Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o prl

Maciej Patkowski - Strzały w schronisku

Przede wszystkim tytuł kłamie, bo nikt w schronisku nie strzelał. Ba, nawet nikt w schronisku nie przebywał, więc albo mi coś umknęło, albo autorowi.

Pułkownik Rybak wzywa młodego oficera, Góralczyka, obwozi po krakowskich ryneczkach i częstuje pomidorami z eksportu (bo krajowe jeszcze niesmaczne). Po czym wysyła go w góry, pod granicę, bo żadna krakowska hurtownia nie sprzedaje straganiarzom ani sklepom pomidorów z Bułgarii, muszą więc być kradzione. I jedzie dzielny młodzian, ze spakowaną przez matkę walizką (koszule, krawat, kalesony, czyste chusteczki) i "tetetką", szukać szajki, która okrada wagony.

I po nitce do kłębka trafia najpierw do gospodarstwa z jedną ładną dziewczyną z eleganckim zegarkiem wątpliwego pochodzenia na ręce, potem poznaje drugą piękną dziewczynę, kierowniczkę szkoły, a na końcu rozgrzebuje sprawę tajemniczego wypadku sprzed roku, w którym zginął niejaki doktor Bayer z Klagenfurtu, a zginął tenże elegancki zegarek i teleobiektyw od trzymanego przez żonę doktora aparatu. I zaczynają się dziać rzeczy przedziwne, milicja robi prowokację - para funkcjonariuszy udaje bogatych Szwajcarów, a oficer Góralczyk ze swoją "tetetką" krąży wokół, żeby schwycić bandytów na gorącym uczynku. Po czym akcja się zagęszcza, jest kolejny trup, jedna panna znika, drugą mają porwać, a oficer porwany przez szajkę cudem umyka śmierci (ach, te monologi wewnętrzne - o chęci życia, o tym, że praca w milicji to front, że jest nagle na pierwszej linii, że przez niego zginął człowiek - poezja), ucieka i trafia do zakonu, gdzie - jak przed wiekami Jan Kazimierz Rex Poloniae u górali z Istebnej - znajduje ratunek i ukojenie. I koniec. I tak zostałam z cienką książeczką i niedosytem, bo nie wyjaśniono, kto kradł te nieszczęsne pomidory i czemu kradzież frywolnego zdjęcia spowodowała śmierć fotografa. I czy oficer Góralczyk pocieszył wdowę z córeczką.

Inne tego autora:

#18

Napisane przez Zuzanka w dniu Friday March 25, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, prl, 2011, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 4


Tadeusz Ostaszewski - Kantorek Felicji

We wsi Sielawa w GS-ie sprzedawała Felicja Ciernik, "panna o urodzie krzepkiej - bardzo wysoka i silna". Sprzedawała również i tanie wino, więc lokalne kumy nie kochały jej specjalnie, bo rozpijała im ciężko pracujących na roli i w obejściu chłopów. W efekcie co i raz zdarzała się jakaś awantura, kiedy szczególnie krewka niewiasta chciała zabronić Feli sprzedaży alkoholu za pomocą argumentów ręcznych. I po jednym z takich zajść, które zakończyło się celnym rzutem butelki z winem w twarz pani Pszczeliny, następnego dnia rano znaleziono Felicję zamordowaną. A chwilę później i weterynarza Korala, którego z Felą podobno łączyła sprawa, wymagająca wizyty u ginekologa w sąsiednim miasteczku. Zupełnym przypadkiem noc popełnienia obu przestępstw we wsi spędził kapitan milicji, Tomasz Rajski i wprawdzie wrócił do miasta, ale tylko po to, żeby przebyć jeszcze raz trasę i pomóc miejscowemu komendantowi Tatarowi w śledztwie. Mała rywalizacja między miastowym a wsiowym organem władzy szybko wykazała, że żaden z nich nie jest głupszy od drugiego i mimo sprytnego mylenia tropów przez nieco psychopatycznego mordercę, sprawę morderstw (a przy okazji malwersacji i przywłaszczeń mienia społecznego) rozwiązali na niecałych 242 stronach małego formatu.

#10

Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday February 22, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Krystyna Boglar - Każdy pies ma dwa końce

Obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy z bujnych lat 70. pamiętają tylko, że można było wszystko załatwić oraz że zawsze było słońce[5]. Inżynier Leśniewski mimo posiadania na stanie żony-studentki i czwórki dzieci, nie dostaje[1] przydziału[2] na wczasy pracownicze, pożycza więc malucha[3] od kolegi z pracy i zabiera młodszą dwójkę na wakacje. Ponieważ w ramach przygotowań ojciec skupia się głównie na poszukiwaniu pasków klinowych i palców rozdzielacza[4], okazuje się, że jak już przestało padać[5], to nie wiedzą, dokąd jechać. Więc najpierw jadą odwiedzić 13-letniego syna, który z rówieśnikami i brodatym nauczycielem od wf-u zbiera maliny u chłopa, a potem 16-letnią córkę-harcerkę, która opiekuje się dziećmi na koloniach w górach. I wszystko byłoby jak trzeba, gdyby nie to, że najmłodsze - 8-letnie bliźnięta - mają nadwagę i rodzice chcą je na wyjeździe odchudzić, odmawiając im napychania się pod korek[6]. Bliźnięta nie są z buraka strugane i organizują sobie gotówkę, za którą uzupełniają puste według nich brzuszki w barze mlecznym i nowotarskim warzywniaku, tyle że zamiast kiszonych z beczki omyłkowo biorą pakowaną w kartkę z Przekroju[7] tajemniczą paczkę i nagle za czerwonym maluchem i dwójką pulchnych nielatów rusza przestępcza banda.

Ładne rysunki, dość pretekstowa akcja, zachowanie rodziców przyprawiające o silną chęć walenia głową o stół, stan świadomości społeczno-ekonomicznej ośmiolatków - nie do pojęcia teraz, w sumie całkiem sympatyczna lektura na szare popołudnie.

[1] Bo w słonecznym PRL-u się dostawało. Mimo że i tak za wszystko trzeba było zapłacić.

[2] Przydziały były przydzielane według hierarchii, a to, co zostało, dostawał lud pracujący.

[3] Maluch (aka Fiat 126p) miał teoretycznie cztery miejsca, więc sześcioosobowa rodzina musiała się podzielić na podgrupy. Nie miał też fotelików dla dzieci, ani pasów z tyłu, a tradycyjne miejsce bagażnika z tyłu zajmował silnik. Oczywiście można się było w niego zapakować na dwa tygodnie wakacji w cztery osoby, BTDTGTT.

[4] Oczywiście w sklepach specjalistycznych niczego nie mógł dostać, a sprzedawcy pukając się w czołowo oświadczali łagodnie: "Panie, coś pan, zwariował? Z końcem czerwca chcesz pan kupić palec rozdzielacza? Trzeba było w marcu myśleć o wakacjach!"

[5] Za fenomen pamięci grupowej, która chyba każdemu, kto dorastał w PRL-u, podsuwa sielskie i zawsze słoneczne obrazy, odpowiedzialne są po części pocztówki, po części rzadkość występowania aparatów fotograficznych i koszt kliszy, więc się nie robiło zdjęć w byle jaką pogodę, tylko pstrykało w doskonałych warunkach oświetleniowych.

[6] To odważna teza, że w PRL-u były dzieci z nadwagą!

[7] Prasa codzienna jest dobra wyłącznie do pakowania suchej włoszczyzny - oznajmiła kładąc pakiet na ladzie obok kasy. - Do ogórków i kapusty[8] nadają się tylko tygodniki. A najlepszy "Przekrój", bo nie przemaka - dorzuciła.

[8] Imaginujecie sobie? Kiszona kapusta pakowana w kartkę z "Przekroju"?

#8

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday February 9, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, dla-dzieci, panie, prl - Komentarzy: 15


Marek Przybylik - To było tak. Dzień Targowy

O tym, jak to drzewiej bywało, nie zawsze najlepiej opowiada historia czy polityka, a znacznie bliżej rzeczywistości jest to, co i za ile ludzie kupują. Przybylik pisywał swoje felietony do "Życia Warszawy", podając ceny rzodkiewek, spisując asortyment targowisk, wyliczając, gdzie taniej (i gdzie w ogóle) bywa schab z kością, a gdzie drożej masło. Opisywał ówczesne lokale uspołecznione, drobne afery handlowo-spekulacyjne czy imprezy mniej lub bardziej masowe (ot, taką licytację koni czy imprezę z okazji polskiego wydania Playboya) Felietony są raczej warszawo-centryczne (bo jak o Bazarze Różyckiego czy Hali Mirowskiej słyszałam, tak o Polnej czy innych - niespecjalnie) z włączeniem okolic. Kilka opowiada malowniczo o tym, jakie ciężkie było życie w kryzysie u Szwajcarów czy Francuzów. Mnóstwo anegdot z czasów, kiedy wódka kosztowała 103 zł ("Czemu Waryński jest smutny? Bo mu zabrakło 3 zł do flaszki").

Warto mieć w domu chociażby po to, żeby korzystając ze słowniczka trudniejszych pojęć (asygnata, kartki na benzynę, kraje demokracji ludowej) wyjaśniać urodzonym po roku 1989 fenomen epoki, w której nic w sklepach nie było, a wszyscy czymś się żywili i w coś się odziewali.

#6, też trochę awansem, ale czytywałam po kilka stron w wolnej chwili.

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday January 31, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, felietony, panowie, prl - Komentarzy: 3


Marek Hłasko - Pierwszy krok w chmurach. Baza Sokołowska

Są lektury, za które trzeba się wziąć wcześnie. Mnie jakoś Hłasko zupełnie ominął, pewnie dlatego, że w szkole "do matury" robiło się do II wojny światowej, a potem to "sobie doczytacie, bo współczesnej i tak nie będzie". Nie było, więc Hłasko mi odpadł zupełnie.

I mam teraz problem. Bo "Baza Sokołowska" jest tak bolesnym produkcyjniakiem, że mi aż oko łzawi. Nie czuję tego etosu pracy, przezwyciężania trudności, walki o każdy kilometr i samodzielnego rozkładania silnika na mrozie, żeby tylko dojechać, a nie prosić kolegów o pomoc. Wiem, tak hartowała się stal, ale teraz każdy ma telefon komórkowy i wklepany numer do Assistance czy innego helpdesku.

Z "Pierwszym krokiem w chmurach" problem mam inny. Poczytałam sobie o Hłasce i jego życiu, że polski James Dean i buntownik. Tyle że minęło 60 lat i nawet jeśli wtedy to, co pisał, było mocne i odkrywcze, teraz już zostało przemielone przez 10 innych pisarzy. I owszem, w "Pierwszym kroku" widzę świat zgorzkniałych ludzi, którzy rozmienili swoje życie na drobne i chętnie zniszczą wokół siebie wszystko, co ładne; taki "Rezerwat" bez lukru. Tylko zastanawiam się, czy chcę dalej czytać Hłaskę. A jak chcę, to co?

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday January 24, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, beletrystyka, panowie, prl - Komentarzy: 10


Jerzy Edigey - Pomysł za siedem milionów

Zupełnie nie rozumiem, czemu nikt w tzw. aparacie władzy nie przeczytał ze zrozumieniem książek Edigeya, który rozwiązał problem z wizerunkiem służb mundurowych w społeczeństwie. Wystarczyło zatrudniać do milicji mężczyzn przystojnych i z charyzmą, żeby połowa społeczeństwa szła na rękę, nie popełniała przestępstw i chętnie donosiła, jeśli coś wie. Specjalnie do tego celu został zatrudniony major Kaczanowski: Ten dobiegający pięćdziesiątki, wysoki i smukły mężczyzna o pociągłej twarzy, włosach ciemnych, krótko przystrzyżonych, aby ukryć srebrne nitki zjawiające się na skroniach, i jasnoniebieskich oczach, w których zapalały się czasami figlarne ogniki, ale które umiały również zamieniać się w dwa sztylety, mógł niejednej zawrócić w głowie. Miał opinię zaprzysięgłego kawalera, o jego flirtach chodziły w Pałacu Mostowskich całe legendy, ale nigdy nie zwracał najmniejszej uwagi na wszystkie przesyłane mu tu uśmiechy i spojrzenia. Widocznie przyjął zasadę, że nie poluje się we własnym rewirze. Od razu więc wiadomo, że jeśli jakaś pani coś wie, to do majora się zgłosi nader chętnie.

W milicji zawrzało, bo okradziono samochód wiozący do podwarszawskiej fabryki 7 milionów na wypłaty, a bezczelnej kradzieży dokonał ktoś przebrany za milicjanta (że przebrany to było wiadomo bardzo szybko, bo miał nowy mundur, a "teraz przecież nie wydawano »sortów« "). I sprawa by się wlokła, bo kradzież była wyjątkowo sprytna i bezczelna, a długie śledztwo tradycyjnymi metodami (kto się nagle wzbogacił, kto ma przestępczą przeszłość) nie dawało efektu, gdyby nie fakt, że - jak to Edigey błyskotliwie zauważył - za mundurem panny sznurem. A to major Kaczanowski poznał "na fabryce" uroczą pannę Elżbietę, a to na pogrzebie jednego z podejrzanych wywiadowca zaprzyjaźnił się z również uroczą panną Wisią i dzięki temu udało się wykryć złoczyńców, bo obie panny dzielnie kolportowały usłyszane informacje (a przy okazji przygotowywały smaczne obiadki, robiły porządki i bynajmniej nie dopraszały się o ślub).

Akcenty lokalne: podejrzany, aby ukryć zmianę statusu majątkowego, przeprowadza się do Poznania, gdzie leniwie studiuje na Politechnice, a pozyskane drogą grabieży walory wydaje na wynajem eleganckiej willi w jednej z bocznych ulic od Grunwaldzkiej (oraz niebieskie BMW).

Akcenty statusowe: major Kaczanowski spotyka się przy okazji śledztwa z bogatym biznesmenem, który w tzw. martwym sezonie wyjeżdża na wakacje i sugeruje majorowi, że nie ma to jak Cypr. Major w głowie przelicza, jak daleko poleciałby za oficjalnie dostępne do zakupu 130 dolarów i nie cieszy go ta myśl jakoś specjalnie.

Akcenty idylliczne: okradzione Zakłady Aparatury Precyzyjnej w Nadarzynie to raj. Pracownicy dostają mieszkania dla siebie i rodzin, żeby nie musieli dojeżdżać z Warszawy, samochód służbowy jest dostępny chociażby do odwiezienia chorej żony do szpitala, a dobry dyrektor na własny koszt sprowadza zwłoki syna zasłużonej pracowniczki, żeby zrobić starej sprzątaczce przyjemność.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#47

Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday December 26, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Komentarzy: 2