Więcej o
Seriale
Zacznę od tego, że nie jestem fanką anime. Wszyscy obrażeni już wyszli? Mam jakiś kulturowy ubytek, który nie pozwala mi się - mimo ślicznych i precyzyjnie namalowanych obrazków - cieszyć się filmami z tego gatunku. Nie odczuwam emocji bohaterów, przerysowana albo w ogóle nieistniejąca mimika przeszkadza mi w odbiorze. Podział na bohaterów celowo karykaturalnie zdeformowanych (starsi, złole, trzeci plan) i cukierkowo ślicznych (nimfetkowate kobiety, protagoniści) to dla mnie zbyt daleko idące uproszczenie. I mimo to bardziej mi się animowany serial podobał niż wersja aktorska, bo inne tempo, fabuła bardziej spójna, postaci bardziej zniuansowane, humor bardziej wyważony i pięknie wygrana nostalgia za życiem, którego już nie ma i chyba nie wróci, bez względu na to, ile wysiłku bohaterowie włożą, żeby je przywołać z powrotem. Absurdalnie, cieszę się, że Netflix zainwestował chociaż w pierwszy sezon, bo dzięki temu obejrzałam serial (bawiąc się dodatkowo w szukanie źródeł inspiracji na linii anime > Firefly > Netflix). Nie wszystko mi zagrało fabularnie - czasem epizody były od siebie za bardzo odcięte, przez co niektóre były nieistotne, ale i tak budowały bardziej pełny, wielobarwny świat (i czasem były dość nieoczywiste typu chick with dick czy zakonnica). Nie traktowanie jako pierwszoplanowego wątku Syndykatu i trójkąta Spike - Julia - Vicious z kolei wyszło na korzyść i zmniejszyło dramę. Ścieżka dźwiękowa - doskonała. Czy polecam? Polecam.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 9, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Naprawdę chciałam cieszyć się scenografią, kostiumami, efektami specjalnymi i całkiem dobrze obsadzonymi aktorami, bo tu w zasadzie nie mam większych zarzutów[1]. Ba, nawet dialogi się poprawiły w stosunku do pierwszego sezonu, i fabuła zgrabniejsza. Nie czepiam się absolutnie odjazdu od oryginalnych wydarzeń z Sagi, jest konflikt i wojna, są pionki na szachownicy, Geralt usiłuje utrzymać przy życiu i zrozumieć rolę Ciri w tym całym zamieszaniu, Yennefer ma swoje, czasem sprzeczne z Geraldowymi interesy, jak z punktu A do punktu B dojdą, mniejsza; tak dawno czytałam Sapkowskiego, że mnie to nie boli. Problem tkwi w szczegółach i braku logiki. Na samym wstępie zepsuto finał najlepszego chyba opowiadania o Nivellenie, w którym z dumnego, cynicznego i dojrzałego samotnika książę staje się jęczącym przegrywem. Potem już było tylko gorzej. Yennefer miota się po lesie, w Kaer Morhen pojawia się Groot (w ogóle jak na odludną fortecę, zaskakująco łatwo tam się pojawić, a to czarodziejka, a to trupa wędrujących dam negocjowalnego afektu, a to czarodziej-odszczepieniec, nieustająco wszyscy są zaskoczeni, ale jak to wrogowie?!). Nenneke jest również czarodziejką, mimo że podział między magią a kapłaństwem był dość znaczący. W ogóle to, co się wydarzyło w świątyni Melitele, nie mam słów. Magiczne portale otwiera się jak splunąć, ale chwilę później czarodzieje i czarodziejki mozolnie na koniach przemierzają ostępy, bo jednak portale są trudne. Tak trudne, że Ciri przez losowo otwarty portal bezpiecznie trafia z Yennefer splądrowanego gospodarstwa, mieszkańcy nie żyją i nie zdarzyło się to wczoraj, ale pod chatą dogodnie czekają osiodłane, nakarmione i wypoczęte konie. Wiedźmin z wysiłkiem odnajduje Jaskra w więzieniu, po czym zabiera go do warowni na wielki finał, gdzie Jaskier nie jest do niczego potrzebny poza comic reliefem i przypomnieniem o magicznej mocy jaspisu (oraz wyjaśnieniem, czemu jest wysoko na liście płac, skoro gra epizody). Nie umiem wyłączyć myślenia, przykro mi, takie pierdołki znacznie psują mi oglądanie. Powtórzę dla nieuważnych - nie przeszkadzają mi odstępstwa od fabuły powieściowej, ale przeszkadza mi brak logiki.
[1] No dobra, za każdym razem, gdy widziałam skądinąd świetnego Bodnię w roli Vesemira, myślałam o Obeliksie. A jak już wyciągnął flaszeczkę i łyknął magicznego napoju... Cała podniosłość i powaga sceny poszła w buraki.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 28, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Detektyw NcNulty z Wydziału Zabójstw w Baltimore jest wściekły, bo aresztowany przez niego morderca, D’Angelo Barksdale, wychodzi wolny - świadkowie zmieniają zeznania. Kiedy ginie jeden ze świadków, detektyw skarży się sędziemu, że jego praca nie ma sensu - złapani przestępcy wychodzą, bo są częścią ogromnego gangu, który ma możliwości i środki na uciszenie świadków i posmarowanie wymiaru sprawiedliwości. Sędzia inicjuje powstanie grupy specjalnej, która ma na celu zinfiltrowanie gangu Barksdale’ów; problem w tym, że władze policji wcale nie są do tego chętne, bo wykrywalność. Fasadowa grupa, do której trafiają spady z innych działów - alkoholicy, prymitywne cwaniaczki, gryzipiórek kontrolujący lombardy, półgłówek nadużywający broni - nie ma w zasadzie żadnych narzędzi poza maszynami do pisania (przypominam, że rzecz się dzieje we wczesnych latach 2000: pagery, automaty telefoniczne, rzadko pojawiają się komórki-cegły, komputery to raczej zaawansowane edytory tekstu z malutkimi monitorami, Internetu funkcjonalnie nie ma, a do podsłuchu może służyć przenośny dyskretny magnetofon szpulowy). McNulty usiłuje uzyskać pozwolenia na podsłuch, komputery, wszystko, co zespół dostaje, jest solą w oku zwierzchników wydziału.
SPOILER ALERT! Ten serial ma prawie 20 lat, możemy uznać, że jestem chyba ostatnią osobą, która go jeszcze nie oglądała?
Pierwszy sezon kończy się gorzkim sukcesem - gang Barksdale’ów jest rozbity, ale czy to zmieniło cokolwiek w układzie sił w Baltimore, usunęło korupcję, złe zwyczaje w policji czy oczyściło ulice? #retoryczne Mimo pewnej daremności całej akcji to świetny kawał proceduralnego śledztwa, z urozmaiconą grupą bohaterów, zarówno po stronie policji, jak i przestępców. W policji nie ma rycerzy bez skazy, nawet spiritus movens całej akcji, McNulty, jest alkoholikiem z rozsypanym życiem osobistym. Są policjanci całkiem nierokujący, są i tacy, którzy okazują się nadspodziewanie przydatni, chociażby mój ulubiony nieudacznik Pryzbylewski (zięć Valczeka, łezka mi pociekła). Po stronie gangu też nie ma jednorodności - są bezwzględni przestępcy, ale też i tacy, którzy zwyczajnie nie mieli innej opcji, a system nie ułatwiał, jeśli się miało czarny kolor skóry i pochodziło z “klocków”. Bywa dramatycznie, bywa mizoginistycznie i rasistowsko, a profilowanie i brutalność policji jest na porządku dziennym, czasem nawet bez próby ukrywania tego, ale bywa też zabawnie i ciekawie realizacyjnie (np. scena rekonstrukcji zbrodni ze dialogami składającymi się tylko ze słowa “fuck”).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 21, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Od razu poszargam wszelkie świętości i powiem, że PODOBAŁA MI SIĘ ta wersja Netflixa z aktorami. Serial anime zaczynam dopiero oglądać i ryzykownie stwierdzę, że widzę pewne miejsca, gdzie Netflix zrobił lepiej/zabawniej/ciekawiej, chociaż oczywiście może chodzić mi tylko o to, że John Cho jest świetnym Spikiem. Żeby nie było, widzę też doskonale miejsca - a jest ich sporo - gdzie Netflix solidnie spieprzył (na przykład kolejność wydarzeń, chociażby po co Faye w pierwszym odcinku, żeby wrócić jako regular kilka odcinków później; niezbilansowanie retrospekcji - czasem łopatologia, czasem zupełny brak, przez co siada logika postępowania bohaterów; montaż czasem dramatycznie zawodzi).
Przyszłość. Spike i Lee, renegat z tajemnicą i po przejściach oraz zdegradowany policjant, są łowcami nagród. Skaczą na nieco zdezelowanym statku o dźwięcznej nazwie Bebop, przy dźwiękach świetnej, jazzowej muzyki, ścigając przestępców na planetoidach, asteroidach i księżycach Układu Słonecznego. Lee usiłuje być obecny w życiu swojej małej córeczki, o Spike'a upomina się natomiast jego przeszłość - niegdyś był jednym z bardziej skutecznych cyngli przestępczego Syndykatu, ale poróżniwszy się ze swoim przyjacielem o dziewczynę, prawie że zginął i musiał się ukrywać. Pierwszy sezon to próba odzyskania pięknej Julii, uwikłanej w przemocowy związek z Viciousem. W tle przewija się postać Faye, łowczyni nagród z amnezją po długiej hibernacji. I przepiękny corgi Ein. Pokusiłabym się o porównanie z "Firefly" ze względu na klimat i humor, chociaż oczywiście z zachowaniem proporcji. Raczej brutalny, ale jednocześnie to niezobowiązująca rozrywka na długie wieczory.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 9, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 5
Serio myślałam, że nie ma już takiego serialu, w którym się tak zakocham jak w “Scrubs”, “Brooklyn 9-9” czy “Parks and Recreation”, że będę mogła oglądać w kółko te same scenki i śmiać się albo wzruszać równie mocno, jak za pierwszym razem. A jednak. Rzecz się dzieje w ogromnym supermarkecie w Saint Louis, należący do fikcyjnej sieci Cloud 9[1], przez 6 sezonów - w tym ostatni dziejący się już rzetelnie w pandemii - nie mogłam się odezwać od scenek z życia pracowników, czasem przerywanych migawkami dziwnych zachowań klientów. Bogata paleta bohaterów - ultrareligijny, naiwny, ale wcale nie głupi manager Glenn, zasadnicza i mocno w spektrum szefowa ochrony Dina (tu miałam pewne powidoki po Dwighcie Schrucie, ale co Dina, to Dina), sarkastyczny pracownik obsługi klienta Garrett, prostolinijna nastolatka w ciąży Cheyenne, barwny i elokwentny gej Mateo, cicha Hawajka Sandra czy wreszcie główni bohaterowie z wątkiem uczuciowym “will-they-won’t-they”: Amy (America Ferrera), która utknęła w sklepie i ma wrażenie, że jej życie już zawsze będzie związane z wykładaniem towaru na półki oraz Jonah (Ben Feldman[2]), obiecujący młodzieniec, który nie był w stanie skończyć studiów i utrzymać się w żadnej pracy. Są słabsze epizody, wiadomo, ale są takie, że łezka mi ciekła ze śmiechu. Dodatkowo - w przeciwieństwie do porównywanego często “The Office” - tu jednak poziom żartów jest wyższy i raczej kpi ze zjawisk, a nie z ludzi (kobiet, mniejszości, biedy).
[1] Fikcyjnej, ale powielającej wszelkie złe praktyki znane z rzeczywistych amerykańskich korporacji - zamiatanie problemów pod dywan, brak sensownego ubezpieczenia zdrowotnego czy płatnego urlopu macierzyńskiego, praca pozorna, wymuszone bezpłatne nadgodziny, niszczenie w zarodku związków zawodowych, przejęcia korporacji i redukcje, aż do wstrząsającego epizodu z nasłaniem do sklepu ICE w celu aresztowania pracownika, który nie był legalnym obywatelem USA.
[2] To w ogóle przezabawne - w ogóle nie zapamiętałam Feldmana z roli kalifornijskiego prawnika w “Silicon Valley”, chociaż oczywiście był tam też śliczny jak czekoladka w złotym papierku, tutaj mam dla niego miejsce w serduszku, może z powodu tego, że lubię inteligentnych i skomplikowanych chłopców, zwłaszcza jak oka nie męczą.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 5, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Wszystkie czeskie filmy i seriale są podobne - łagodne, pastelowe, z wrodzonym humorem pokazują nawet rzeczy smutne i egzystencjalne. Tyle że nie. “Pustina” to świat prawie że apokaliptyczny - przygraniczne miasteczko, zdegradowane przez pobliską kopalnię odkrywkową węgla brunatnego, a jakże, polską. Dyrektor kopalni proponuje pozbawionym nadziei na lepsze życie wykup gruntów i przeprowadzkę, planując degradację kolejnych obszarów. Sprzeciwia się temu starościna, Hana Sikorova; niestety, dla większości mieszkańców to opcja nie do pogardzenia, jej walka z kopalnią powoduje spory rozdźwięk w lokalnej społeczności. Sikorova jest uparta, nie zrażają ją obrażeni mieszkańcy, nie poddaje się nawet kiedy ktoś bestialsko morduje osła, maskotkę przedszkola. Wszyscy ją przekonują, że nie warto się spinać, w miasteczku nie dzieje się dobrze - ciężko o uczciwą pracę, kwitnie handel narkotykami, prostytucja, przemyt, dzieci do szkoły mają daleko, a nastoletni pensjonariusze pobliskiego domu wychowawczego stanowią zagrożenie. I wtem znika młodsza córka Sikorovej, Míša. Poszukiwania początkowo nie dają rezultatu, ani lokalnie, ani w mediach, podejrzanych jest wielu - chłopcy z poprawczaka, dwubiegunowy ojciec ze skłonnością do brutalności i z zanikami świadomości, wreszcie wrogowie polityczni Sikorovej. Śledztwo - oprócz głównego wątku morderstwa - boleśnie obnaża inne lokalne problemy.
Akcja zaczyna się w listopadzie i jest to bardzo bolesny kontrast z postrzeganiem Czech jako krainy sielskości i łagodności. Miasteczko się rozsypuje, tereny zniszczone przez kopalnię są nie do odratowania, bieda wyziera na każdym kroku, sporo przemocy na co dzień, każdy coś ukrywa. Polska - mimo reklamozy - jawi się jako kraina bogatsza, bardziej kolorowa, lepiej doinwestowana. I ludzie - brzydcy, złamani, zniszczeni, zaniedbani, nawet młodzi. Chwilę temu wróciłam z bliskich okolic fikcyjnej Pustiny, aż tak świat tam nie wygląda, na szczęście. Ale jeśli brakuje Wam posępnego klimatu skandynawskich kryminałów, to to jest pozycja obowiązkowa.
PS Zgadłam, kto zabił. Nie od razu, ale typowałam na dwa odcinki przed końcem.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 25, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 4