Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Urodzinowa przetwórnia owocowa

Huczne obchody były wczoraj, z tortem i lampionami (baloniki w kształcie serduszek brał i pękały same z siebie). Dziś - również z okazji diagnozy, że te śmieszne kropki to jednak nie była ospa, tylko wirus bostoński - czteroletni(!) już Maj głównie spędzał na placach zabaw (budząc między innymi grozę u przypiaskownicowych mam, albowiem zeznał, że ta dziura, co ją właśnie kopie, to pułapka na bezgłowego konia).

A ja robiłam konfiturę morelową. Morele z królewską (real) wanilią (z tego przepisu), pół porcji z tymiankiem, drugie pół - z płatkami migdałów (dla odmiany z tego). W co drugim słoiku dodatkowo pestka ze środka, może się ktoś nie udławi. W co drugim, bo zapominałam wrzucać. Jutro brzoskwinie, bo mam jeszcze 2 kilo brzoskwiń z rynku Bernardyńskiego. Jutro, bo dziś nie mam cynamonu, a chciałam z cynamonem. Poza tym się zmęczyłam. I mi się nie chce.

(Słoiki z odzysku).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 26, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 3


Portugalia - Monte Gordo

[16-18.08, 22.08]

Ponieważ - jakkolwiek idea malowniczych klifów, z których można się rzu^W^Wpodziwać zachody słońca, bardzo mnie przekonuje - wyobraziłam sobie, jak bardzo czarowne będzie zwlekanie Maja z plaży po kilkudziesięciu schodach w górę, zamiast wybrzeża południowo-zachodniego wybrałam płaskie, szerokie i piaszczyste wybrzeże wschodnie. Może nieco niefartownie, bo poza małą wyprawą do leżącej dosłownie kilka kilometrów obok Hiszpanii, raczej jeździliśmy na zachód, ale co jak co - plaże w Monte Gordo są obłędne. Drobniutki, biały piasek, muszelki, fale, jak od linijki poustawiane leżaki z parasolami, bary plażowe z najnowszymi hitami (które znam tylko z przeróbek kabaretów); all inclusive w pełnej krasie. Wprawdzie Maj preferował hotelowe baseny (a ja hotelowe hamaki w parczku), ale plaża z nawiązką na siebie zarabiała.



Samo miasteczko niespecjalnie zachwyca - wielopiętrowe hotele, deptak, plaża, mini-marina, kilkanaście restauracji. Polubiłam dwie: Navegante z sympatyczną obsługą (mieli naleśniki dla Maja) oraz O'Jaime z fantastycznymi rybami, które się pokazywało palcem w gablotce z lodem i dostawało potem na talerzu.



Hotel Alcazar jest ok, chociaż przeciętny - czysty, z klimatyzacją i dodatkową sypialnią, co jest niebagatelnie przydatne, jak się wieczorem chce obejrzeć odcinek "Orange is the New Black", z fajnym basenem. Wybraliśmy opcję ze śniadaniami, okazało się, że słusznie - raz spróbowaliśmy hotelowej kolacji i rozczar był spory (nudno, bez przypraw, bufet z tacek); śniadania miały tę zaletę, że motywowały nas do wstania, niestety nie było świeżych warzyw (tylko niedojrzałe pomidory!), owoce rachityczne (i mam wrażenie, że z chłodni, pomarańcze zawsze były lodowate), a Maj reflektował tylko na suchą bułkę i wodę. Skojarzenia więzienne to przekleństwo, naprawdę.

GALERIA ZDJĘĆ (i tak przez najbliższych kilka dni, aż się nie wytrzaskam z zapasów).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 24, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: portugalia, monte-gordo - Skomentuj



O portugalskim queście w poszukiwaniu modyfikowanego

Ponieważ pakuję się zawsze z planem, dokładnie i przez kilka dni, tym razem udało mi się nie wziąć góry od kostiumu kąpielowego. Mojej. Dół mam. Na szczęście mam też kostium jednoelementowy (tutaj trudno nie dopakować stanika).

Bardziej problematyczne okazało się założenie, że mleko modyfikowane dla młodzieży da się kupić w każdym sklepie na rogu. Dziecko me odmawia mleka klasycznego, takiego pochodzącego od krowy, a nie z fabryki. TŻ wymyślił nawet chytry plan, że od września przestawiamy zstępną na szklankę białego w formie klasycznej, ale nie wróżę sukcesu, albowiem. Portugalia turystyczna, bogato wyposażona w restauracje, bary i lodziarnie, ma mało sklepów, a już zwłaszcza ma mało sklepów z szerszym asortymentem. Bez trudu zlokalizowaliśmy Intermarche, niestety poza słoiczkami z jabłkami, co do których mam podejrzenia, że pochodzą z Polski, znaleźliśmy gotowe mleko w tetrapakach. Modyfikowane, owszem, ale budzące u Mai delikatnie mówiąc niechęć. W proszku było jedynie mleko zwykle, efekt podobny. Wypożyczyliśmy samochód (nie tylko, że po mleko) i pojechaliśmy zwiedzać okoliczne wsie. Lidl - są moje ulubione pieluchy, mleka nie ma (jest za to holenderska gouda). Long story short, mleko modyfikowane można kupić za srogą cenę w aptece. Bebilon dodatkowo w każdym kraju nazywa się inaczej - w Irlandii chyba Aptamil, a w Hiszpanii - Almirón. Kryzys zażegnany, a ja wyjadam zwykłe mleko w granulkach na sucho, bo lubię.

Poza tym jak to na wakacjach - piasek w pościeli, lepię się od kremu z filtrem 50 (Mai jest brązowy jak foczka mimo grubej warstwy smarowidła), ocean, błękitne niebo, mewy i szyszki pinii zdradziecko trzeszczące wysoko nad głową, jak się leży w hamaku. Opracowaliśmy system nagradzania restauracji - kiedy przychodzimy ponownie, rozpoznawani ze względu na najmłodszą, która z wdziękiem mówi "Obligade! Jol łelkam!", obsługa się profesjonalnie cieszy i wszyscy mamy udział w zyskach.

Vila Real de Santo António * Ayamonte * Isla Cristina

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 20, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: ayamonte, hiszpania, portugalia, villa-real-de-santo-antonio, isla-cristina - Komentarzy: 2


Hiszpania - Ayamonte / Isla Cristina

[19.09.2013]

Podstawową różnicą między Portugalią a Hiszpanią jest to, że się mówi gracias zamiast obrigade oraz że w Hiszpanii nikt nie próbuje mówić po angielsku (chyba poza panią w aptece, pozdrawiam). Wzruszyła mnie też troska o sprawiedliwość społeczną, albowiem w godzinach 14-16 były nieczynne sklepy, a 16-18 - restauracje. Ayamonte zachwalane było jako miejsce na zakupy obuwia (shoe shopping!), ale wyznam, że z niespecjalnie chętnym Majem wolę przechodzić przez zakupy internetowe niż naziemne. Poza tym - marina, kafelki, palmy, doskonała lodowato zimna miętowa herbata i słabo stosowane tosty w jednej z przypadkowych kawiarenek.

Przez Isla Christina w zasadzie przejechaliśmy, albowiem nie było gdzie zaparkować, a najmłodszy uczestnik odmawiał spaceru w upale. Ładne, białe miasteczko, piękny port i popołudniowy upał.

Nieustająco mnie cieszy, jak łatwo jest przejechać z kraju do kraju. Bez granic, kontroli, czasem nawet bez zmiany waluty. Tu akurat zmieniał się czas (Hiszpania - jak u nas, Portugalia - godzina do tyłu; co zapewne wyjaśnia ten jet-lag, jaki miałam w sobotę po powrocie), ale poza tym te same czerwone skały, drzewa i mewy. I ta sama zatoka na horyzoncie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, ayamonte - Skomentuj


Portugalia - Vila Real de Santo António

[19.08.2013]

Nieustająco bawi mnie, jak bardzo Portugalczycy (i Hiszpanie) podkreślają, że to, co mają, jest prawdziwe. A to Vila Real, a to Basilica Real. Może dlatego, że mają jakieś sztuczne?

Bardzo lubię miasteczka z mariną. Nieduże, z uporządkowaną starówką (przewodniki zeznały, że to miasteczko odbudowane pokazowo po trzęsieniu ziemi w XVIII w., żeby pokazać graniczącej z nim Hiszpanii, że można), biało-błękitne. W wodzie w porcie wesoło baraszkują ryby, w sklepach niestety lokalna wersja plażowego deptaka.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: portugalia, villa-real-de-santo-antonio - Komentarzy: 3