Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Patrick Suskind - Pachnidło

Książki zaczęłam słuchać jeszcze w 2017, więc nie wiem, czy zakwalifikować ją jednoznacznie jako Najgorszą 2017 czy zacząć nią stawkę na Najgorszą 2018 z Szansą na Bezkonkurencyjne Pierwsze Miejsce. Tak czy tak - przesłuchałam, więc Wy nie musicie.

Jan Baptista Grenouille (czytany przez lektora "Grenuj", co błyskawicznie mi się zrymowało i tak już zostało) urodził się w najbardziej śmierdzącym na świecie miejscu - w XVIII-wiecznym Paryżu, na targu rybnym. Był dzieckiem nieślubnym, ograniczona umysłowo matka chciała go zostawić na kupie gnijących ryb, ale wydarł się na tyle głośno, że ktoś go usłyszał, więc w konsekwencji matkę skazano na śmierć, a niemowlę zaczęło podróż przez domy zastępcze. Long story short, dziecko było przerzucane jak gorący kartofel, bo nie pachniało, a to dla wielu ówczesnych było oznaką diabelską (oraz każdy napotkany człowiek był platfusem umysłowym). Kiedy Grenouille zaczął jako tako ogarniać, na czym świat polega, odkrył, że jedyną rzeczą, jaka go interesuje, to zapachy. Katalogował je, uczył się ich, poznawał, aż wreszcie dotarło go niego, że chce się zapachem zajmować. Przez pracę w garbarni trafił do perfumiarni (z przystankiem na zamordowanie ślicznie pachnącej dziewczynki, której zapachem się upił), przez kilka lat incognito zawojowując rynek perfum w Paryżu i nie tylko, po czym w misji zakonserwowania zapachu dziewiczej niewinności (przy czym dziewica musiała być pulchna i ładna, najlepiej ruda) udał się do Graz, gdzie podobno umieli coś więcej niż destylację. Po drodze zatrzymał się w najbardziej odludnym miejscu Francji, gdzie w górskiej grocie przez 7 lat wegetował na korzonkach i surowych jaszczurkach, śniąc deliryczne sny o zapachach, po czym - kiedy sam wpadł na to, że nie pachnie - wrócił do pierwotnego planu i w Grazu, zatrudniając się w lokalnym zakładzie produkującym wonne olejki, wymyślił wreszcie sposób na ultra-pachnidło. W tym celu zabił najpierw trochę zwierząt, potem trochę ludzi, wreszcie 25 młodych dziewcząt. Po czym dotarło do niego, że to i tak było bez sensu, więc zdecydował się - po brawurowej ucieczce spod ręki kata - na powrót do Paryża i śmierć tam.

Ale to nie fabuła jest w tej książce najgorsza (chociaż zdecydowanie dilerska). Ba, nawet najgorszy nie jest brutalny naturalizm ze szczególnym uwzględnieniem setek słów na smród, detaliczne opisy śmierci czy ohydę biedy. Ta książka jest zwyczajnie nudna i przegadana; autor przez wiele stron snuje wyrafinowane metafory, np. porównując Grenouille'a do kleszcza za pomocą opisania kleszcza i jego zwyczajów, żeby czytelnik zajarzył, że bohater jest podobny do kleszcza, który... Los każdej z postaci drugoplanowych znajduje miejsce na kartach książki, nawet jeśli już nie jest istotna dla akcji, można się tylko cieszyć, że Suskind nie zdecydował się opisać wszystkich mieszkańców ówczesnej Francji, bo w końcu czemu nie. No i zakończenie, podsumowujące bezsens całości. W moim przypadku również bezsens czytania.

#2/#1

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 14, 2018

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: panowie, 2018, kryminal - Komentarzy: 7


Hakan Nesser - Komisarz i cisza / Sprawa Munstera / Karambol

Komisarz i cisza to swego rodzaju pożegnanie z Van Veeterenem, który - po rozwiązaniu sprawy gwałciciela i mordercy nastoletnich dziewcząt - czuje tak duże wypalenie i nienawiść do świata, w którym dochodzi do takich zbrodni, że znika z szeregów policji. Zanim jednak do tego dojdzie, rezerwuje wczasy na Kretę, żeby przypadkiem spotkać żonę jednego z denatów, która wpadła mu w oko podczas śledztwa rok wcześniej (w "Kobiecie ze znamieniem"). Do wyjazdu ma dwa tygodnie i właśnie na te dwa tygodnie jego szef prosi go o wsparcie prowincji, gdzie w letniskowym Sorbinowie na posterunku pozostał młody aspirant, który nie bardzo wie, jak rozplątać dziwną sprawę (i czy w ogóle jest sprawa). Tajemnicza kobieta dzwoni i żąda wszczęcia śledztwa w sprawie zaginionej dziewczynki z obozu przy jeziorze. Obóz prowadzi charyzmatyczny ksiądz z nawiedzonymi opiekunkami, który bynajmniej nie chce współpracować z policją i twierdzi, że żadnej dziewczynki mu nie brakuje. Po kolejnym telefonie, już bardziej precyzyjnym, policja odkrywa zwłoki, a ksiądz znika z ośrodka, co prowadzi do dramatycznych wydarzeń. Van Veeteren poznaje na miejscu dziennikarza, Prygodę, z którym wypija zawartość jego piwniczki i ogląda kino moralnego niepokoju. Śledztwo udaje się wyjaśnić mimo niewyraźnie napisanej litery "S".

Tytuł jednoznacznie wyjaśnia, że Sprawę Münstera prowadzi komisarz Münster, ponieważ Van Veeteren zamiast stresu codziennej pracy śledczej wybrał pół etatu w antykwariacie i trzyma się swojej decyzji, chociaż oczywiście służy długoletniemu współpracownikowi wsparciem merytorycznym i towarzyskim, zaś detektyw Reinhart oddalił się na długi urlop ojcowski. Starszy mężczyzna, który właśnie wygrał na spółkę z kumplami 20 tys. koron, wraca do domu po uczczeniu tego faktu i zostaje przez żonę znaleziony martwy; ktoś zabił go wieloma ciosami noża. Policja w zasadzie nie ma punktu zaczepienia, ale szybko się okazuje, że zaginął jeszcze jeden ze współwygrających oraz sąsiadka zabitego. Drugoplanowo, Münster - wprawdzie mąż i ojciec dzieciom - zakochuje się w swojej koleżance, Ewie Moreno. Epizodycznie występuje kot o imieniu Mussolini, ale nie ma to wpływu na śledztwo.

Kolejne śledztwo o kryptonimie Karambol prowadzi okrojona ekipa - Van Veeterena dalej nie ma, a Münster odbywa rekonwalescencję po dramatycznym finale poprzedniego śledztwa. Nastolatek wracający nocą od dziewczyny zostaje znaleziony w rowie, ktoś go potrącił ze skutkiem śmiertelnym i zbiegł z miejsca wypadku. Policja jest bezradna, a człowiek odpowiedzialny za (nieumyślną, ale jednak nie do obrony) zbrodnię oddycha z ulgą, bo nikt nie ma szans się dowiedzieć, że był pijany i zabił. Oddycha do momentu, kiedy w skrzynce znajduje list od szantażysty, który za milczenie domaga się wynagrodzenia. Pechowy kierowca zamiast zapłacić wybiera opcję uciszenia autora listu, co rozpoczyna tytułowy karambol morderstw. Ponieważ jednym z zamordowanych jest syn Van Veeterena, sprawa okazuje się być osobista dla wszystkich.

Wprawdzie sprawy w każdym z tomów są niełatwe, ale lubię, jak autor opisuje śledztwa - nie jako nadludzką wiedzę, którą ma policja, ale ciężką, codzienną, czasem nieefektywną i nieowocną tyrkę, która wymaga uporu i inteligencji, żeby posklejać fakty ze sobą. Oraz, nieustająco doceniam padające dialogowe i monologowe perełki (nie wspominając o jedzeniu i piciu, z którego można by zrobić niezłe menu w dobrej restauracji):

– Sure‍ – potwierdził‍ Rooth.
– Znasz francuski? – spytał deBries. – Zrobiłeś kurs zaoczny?
Rooth podrapał się po swojej widmowej brodzie.
– Fuck off – odparł. – To stare niemieckie przysłowie. Czy będziemy tak dalej bić pianę, czy pan komisarz ma jeszcze coś do nas?
W drzwiach spotkał wychodzącego Suijderbecka.
– Nie będzie cię na odprawie?
– Zapomniałem papierosów – bąknął Suijderbeck pod nosem i splunął na rabatkę. – Idę tylko do kiosku, wrócę, zanim zdążysz się wysikać.
Świetnie, pomyślał Kluuge. Życzliwi koledzy i miła atmosfera, dokładnie tak, jak uczyli nas w szkole policyjnej.
Szef policji Hiller wyglądał jak nadmuchana żaba.
- Wygląda dość kiepsko - zauważył Reinhart.
- Nie żyje - wyjaśnił Meusse. - Padało.
- Nie ma go na liście. Mamy zresztą tylko trzy zgłoszone zaginięcia w ostatnim tygodniu. Kobieta z demencją z domu starców w Lohr i piętnastoletni chłopiec, który uciekł z domu.
Rooth przestał żuć herbatnik.
- Trzy - zauważył. - Powiedziałaś „trzy”.
- Tak - potwierdziła Moreno. - Ale ten trzeci to wąż. Myślę, że jego też możemy wykluczyć.
- Wąż? - zapytał Jung.
- Zielona mamba - sprecyzowała Moreno. - Podobno zniknęła z mieszkania przy Kellnerstraat w nocy z poniedziałku na wtorek. Według właściciela, śmiertelnie niebezpieczna. Ale miła. Może zabić człowieka w dwie sekundy, wabi się Betsy.
- Betsy? Miałem kiedyś dziewczynę o imieniu Betsy - powiedział Rooth. - Nie była miła, ale też zniknęła...
- Dziękuję za informacje - przerwał Reinhart i postukał fajką w stół.

Inne tego autora tutaj.

#81-82/#1

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 6, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panowie, 2018, kryminal - Komentarzy: 1


Elia Kazan - Układ

Odkładałam tę książkę, bo byłam przekonana, że to thriller polityczno-biznesowy; otóż zupełnie nie. Eddie, Amerykanin w pierwszym pokoleniu pochodzenia greckiego, wiodący pracownik agencji reklamowej (zbieg okoliczności? nie sądzę) z Los Angeles, zatrudniany do najtrudniejszych klientów, jest królem życia. Ojciec nazywa go grubą rybą, najlepsza z żon Florance cieszy się z dwóch domów, z czego jednego z basenem, a dodatkowo młoda kochanka Gwen sprawia, że mimo 43 lat (!) nie czuje się staro. Królowanie się kończy, kiedy żona znajduje nagie zdjęcia, które sobie Eddie z kochanką porobili w chwili zbytków. Następuje rozstanie z kochanką, obietnica zmiany, najlepsze małżeństwo wśród znajomych, sielanka aż do chwili, kiedy Eddie wjeżdża pod rozpędzoną ciężarówkę. To jest moment, kiedy dociera do niego, że niby nie żył własnym życiem - od zawsze robił coś wymuszonego przez okoliczności: ojca, wojsko, żonę, pracodawców, wreszcie przyjaciół; czasem z wygody, bo uleganie kosztowało mniej wysiłku niż walka, czasem dla przeżycia. Każda życiowa sytuacja była jakimś układem, nawet wybór między żoną i kochanką, zbyt trudny do podjęcia. Gorzej, nawet próba wyjścia z jakiegoś układu pakuje go w następny.

To dość męcząca książka, może nie zaskakująca zwrotami akcji, bo narracja prowadzona jest post factum z zapowiadaniem, do czego prowadzą opisywane wydarzenia, ale pełna goryczy i opisów sytuacji, z których nie ma jednego dobrego wyjścia. Pokazuje stopniową dekonstrukcję bohatera, który niczym asceta wyrzeka się wszystkiego, co w życiu osiągnął, czasem za dość wysoką cenę. Wielokrotnie miałam ochotę strzelić Eddiego w ucho, kiedy bezwolnie pozwalał przemiatać się otoczeniu jak kłębek kurzu, ale - spójrzmy w duszę - ilu z nas nie zadrżałoby na dźwięk głosu ojca-tyrana, szorstkiego mentora czy krytycznej małżonki nawet będąc już dorosłymi?

Optymistycznie życzę Wam (i sobie) - w 2018 nie idźmy na kiepskie układy ze światem.

#80/#15

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 31, 2017

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Mariusz Urbanek - Zły Tyrmand

Jeśli po przeczytaniu "Dziennika 1954" został niedosyt, zbiór wywiadów Urbanka pozwala na zajrzenie "pod podszewkę" - to spotkania z ludźmi, którzy Tyrmanda w tym okresie znali i - w większości - zostali mimowolnymi bohaterami jego książki. Opowiadają o tamtym okresie, o samym Tyrmandzie, swoim stosunku do niego, czasem dość gorzko (zwłaszcza jeśli wzmianka o nich w "Dzienniku" była niespodziewanie krzywdząca), czasem nostalgicznie. Autor prowadzi tak rozmowy, żeby odpowiedzieć ma kilka pytań: ile blagi było w "Dzienniku", czy rzeczywiście był pisany w gorącym roku 1954, czy raczej antydatowany i sklejany z notatek dużo później, jak zakończyły się historie nakreślone i urwane przez Tyrmanda. Sporo miejsca poświęca osobie "Bogny" i jej wspomnieniom - nastoletniej lolicie, z którą się Tyrmand prowadzał; lekko skandaliczny urok narracji 34-letniego wówczas mężczyzny zostaje zastąpiony przez niesmak nawet mimo faktu, że Bogna miała lat 18, a nie 16. Pojawia się sporo znanych nazwisk - Agnieszka Osiecka, Stefan Kisielewski, Zygmunt Kałużyński czy Szymon Kobyliński.

Nie jestem wielbicielką tego typu książek (niefabularnych), przeczytałam ją niejako z rozpędu (bo kupiłam); pozycja obowiązkowa dla ultra-fanów, dla mniej ortodoksyjnych - niekoniecznie.

Inne książki L. Tyrmanda tutaj.

#79

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 27, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, biografia, panowie - Skomentuj


Paula Hawkins - Zapisane w wodzie

Małe miasteczko Beckford mieści się tuż obok rzeki; najbardziej znane miejsce to Topielisko, gdzie od kilkuset lat umierają kobiety. Najpierw "wiedźmy" topione podczas próby wody, potem liczne samobójczynie. Nel Abbott, pisarka, podejmuje wysiłek zebrania historii wszystkich kobiet, które zginęły w rzece, co budzi wiele kontrowersji, zwłaszcza po samobójczej śmierci nastoletniej Kate. Jules, siostra Nel, która do tej pory unikała kontaktu z siostrą, musi wrócić do miasteczka, z którego uciekła przed laty, na jej pogrzeb, bo również Nel nie unika losu, jaki spotkał jej poprzedniczki. Kilka kobiet - Jules, córka Nel - Lena, policjantka Erin, schizofreniczna Nickie, żona policjanta Helen - składają w całość swoją przeszłość, żeby odkryć, do doprowadziło do kolejnej śmierci.

W przeciwieństwie do "Dziewczyny z pociągu" akcja tutaj niespecjalnie się klei w zgrabny finał. Wielowątkowa narracja, skacząca między przeszłością a teraźniejszością, przeplatająca punkty widzenia poszczególnych uczestników wydarzeń, w tym - jak się łatwo domyśleć - mordercy, tej spójności nie ułatwia. Jakkolwiek jedno z morderstw sprzed lat zostało wyjaśnione, do drugiego morderca się przyznał, tak pozostałe niekoniecznie wiarygodnie zostały zamknięte. Trochę się zmęczyłam lekturą i na końcu nie było oczywistego katharsis.

Inne tej autorki.

#78

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 25, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panie, kryminal - Skomentuj


Tove Jansson - Słoneczne miasto

Zbiór dwóch opowiadań - "Słoneczne miasto" i "Kamienne pole". Pierwsze to epizody z pensjonatu dla emerytów (unika się określenia "Dom starców") w Saint Petersburgu na Florydzie; ludzi, którzy albo nikogo już nie mają, albo są niepotrzebni nikomu. Czytając, nie mogłam się pozbyć myśli, że to postaci z "Doliny Muminków", odarte z baśniowego sztafażu. Jest Mama Muminka (nieco ironiczna pani Rubinstein, potrafiąca rzucić frazą "mój potworny Synu, jesteśmy do siebie bardzo podobni, choć moja inteligencja w szerszym sensie nie przeszła na Ciebie"), pisująca listy do swojego syna, jednak ciągle nie umiejąca napisać tego, co naprawdę czuje, zamiast tego przygotowująca gładką, pozbawioną dramatyzmu narrację, jaką - jej zdaniem - syn chciałby przeczytać. Jest Paszczak/Wuj Truj/Piżmowiec (pan Thompson, często udaje głuchego, uwielbia krytykować książki science-fiction), który jest niechętny towarzystwu, popija ukrywaną pod łóżkiem wódkę, zmuszany do kontaktów towarzyskich bywa niegrzeczny i wybuchowy, co zapewnia mu spokój; w pewnym momencie jednak chce dokonać bohaterskiego czynu w dżungli (oswojonej, w parku tematycznym, ale jednak dżungli). Panna Peabody to Filifionka, zestresowana, usiłująca nadać swoim słowom znaczenie, ale bojąca się każdego dookoła, łatwa do zbicia z tropu. Joe Bounty, młody robotnik sypiający z pomocą domową z pensjonatu, to Włóczykij, podjeżdżający codziennie na motorze; czeka na zew przygody - list od Świadków Jehowy, zapraszający na uroczystość Wniebowstąpienia. Nie zarzucam oczywiście, ze Jansson posługuje się kliszami, ale to kojące, że wzorce znane z Muminków mają się też dobrze wśród ludzi; nagle, po kilku słowach opisu wszystkich się zna.

"Kamienne pole" to lato z życia pewnej rodziny - owdowiałego, starzejącego się ojca, byłego dziennikarza, który w domu na wsi, w towarzystwie swoim dorosłych córek, usiłuje napisać ostatnią książkę. Mam poczucie, że stracił swoje słowa ("wyświechtane, nadwerężone, zmęczone (...), nie nadają się już do użytku. Trzeba by je wyprać i zacząć od początku"), pisanie sprawia mu trudność, a obecność osób, które od zawsze miał za wymagające opieki i zajęte miałkim krzątactwem, dodatkowo go irytuje. Córki też traktują sytuację jako przykry obowiązek: widzą postępującą degenerację sprawnego kiedyś ojca, nadużywanie przez niego alkoholu, ale - również przez pamięć zmarłej matki, która utrzymywała rodzinę w całości - próbują pozszywać rozsnuwającą się materię rodziny. Wszyscy troje czegoś się o sobie uczą, co jednak z tą wiedzą zrobią (i czy nie jest za późno) - nie wiadomo.

Inne tej autorki.

#77

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 18, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panie, opowiadania - Skomentuj