Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o prl

Bogdan Daleszak - W ubraniu skocz do jeziora

Autor w zasadzie przez całą książkę rozgrywa wątek "zbuntowana młodzież vs. dorośli". Jedno śledztwo prowadzi grupa nadętych i afektowanych dziennikarzy, którzy na prośbę żony jednego z nich uruchamiają wszystkie znajomości i zarówno wśród milicji, jak i w środowisku studenckim szukają przyczyn samobójstwa dwóch młodych studentów. Chyba ideą tutaj było "bawiąc - uczyć", bo w elokwentnych dialogach pojawia się i Niemen, i Cortazar:

- (...) Trzeba go było widzieć, jak sterował naszymi nastrojami podczas pierwszego wspólnego słuchania "Klęcząc przed Tobą" Niemena. To był trans, ekstaza, nabożeństwo. Nie wiem, czy to pan zrozumie. Wszedł pan w wiek, w którym nie jada się landrynek, bo nie bardzo jest czym, a poza tym tuczą.
- Tak, ale nie grozi mi za to koklusz i nieprzytomne uwielbienie Cortazara.

Chwilę potem przywołuje Waligórskiego.

- (...) Bońko [zakapior] widocznie ma łeb jak Luśnia. Wie pan, inspektorze, ten Waligórskiego ze "Studia 202" i z "Sześćdziesiąt minut na godzinę"...
- Wiem, ale obraził pan czterech facetów.
- Skąd aż czterech i chyba nie pańskiego oprycha?
- Nie. Sienkiewicza, Waligórskiego, Luśnię i mnie. Mnie, bo wyjątkowo lubię pierwszych trzech.

W książce są dwa śledztwa. Oprócz poszukiwania przyczyn samobójstw, drugie - w sprawie dwóch zabójstw i wielu kradzieży, prowadzi milicja. I niestety okazuje się, że milicja jest nieco sprytniejsza niż panowie dziennikarze i najpierw wpuszcza żądnego sensacji pismaka w maliny, cytując mu niedawno opublikowany artykuł, a potem klei ze sobą wszystkie fakty i wyjaśnia za jednym zamachem oba śledztwa. Wyjątkowo ciekawym wątkiem jest sprytny manualnie oszust Napieracki, który błyskotliwie zwiewa kilkakrotnie milicji, umie ukraść dyskretnie portfel, sklonować klucze i podrobić zdjęcie w dowodzie osobistym. Tyle że na końcu i tak zostaje złapany.

Niestety, to nie Breslau, mimo że akcja się dzieje we Wrocławiu. Jest szczegółowa mapa ulic, są dolnośląskie restauracje, przegląd miejsc uczęszczanych przez element i prostytutki, ale nałożona na to warstwa fabularna jest słaba. Zgadzam się z recenzją innej książki tego autora [2020 - link nieaktualny] - całość słaba, są fajne fragmenty, mogę podać numery stron.

Inne tego autora:

#61

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 19, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 1


Barbara Gordon - Dwaj panowie z Zodiaku

Ten kryminał jest doskonały, bo wielostronnie zły - zaczynając od kulejącej akcji (w której przestępca się łapie na drodze pecha i zbiegu okoliczności), od znaku równości między przestępstwami gospodarczymi, prostytucją i morderstwem (bo skoro ktoś już kradł na wielką skalę, to nie zawaha się stuknąć niewygodnego świadka), a kończąc na języku. Co jakiś czas autorce zbiera się na elaboraty filozoficzne, okraszone metaforami i przenośniami, dzięki czemu można przeczytać na przykład, że:

Należał on mianowicie do tej kategorii ludzi, którzy przyrodzoną bystrość swych umysłów lubią obracać na rozwiązanie problemu: jak najwięcej zarobić, pracując jak najmniej. Ta kategoria ludzi jak pleśń, jak złośliwa rdza osadza się na skrajach społecznego życia nie dość dobrze zabezpieczonych, rzec by można - nie wietrzonych należycie lub po prostu, jak źle wytopiona stal, podatnych uszkodzeniom.

Władysław Kotym w czasie wojny wykonał skok klasowy - z niedojadających nizin społecznych, z potencjalnego czeladnika szewskiego bez perspektyw został za pomocą najpierw drobnych, a potem nieco grubszych szachrajstw bardzo ważnym panem dyrektorem. Nie że sam chciał, ale jego próżna żona Zuzanna - żądna luksusów, kawioru, toalet od projektantów i biżuterii - domagała się, żeby zapewnił jej należytą stopę życiową. Więc okradał i skarb państwa, i ludzi prywatnych, malwersował, korumpował, zmuszał podległych mu pracowników do oszustw i stworzył imperium zła. Zło polegało na tym, że brał towar i nie płacił, a kierowniczka podległego mu komisu wpisywała to jako towar zniszczony albo wprowadzał do obrotu towar od prywaciarzy bez faktury. A jak coś się zaczynało sypać, to wyniośle się odcinał i wychodził bez skazy, a nawet chętnie pomagał tzw. organom. Zły to człowiek był, zły.

Akcja trwa raptem dwa i pół dnia - pierwszego dnia aresztowana jest kierowniczka komisu, a Kotym wprowadza w życie plan zatarcia śladów. Wieczorem po raz kolejny kłóci się z żoną, a potem spotyka się z tajemniczym panem Pirką. Drugiego dnia zostają znalezione zwłoki w bajorku pod Piasecznem, Zuzanna Kotymowa i pan Pirko znikają, a trzeciego dnia po wielkiej a nieudanej obławie w Gdyni sprawa się rozwiązuje.

Do tego są piękne akcenty prospołeczne. Kapitan Jastko z wydziału gospodarczego i kapitan Chmura z wydziału zabójstw prowadzą dyskurs o kondycji socjalistycznego człowieka, oczywiście prowadzący do krzepiących wniosków:


Funkcja, jaką spełnia on, Chmura, jaką spełnia Jastko (...) polega na tym, ze muszą się stykać z takimi ludźmi, z takimi zjawiskami. Stykać się po to, by zwalczać, by udaremniać ich działanie, ograniczać zasięg. To stałe stykanie się jednak sprawia, że obraz rzeczywistości staje się zdeformowany. Jak w powieści kryminalnej, może się wydawać, że społeczeństwo składa się w przeważającej części z Kotymów, Dzietrzyków [malwersującej kierowniczki sklepu i jej męża pijaka i łobuza], "Złotych Jolek" [proweniencja oczywista] i innych im podobnych. A to nieprawda. Bo jest [...] wielu, wielu zwykłych, porządnych ludzi, pragnących powodzenia życiowego zdobytego nie kanciarstwem, lecz własną pracą, pragnących osobistego szczęścia nie kupionego za ukradzione czy zrabowane pieniądze, okupionego czyjąś śmiercią - lecz polegającego na zaufaniu jednego bliskiego człowieka do drugiego bliskiego człowieka. To wielka otucha dla Chmury - taka myśl. Myśl o tym, że Kotymowie - to margines, a nie reguła.

Książka z 1969 roku, autorka pokazuje, co wtedy oznaczał luksus: piękne futro z brajtszwanców i pierścionek ze szmaragdem, wczasy w Jugosławii, bo na Krymie nudno, a na proszoną kolację kawior, łosoś, francuski koniak i pieczyste z bażanta.

Inne z tej serii, inne tej autorki:

#48

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 4, 2011

Link permanentny - Tagi: 2011, kryminal, panie, prl, z-jamnikiem - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 4


Maciej Patkowski - Strzały w schronisku

Przede wszystkim tytuł kłamie, bo nikt w schronisku nie strzelał. Ba, nawet nikt w schronisku nie przebywał, więc albo mi coś umknęło, albo autorowi.

Pułkownik Rybak wzywa młodego oficera, Góralczyka, obwozi po krakowskich ryneczkach i częstuje pomidorami z eksportu (bo krajowe jeszcze niesmaczne). Po czym wysyła go w góry, pod granicę, bo żadna krakowska hurtownia nie sprzedaje straganiarzom ani sklepom pomidorów z Bułgarii, muszą więc być kradzione. I jedzie dzielny młodzian, ze spakowaną przez matkę walizką (koszule, krawat, kalesony, czyste chusteczki) i "tetetką", szukać szajki, która okrada wagony.

I po nitce do kłębka trafia najpierw do gospodarstwa z jedną ładną dziewczyną z eleganckim zegarkiem wątpliwego pochodzenia na ręce, potem poznaje drugą piękną dziewczynę, kierowniczkę szkoły, a na końcu rozgrzebuje sprawę tajemniczego wypadku sprzed roku, w którym zginął niejaki doktor Bayer z Klagenfurtu, a zginął tenże elegancki zegarek i teleobiektyw od trzymanego przez żonę doktora aparatu. I zaczynają się dziać rzeczy przedziwne, milicja robi prowokację - para funkcjonariuszy udaje bogatych Szwajcarów, a oficer Góralczyk ze swoją "tetetką" krąży wokół, żeby schwycić bandytów na gorącym uczynku. Po czym akcja się zagęszcza, jest kolejny trup, jedna panna znika, drugą mają porwać, a oficer porwany przez szajkę cudem umyka śmierci (ach, te monologi wewnętrzne - o chęci życia, o tym, że praca w milicji to front, że jest nagle na pierwszej linii, że przez niego zginął człowiek - poezja), ucieka i trafia do zakonu, gdzie - jak przed wiekami Jan Kazimierz Rex Poloniae u górali z Istebnej - znajduje ratunek i ukojenie. I koniec. I tak zostałam z cienką książeczką i niedosytem, bo nie wyjaśniono, kto kradł te nieszczęsne pomidory i czemu kradzież frywolnego zdjęcia spowodowała śmierć fotografa. I czy oficer Góralczyk pocieszył wdowę z córeczką.

Inne tego autora:

#18

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 25, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, prl, 2011, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 4


Krystyna Boglar - Każdy pies ma dwa końce

Obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy z bujnych lat 70. pamiętają tylko, że można było wszystko załatwić oraz że zawsze było słońce[5]. Inżynier Leśniewski mimo posiadania na stanie żony-studentki i czwórki dzieci, nie dostaje[1] przydziału[2] na wczasy pracownicze, pożycza więc malucha[3] od kolegi z pracy i zabiera młodszą dwójkę na wakacje. Ponieważ w ramach przygotowań ojciec skupia się głównie na poszukiwaniu pasków klinowych i palców rozdzielacza[4], okazuje się, że jak już przestało padać[5], to nie wiedzą, dokąd jechać. Więc najpierw jadą odwiedzić 13-letniego syna, który z rówieśnikami i brodatym nauczycielem od wf-u zbiera maliny u chłopa, a potem 16-letnią córkę-harcerkę, która opiekuje się dziećmi na koloniach w górach. I wszystko byłoby jak trzeba, gdyby nie to, że najmłodsze - 8-letnie bliźnięta - mają nadwagę i rodzice chcą je na wyjeździe odchudzić, odmawiając im napychania się pod korek[6]. Bliźnięta nie są z buraka strugane i organizują sobie gotówkę, za którą uzupełniają puste według nich brzuszki w barze mlecznym i nowotarskim warzywniaku, tyle że zamiast kiszonych z beczki omyłkowo biorą pakowaną w kartkę z Przekroju[7] tajemniczą paczkę i nagle za czerwonym maluchem i dwójką pulchnych nielatów rusza przestępcza banda.

Ładne rysunki, dość pretekstowa akcja, zachowanie rodziców przyprawiające o silną chęć walenia głową o stół, stan świadomości społeczno-ekonomicznej ośmiolatków - nie do pojęcia teraz, w sumie całkiem sympatyczna lektura na szare popołudnie.

[1] Bo w słonecznym PRL-u się dostawało. Mimo że i tak za wszystko trzeba było zapłacić.

[2] Przydziały były przydzielane według hierarchii, a to, co zostało, dostawał lud pracujący.

[3] Maluch (aka Fiat 126p) miał teoretycznie cztery miejsca, więc sześcioosobowa rodzina musiała się podzielić na podgrupy. Nie miał też fotelików dla dzieci, ani pasów z tyłu, a tradycyjne miejsce bagażnika z tyłu zajmował silnik. Oczywiście można się było w niego zapakować na dwa tygodnie wakacji w cztery osoby, BTDTGTT.

[4] Oczywiście w sklepach specjalistycznych niczego nie mógł dostać, a sprzedawcy pukając się w czołowo oświadczali łagodnie: "Panie, coś pan, zwariował? Z końcem czerwca chcesz pan kupić palec rozdzielacza? Trzeba było w marcu myśleć o wakacjach!"

[5] Za fenomen pamięci grupowej, która chyba każdemu, kto dorastał w PRL-u, podsuwa sielskie i zawsze słoneczne obrazy, odpowiedzialne są po części pocztówki, po części rzadkość występowania aparatów fotograficznych i koszt kliszy, więc się nie robiło zdjęć w byle jaką pogodę, tylko pstrykało w doskonałych warunkach oświetleniowych.

[6] To odważna teza, że w PRL-u były dzieci z nadwagą!

[7] Prasa codzienna jest dobra wyłącznie do pakowania suchej włoszczyzny - oznajmiła kładąc pakiet na ladzie obok kasy. - Do ogórków i kapusty[8] nadają się tylko tygodniki. A najlepszy "Przekrój", bo nie przemaka - dorzuciła.

[8] Imaginujecie sobie? Kiszona kapusta pakowana w kartkę z "Przekroju"?

#8

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 9, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, dla-dzieci, panie, prl - Komentarzy: 15


Marek Przybylik - To było tak. Dzień Targowy

O tym, jak to drzewiej bywało, nie zawsze najlepiej opowiada historia czy polityka, a znacznie bliżej rzeczywistości jest to, co i za ile ludzie kupują. Przybylik pisywał swoje felietony do "Życia Warszawy", podając ceny rzodkiewek, spisując asortyment targowisk, wyliczając, gdzie taniej (i gdzie w ogóle) bywa schab z kością, a gdzie drożej masło. Opisywał ówczesne lokale uspołecznione, drobne afery handlowo-spekulacyjne czy imprezy mniej lub bardziej masowe (ot, taką licytację koni czy imprezę z okazji polskiego wydania Playboya) Felietony są raczej warszawo-centryczne (bo jak o Bazarze Różyckiego czy Hali Mirowskiej słyszałam, tak o Polnej czy innych - niespecjalnie) z włączeniem okolic. Kilka opowiada malowniczo o tym, jakie ciężkie było życie w kryzysie u Szwajcarów czy Francuzów. Mnóstwo anegdot z czasów, kiedy wódka kosztowała 103 zł ("Czemu Waryński jest smutny? Bo mu zabrakło 3 zł do flaszki").

Warto mieć w domu chociażby po to, żeby korzystając ze słowniczka trudniejszych pojęć (asygnata, kartki na benzynę, kraje demokracji ludowej) wyjaśniać urodzonym po roku 1989 fenomen epoki, w której nic w sklepach nie było, a wszyscy czymś się żywili i w coś się odziewali.

#6, też trochę awansem, ale czytywałam po kilka stron w wolnej chwili.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 31, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, felietony, panowie, prl - Komentarzy: 3


Marek Hłasko - Pierwszy krok w chmurach. Baza Sokołowska

Są lektury, za które trzeba się wziąć wcześnie. Mnie jakoś Hłasko zupełnie ominął, pewnie dlatego, że w szkole "do matury" robiło się do II wojny światowej, a potem to "sobie doczytacie, bo współczesnej i tak nie będzie". Nie było, więc Hłasko mi odpadł zupełnie.

I mam teraz problem. Bo "Baza Sokołowska" jest tak bolesnym produkcyjniakiem, że mi aż oko łzawi. Nie czuję tego etosu pracy, przezwyciężania trudności, walki o każdy kilometr i samodzielnego rozkładania silnika na mrozie, żeby tylko dojechać, a nie prosić kolegów o pomoc. Wiem, tak hartowała się stal, ale teraz każdy ma telefon komórkowy i wklepany numer do Assistance czy innego helpdesku.

Z "Pierwszym krokiem w chmurach" problem mam inny. Poczytałam sobie o Hłasce i jego życiu, że polski James Dean i buntownik. Tyle że minęło 60 lat i nawet jeśli wtedy to, co pisał, było mocne i odkrywcze, teraz już zostało przemielone przez 10 innych pisarzy. I owszem, w "Pierwszym kroku" widzę świat zgorzkniałych ludzi, którzy rozmienili swoje życie na drobne i chętnie zniszczą wokół siebie wszystko, co ładne; taki "Rezerwat" bez lukru. Tylko zastanawiam się, czy chcę dalej czytać Hłaskę. A jak chcę, to co?

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 24, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, beletrystyka, panowie, prl - Komentarzy: 10