Więcej o
prl
Zasadniczy i dość upierdliwy kapitan milicji, którego głównym celem jest na każdym kroku poddawać w wątpliwość sensowność postępowania jego podwładnego, chorążego Popielasa, zostaje wezwany do powieszonego. Niby samobójstwo, ale mieszkanie jest wyczyszczone, a przy zwłokach 51-letniego szefa rachuby znaleziono kartkę treści "zaległy wyrok" i przekazy na korzyść pewnego inżyniera.
Kapitan niespecjalnie dba o tajemnicę śledztwa i wszystkie szczegóły konsultuje z kolegą - dziennikarzem. I gdyby nie te konsultacje, sprawy by nie rozwiązał, mógłby tylko aresztować dwie niewinne osoby.
Jest to pierwszy kryminał, który prowadzi do Włocławka. Adresat przekazów, inżynier Woroński, mimo że ma piękną żonę, romansuje sobie z żoną kolegi z nadwiślańskiego miasta. Zatrzymuje się we włocławskim hotelu Victoria[1], idzie do kina do pobliskiego kina na "Ojca chrzestnego" i wielce zawstydzony wyznaje, że pod nieobecność męża spędził z nadobną kochanką miłe chwile.
Autor chyba trochę zapatrzył się na Chandlera, bo co jakiś czas przemyca błyskotliwe metafory: Kawiarnia "Capri" nie różni się niczym specjalnym, prócz cen, od pozostałych stołecznych lokali. Ta sama lura, zimna jak twarz kelnerki. Leciutko podkochuje się w dystyngowanej i eleganckiej żonie Worońskiego, a na widok jej czystego i gustownie urządzonego mieszkania patrzy introwertycznie na swoje obuwie: I ta czystość. Czułem się tak, jakbym w zabłoconych buciorach wlazł do salonu. A przecież to był pokój, w którym zwyczajnie mieszkali.
[1] Mieszkałam tam pół życia, a nie pamiętam hotelu Victoria. W kinie bywałam, i owszem.
Inne tego autora:
#6
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday February 13, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, prl, 2012, kryminal, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
Pierwsze wspólne śledztwo porucznika Karbolka i sierżanta Fidybusa było jednocześnie pierwszym śledztwem Karbolka w ogóle. Dlatego młody milicjant, ciągle mieszkający z mamusią - nieświadomy jeszcze umiejętności i niestandardowego stylu pracy sierżanta - ucieszył się, że ma fachową pomoc przy zabezpieczaniu śladów w bałaganiarskim mieszkaniu na ulicy Pratchawca, przesłuchiwaniu świadków i konstruowaniu raportu. A sprawa była nietrywialna, bo zamordowana - stuknięta w głowę węgierskim syfonem Zenobia Sarnawiecka - nie dość, że w mieszkaniu poukrywała skrzętnie walory pieniężne i rzeczowe, to jeszcze była skłócona z całą rodziną i w dziwnych stosunkach z sąsiadami, którzy nie wezwali milicji od razu, tylko coś knuli. Były mąż Sarnawieckiej i czwórka jej dzieci zachowują się równie podejrzanie, bo wzajemnie patrzą sobie na ręce, kłamią i czekają tylko, żeby się dostać klucze od mieszkania pani Zenobii.
Wiadomo, że to niesubordynowany sierżant znajduje sprytne wejście przez bogato wyposażoną spiżarnię, odkrywa część zgromadzonych przez skąpą denatkę skarbów i natyka się dzięki temu na bujnie rozwiniętą podejrzaną 19-latkę, której pomaga malować mieszkanie i całuje się z nią na drabinie (i dalece nie tylko, ku zazdrości Karbolka). I również to on dokonuje prywatnego śledztwa, zyskując rozbitą głowę i pobyt w szpitalnej izolatce, bo ma poczucie niesprawiedliwości. Fakty wskazują na to, że sabotuje Karbolkowe śledztwo (a do tego sypia z podejrzaną), więc mimo wstawiennictwa majora Kajtysa, który wierzy w zdrowy rozsądek Fidybusa, wszyscy nagle są przeciwko niemu (a przy tym nie zwracają uwagi na to, że ślady są sfabrykowane).
Niesamowicie bogaty drugi plan, trochę gorzkawych rozgrywek wewnętrznych w milicji (nie ważne, czy podejrzany jest winny, ważne, że szybko został złapany), brakuje jeszcze zabawy formą i tego przymrużenia oka, które się pojawiło w "Mszy" i kpin z inteligencji niezbyt ciężko pracującej z "Pięknej kobiety". Ale i tak bardzo sympatycznie się czyta.
Inne z tej serii, inne tego autora:
#77
Napisane przez Zuzanka w dniu Friday December 16, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem
- Komentarzy: 2
Najbardziej lubię te kryminały, w których na samym początku znajduje się rozpisana lista bohaterów. Znika element gry nie fair autora, który może wprowadzić mordercę znikąd; od samego początku wybór jest zawężony. Dodatkowo tu lista osób jest perełką samą w sobie - oprócz znanego już wiecznego sierżanta Fidybusa i aspirującego porucznika Karbolka, są na niej: Witalis Kluskwiejko, Maciej Świerzop, Gloria Przeciek, Kazio Gronkowiec, Justyna Palisander czy wreszcie ksiądz Przeogromny ("Sierżancie Fidybus! (...) Nie obchodzą mnie rozmiary waszego księdza!").
"Msza" nie odbyłaby się bez księdza, budynku, dzieci i psów. Ksiądz jest nietypowym dodatkiem do PRL-owskiego kryminału, co zresztą pobrzmiewa podczas nocnych i uczciwie zakrapianych rozmów Przeogromnego z Mikołajem Fidybusem, gdzie pada litania czynności, jakie tzw. aparat wykonywał w kierunku kleru. Na szczęście sam Przeogromny jest człowiekiem przemiłym, uczynnym i szczerze przekonanym o dobrych intencjach Mikołki (oraz o dobrych duszyczkach dzieci), więc - kiedy trzeba - chwyta za sztamajzę i naprawia windę albo pokazuje sekrety redakcyjnego budynku.
Ważny jest budynek przy ul. Anarchistów - obficie ozdobiony rusztowaniami, po których można zarówno niekrępująco wyjść z redakcji z pominięciem sekretariatu, a także bratać się z klasą robotniczą, wylegującą się na słońcu, bo znowu nie dowieźli materiałów. Niegdyś własność kurii biskupiej, a w wyniku przemian ustrojowych po odebraniu kościołowi, mieściły się w nim magazyny jakiejś bliżej nieokreślonej instytucji, szkoła baletowa, spółdzielnia dentystyczna, redakcje dwóch czasopism – „Zewu Nauki” i „Czynów Stali” oraz biblioteka kurialna. I to właśnie ksiądz Przeogromny, nieoficjalny kustosz i administrator budynku, ujawnia Fidybusowi system rur, dzięki którym można podsłuchać dowolne miejsce w budynku. Przypadkowo trafia też z Fidybusem na ukryte pomieszczenia loży masońskiej.
Dzieci - Felicja, córka redaktora Gwizdka i redakcyjny goniec, Bolo Cynk - są inteligentne, kreatywne, ale niekarmione i ignorowane przez składającą numer redakcję wpadają na szatański plan wprowadzenia rozrywki w życie redakcyjne. Napotkawszy w gabinecie naczelnego "Czynów Stali" pijanego w sztok - jak im się wydaje - naczelnego "Zewu Nauki", podrzucają naprędce sprokurowaną notkę o stalinowskim pachołku, do resztek kawy sypią proszek do prania oraz dzwonią na milicję zgłosić morderstwo. Nikt nie bierze tego poważnie i tym większy jest zamęt następnego dnia, kiedy domniemany pijak jest rzeczywiście zwłokami.
Psy są głównym spiritus movens całej akcji (i powinny być wymienione na liście płac, choć oczywiście nie można ich podejrzewać o otrucie kogokolwiek). Felicja prowadzi mastiffa Pilulkę do drukarni w poszukiwaniu obiecanego przez ojca obiadu, pies redaktora Wirusa władowuje się do gabinetu w poszukiwaniu nieco zaśmiardłej kaszanki, a podrzucona Feli przez wyniosłą redaktor Faleńską z "Wytwornej Proletariuszki" pudliczka Berenika pozwala na wejście do akcji sierżanta Fidybusa (i zapewnia mu całkiem mile spędzoną noc).
Samo śledztwo przypadkowo obejmuje ofiarę Poznańskiego Czerwca 1956 roku, która niedawno wyszła z więzienia i - zgarnięta przez nadgorliwego Karbolka - ląduje bez żadnych dowodów w areszcie. Tu zwykle cierpliwy Fidybus wychodzi z siebie i pokazuje swojego zwierzchnikowi (chociaż oczywiście patrząc na bogaty, choć niepotwierdzony stopniem staż sierżanta, można zastanawiać się, kto dowodzi śledztwem), że milicjant nie musi być świnią i zdemoralizowanym karierowiczem, dla którego nadrzędnym celem jest zamknięcie kogokolwiek. I mimo całej uroczej wielopoziomowej warstwy językowo-obyczajowej, to bardzo smutna książka o tym, że rykoszet trafia w i tak już skrzywdzonych, a winni, nawet gdy się przyznają, ale mają tzw. socjalne plecy, wychodzą bez szwanku.
Inne z tej serii, inne tego autora:
#76
Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday December 11, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem
- Komentarzy: 8
[Z dedykacją dla kilku osób, które wiedzą, o kim myślę.]
Malwina Kalecka była kobietą renesansu - znała się na wszystkim, wszystko umiała, każda rzecz wychodziła jej doskonale od ręki, nawet jeśli wcześniej się tematem nie zajmowała, pisała doskonałe wiersze, robiła świetne wrażenie, była duszą towarzystwa, obiektem adoracji każdego napotkanego mężczyzny, mimo że przekroczyła 40-tkę, miała doskonały gust, ubierała się z klasą. Do tego była lepsza od dowolnego mężczyzny, również w prowadzeniu samochodu, bo miała do tego iskrę bożą. I oczywiście nie była nudna. Potrafiła o sobie opowiadać godzinami, nawet jeśli czasem się powtarzała, ale przecież temat był fascynujący. Na szczęście ktoś ją zabił w jej własnym garażu. Kiedy pierwszy raz czytałam ten kryminał, ręce mi się same zaciskały na kartkach za każdym razem, kiedy Malwa zaczynała o sobie tokować.
Ale Malwina Malwiną, do tego piękne jest wszystko pozostałe. Późno pojawia się aparat śledczy w osobie porucznika Karbolka, służbisty i szczególarza, oraz jego nemesis, sierżanta Fidybusa, ponurego draba z zakręconymi wąsiskami, który ma w poważaniu regulamin, a materiał do śledztwa pozyskuje metodami towarzysko-podstępnymi, na przykład udając artystę plastyka i tworząc dzieła cwaniacko-zaangażowane:
Wyciągnął płótno, na którym rozlewała się u góry błękitna plama, a u dołu czerwono-czarne ciapki pstrzyły żółtawą biel.
- "Droga pod Lenino". Widzi porucznik? (...) "Zdobycie Berlina". A to jest "Oratorium oświęcimskie". - Chlapanina czerwonych plam na czarnym tle nie usiłowała niczego udawać.
- Jak wam nie wstyd! Przecież to są sprawy drogie sercu każdego Polaka, a wy żarty jakieś... jakieś takie! - Porucznik aż zachłysnął się z irytacji. - I do czego wam to właściwie potrzebne?
- Do wejścia w środowisko. (...) Wchodzę jako beztalencie śmierdzące, ale cwane"
.
Znajomi zamordowanej to też barwna grupa ludzi związanych ze sztuką. Przyjaciele Malwiny, Magda i Michał Bajorkowie (Bożkowski ma niesamowitą umiejętność tworzenia pięknych nazwisk) mieszkają w kamienicy z garażem (miejscem zbrodni), trzymają tam mnóstwo śmieci i są prześladowani przez zawziętą i mocno zwariowaną staruszkę, panią Dziopek, która chce garaż dla siebie, chociaż nie ma samochodu i nasyła na Bajorków ADM, dzielnicowego i wszystkich świętych. Nikt więc specjalnie jej nie wierzy, kiedy opowiada historie o działalności przestępczej dziejącej się w garażu, również milicja. Bajorkowie są jednak niezłym przyczółkiem dla wiecznie głodnego sierżanta Fidybusa, bo chętnie plotkują, a dodatkowo Bajorkowa świetnie gotuje, bo sama ciągle podjada (kulebiak, pieczona kaczka, baba ziemniaczana z boczkiem, peklowana szynka, a wszystko w czasach kryzysu!). Często gościli (często niechętnie) Kalecką, sprytny Bajorek umiał nawet zadekować się podczas wizyt w łazience z kawą i książką, symulując pranie bądź rozstrój żołądka.
Na poetę Włodzimierza Filiżana Malwina trafiła, chcą publikować swoje poezje. Bajorkowie w ramach kolejnego żartu towarzyskiego zaczęli słać podobne w stylu maszkarony słowne, doprowadzając delikwenta prawie do zawału. Nie dziwmy się więc, że nekrolog pani Kaleckiej poeta potraktował jako kontynuację żartu.
Nieco rozwiązły Benedykt Płocki podejrzewa o morderstwo swoją żonę, Dorotę, ponieważ ukrywał przed nią uczestniczenie w próbach do genialnego programu telewizyjnego, kreowanego przez Malwę. Program nie wypalił tylko dlatego, że wszyscy zazdrościli Kaleckiej talentu i rzucali jej kłody pod nogi, a Benek wstydził się przed żoną i uważał, że stuknęła niedoszłą artystkę z zazdrości o niego. Fidybus poświęca się i spędza absolutnie pijacką noc z Benedyktem, próbując dojść do prawdy o tej parze, po czym w oparach delirium widzi pod garażem ognisko, na którym stoi spory czajnik.
Klara Wolska, którą Płoccy wrobili w scenografię do nieszczęsnego programu, niechcący została najlepszą przyjaciółką Malwiny. Nieopatrznie przyznała się, że nie sypia, więc co wieczór Kalecka prowadziła z nią monologi telefoniczne, opowiadając o zakochanych w niej mężczyznach, byłym mężu, który wprawdzie zostawił jej mieszkanie i zasoby, ale i tak ją skrzywdził, na szczęście daje sobie świetnie radę, dostała asygnatę na malucha, a jej obecny kochanek, właściciel warsztatu samochodowego, który ją wielbi na każdym kroku ("Dlatego - Palczyk błysnął w porozumiewawczym uśmiechu złotym zębem - że mnie się na ogół udawało nawiać przez lakiernię, jak ona podjeżdżała od frontu"), zazdrości jej świetnych umiejętności samochodowych.
Jest jeszcze były mąż i współpracownicy z telewizji, afera z rozlewaną benzyną i malownicze opisy PRL-owskich zamożnych domów. Pal diabli, kto zabił, ale jak to się wdzięcznie czyta. Zaliczam sobie, mimo że czytałam "Kobietę" chyba po raz czwarty. Za każdym razem jest smacznie.
Miałam podlinkować recenzję innej książki tego autora, którą napisałam do zbiorku "Druga seta", ale aktualnie uważam, że jest do niczego i mówi o zupełnie innej książce. Więc sobie napiszę od nowa lepszą. Niebawem.
Inne z tej serii, inne tego autora:
#75 (może jak wezmę urlop, to dobiję do setki, ale się nie porywam).
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday December 3, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, prl, 2011, z-jamnikiem, kryminal
- Komentarzy: 11
Autor w zasadzie przez całą książkę rozgrywa wątek "zbuntowana młodzież vs. dorośli". Jedno śledztwo prowadzi grupa nadętych i afektowanych dziennikarzy, którzy na prośbę żony jednego z nich uruchamiają wszystkie znajomości i zarówno wśród milicji, jak i w środowisku studenckim szukają przyczyn samobójstwa dwóch młodych studentów. Chyba ideą tutaj było "bawiąc - uczyć", bo w elokwentnych dialogach pojawia się i Niemen, i Cortazar:
- (...) Trzeba go było widzieć, jak sterował naszymi nastrojami podczas pierwszego wspólnego słuchania "Klęcząc przed Tobą" Niemena. To był trans, ekstaza, nabożeństwo. Nie wiem, czy to pan zrozumie. Wszedł pan w wiek, w którym nie jada się landrynek, bo nie bardzo jest czym, a poza tym tuczą.
- Tak, ale nie grozi mi za to koklusz i nieprzytomne uwielbienie Cortazara.
Chwilę potem przywołuje Waligórskiego.
- (...) Bońko [zakapior] widocznie ma łeb jak Luśnia. Wie pan, inspektorze, ten Waligórskiego ze "Studia 202" i z "Sześćdziesiąt minut na godzinę"...
- Wiem, ale obraził pan czterech facetów.
- Skąd aż czterech i chyba nie pańskiego oprycha?
- Nie. Sienkiewicza, Waligórskiego, Luśnię i mnie. Mnie, bo wyjątkowo lubię pierwszych trzech.
W książce są dwa śledztwa. Oprócz poszukiwania przyczyn samobójstw, drugie - w sprawie dwóch zabójstw i wielu kradzieży, prowadzi milicja. I niestety okazuje się, że milicja jest nieco sprytniejsza niż panowie dziennikarze i najpierw wpuszcza żądnego sensacji pismaka w maliny, cytując mu niedawno opublikowany artykuł, a potem klei ze sobą wszystkie fakty i wyjaśnia za jednym zamachem oba śledztwa. Wyjątkowo ciekawym wątkiem jest sprytny manualnie oszust Napieracki, który błyskotliwie zwiewa kilkakrotnie milicji, umie ukraść dyskretnie portfel, sklonować klucze i podrobić zdjęcie w dowodzie osobistym. Tyle że na końcu i tak zostaje złapany.
Niestety, to nie Breslau, mimo że akcja się dzieje we Wrocławiu. Jest szczegółowa mapa ulic, są dolnośląskie restauracje, przegląd miejsc uczęszczanych przez element i prostytutki, ale nałożona na to warstwa fabularna jest słaba. Zgadzam się z recenzją innej książki tego autora [2020 - link nieaktualny] - całość słaba, są fajne fragmenty, mogę podać numery stron.
Inne tego autora:
#61
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday September 19, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza
- Komentarzy: 1
Ten kryminał jest doskonały, bo wielostronnie zły - zaczynając od kulejącej akcji (w której przestępca się łapie na drodze pecha i zbiegu okoliczności), od znaku równości między przestępstwami gospodarczymi, prostytucją i morderstwem (bo skoro ktoś już kradł na wielką skalę, to nie zawaha się stuknąć niewygodnego świadka), a kończąc na języku. Co jakiś czas autorce zbiera się na elaboraty filozoficzne, okraszone metaforami i przenośniami, dzięki czemu można przeczytać na przykład, że:
Należał on mianowicie do tej kategorii ludzi, którzy przyrodzoną bystrość swych umysłów lubią obracać na rozwiązanie problemu: jak najwięcej zarobić, pracując jak najmniej. Ta kategoria ludzi jak pleśń, jak złośliwa rdza osadza się na skrajach społecznego życia nie dość dobrze zabezpieczonych, rzec by można - nie wietrzonych należycie lub po prostu, jak źle wytopiona stal, podatnych uszkodzeniom.
Władysław Kotym w czasie wojny wykonał skok klasowy - z niedojadających nizin społecznych, z potencjalnego czeladnika szewskiego bez perspektyw został za pomocą najpierw drobnych, a potem nieco grubszych szachrajstw bardzo ważnym panem dyrektorem. Nie że sam chciał, ale jego próżna żona Zuzanna - żądna luksusów, kawioru, toalet od projektantów i biżuterii - domagała się, żeby zapewnił jej należytą stopę życiową. Więc okradał i skarb państwa, i ludzi prywatnych, malwersował, korumpował, zmuszał podległych mu pracowników do oszustw i stworzył imperium zła. Zło polegało na tym, że brał towar i nie płacił, a kierowniczka podległego mu komisu wpisywała to jako towar zniszczony albo wprowadzał do obrotu towar od prywaciarzy bez faktury. A jak coś się zaczynało sypać, to wyniośle się odcinał i wychodził bez skazy, a nawet chętnie pomagał tzw. organom. Zły to człowiek był, zły.
Akcja trwa raptem dwa i pół dnia - pierwszego dnia aresztowana jest kierowniczka komisu, a Kotym wprowadza w życie plan zatarcia śladów. Wieczorem po raz kolejny kłóci się z żoną, a potem spotyka się z tajemniczym panem Pirką. Drugiego dnia zostają znalezione zwłoki w bajorku pod Piasecznem, Zuzanna Kotymowa i pan Pirko znikają, a trzeciego dnia po wielkiej a nieudanej obławie w Gdyni sprawa się rozwiązuje.
Do tego są piękne akcenty prospołeczne. Kapitan Jastko z wydziału gospodarczego i kapitan Chmura z wydziału zabójstw prowadzą dyskurs o kondycji socjalistycznego człowieka, oczywiście prowadzący do krzepiących wniosków:
Funkcja, jaką spełnia on, Chmura, jaką spełnia Jastko (...) polega na tym, ze muszą się stykać z takimi ludźmi, z takimi zjawiskami. Stykać się po to, by zwalczać, by udaremniać ich działanie, ograniczać zasięg. To stałe stykanie się jednak sprawia, że obraz rzeczywistości staje się zdeformowany. Jak w powieści kryminalnej, może się wydawać, że społeczeństwo składa się w przeważającej części z Kotymów, Dzietrzyków [malwersującej kierowniczki sklepu i jej męża pijaka i łobuza], "Złotych Jolek" [proweniencja oczywista] i innych im podobnych. A to nieprawda. Bo jest [...] wielu, wielu zwykłych, porządnych ludzi, pragnących powodzenia życiowego zdobytego nie kanciarstwem, lecz własną pracą, pragnących osobistego szczęścia nie kupionego za ukradzione czy zrabowane pieniądze, okupionego czyjąś śmiercią - lecz polegającego na zaufaniu jednego bliskiego człowieka do drugiego bliskiego człowieka. To wielka otucha dla Chmury - taka myśl. Myśl o tym, że Kotymowie - to margines, a nie reguła.
Książka z 1969 roku, autorka pokazuje, co wtedy oznaczał luksus: piękne futro z brajtszwanców i pierścionek ze szmaragdem, wczasy w Jugosławii, bo na Krymie nudno, a na proszoną kolację kawior, łosoś, francuski koniak i pieczyste z bażanta.
Inne z tej serii, inne tej autorki:
#48
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday July 4, 2011
Link permanentny -
Tagi:
2011, kryminal, panie, prl, z-jamnikiem -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 4