacji Kitty Alexander, przepracowywania żałoby przez Alexa, rynku autografów z kilkoma ciekawymi, czasem szemranymi postaciami i wreszcie dziwna, czasem niezbilansowana przyjaźń między czterema chłopakami.

Inne tej autorki tutaj.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 30, 2024

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2024, beletrystyka, panie - Skomentuj


Izabela Sowa - Jagodowe herbatniki

Czerwiec. Jagoda wraz ze współpracownikami w ramach integracji idzie do wróżki i tak, to babcia Maliny i Irka. Wróżba Jagody jest niekorzystna - wszyscy się od niej odwrócą, szpital i głowa w bandażach i wielka zmiana w życiu. Niekorzystna, ale prawdziwa - jej wredna szefowa za dość niewinną uwagę wysyła ją na bezpłatny urlop, a partner, jednocześnie służbowo personalny, oficjalnie jej nie zna, ale proponuje, żeby się do niego przeprowadziła i zajęła domem. Zirytowana Jagoda decyduje się wyjechać do rodzinnego miasteczka i zamieszkać z ojcem i jego dochodzącą odwieczną narzeczoną. Na miejscu się nudzi, bo wyrosła ze wszystkich znajomości, idzie więc na basen, gdzie w tłumie ulega zapowiadanemu przez wróżkę wypadkowi. Ląduje w lokalnym szpitalu, gdzie… zaczyna pracować jako zastępczyni kierowcy, bo zżywa się z wesołą ekipą pogotowia - lekarzem Bolkiem (tym, co leczył studentów w “Cierpkości wiśni”), ekscentryczną pielęgniarką Julią[1], dyrektorem szpitala i innymi, którzy wcale nie wstydzą się pracy w małym miasteczku.

Jest tu trochę rozgrywany koncept dziewczyny, która traktuje powrót do rodzinnych okolic jako porażkę, skoro już robiła karierę w dużym mieście, a ku swojemu zdziwieniu zaczyna cieszyć się z autentyczności ludzi w przeciwieństwie do fałszu, jaki dotychczas ją otaczał. Ale całość jest pozytywistyczna i dość przyjemna, jak już się zamknie oczy na lelawość głównej bohaterki, która pozwala sobą pomiatać w prestiżowej pracy, narzeczonemu i “przyjaciółkom”. Zabawne scenki pojawiają się w związku z hobby jej ojca, teraz można by go nazwać scammerem - a to udaje dziecko, żeby wygrać konkurs plastyczny, a to podaje się za kogoś innego, żeby dostać zapomogi, wreszcie wprowadza zamieszanie w Internecie.

[1] Tu miałam niejaki zgrzyt, bo wtem zupełnie bez żadnych zapowiedzi wyszło, że osoba Julii jest solą w oku jednego z mniej tolerancyjnych lekarzy, ponieważ jest Whyvnarz, pmlyv genafą. Innym to nie robiło różnicy, a Jagoda nic nie zauważyła, więc jednak nieco mnie to zdziwiło.

Inne tej autorki.

#64

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 29, 2024

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2024, beletrystyka, panie - Skomentuj


Barbara Gordon - Błękitne szynszyle

Prokuratorka Anna Świgoń miota się między śledztwem - ktoś zastrzelił bogatego kuśnierza i niedługo potem zabił nożem młodą, atrakcyjną kobietę w podwarszawskiej Brzozowej[1] - a miłością, usiłując zrozumieć, czemu jej narzeczony, dziennikarz Marcin Kir, ma przed nią tajemnice. W jego kieszeni znajduje bilet kolejowy właśnie do Brzozowej na czas jednego z morderstw, chociaż jej ukochany twierdzi, że był gdzie indziej. Współprowadzący śledztwo porucznik Chmura pełni raczej rolę pomocniczą, Anna krąży między sklepem z futrami w Warszawie, a Brzozową, gdzie z pomocą dawnej przyjaciółki usiłuje zrozumieć, co łączy etolę z tytułowych błękitnych szynszyli, wdowę po kuśnierzu i jej małego synka z właścicielem domu na ulicy Kwitnących Wrzosów, szemranego prawnika, damę z konsulatu Argentyny oraz jej coraz bardziej spanikowanego fatyganta. Finał odbywa się jak u Agathy Christie, gdzie na miejscu zbrodni spotykają się wszyscy podejrzani, a prokuratorka wyjaśnia zbrodnie.

To jest całkiem niezła historia z zaskoczką, jakby nie realia lat 60., spokojnie mogłabym się dziać współcześnie. Wszyscy są podejrzani, na życie Anny ktoś nastaje, a sama Anna nie dość, że ma dylematy moralne w kwestii Marcina, to jeszcze jest mocno przeziębiona i jej emerytowany ojciec, sędzia, obśmiewa jej kompetencje na każdym kroku. Szowinizmu w ogóle jest sporo - koledzy zastanawiają się, “w jaki sposób tyle złości mieści się w tak drobnym ciele”, a nawet najbliższy współpracownik Anny - Chmura - snuje przemyślenia, czy nie lepiej byłoby, gdyby taka ładna dziewczyna nie została ekspedientką czy nawet gwiazdą filmową. Mężczyźni zupełnie nie orientują się w tych tam różnych terminach i obliczeniach kobiecych, więc kwestia wmówienia komuś potencjalnego ojcostwa jest bardzo prosta.

Się przesłuchuje (pobocznie): zapłakaną kobiecinę na okoliczność pobicia się z mężem, “grubasa usiłującego demoralizować urzędników podatkowych w celu pomnożenia zysków spółdzielni produkującej pineski”.

Się pali: morskie, poznańskie, bułgarskie travele, amerykańskie, grunwaldy.

Się je: schabowy i brizol, łykowatą szynkę, frytki, golonkę z grochem, tartinki z łososiem i kawiorem (w nielegalnym kasynie), pączki od Bliklego, smakowitą jajecznicę na boczku.

Się pije: koniak, “Fructovit” (podczas obserwacji podejrzanego), nalewkę z czarnych porzeczek (śmierdzi dziegciem), malagę (smakuje jak rodzynki).

Się nosi: rurki, jak się jest zdegenerowaną młodzieżą podmiejską.

Się lansuje: na amerykańskie zapalniczki z gołymi dziewczętami w kolorach naturalnych.

Się pachnie: wodą kolońską “Jucht”.

Się usypia: pigułkami fanodormu w herbacie.

[1] Zdekonspirowanej potem jako prestiżowa Podkowa Leśna.

Inne tej autorki.

#63

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 24, 2024

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2024, kryminal, panie - Skomentuj


Agnieszka Jelonek - West Farragut Avenue

Jak ta książka jest napisana! Jak już pisałam przy okazji poprzedniej książki, biorę każde zdanie i obracam je w głowie z zachwytem. O czymkolwiek nie będą książki Jelonek, będę czytać w ciemno.

Współczesna narratorka opowiada o swojej największej miłości - Drobnym, z którym wyjechała do Stanów w latach 90. Kontrast między bieda-pracownikami z dawnego bloku wschodniego a zamożnymi dzieciakami amerykańskiej klasy średniej, ciężka praca, to wszystko nie było istotne, bo ona przeglądała się w jego oczach i to wystarczało. Do tego Drobny miał niesamowity urok czy też otwartość, pozwalający mu zdobywać przyjaciół, gdziekolwiek się nie pojawił. I w pewnym momencie z tej pierwszej, najlepszej miłości, wyrósł, zachłysnąwszy się chyba otwartym, przyjaznym mu światem. Ona wróciła do kraju i kiedy okazało się, że jednak bez niego nie umie i zrobi wszystko, żeby być razem, Drobny niespodziewanie zginął w idiotycznym wypadku. Autorka jedzie na pogrzeb, wraca z prochami, zamyka swoją tragedię w kartonie wraz z pamiątkami po Drobnym. Po 20 latach chyba wreszcie dociera do niej, że Drobnego już nie ma, wraca do Ameryki i chce dotrzeć do ludzi, którzy go znali, którzy owego feralnego dnia z nim byli, wreszcie do świadkini jego śmierci, jego kolejnej dziewczyny. Czy kochał tę dziewczynę tak, jak kochał ją? Czy jeszcze są ślady po jego życiu w Chicago? Co schowała do nieotwieranego przez lata archiwum niepamięci, czy to prawdziwe wspomnienia? Jak zmienili się ludzie, których wtedy znali? Czy uda się ustalić chronologię i pozbyć poczucia, że Drobny zginął przez nią, bo gdyby nie byli razem, nie pojechali, nie został…

Jaka to piękna, intymna opowieść o nieprzepracowanej żałobie, miłości, o tęsknocie, o czasach, których już nie ma i może nigdy nie było, tylko widziała je przez różowe okulary osoba zakochana. I o pamięci, zawodnej, zniekształcającej, a czasem boleśnie skupionej na detalu. I na tym, co oznacza dorosłość, co sama boleśnie odczuwam: „W ogóle niech ktoś mi powie, że dobrze robię. Nie, nikt ci nie powie, że robisz dobrze. Na tym polega dorosłość, że się zostawia człowieka z tymi wszystkimi decyzjami i konsekwencjami. Czasem chciałabym dokonać apostazji z dorosłości, przysięgam.”

Inne tej autorki.

#62

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 22, 2024

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2024, beletrystyka, panie - Komentarzy: 1


Izabela Sowa - Smak świeżych malin / Cierpkości wiśni

Podchodziłam z niepokojem, nauczona doświadczeniem lektur “kobiecych”, ale zaskakująco owocowa tetralogia to całkiem niezłe historie młodzieżowe / YA, mocno osadzone w polskich realiach okresu transformacji.

Smak świeżych malin. Malina ma narzeczonego, właśnie kończy studia i liczy na to, że jej kariera zawodowa wystartuje zaraz potem. Tyle że wszystko zaczyna się sypać, gdy po 15 latach wraca jej ojciec-mitoman, który wyjechał za pracą do Niemiec i zniknął. Teraz obiecuje miliony, statek ze złotem, ale finalnie kończy się na 500 markach, za które Malina operuje sobie nos po tym, jak narzeczony ją zostawił 5 minut po Sylwestrze. Pełna dygresji opowieść studentki obejmuje ostatni semestr - pisanie pracy magisterskiej, odczarowywanie nieudanego związku, juwenalia, burzliwe poszukiwania pracy na trudnym rynku, życie rodzinne z babcią-wróżką i wiecznie narzekającą matką i wreszcie wielką, niespodziewaną miłość. Akcja specjalnej głębi nie ma, bohaterka jest dość męcząca, ale nostalgicznie się wraca do lat 90. - oszukańczych ofert pracy przy sprzedaży wakacji, popularności Amolu i Ziół Szwedzkich jako panaceum, początków agencji reklamowych, dawania ogłoszeń do gazet w sprawie pracy.

W Cierpkości wiśni Wisława, zwana Wiśnią lub Pestką, właśnie rozpoczyna studia. Nadambitny ojciec pcha ją na niezbyt interesujący kierunek, ale zdemotywowana nastolatka zamienia się z koleżanką, Mileną. Kiedy zamiana wychodzi na jaw, ojciec odmawia wsparcia, przez co rozżalona Wiśnia zaczyna koczować na stancji Mileny, gdzie w dwóch sąsiadujących mieszkaniach mieszkają dziewczyny, w tym egzaltowana Maria oraz chłopcy - nadużywający marihuany Trawka i tajemniczy Irek, brat Maliny. Dużo studenckiego życia, czasem biedowania o chlebie i wodzie, seksistowscy wykładowcy, toksyczne koleżanki z roku, tajemnica przekazów pocztowych, które utrzymują Wiśnię na powierzchni, wreszcie juwenalia i wielka, niespodziewana miłość. Ciekawy jest wątek rodziców Wisławy - kostyczny ojciec i stłamszona matka, która wreszcie emancypuje się i odchodzi z domu, ku zdziwieniu męża i - co ciekawe - również córki, która początkowo potępia matkę, bo mimo własnych doświadczeń nie mieści się jej w głowie, jak bardzo nieszczęśliwa była matka przez lata.

Niektóre wątki się powtarzają - juwenalia i koncerty Kazika, łapanie losowych studentów płci męskiej do roli “baranka”, bohaterowie przechodzą płynnie między tomami - babcia wszystkim wróży, Irek, brat Maliny, jest jednym z prominentnych bohaterów tomu drugiego, Bolek, lekarz pogotowia, pojawia się w trzecim tomie, podobnie jak Malina, a ekscentryczny ojciec Maliny przechodzi przez Planty i sieje zamęt. Czasem te zbiegi okoliczności są dość toporne, wszak Kraków nie jest aż tak mały, żeby wszyscy byli na kupie, ale dzięki temu buduje się takie niby uniwersum.

Inne tej autorki:

#60-61/#5-6

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2024

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2024, beletrystyka, panie - Komentarzy: 4