Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu


Przezroczystość

Kiedy mnie widzisz, cieszysz się. Uśmiech, powitania, co u Ciebie, świetnie wyglądasz, koniecznie musimy. Po czym odchodzisz w swoją stronę i kiedy znikam za Twoim ramieniem, już o mnie nie pamiętasz, płynnie przechodząc myślą do tramwaju, pogody, dzisiejszego obiadu i że trzeba znowu zapłacić za telefon, rachunek wczoraj przyszedł.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 6, 2010

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Skomentuj


W moim magicznym domu

... wszystko się zdarzyć może.
Same zmyślają się historie,
sam się rozgryza orzech.

Nie jestem wielbicielką domków jednorodzinnych, nawet z ogródkiem, bo mają za wiele "a to". A to trzeba dojechać, bo domek zwykle za miastem. A to trzeba pilnować szamba, bo nie ma kanalizacji. A to internet jest dowożony gołębiami, bo nikt nie pociągnie światłowodu. A to dach przecieka. A to ogród oblazło nieproszone robactwo i się panoszy. I tak dalej. Dlatego w ramach eskapizmu wymyśliłam sobie apartament w centrum miasta (ale nie aż tak w centrum-centrum, tylko ciut na uboczu, żeby było ciszej). Wysoki, w starym a wyremontowanym budownictwie, z tarasem, z którego widać świat z góry, z wielkimi oknami i miejscem na bibliotekę. I tylko kiedy przechodzę przez Sołacz, łamię i się wracam do myśli, że chciałabym domek z ogrodem (i panem Józefem do opieki nad ogrodem). Na Sołaczu.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 3, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Dialogi kąpielowe

Jak to określił Y., niemowlę najpierw się opierdziela zgrubnie na przewijaku, a potem się dokonuje kąpiel właściwa. Opierdzielam więc, ścierając z czoła pozostałości dzisiejszego menu. "O, zobacz, Majucie, tu na brwi masz jeszcze resztki śliwki czy innej moreli". TŻ, nalewający wody do kąpielowego wiaderka, rzuca wyjaśniająco: "Może to była morela czołowa".

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 2, 2010

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 1


Wielkopolska w weekend: (4b) Sapowice

Pałacyk w Sapowicach nie ma tak imponującej legendy jak będlewski (żadnych wiarołomnych a pięknych żon, żadnego zirytowanego tym faktem męża, broniącego honoru rodziny i w efekcie brak legendy o czarnej damie). Bo i mniejszy jest, i podobno w środku zupełnie zwyczajny. Ale z ładnym parkiem, dostępem do czystego jeziora, w sam raz na piknik w złotych promieniach popołudniowego, sierpniowego słońca. Piknik w pięknych okolicznościach przyrody to jedno z takich archetypowych marzeń z okresu dziewczęcego - falbaniaste białe suknie, słomkowe kapelusze, koce, koszyki piknikowe, a w koszykach biała porcelana i różne dobrości. O, tak jak na tych miękko oświetlonych zdjęciach na Sunday Suppers [2022 - link nieaktualny]. Niestety, przez tajfun Maja, który z upodobaniem zajmował się destrukcją muffinków, zdjęć stricte piknikowych nie będzie (a szkoda, szkoda). Następnym razem.

GALERIA ZDJĘĆ

Aktualnie w pałacu mieści się filia Biblioteki Raczyńskich i Dom Pracy Twórczej (oraz można organizować tam imprezy). Ciekawa jestem, jaka historia kryje się za ogródkiem Niny...

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 2, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: sapowice, polska - Skomentuj


Wielkopolska w weekend: (4a) Będlewo

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze raczkowała w Fabryce idea wyjazdów rekreacyjnych w ulubionej[1] formule niespodzianki, zostaliśmy zabrani do hotelu w, excuse le mot, Dymaczewie. W ramach atrakcji[2] odbył się rajd zabytkowymi garbusami[3]; uczestnicy dostali skrótowy opis trasy z piktogramami, listę punktów kontrolnych i zostali wypuszczeni w szeroki świat podstęszewskich wsi. Czasy były to zamierzchłe, mało kto mógł mieć ewentualnie takie cudo jak nawigację w telefonie, ba - chyba nawet nie było google-maps. [4] Wpuściliśmy z kolegą B. naszego kierowcę w szczere pole i tak kilka razy, nie ze złej woli, ale z mylenia lewej z prawą (ja) bądź przeskoczenia jakiegoś punktu instrukcji (kolega B.). Long story short, kiedy dziś podjechaliśmy pod bramę pałacu w Będlewie, okazało się, że był to koniec pierwszego etapu tego rajdu sprzed lat. Wtedy stał tam punkt foto z fotografem, robiącym nam zdjęcia w idiotycznej czapeczce automobilowej i goglach z epoki[5], dziś fotografem byłam ja, na szczęście bez idiotycznej skórzanej czapeczki.

Pałac w Będlewie stanowi część ośrodka konferencyjnego PAN-u, czego serdecznie PAN-owi zazdroszczę. Bo w przeciwieństwie do innych pałaców, w środku udało się utrzymać oryginalne drewniane stropy, schody, zdobienia, okna i stolarkę okienną (nie wiem, czy założeniem był kolor turkusowy, ale mnie uwiódł, zwłaszcza kontrast między farbą a drewnem pod spodem).

Oprócz tego park z ławkami, cienistymi zakątkami, wysepką na stawie i miękką trawą, po której aż się chce chodzić boso (tylko trzeba uważać, żeby nie wdepnąć w kretowiska). Trochę turystów, trochę fotografów (z pozdrowieniami dla pana w kapeluszu, który z poświęceniem pracował nad sesją pałacowego lwa), hotel zarówno w przybudówce jak i z apartamentami w samym pałacu. Pewnie też restauracja, ale nastawialiśmy się na kawę w pałacu von Treskow w Strykowie[6] i nie sprawdziliśmy. Za to samorzutnie utworzone jury jednogłośnie wybrało bohaterem dnia pana po 50-tce, w pięknych spodenkach z łatek, który biegł przez park z entuzjazmem młodego konika, wierzgając i potrząsając rękami.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] NOT. Jedyną akceptowalną formą niespodzianki jest dla mnie duże łóżko z czystą pościelą, talerz pełen pyszności w pięknych okolicznościach przyrody i ewentualnie pokaz fajerwerków, po uroczym zachodzie słońca. Tamten wyjazd miał sporo plusów z powyższej listy, szczęśliwie.

[2] Dla wielu atrakcją była możliwość przebrania się w stroje z lat 70. ^eloy skonstatował dziś, że to zabawne, co dla kogo oznaczała ta epoka.

[3] Ślicznymi, kolorowymi, wychuchanymi i wyglansowanymi jedwabnymi chusteczkami. Jakże żal mi było, kiedy... [4]

[5] To też było sprzed epoki facebooka, blipa i naszej-klasy, więc jedyne egzemplarze papierowych odbitek zdjęć bezpiecznie spoczywają w mojej szafce w pracy. Mahr har har.

[6] Ale niestety, niestety. Pałac zamknięty, bo impreza. Smuteczek.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 1, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: będlewo, polska - Komentarzy: 1


Time flies

Rok temu dowiedziałam się, że mały człowiek w moim brzuchu siedzi nieortodoksyjnie pupą w dół. A wczoraj obniżyliśmy łóżeczko na najniższy poziom, żeby mały człowiek w tymże łóżeczku nie wyleciał głową w dół na zewnątrz.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 1, 2010

Link permanentny - Kategoria: Maja - Skomentuj


Odrobina Berlina na co dzień

Tytuł pierwotnie miał brzmieć "Zemsta za surówkę z wiadra". Bo nic tak mnie nie irytuje w gastronomii, jak psucie niezłego nawet kawałka potrawy dodatkiem łychy standardowej surówy od Ogórkiewicza czy innego Grześkowiaka[1]. Standardowa surówa nie jest sama w sobie niczym złym, ale wolę kupić ją w sklepie w momencie zapaści kulinarnej, a nie oglądać ją przyniesioną przez kelnera. Szczególnie tą przypadłością były dotknięte poznańskie kebabiarnie, dlatego zwykle nie bywałam. Tym większym zdziwieniem były dla mnie niemieckie kebaby, gdzie wśród dodatków bywały i dolmadakia, i nadziewane papryczki, i świeże warzywa. I pac, taki sympatyczny kebab wyrósł sobie na środku ulicy Półwiejskiej. Świetny ziołowy twarożek, niezła sałatka ze świeżych warzyw[2], ostra pasta paprykowa, bardzo przyzwoite sosy. Oprócz tradycyjnych farfocli mięsnych nadziewane fetą paluszki z ciasta francuskiego, zapiekanki i tureckie słodkości. I ayran. Stoliki folklorystycznie stoją sobie na chodniku na Półwiejskiej, jak to w klasycznych berlińskich lokalach otwartych na świat. Lokal współdzieli też kuchnia azjatycka. Czy dobra - nie wiem. Na kebab w każdym razie, jak to mówi mój idol, Andrzej Wajda, "nie bój, nie bój, szkoły przyjdą".

[1] Spodziewalibyście się, że producenci surówek procesują się [2019 - link nieaktualny] o szpiegostwo przemysłowe?

[2] Pomidorki sobie pieczołowicie wyskubałam, oczywiście.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 31, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1


Jacek Hugo-Bader - Rajska dolina pośród zielska

Rosyjska dusza jest jak spaniel, który, nawet jak mu wesoło, ma mordę rozpaczliwie smutną.

Każde powiedzenie o Rosji i Rosjanach (chociaż w dalszym ciągu raczej należałoby mówić "Sowietach", bo Związek Republik Radzieckich żyje i ma się świetnie) jest prawdziwe. I że śmieszno i straszno jednocześnie, że bieda i ogromne pieniądze, że życie udawało się zupełnym przypadkiem i podobnym przypadkiem można było z dnia na dzień spaść na samo dno, że to kraj jeszcze bardziej na niby niż Polska. Gdzie łapówka i przymknięte oko jest ważniejsze od miliona paragrafów, które z kolei dalej funkcjonują wedle metody "dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf".

Jackowi Hugo-Baderowi nie zazdroszczę warsztatu pisarskiego (chociaż jest świetny), nie zazdroszczę imponującej listy miejsc, w których był (bo, po prawdzie, to mnie tam nie ciągnie, poczekam, aż się Wschód ucywilizuje, choć może nie doczekam), ale zazdroszczę jednego - tej siły, która pozwala mu tam jeździć i wracać po nowe. Uporu, dzięki któremu może pisać o próbach jądrowych, wyniszczaniu Nieńców, katastrofie Konsomolca, zamkniętych miastach na Syberii, prawie że legalnych trasach przemytu narkotyków czy historii podmoskiewskich gangów z Luberca. I po każdym kolejnym felietonie o niewinnych (a są inne?) ofiarach niezabezpieczonych wybuchów jądrowych, o rosyjskiej mieszaninie niechlujstwa, obojętności, lenistwa i głupoty, o ludziach żyjących z groszowych zysków z transportu heroiny czy żyjących jak w średniowieczu mieszkańcach kręgu polarnego, zabijanych przez wódkę, jednak bardziej się boję niż mnie to śmieszy.

Warto przeczytać jako punkt odniesienia dla kryminałów Doncowej, Marininy i Polakowej.

#26

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 30, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, panowie, reportaz - Komentarzy: 2


Pani M.

Dostałam do wyboru pana, który jeździ jedynie w środku dnia (co oznacza sprzedawanie dziecka do przechowalni na każdą jazdę) bądź panią M., co się dostosuje. Wadą pani M. jest to, że najbliższy termin to 12.08. Nic to, poczekam. Pierwsze wrażenie przez telefon pozytywne, pani M. powiedziała do mnie "kochanie" ;-)

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 30, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje prawo jazdy - Komentarzy: 2 - Poziom: 3