Więcej o
Czytam
Jak całkiem wkręciłam się w rozterki miłosne Lary Jean w pierwszym tomie, gdzie niechcący wyszła na jaw jej miłość do sympatycznego sąsiada Josha, eks-chłopaka siostry i najładniejszego ciacha w szkole, Petera, tak kolejne książki cyklu nie wnoszą wiele więcej. W drugiej części związek Petera i LJ jest zagrożony wrednymi akcjami byłej dziewczyny, Genevieve, która nie waha się opublikować intymnego filmiku pary w jacuzzi i bez przerwy wchodzi między bohaterów. Dodatkowo odzywa się adresat trzeciego listu miłosnego, John Ambrose, dawny przyjaciel Petera i okazuje się, że też się w LJ kochał, więc wchodzimy znowu w miłosny trójkąt między spokojnym, uroczym Johnem a kapryśnym, ale przystojnym Peterem. Tom trzeci to głównie rozterki Lary Jean w kwestii wyboru uczelni, bo nie dostała się na tę samą, co Peter oraz planowanie ślubu owdowiałego ojca, nieco na przekór najstarszej siostrze.
Tak, to są przyjemne młodzieżówki, takie “grzeczne” - Lara wprawdzie raz się upija, ale to dla niej nauczka, zostaje podejrzana podczas namiętnego pocałunku i walczy z famą puszczalskiej, rozważa pierwszy raz z ukochanym, ale finalnie (spoiler alert) w książce do niego nie dochodzi. Miło się czyta, bo to taka celebracja codzienności - rozmowy z siostrami, pieczenie ciast, klejenie scrapbooków, wolontariat w domu spokojnej starości. Ale są zwyczajnie nudne, całość dałoby się skomasować w jeden tom.
Inne tej autorki.
#52-53
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 24, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, mlodziezowe, panie
- Skomentuj
Przeczytałam “Ulissesa”, możecie mnie dotknąć.
Czy było warto? TL;DR: nie. Honorowo przyznaję nieprzechodni tytuł Najgorszej Książki Dekady.
Książka zasadniczo nie ma fabuły. O poranku 16 czerwca 1904 roku, dwóch Dublińczyków - Leopold Bloom (Odyseusz) i Stefan Dedalus (Telemach) - rozpoczynają swój dzień, ich trasy się kilkakrotnie przetną. Bloom, akwizytor pochodzenia żydowskiego, prywatnie erotoman, idzie po zakupy, robi sobie i żonie śniadanie, robi kupę (nie żartuję), w drodze na pogrzeb znajomego odwiedza kościół i łaźnię, kupuje mydło, zagląda do redakcji, w której publikuje zakupione u niego ogłoszenia, je obiad ze znajomymi, idzie do biblioteki podyskutować o literaturze, snuje się po mieście, załatwiając w międzyczasie nowe ogłoszenia u zleceniodawców, masturbuje się na plaży, patrząc na ładną dziewczynę (nie żartuję ponownie), pije ze studentami medycyny w szpitalu, w teorii odwiedzając rodzącą znajomą (nawet jej nie widzi), dyskutuje przy piwie o polityce, udaje się do burdelu, gdzie wszyscy - w tym Stefan - mają straszliwe schizy, zabiera pijanego Stefana na wytrzeźwienie do baru dla woźniców, a potem do domu, wreszcie idzie spać, a wtedy jego żona Molly (niezbyt wierna Penelopa) snuje monolog o seksie, zirytowana na męża, który podpity chce ją całować po tyłku i miło wspominająca Jurnego Boylana, z którym uprawiała pozamałżeński seks wcześniej tego dnia. Dedalus junior, student i nauczyciel, idzie do szkoły, w której pracuje, ale rezygnuje, kręci się po plaży, dyskutuje o literaturze, snuje się po mieście, wkurzając na ojca, który nie łoży na matkę i inne dzieci, żeby w finale spotkać się z Bloomem na popijawie w szpitalu i afterku w burdelu, wreszcie wraca do wieży w Martello, gdzie sypia.
Ale to nie szczątkowa fabuła stanowi o tym, że to dramatycznie zła pozycja. Naczytałam się o geniuszu kompozycji, co to naśladował strukturą Odyseję, dzieląc opowieść na 18 części; problem w tym, że nie. Książka ma trzy losowe “rozdziały”, o tym, że przeszło się z jednej części do drugiej świadczy zmiana stylu, nie ma, że łatwo. Zorientowałam się w tym dopiero czytając jednocześnie wspomniany już niegdyś Przewodnik po Dublinie, bo autor ma czytelnika głęboko gdzieś. Nie musicie mnie przekonywać, że jest to świetna pozycja dla językoznawców czy historyków sztuki, wierzę, natomiast nie umiem wyjaśnić, skąd wysoka pozycja tej książki w rankingach (naprawdę ciekawa jestem, ilu z polecających przeczytało “U” w całości). Żeby jako przykładowy czytelnik z ulicy mieć jakąkolwiek przyjemność z czytania, należy: znać biegle XIX-wieczną historię Irlandii, żeby wyłapać odwołania do postaci historycznych, rozumieć liczne obce języki - włoski, hiszpański, łacinę, francuski, bo w treści jest mnóstwo nieprzetłumaczonych wtrętów czy wreszcie odczuwać radość z czytania kilkustronicowych wyliczeń absurdalnych rzeczy czy dygresji bez związku z treścią książki. Mnie przede wszystkim absolutnie odrzucił sam język, zawikłany, kryptyczny (patrz tłumaczenie), czasem ze skrótami. Doceniam umiejętność autora w kwestii zmiany formy, ale przeskakiwanie między monologiem wewnętrznym, sztuką teatralną, nagłówkami gazet, strumieniem świadomości itp. niewiele wnosi, a męczy. Jeśli książka wymaga do zrozumienia opracowań literaturoznawców, przewodnika, opisów, to nie jest to książka do czytania.
Samo czytanie zajęło mi ponad pół roku, ponad 900 stron z posłowiami. Założyłam na wejściu, że dam radę 10 stron dziennie, chociażby najgorszej prozy i udawało mi się przez pierwsze dwa miesiące. Potem, im dalej w las, tym gorzej. Czasem wytrzymałam 5 stron, czasem nie zaglądałam przez dwa tygodnie, a ostatni rozdział czytałam dwa miesiące. I serio, jeśli przebijanie się przez książkę to krew, pot i łzy, to jest to kiepska książka, a nie coś elitarnego, wymagającego lat przygotować, żeby odpowiednio docenić. Były kawałki strawniejsze i nawet ocierające się o interesujące, np. scenki z dublińskich ulic, gdzie znane postaci szły zajęte swoimi sprawami, były kawałki straszliwe, np. delirka w burdelu. Wiecie, ile bym w tym czasie przyjemniejszych książek przeczytała?!
Na tłumaczenie Słomczyńskiego spuszczę zasłonę milczenia, bo kwiatków - nawet bez śledzenia oryginału - znalazłam wiele. "Zamknąłem całą sprawę w łupinie orzecha" to nie jest dobrze przełożona fraza, podobnie jak “- (...) Czy żyje? - I wierzga.”. Można się czepiać, czy takie kiksy mają wpływ na całokształt - nie wiem, ale czytało się na tyle paskudnie - zdania czasem nie miały sensu, były skrótowcami lub zwyczajnie toporne i niegramatyczne - że albo tłumacz zrobił dobrą robotę, tłumacząc kiepskie zdania, albo dołożył kolejną zaciemniającą warstwę do i tak zagmatwanej książki.
#50-51
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 21, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
W ciągu doby od rutynowej operacji umiera niespodziewanie dyrektor Maliszewski, z zawodu dyrektor. Zygmunt Niekwasz, chirurg z doskonałą praktyką, zostaje w kuluarach posądzony przez dyrektora szpitala o błąd w sztuce, ale oficjalnie nie ma nagany ani śledztwa. Mimo szykan zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, mimo że prokurator odmawia. Szybko dochodzi do wniosku, że ktoś musiał podać rekonwalescentowi szklankę wody, co spowodowało ruchy jelit i krwotok. Problem w tym, że pielęgniarka, która pilnowała chorego, uległa tajemniczemu wypadkowi i zmarła. Niekwasz trafia do majora Kaczanowskiego[2], który mimo braku dowodów, decyduje się współpracować - chirurg nieoficjalnie prowadzi śledztwo w szpitalu, a major w kręgach przedsiębiorstwa, w którym pracował denat. Dochodzenie komplikuje człowiek z brodą, a wyjaśnia się dzięki obowiązkowo pięknym kobietom - wywiadowczyni Basi, dwóm ślicznym pielęgniarkom (na jedną zasadza się Kaczanowski) i stalkowanej przez donżuana Maliszewskiego mężatce - oraz ekskluzywnemu futerałowi z czerwonego safianu[1].
Się całuje: panie w rękę, obowiązkowo. Również milicja.
Się pali: “giewonty” (również personel medyczny), “zefiry”,
Się wspomina: historię z “Tajemnicy starego kościółka”.
Się pije: kawę i winiak, wermut z kostką lodu
Się je: lody w kawiarni, również podczas przesłuchania.
Się załatwia: najmodniejszą kremplinę z Francji
Się używa: najnowszych zdobyczy techniki - magnetofonów kasetowych.
Się (nie) jeździ: brudnym samochodem. Ale można od biedy pojechać nad rzekę i umyć w rzece.
Się łowi: na groch, na rosówkę albo na żywca.
Się narzeka: na kumoterstwo, nawet w milicji.
Się wyjaśnia: odpowiedzialność lekarską i milicyjną:
— Sądzę, że my, milicjanci, także nie jesteśmy lepsi od lekarzy. Ile razy ktoś z nas nie chce uznać własnego błędu i upiera się przy fałszywej koncepcji prowadzenia dochodzenia? Często dlatego, że fałszywa ambicja nie pozwala przyznać się do niedopatrzeń lub zaniedbań.
— Bo my również — odpowiedział pułkownik — mamy wielką władzę nad ludźmi. Wprawdzie nie nad ich
życiem, ale mamy w rękach ich wolność. Na szczęście, ludzie są tylko ludźmi, istnieje u nas bardzo surowa kontrola merytoryczna każdego naszego kroku. I to kontrola aż trzech niezależnych od siebie ogniw. Bezpośrednich zwierzchników z naszego aparatu. Prokuratora który z racji piastowanego urzędu nie tylko poluje na głowę podejrzanego, jak to się laikom wydaje, ale także czuwa, aby niewinnemu nie stała się krzywda. Wreszcie jest jeszcze i sąd, ostatecznie wszystko wyważający. Lekarze tej kontroli merytorycznej właśnie nie mają. Błąd sztuki lekarskiej jest trudniejszy do zauważenia i skorygowania, niż błąd dochodzenia milicyjnego. Stąd przekonanie lekarzy o ich nieomylności i żądanie nie wtrącania się do ich spraw. Nawet prokuratora i sądu.
Się (nie) buduje: hoteli i szpitali, chyba że ze wsparciem Szwedów.
Się jest koneserem: kobiecego piękna - ogólnie znane i akceptowane męskie hobby. Lekarz w szpitalu wybiera tylko ładne pielęgniarki, z prawa pierwszej nocy się kpinkuje, że się panom na stanowiskach należy, podrywanie mężatek nie jest tematem drażliwym, najwyżej zdradzany mąż obije twarz żonie lub fatygantowi. Oraz oczywiście wszyscy mają coś do powiedzenia na temat kobiecych gabarytów:
– To ładna babka, nosi się na rudo, chociaż niepotrzebnie każe sobie tapirować włosy. To już dawno wyszło z mody. Może robi to dlatego, że jak na swoją wagę jest ciut przymała. W ten sposób dodaje sobie z pięć centymetrów wzrostu — funkcjonariuszka milicji nie byłaby kobietą, gdyby nie zajęła się przede wszystkim takimi detalami osoby inwigilowanej.
— Jest tęga?
— To może za mocno powiedziane. Chuda nie jest. Nazwałabym ją pulchną. Moim zdaniem powinna schudnąć ze trzy kilogramy.
(...)
Przyglądał się idącej przed nim kobiecie. Noga w porządku. Może zbyt krótka, co u Polek często się zdarza. Figura niezgorsza, ale rzeczywiście przydałoby się zrzucić nie trzy a cztery kilogramy.
Się nosi: Tradycyjnym zwyczajem panującym w Polsce mężczyźni mieli w rękach teczki. Przeważnie puste. Ale urzędnik bez teczki to jak koń bez ogona.
[1] Konia z rzędem, kto bez sprawdzania wie, co to safian.
[2] Major Kaczanowski oczywiście jest najprzystojniejszy, nie dziwne, że ma powodzenie u płci przeciwnej.
Na powitanie chirurga podniósł się zza biurka wysoki, szczupły mężczyzna w jasnym ubraniu. Ciemne, lekko siwiejące na skroniach włosy miał gładko zaczesane do tyłu. Twarz pociągła, mocno opalona. Nos był zbyt duży. Gdyby ten nos był innego kształtu, Kaczanowski mógłby zrobić karierę nie w milicji, lecz jako amant filmowy. Oczywiście przed dwudziestu laty, kiedy jeszcze nie dociągał trzydziestki. Oczy jasno niebieskie o zimnym, czujnym spojrzeniu.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#49
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 17, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem
- Komentarzy: 2
Trzy przyjaciółki ze studiów - Roz, Toni i Charis - spotykają się co miesiąc na lanczu, gdzie naczelnym tematem jest Zenia[1], która 5 lat wcześniej zginęła w wybuchu w Bejrucie. Zenię wszystkie poznały na studiach, ale każda z nich doświadczyła jej inaczej: nieśmiała Toni dwukrotnie uratowała z jej szponów ukochanego Westa, którego Zenia okłamała i okradła; Charis wzięła podobno chorą Zenię pod opiekę, w efekcie Zenia zwiała z patologicznym kochankiem Charis, Billym; wreszcie Roz straciła wiarołomnego męża, Mitcha, który wyprowadził się do Zenii, zostawiając ją z trójką dzieci, a po wiadomości o śmierci kochanki, popełnił samobójstwo. Ku ich zaskoczeniu, pewnego dnia podczas spotkania pojawia się Zenia, piękniejsza niż zwykle i wraca atmosfera zagrożenia ustabilizowanych żyć przyjaciółek. W dygresyjnej opowieści o tym, jak kobiety radzą sobie z powrotem rywalki, przerywanej reminiscencjami jej kłamstw, oszustw, szantażu i dramatycznych wydarzeń z przeszłości, pojawia się pytanie - czy może nie było tak, że Zenia uratowała je z kiepskich związków?
Nie do końca umiem określić, jaka jest wymowa tej opowieści. Czy jej celem było pokazanie kobiecej dobroci i współczucia i kogoś, kto kobiecej dobrej woli nadużył? Czy raczej zbudowanie na złych doświadczeniach w związkach trwałego siostrzeństwa, które pozwoliło każdej z kobiet odzyskać siebie po tragedii? Czy pokazanie wyrzeczeń, jakie kobiety robią czy wchodzenia w toksyczne relacje tylko dla dobra związku? Czy zganienie kobiet, które są egoistyczne i niszczą wszystko na swojej drodze i ostrzeżenie innych, że pomagając takim osobom, będą żałować? Co miały znaczyć kolejne kłamstwa Zenii - choroba nowotworowa, matka kupcząca jej dziecięcym ciałem po wojnie, kolejne legendy na temat pochodzenia (słowiańskiego, oczywiście). To świetnie napisana, niejednodnoznaczna proza, ale dla mnie jednak zbyt hermetyczna.
[1] Nie mogę przejść do porządku nad tym imieniem, ciągle czytam jako Żenia albo, alternatywnie, rozwijam w Zenobię. W obu przypadkach nijak nie pasuje mi do czarnowłosej femme fatale.
Inne tej autorki tutaj.
#48
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 15, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
”Głód” to po części autobiograficzny zapis zmagań autorki z jej nadwagą trzeciego stopnia (nazywanej w USA “morbid obesity”), po części próba zrozumienia osobistych powodów tego stanu oraz analiza stosunku otoczenia do osób otyłych. Roxane to osoba po traumie - kiedy była nastolatką, została brutalnie zgwałcona i objadanie się było dla niej próbą odzyskania utraconej kontroli nad ciałem, ale też barierą obronną, jaką zaczęła stawiać między sobą a światem. Jeśli będzie gruba, a więc w myśl kanonu urody - nieatrakcyjna seksualnie - to nikt jej już nie skrzywdzi tak, jak została skrzywdzona. Kiedy z nabywaniem doświadczenia życiowego, terapią i pracą nad sobą przestała czuć potrzebę chronienia się w taki sposób przed światem, okazało się, że nie wystarczą chęci i silna wola, żeby nagle przestać być grubym. Efekt jojo, brak wsparcia, również systemowego, na przykład sprzęt sportowy nieprzystosowany dla osób o takiej wadze, traktowanie otyłości jako przyczyny jakichkolwiek problemów zdrowotnych (np. bólu gardła), ignorowanie potrzeb osób otyłych, wytykanie niedostatków diety przez otoczenie czy nadmierna kontrola (bo gruba, to na pewno głupia i nieświadoma, co robi), to wszystko nie jest pomocne bez względu na determinację osoby otyłej, żeby schudnąć. Wreszcie wstyd - jak sobie radzić z szyderczymi spojrzeniami obcych czy życzliwymi, ale pełnymi niezrozumienia ze strony rodziny, która nie rozumie, jak mogła dojść do takiego stanu. To wszystko autorka obudowuje bliskim sobie feminizmem, odnajdując w świecie wiele przyczyn takiego stanu rzeczy.
”Głód” to też manifest odwagi i samostanowienia, autoterapia i próba opowiedzenia światu o wielostronności takiego problemu jak otyłość (czy innych, uznawanych za szkodliwe, reakcji na traumę). Trudne do czytania, ale ważne.
#47
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 11, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, panie, reportaz, autobiografia
- Skomentuj
Bardzo lubię zaskoczenie przy lekturze. Pierwszym zaskoczeniem było znalezienie tej książki na półce hacjendy u Siwej, bo wiem, że miałam ebooka, ale nie mogłam znaleźć. Nic to, że w lengłidżu. Po drugie, zupełnie się nie spodziewałam, o czym jest ta książka i jak bardzo jest adekwatna akurat w tym momencie mojego życia.
Christopher często wychodzi nocą, bo wtedy jest cicho. Ta noc jest inna niż pozostałe, bo znajduje na trawniku martwego psa sąsiadki, ktoś go przebił widłami. Kiedy podjeżdża policja, spanikowany nastolatek broni się, uderza policjanta, więc ląduje w celi, co nie zniechęca go do planowania śledztwa, żeby wykryć mordercę. Odbiera go ojciec i prosi, żeby jednak tego nie robił, ale niechcący pozostawia synowi wystarczający margines, żeby jednak kontynuować dochodzenie. Bo Christofer, który jest w spektrum autyzmu, nie kłamie, ale umie znajdować szczeliny w obietnicach, pozwalające mu na uzyskanie tego, czego chce. A chce dostać najlepszą ocenę z egzaminu z matematyki oraz wykryć mordercę zwierzęcia. A przy okazji też zrozumieć, czemu jego zdrowa matka miała udar i umarła jakiś czas wcześniej.
Mimo że świetnie się książkę czyta, jest to trudne doświadczenie wglądu w działanie umysłu osoby w spektrum, wprawdzie niesamowicie inteligentnej, logicznej i uporządkowanej, ale jednocześnie słabo funkcjonującej społecznie, nie umiejącej reagować na zmiany, niuanse, brak rutyny, hałas, mowę ciała czy nieprecyzyjny język, a zwłaszcza metafory. Jako że mam kontakt z taką osobą (z zachowaniem proporcji) na co dzień, bardziej mnie ta historia przeraża niż bawi. Rozumiem wszystko, co dzieje się w głowie Christophera, jego rozumowanie, przymus logiczności, nieumiejętność niuansowania, ale jednocześnie doskonale rozumiem rozpadający się związek jego rodziców, trudne decyzje ojca, codzienną walkę o to, żeby nawiązać z synem współpracę, pozwalającą na codzienne życie bez konfliktów, ataków histerii czy agresji.
#46
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 8, 2024
Link permanentny -
Tagi:
beletrystyka, panowie, 2024 -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj