Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panowie

Jeremi Bożkowski - Zbrodnia na eksport

Pierwsze wspólne śledztwo porucznika Karbolka i sierżanta Fidybusa było jednocześnie pierwszym śledztwem Karbolka w ogóle. Dlatego młody milicjant, ciągle mieszkający z mamusią - nieświadomy jeszcze umiejętności i niestandardowego stylu pracy sierżanta - ucieszył się, że ma fachową pomoc przy zabezpieczaniu śladów w bałaganiarskim mieszkaniu na ulicy Pratchawca, przesłuchiwaniu świadków i konstruowaniu raportu. A sprawa była nietrywialna, bo zamordowana - stuknięta w głowę węgierskim syfonem Zenobia Sarnawiecka - nie dość, że w mieszkaniu poukrywała skrzętnie walory pieniężne i rzeczowe, to jeszcze była skłócona z całą rodziną i w dziwnych stosunkach z sąsiadami, którzy nie wezwali milicji od razu, tylko coś knuli. Były mąż Sarnawieckiej i czwórka jej dzieci zachowują się równie podejrzanie, bo wzajemnie patrzą sobie na ręce, kłamią i czekają tylko, żeby się dostać klucze od mieszkania pani Zenobii.

Wiadomo, że to niesubordynowany sierżant znajduje sprytne wejście przez bogato wyposażoną spiżarnię, odkrywa część zgromadzonych przez skąpą denatkę skarbów i natyka się dzięki temu na bujnie rozwiniętą podejrzaną 19-latkę, której pomaga malować mieszkanie i całuje się z nią na drabinie (i dalece nie tylko, ku zazdrości Karbolka). I również to on dokonuje prywatnego śledztwa, zyskując rozbitą głowę i pobyt w szpitalnej izolatce, bo ma poczucie niesprawiedliwości. Fakty wskazują na to, że sabotuje Karbolkowe śledztwo (a do tego sypia z podejrzaną), więc mimo wstawiennictwa majora Kajtysa, który wierzy w zdrowy rozsądek Fidybusa, wszyscy nagle są przeciwko niemu (a przy tym nie zwracają uwagi na to, że ślady są sfabrykowane).

Niesamowicie bogaty drugi plan, trochę gorzkawych rozgrywek wewnętrznych w milicji (nie ważne, czy podejrzany jest winny, ważne, że szybko został złapany), brakuje jeszcze zabawy formą i tego przymrużenia oka, które się pojawiło w "Mszy" i kpin z inteligencji niezbyt ciężko pracującej z "Pięknej kobiety". Ale i tak bardzo sympatycznie się czyta.

Inne z tej serii, inne tego autora:

#77

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 16, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Komentarzy: 2


Jeremi Bożkowski - Msza za mordercę

Najbardziej lubię te kryminały, w których na samym początku znajduje się rozpisana lista bohaterów. Znika element gry nie fair autora, który może wprowadzić mordercę znikąd; od samego początku wybór jest zawężony. Dodatkowo tu lista osób jest perełką samą w sobie - oprócz znanego już wiecznego sierżanta Fidybusa i aspirującego porucznika Karbolka, są na niej: Witalis Kluskwiejko, Maciej Świerzop, Gloria Przeciek, Kazio Gronkowiec, Justyna Palisander czy wreszcie ksiądz Przeogromny ("Sierżancie Fidybus! (...) Nie obchodzą mnie rozmiary waszego księdza!").

"Msza" nie odbyłaby się bez księdza, budynku, dzieci i psów. Ksiądz jest nietypowym dodatkiem do PRL-owskiego kryminału, co zresztą pobrzmiewa podczas nocnych i uczciwie zakrapianych rozmów Przeogromnego z Mikołajem Fidybusem, gdzie pada litania czynności, jakie tzw. aparat wykonywał w kierunku kleru. Na szczęście sam Przeogromny jest człowiekiem przemiłym, uczynnym i szczerze przekonanym o dobrych intencjach Mikołki (oraz o dobrych duszyczkach dzieci), więc - kiedy trzeba - chwyta za sztamajzę i naprawia windę albo pokazuje sekrety redakcyjnego budynku.

Ważny jest budynek przy ul. Anarchistów - obficie ozdobiony rusztowaniami, po których można zarówno niekrępująco wyjść z redakcji z pominięciem sekretariatu, a także bratać się z klasą robotniczą, wylegującą się na słońcu, bo znowu nie dowieźli materiałów. Niegdyś własność kurii biskupiej, a w wyniku przemian ustrojowych po odebraniu kościołowi, mieściły się w nim magazyny jakiejś bliżej nieokreślonej instytucji, szkoła baletowa, spółdzielnia dentystyczna, redakcje dwóch czasopism – „Zewu Nauki” i „Czynów Stali” oraz biblioteka kurialna. I to właśnie ksiądz Przeogromny, nieoficjalny kustosz i administrator budynku, ujawnia Fidybusowi system rur, dzięki którym można podsłuchać dowolne miejsce w budynku. Przypadkowo trafia też z Fidybusem na ukryte pomieszczenia loży masońskiej.

Dzieci - Felicja, córka redaktora Gwizdka i redakcyjny goniec, Bolo Cynk - są inteligentne, kreatywne, ale niekarmione i ignorowane przez składającą numer redakcję wpadają na szatański plan wprowadzenia rozrywki w życie redakcyjne. Napotkawszy w gabinecie naczelnego "Czynów Stali" pijanego w sztok - jak im się wydaje - naczelnego "Zewu Nauki", podrzucają naprędce sprokurowaną notkę o stalinowskim pachołku, do resztek kawy sypią proszek do prania oraz dzwonią na milicję zgłosić morderstwo. Nikt nie bierze tego poważnie i tym większy jest zamęt następnego dnia, kiedy domniemany pijak jest rzeczywiście zwłokami.

Psy są głównym spiritus movens całej akcji (i powinny być wymienione na liście płac, choć oczywiście nie można ich podejrzewać o otrucie kogokolwiek). Felicja prowadzi mastiffa Pilulkę do drukarni w poszukiwaniu obiecanego przez ojca obiadu, pies redaktora Wirusa władowuje się do gabinetu w poszukiwaniu nieco zaśmiardłej kaszanki, a podrzucona Feli przez wyniosłą redaktor Faleńską z "Wytwornej Proletariuszki" pudliczka Berenika pozwala na wejście do akcji sierżanta Fidybusa (i zapewnia mu całkiem mile spędzoną noc).

Samo śledztwo przypadkowo obejmuje ofiarę Poznańskiego Czerwca 1956 roku, która niedawno wyszła z więzienia i - zgarnięta przez nadgorliwego Karbolka - ląduje bez żadnych dowodów w areszcie. Tu zwykle cierpliwy Fidybus wychodzi z siebie i pokazuje swojego zwierzchnikowi (chociaż oczywiście patrząc na bogaty, choć niepotwierdzony stopniem staż sierżanta, można zastanawiać się, kto dowodzi śledztwem), że milicjant nie musi być świnią i zdemoralizowanym karierowiczem, dla którego nadrzędnym celem jest zamknięcie kogokolwiek. I mimo całej uroczej wielopoziomowej warstwy językowo-obyczajowej, to bardzo smutna książka o tym, że rykoszet trafia w i tak już skrzywdzonych, a winni, nawet gdy się przyznają, ale mają tzw. socjalne plecy, wychodzą bez szwanku.

Inne z tej serii, inne tego autora:

#76

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 11, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Komentarzy: 8


Jo Nesbø - Karaluchy

Po przygodach w Australii Harry leci do Bangkoku, co jest jakąś tam odmianą po piciu kiepsko smakującego piwa i usiłowaniu wykrycia, kto mu zgwałcił niepełnosprawną siostrę. Na miejscu jest gorąco, dziwnie, egzotycznie i to trochę pozwala Harry'emu zapomnieć.

Zginął ambasador Norwegii, znaleziono go w jednym z moteli-burdeli, kiedy czekał na prostytutkę. Harry ma wykryć sprawę tak, żeby w prasie nie było skandalu. Niestety, nie pomaga w tym zawartość aktówki dyplomaty, w której leżą kompromitujące zdjęcia kogoś, kto korzysta z nierządu nieletnich. Harry łatwo nawiązuje kontakty z barwną i pomysłową lokalną policją, łatwo też wpada na bandyckiego Chińczyka z Mandżurii, który go poniewiera w celu zaprzestania przez niego śledztwa. Harry nie zaprzestaje, tylko chodzi i gada, a w efekcie po trupach dochodzi do wyjaśnienia kilku, a nie tylko jednego, morderstw.

Dalej wolę spójną i zaplanowaną podwójną trylogię z Oslo, tu jeszcze brakuje spinania się wszystkich wątków, za to na początku pojawia się występujący później Waaler, już w charakterze wroga. Dużo, nawet za dużo makabry, szczegółowych opisów mordowania i detalicznego wyjaśniania tortur. Niepotrzebne poniewieranie siostry Harry'ego i takie trochę sprawdzanie, ile jeszcze biedny policjant jest w stanie znieść i jak bardzo go można skrzywdzić.

Inne tego autora tu.

#68

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 3, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Skomentuj


Anthony Bourdain - Świat od kuchni

Indyki nie są od kurczaków mądrzejsze - potrafią zadławić się deszczem, bo stoją na podwórku, patrzą w górę na spadające krople i zapominają zamknąć dzioby (trochę jak fani Bon Jovi).

I jak lubię Bourdaina za język, tak książka mnie mocno zniechęciła. To w zasadzie zbiór historii z różnych regionów świata, w których pyskaty szef nowojorskiego Les Halles opisuje poszukiwania smaku. Smaku z dzieciństwa, zaskakującego, kojącego, egzotycznego, niebezpiecznego, ryzykownego, świeżego i pełnego; takiego, żeby było co pamiętać. Ale czyta się tak sobie, bo to w zasadzie wspomnienia z planu kręconego w podróży serialu i część rzeczy nie wypływa z chcenia autora, a ze scenariusza. I nie zachwyca mnie detaliczny opis zabijania świni, polowania na króliki, nurzania się w azjatyckich owocach morza i innych owocach fermentacji (chociaż N. pewnie by przeszedł śladami japońskiej kuchni i zamieszkał na japońskim targu rybnym). I wprawdzie Bourdain o jedzeniu opowiada ładnie, ale tak jakoś nie chwyta.

Bardziej przemawiały do mnie wtrącone mimochodem zachwyty nad Edynburgiem, architekturą Fezu czy grą światłocieni na pustyni. Raczej #chcetam (a i to nie wszędzie) niż #gastrofaza.

Inne tego autora:

#66

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 13, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, felietony, panowie, podroze - Skomentuj


Georges Simenon - Znajoma pani Maigret

Nietypowo bohaterką historii jest żona komisarza Maigret, pani Maigret. Kobieta bez imienia, żona przy mężu, której celem życia jest przygotowanie obiadu na 13, kiedy komisarz ma przerwę w pracy. Pewnego dnia wstawiła więc garnek z kurą i warzywami i poszła do dentysty. Niestety, ani do dentysty nie dotarła, ani nie zdążyła wrócić na czas, kura się spaliła, a ją do łez doprowadził mąż, jedzący na obiad chleb z serem. Na szczęście okazało się, że przypadkiem została wplątana w sam środek śledztwa, które w paryskiej policji wlokło się i nie mogło wyjaśnić mimo podejrzanego w areszcie.

Przyszedł donos, że w piecu introligatora z ulicy de Turenne zostały spalone zwłoki. I rzeczywiście, w piecu znaleziono ludzkie zęby, na ubraniu w szafie, do którego wprawdzie się introligator nie przyznawał[1], ludzką krew, a do tego z mieszkania zniknęła walizka. Śledztwo polegało na tym, że cały aparat policji chodził i pytał. Mozolnie, ciągle te same osoby; niektórym trzeba było stawiać szklankę wina ("Dużo pani piła? Dwie szklaneczki, nie więcej"), czasem trzeba było się z przesłuchiwanym w jednym z barów napić. Ale i tak nic by z tego nie wyszło, gdyby nie pani Maigret i jej poszukiwania białego kapelusika, który miała na sobie tajemnicza opiekunka dziecka na skwerku pod gabinetem dentysty.

W ogóle to książka o żonach. Fernande, żona podejrzanego, była wcześniej damą negocjowalnego afektu, więc z wdzięczności za to, że mąż się z nią ożenił i dawał jej utrzymanie, nie zadawała pytań, za to co poniedziałek chodziła prać na barkę na Sekwanie, a - już po aresztowaniu - codziennie nosiła mężowi obiad w menażce. Maigret z kolei, w ramach śledztwa, zabrał żonę do restauracji ("dla mnie nie zamawiaj kapusty [po alzacku, ulubionej potrawy Maigreta], ale z przyjemnością zjem pieczeń lotaryńską") i do kina. Bo to dobry mąż był.

[1] to w ogóle fascynujące. Ludzie, którzy mają jedno ubranie, bo mają jeden grzbiet. I nie dlatego, że są ubodzy, bo introligator miał konta w 5 bankach i był robił zamówienia dla bogatych paryżan, ale dlatego, że im więcej nie potrzeba. Za to dobrze jadają.

Inne tego autora tu.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 5, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Stieg Larsson - Dziewczyna, która igrała z ogniem / Zamek z piasku, który runął

Paradoksalnie, będę chwalić, mimo że książka (dwie książki) są rozdętą do granic możliwości- prawie 1500 stron - skomplikowaną historią śledztwa w sprawie potrójnego morderstwa, skomplikowanego pościgu, ujęcia, a potem ujawnienia wszystkiego w czasie procesu. Mimo że spraw jest kilka - morderstwa, praca w redakcji Millenium, układy między bohaterami, życie osobistego seksownego Mikaela, do którego panny (poza Tą z TV4) lepią się jak muchy do miodu, gangi motocyklistów i handlarzy żywym towarem, świat wielkiej a tajnej polityki - to dobrze skomponowana i pomyślana książka.

Absurdalnie, wszystko to, co uważam za wady - przewidywalność, szczęśliwe zakończenie, poczucie zadośćuczynienia za wszystkie krzywdy wyrządzone bohaterom czy śliczne wstawki o nagrodach, jakie wygrali za zdjęcia i teksty pracownicy Millenium - działa na jej korzyść. Nawet polubiłam detaliczność, nawet jeśli niczemu nie służyła (lista zakupów Lisbeth w Ikei!), bo dłużej mogłam jechać tym pociągiem, patrząc, jak się rozwija za oknem krajobraz. I trochę wbrew wcześniejszemu poczuciu, że dostaję produkt niepełnowartościowy, sklejony z notatek i konspektów, przyjemnością jest samo czytanie, bez analizowania, co nie wypaliło.

Do Mikaela Blomkvista przychodzi młody dziennikarz z narzeczoną - doktorantką - i chcą wydać książkę (a ona napisać doktorat) o przemycaniu kobiet w celu czerpania zysku z nierządu. Mają dużo nazwisk, również w sferach władzy, dowody i mogą nieźle zatrząść posadami państwa prawa, ale zupełnie bez ostrzeżenia Mikael znajduje ich zamordowanych. Na pistolecie, z którego zostali zabici, znajdują się odciski palców Lisbeth Salander, a niedługo potem zostają znalezione zwłoki niesławnej pamięci kuratora Salander, Bjurmana, więc za nieco zapomnianą hakerką idą listy gończe. Ściga ją nie tylko policja, ale i wmieszana w sprawę super tajna komórka, która od lat chroniła króla półświatka, gangstera Zalę. Oczywiście Mikael, dawny pracodawca Lisbeth, Armanski oraz jej powracający po rozległym zawale poprzedni kurator - Palmgren, nie wierzą, że dziewczyna - choć socjopatyczna - z zimną krwią stuknęła trzy osoby, więc krok po kroku wykrywają paskudni spisek przeciw niej.

#63, #64

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 1, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Skomentuj